Iga Świątek rozegrała do tej pory na Roland Garros 29 spotkań. Przegrała tylko dwa, pozostałe kończyły się jej zwycięstwami, na ogół w dwóch setach. Jutro zagra po raz trzydziesty i postara się zdobyć trzeci tytuł w stolicy Francji, a czwarty wielkoszlemowy w swojej karierze w ogóle. Jakie były jednak najważniejsze spotkania Igi na drodze do tego osiągnięcia? Wybraliśmy pięć takich, o których z różnych powodów nie wypada zapomnieć.
Spis treści
SELENA JANICIJEVIĆ | I RUNDA | RG 2019 (6:3, 6:0)
Trudno w takim zestawieniu nie wyróżnić pierwszego spotkania. Iga od zawsze lubiła mączkę i udowadniała to już wcześniej – w juniorskim Roland Garros w 2018 roku omal nie doszła do finału w singlu (przegrała po zaciętym meczu z Catherine McNally), a w deblu triumfowała w parze z… właśnie McNally. Rok później na Roland Garros jechała jako zawodniczka nierozstawiona, ale taka, która już udowodniła, że swoje potrafi. Również w Wielkim Szlemie – w debiucie w turnieju tej rangi, czyli kilka miesięcy wcześniej na Australian Open, przeszła kwalifikacje, a potem pokonała Anę Bogdan i doszła do II rundy.
We Francji kwalifikacji grać nie musiała. A to między innymi przez świetny turniej w Lugano, oczywiście na mączce. W Szwajcarii po raz pierwszy grała w imprezie WTA, w której nie musiała kwalifikować się do głównej drabinki. W pełni z tego skorzystała. Na drodze do finału pokonała dwie rozstawione zawodniczki, w półfinale rozbiła Kristynę Pliskovą (czyli tą mniej utytułowaną z sióstr) 6:1, 6:0, a uległa dopiero w meczu o tytuł, Polonie Hercog. Potem zaliczyła jeszcze turniej w Pradze (udane kwalifikacje i porażka w I rundzie z Karoliną Muchovą, z którą jutro zagra zresztą w finale Roland Garros), a potem pojechała do stolicy Francji.
Pierwszy mecz tam był ważny. Cała tenisowa Polska patrzyła na to, jak poradzi sobie jej wielka nadzieja.
Iga nie uległa presji, również tej, że była faworytką spotkania. W losowaniu miała bowiem nieco szczęścia, trafiła na Serenę Janicijević, która grała w Paryżu z dziką kartą. Francuzka ani przez moment Polce nie zagroziła. Łatwa wygrana 6:3, 6:0 rozpoczęła seniorską historię Igi w paryskim turnieju. Choć ona sama nie była w pełni zadowolona.
– Na początku trochę się zestresowałam i mecz uciekł mi spod kontroli. Grałam chyba z niezbyt doświadczoną zawodniczką i później to wykorzystałam. Mecz szedł już po mojej myśli. Mam wrażenie, że rozkręcałam się z gema na gem. Po tym niepokoju, jaki miałam przez pierwsze kilkanaście minut, wszystko poszło już dobrze. Odzyskałam kontrolę nad pojedynkiem – mówiła na łamach sport.pl. Taki mecz na “przetarcie” bardzo jej potem pomógł. W swoim drugim spotkaniu ograła bowiem – dokładnie takim samym wynikiem – turniejową “16”, Wang Qiang, a potem, w trzech setach, Monicę Puig, mistrzynię olimpijską z Rio. To ostatnie zwycięstwo imponowało szczególnie, bo pierwszego seta Polka przegrała do zera.
SIMONA HALEP | IV RUNDA | RG 2019 (1:6, 0:6)
Oczekiwania przed tym meczem były spore, bo Simona Halep nie była w najwyższej formie, ogromne problemy w II rundzie turnieju sprawiła jej wtedy Magda Linette, która jeszcze nie była wtedy tak ceniona, jak teraz, po półfinale Australian Open. Iga z kolei po trzech bardzo dobrych meczach wydawała się zawodniczką, mogącą pokusić się o urwanie Rumunce choćby seta. Zamiast tego zebrała jednak łomot. I to z gatunku tych potężnych, jakie teraz sama często funduje rywalkom.
Ugrała bowiem jednego gema. Skończyło się 6:1, 6:0 dla Halep.
– Przed rozpoczęciem turnieju czwartą rundę wzięłabym w ciemno, ale miałam nadzieję, że tak się właśnie stanie. To, co się stało, przeszło moje wyobrażenie na tym etapie kariery. Celem była druga faza, a więc minimum zrobiłam. Zdobyłam w tej imprezie naprawdę dużo doświadczenia. Nawet ten ostatni mecz, który nie był zbyt ciekawy i trwał tak krótko, coś mi dał. Jestem pewna, że po omówieniu wszystkiego, co się w nim stało, wyciągnę z niego wiele. Będę wiedziała, co zrobić, gdy następnym razem wyjdę na taki kort i z taką rywalką – mówiła sama Iga po tym meczu na antenie Eurosportu.
Dlaczego wstawiamy tu porażkę? Z prostego powodu. Takie mecze są istotne. Przegrana z Halep pokazała Idze, co jeszcze musi poprawić i gdzie ma rezerwy. O ile przed nią wiele osób uważało, że Polka już jest na poziomie, który powinien pozwolić jej rywalizować z przeciwniczką tej klasy, o tyle po meczu z Rumunką widać było, że Świątek dopiero się rozwija i trzeba podejść do wszystkiego co z nią związane spokojnie. Paradoksalnie, Iga właśnie przez ten mecz zyskała mnóstwo spokoju. Spokojnie przeszła przez resztę 2019 roku, zelżała nieco presja oczekiwań, mogła pracować nad swoim tenisem. Potem, oczywiście, pozwoliła jej też na to – kolejny paradoks – pandemia, która “kupiła” jej nieco czasu.
A po niej to już poszło.
SIMONA HALEP | IV RUNDA | RG 2020 (6:1, 6:2)
Wielki rewanż za opisywaną przed chwilą porażkę. Świątek na French Open sprzed trzech lat jechała z łatką tenisistki, która może w każdej chwili odpalić, ale… mimo wszystko raczej nie wtedy. Fani liczyli po prostu na solidny występ i powtórkę z tego, co osiągnęła rok wcześniej, już te oczekiwania spełniała. W turniejach wielkoszlemowych – przez zbyt niski ranking – wciąż była przecież nierozstawiona, a przed Paryżem doszła do III rundy US Open (przegrała, po niezłym meczu, z Wiktorią Azarenką), z kolei w Rzymie, gdzie miała zacząć dominować rok później, została niespodziewanie pokonana przez kwalifikantkę, Arantxę Rus.
Ale już w Paryżu prezentowała naprawdę dobrą formę.
Zaczęła od ogrania finalistki z poprzedniej edycji turnieju, Markety Vondrousovej. I to ogrania w wielkim stylu, 6:1, 6:2. Potem zagrała z Su Wei Hsieh, której oddała o ledwie dwa gemy więcej. Grającej z dziką kartą Eugenie Bouchard też nie dała zbyt wiele szans – wynik 6:3, 6:2 mówił wszystko. A w IV rundzie znów miała trafić na Simonę Halep, turniejową jedynkę i drugą tenisistkę świata w rankingu WTA. Tym razem jednak niewiele osób zakładało, że Rumunka będzie miała większe problemy. Nawet optymistycznie nastawieni kibice Świątek obstawiali zwycięstwo Simoy, choć niekoniecznie tak wysokie jak przed rokiem.
Iga miała jednak inne plany.
Wygrała 6:1, 6:2. Najwyżej rozstawioną w turnieju zawodniczkę po prostu zmiotła z kortu. Nie dała jej choć jednego punktu zaczepienia. Simona próbowała, zmieniała tempo gry, starała się reagować, szukać planu B, C, nawet Z. Nic jednak nie działało na napędzającą się własną świetną grą Polkę. Iga grała jak maszyna.
– Słowa uznania dla Igi. Zagrała dziś niewiarygodnie, była wszędzie i uderzała piłkę bardzo mocno. Było trochę zimno i nie potrafiłam dać z siebie wszystkiego, ale ona spisała się bardzo dobrze, to był jej mecz. Z pewnością mogłam zrobić pewne rzeczy inaczej. Np. trafiać częściej w kort i próbować odpowiadać, wywierając presję na nią. Ale to było wszystko, co miałam i nie mogłam niczego zrobić lepiej. Iga zdominowała ten mecz i była bardzo agresywna. Nie byłam zaskoczona jej stylem. Wiedziałam, że ona tak gra. Dziś świetnie jej szło, każde zagranie. Była bardzo pewna siebie, mocna. To był świetny mecz w jej wykonaniu – mówiła potem Halep.
Przed Igą z kolei otworzyła się wielka szansa, bo drabinka ułożyła się dla niej fenomenalnie. W ćwierćfinale trafiła ma Martinę Trevisan, 159. w światowym rankingu. Wygrała gładko (6:3, 6:1). W półfinale jej rywalką była Nadia Podoroska, 131. w tym zestawieniu. Ją też Polka spokojnie ograła (6:2, 6:1). I w ten sposób doszła do finału. Pierwszego takiego w karierze.
SOFIA KENIN | FINAŁ | RG 2020 (6:4, 6:1)
Ledwie rok wcześniej Polka mówiła: “wierzę, że mogę kiedyś wygrać ten turniej”. A w 2020 roku już była jego triumfatorką. Jeszcze jako nastolatka, na karku miała w końcu 19 lat. Choć wyjątkowo nie obchodziła urodzin w trakcie trwania French Open, bo to przełożono na jesień przez COVID. Jak przeszła przez turniej – już wiecie. Ale jedno to dojść do finału, a drugie – wygrać go i to przy pierwszej okazji. Zwłaszcza, że Iga jeszcze nie była wówczas triumfatorką żadnego turnieju WTA! Jej jedyny finał przed paryskim to ten z Lugano, już wspominany. A Sofia Kenin znała już smak wielkich zwycięstw – na początku 2020 roku triumfowała przecież w Australian Open. Pokazała, że jest zdolna grać na najwyższym światowym poziomie.
Amerykanka była więc faworytką. Ale Idze chyba to odpowiadało. Mogła przystąpić do meczu bez dodatkowej presji. Zdejmowała ją z niej nawet inna statystyka – że jeśli wygra, będzie najniżej notowaną zawodniczką od wprowadzenie elektronicznych rankingów (w połowie lat 70.), która tego dokona.
Mogła więc – ale, z czego wszyscy zdawali sobie sprawę: nie musiała, bo już przekroczyła oczekiwania – napisać wielką historię. I zrobiła to. W takim stylu, w jakim przechodziła przez cały turniej – pewnie, grając znakomity tenis. Jakby czuła, że żadna z rywalek po prostu nie może jej zagrozić. Ani przez moment nie zmieniła stylu gry, bo nie musiała. Szła po swoje, jej przeciwniczki nie mogły znaleźć na to odpowiedzi. Nie zrobiła tego też Sofia Kenin w finale. Iga wygrała 6:4, 6:1. Przez cały turniej ani jedna tenisistka nie urwała jej więcej niż pięć gemów. To był turniej wygrany na młodzieńczej fantazji, w wielkim stylu, z niesamowitym wręcz poziomem dominacji. Równocześnie jednak – co przyznawała sama Polka – sukces był wręcz przytłaczający. Przecież polski tenis czekał na taki od zawsze.
– Dla mnie to coś szalonego – mówiła Iga po finale. – Co roku oglądałam jak Rafa [Nadal] podnosi trofeum, niesamowite, że teraz jestem w tym samym miejscu. Jestem szczęśliwa, bo w końcu jest tu też moja rodzina. Dwa lata temu wygrałam juniorski turniej wielkoszlemowy [chodzi o Wimbledon 2018 – przyp. red.], a teraz jestem tutaj… Czuję, że stało się to szybko, to wręcz przytłaczające.
COCO GAUFF | FINAŁ | RG 2022 (6:1, 6:3)
Po triumfie z Kenin Iga nie zagrała już więcej w 2020 roku. W 2021 z kolei przez cały sezon grała dobrze, na równym poziomie, zdobyła nawet dwa tytuły. Ale też nie powtórzyła swojego sukcesu, a i miała momenty, gdy zastanawiano się, czy nie będzie kolejną z tenisistek, które zatrzymają się na jednym Szlemie. Głównie chodziło o jej problemy z panowaniem nad emocjami, ale też o to, że rywalki zdawały się znaleźć odpowiedź na jej tenis. Zrobiła to choćby Maria Sakkari, która pokonała Igę w Roland Garros.
Przed 2022 rokiem Świątek uznała, że potrzebuje zmian i niespodziewanie zmieniła trenera. Piotra Sierzputowskiego zastąpił Tomasz Wiktorowski, były szkoleniowiec Agnieszki Radwańskiej. I to okazało się strzałem w dziesiątkę.
Ich współpraca przyniosła natychmiastowe efekty. Świątek już w Australian Open doszła do półfinału. Potem zaliczyła gorszy występ w Dubaju, ale w Dosze wygrała turniej. A potem to samo zrobiła w Indian Wells. I w Miami (tam została też nowym numerem jeden rankingu WTA). I w Stuttgarcie. I w Rzymie, gdzie obroniła tytuł sprzed roku. Do Roland Garros przystępowała z serią 28 wygranych meczów z rzędu i łatką ogromnej faworytki. A triumfować w turnieju, gdy wszyscy uznają, że to zrobisz, to wcale nie tak łatwa sprawa – presja w takiej sytuacji jest ogromna. Wszystkich interesowało, jak Polka sobie z nią poradzi.
A poradziła sobie wprost doskonale. Poza jednym straconym setem – w IV rundzie w starciu z młodą Chinką, Qinwen Zheng, rywalki rozbijała (zresztą Chinkę w kolejnych dwóch partiach też). Doszła do finału, który zapowiadał się niezwykle ciekawie, bo miała się w nim zmierzyć z jedną z najbardziej utalentowanych i medialnych postaci w młodym pokoleniu kobiecego tenisa – Coco Gauff. Nie było to ich pierwsze spotkanie, poprzednie wygrywała Iga, ale w Paryżu Gauff rozgrywała znakomity turniej. Amerykanie wierzyli, że to może być jej moment.
I cóż… nie był.
Iga wygrała po swojemu. Pewnie i szybko. Wynik – 6:1, 6:3 – w pełni oddaje przewagę, jaką miała na korcie. Nie oddaje jednak tego, że to być może najważniejszy mecz, jaki Świątek rozegrała w Paryżu. Potwierdzenie, że nie jest tylko jednorazową mistrzynią. Że potrafi powtórzyć największy sukces w karierze. I że nie ulega presji, radzi sobie z emocjami – w przeciwieństwie do tego, co działo się rok wcześniej. Innymi słowy: paryski sukces sprzed roku, który ukoronował jej wielką serię zwycięstw i wejście na szczyt rankingu, zrobił z Polki prawdziwą mistrzynię. Swoich krytyków pozbawiła właściwie wszystkich argumentów, jakie mogli przeciw niej wysnuwać.
– Chcę podziękować swojemu teamowi. Bez was by mnie tu nie było, to na pewno. Cieszę się, że wszystkie elementy się połączyły. Pracujecie bardzo ciężko, ja też, zasługujemy na ten sukces, dziękuję wam za wasze wsparcie. Każda osoba w tym boksie ciężko pracowała, żebym się tu znalazła. Dziękuję. Dwa lata temu wygrać tu to było coś niesamowitego, nie spodziewałam się tego. Tym razem czuję, że pracowałam bardzo ciężko i zrobiłam wszystko, co mogłam, by się tu znaleźć. Nie było łatwo, presja była ogromna, ale się udało. Uwielbiam tu przyjeżdżać, cieszę się, że tu jestem – mówiła po tamtym triumfie.
Jeśli wygra w tym roku, w jutrzejszym finale, pewnie powie coś podobnego. I dopisze kolejny mecz do tej listy.
Fot. Newspix
Czytaj więcej o tenisie: