Luis de la Fuente już w trzecim meczu grał o posadę i się obronił. Jego projekt wciąż nie przekonuje, jednak selekcjoner Hiszpanów wcisnął przycisk „RESET” i kupił sobie czas. Tylko czy będzie umiał go wykorzystać?
Wydaje się, że to, co najgorsze, już za Luisem de la Fuente. Awans do finału Ligi Narodów uznano za sukces, który – na chwilę? – gwarantuje selekcjonerowi ciągłość pracy. Ta jeszcze kilka dni temu stała pod dużym znakiem zapytania. Prezes Luis Rubiales publicznie zapewniał, że jest fanem stylu 61-latka i że nawet przez myśl nie przeszła mu idea zmiany, ale wszyscy wiemy, jak to w piłce bywa – deklaracje szefa często okazywały się dla trenera pocałunkiem śmierci.
PR-owa szopka prezesa
Im bliżej było czerwcowego miniturnieju finałowego Ligi Narodów, tym częściej pojawiały się sugestie z wnętrza federacji, że pomylili się z wyborem selekcjonera. Że de la Fuente to kapitalny gość i co do tego nikt nie ma wątpliwości, ale gdzie mu do Luisa Enrique? Że może należało postawić na Marcelino Garcię Torala? Albo, że skoro bez klubu jest Andoni Iraola, jeden z ulubionych szkoleniowców Rubialesa, to może warto byłoby po niego sięgnąć, bo nie wiadomo, kiedy pojawi się kolejna szansa na zatrudnienie specjalisty tej klasy?
Oficjalnie, federacja na każdym kroku odcinała się od spekulacji o przyszłości trenera, ale informacje podawali tak rzetelni, tak doświadczeni dziennikarze, że trudno uwierzyć, iż wyssaliby sobie to z palca. Przy okazji finału Ligi Europy, Rubiales został wprost zapytany, czy de la Fuente pozostanie na stanowisku niezależnie od czerwcowych wyników reprezentacji. Odpowiedź nie była przekonująca. – Możliwość występów w finale Ligi Narodów to nagroda, to przyjemność. Zagramy z najlepszymi na świecie. Włochy, Holandia czy Chorwacja to tak dobre drużyny, że w każdej chwili mogą cię ograć. Choć nie będzie łatwo, to jedziemy z nadziejami i wiarą w to, że po jedenastu latach zdobędziemy trofeum – migał się szef związku.
W ostatnich dniach Rubiales robił wszystko, by pokazać, jak bardzo nie ufa selekcjonerowi i jak dobrych relacji z nim nie ma. Prezes, który nie zwykł żyć z kadrą, tym razem był obecny w wielu momentach zgrupowania. Na grillu, nieustannie poklepywał trenera. Na treningach, serdecznie się z nim witał i przeciągał uściski tak, by mieć pewność, że uchwycą je wszechobecne kamery telewizyjne. To była PR-owa szopka. – Gdyby Luis zdecydował się pociągnąć za spust, byłby to bardzo mocny ruch, ale… – podkreślali pracownicy związku na łamach „El Mundo”, co należy odczytywać jako jasny sygnał: zwolnienie de la Fuente jest mało prawdopodobne, ale dwie porażki w złym stylu sprawią, że półtoraroczny kontrakt selekcjonera zostanie zerwany.
Weterani podtrzymują projekt
Po zwycięstwie nad Włochami (2:1) era de la Fuente rozpoczęła się od zera. Zapowiedź zmian dostaliśmy już na liście powołań. Po jednym zgrupowaniu zakończono gruntowne odmładzanie kadry. W starciu z Italią doszło do ośmiu zmian w jedenastce względem porażki ze Szkocją (0:2), po której trener mówił, że „nie zmieniłby nic w swoim planie”. Zamiast oczekiwanych dzieciaków, byli weterani, jak Rodrigo Moreno (32 lata), Jordi Alba (34) czy Jesus Navas (37), najstarszy piłkarz w historii reprezentacji. To nie był zespół w środku przemiany pokoleniowej, a drużyna nastawiona wyłącznie na wynik. Tu musi paść pytanie, co jest dziś dla Hiszpanów ważniejsze – rewolucja i odcięcie się grubą kreską od złotych czasów z początku poprzedniej dekady czy podtrzymanie rezultatów? A może de la Fuente uznał, że konieczne jest postawienie na weteranów, bo choć ci niekoniecznie pasują do jego wizji, to bez nich projekt może skończyć się po czterech meczach?
Pierwsza połowa z Włochami była słaba. To cud, że skończyło się 1:1. Druga, już po zmianach, była znacznie lepsza. Można rzec, że La Roja zasłużyła na zwycięstwo. Ale czy na pochwały? To inne, trudniejsze pytanie, szczególnie że wygrywając, wszystko wydaje się lepsze. Dzięki triumfowaniu łatwiej jest zobaczyć butelkę do połowy pełną, a w pozytywnym klimacie wygodniej się buduje, o czym sam de la Fuente doskonale wie, bo przez ostatnie trzy miesiące, po porażce ze Szkocją, był w ogniu krytyki i kwestionowano go na każdym kroku, czego nie mogli zrozumieć sami zawodnicy.
Piłkarze, którzy znali de la Fuente z reprezentacji młodzieżowych, podkreślali, że choć mecz ze Szkocją był klęską, atmosfera na zgrupowaniu była znakomita. I zwycięstwo nad Włochami sportowcy zadedykowali właśnie trenerowi. – Wątpliwości w selekcjonera nie mają sensu. Nie dostał tej pracy przez przypadek. To wielki szkoleniowiec – uważa Yeremi Pino. Joselu podkreślał, że „w mediach pojawia się dużo głupot”, a Laporte ocenił: – Myślę, że po tym zwycięstwie i Luisowi zrobiło się lżej.
Ci przeklęci selekcjonerzy…
Niezależnie od wyniku niedzielnego starcia z Chorwacją, de la Fuente ma pozostać selekcjonerem Hiszpanii. Jego kontrakt obowiązuje do czerwca 2024 roku, czyli do końca mistrzostw Europy w Niemczech. La Roja nie będzie tam faworytem do złota. To drużyna młoda, nieregularna, popełniająca masę błędów i trudno wyobrazić sobie, by udało się to odmienić w ciągu dwunastu miesięcy oraz ledwie kilku zgrupowań. W ciągu 20 miesięcy, jakie dzielą trwające finały Ligi Narodów od poprzedniej edycji, Hiszpanie wymienili trzy czwarte kadry. Z 23 piłkarzy powołanych przez Luisa Enrique, aż 17 nie znalazło uznania w oczach jego następcy. Lucho był krytykowany, że ma plan A i pójdzie z nim do grobu. De la Fuente chce mieć plan A, plan B i plan C, ale na razie jego zespół nie umie dobrze realizować żadnego ze scenariuszy.
Ewentualny triumf w Lidze Narodów byłby dla Hiszpanów pierwszym trofeum od jedenastu lat i powodem do dumy dla Rubialesa, który zdecydowanie nie ma szczęścia do trenerów. Gdy problemy rodzinne zmusiły Luisa Enrique do zrezygnowania z pracy, zatrudnił Roberta Moreno, co okazało się katastrofą, podobnie jak i wcześniejsza zamiana Julena Lopeteguiego na Fernando Hierro okupiona klęską na mundialu w Rosji. Hiszpanie przekonywali, że sięgając po de la Fuente, szef związku znalazł człowieka, który nie pakuje się w kłopoty, ale to nie do końca prawda. 61-latek to fan corridy. Niedawno publicznie wyraził wsparcie dla matadora Emilio de Justo, swojego bliskiego przyjaciela. To nie spodobało się sponsorowi federacji, firmie telekomunikacyjnej Finetwork, która zdecydowała się nie przedłużać współpracy z RFEF, a szkoleniowiec w ramach protestu zaczął wiązać na ramionach sweterek w taki sposób, by zasłaniał logo reklamodawcy. A los chciał, że – jak pisze dziennik „AS” – ostatni dzień relacji sponsorskiej może jednocześnie być chwilą, w której de la Fuente podniesie pierwsze trofeum w roli selekcjonera.
WIĘCEJ O HISZPAŃSKIM FUTBOLU:
- Kręcidło: Cud, na który nie da się patrzeć. Jak żołnierze Bordalása uratowali LaLiga
- Wymarzony dyrektor sportowy. Losy Antonio Cordona
- Trener starej daty. Historia Jose Luisa Mendilibara
- Sergio Busquets – błąd w piłkarskim Matrixie
- Sprzedawcy dymu. Tydzień fety pokazał, jak bardzo zmienia się Barcelona
JAKUB KRĘCIDŁO
fot. Newspix