Powiedzmy sobie wprost: Wisła Kraków dzisiaj po prostu się sfrajerzyła. Naprawdę trudno wyobrazić sobie lepsze okoliczności do wstępnego zaklepania bezpośredniego awansu z 1. ligi niż wcześniejsze frajerstwo Ruchu Chorzów. Wystarczyło wygrać, żeby w ostatniej kolejce mieć wszystko w swoich rękach. Ale nie – wizja gry w Ekstraklasie najwyraźniej parzy i to dość mocno.
Wczoraj chciało się powiedzieć, że Ruch nie wytrzymał i wybrudził posadzkę dwa metry przed kiblem. Wisła miała tego delikwenta wyminąć i zrobić swoje, a było to o tyle prostsze, że grała u siebie z Zagłębiem Sosnowiec, któremu pozostało już tylko rekreacyjnie pykać w piłeczkę. Ale nic z tego. Krakowanie też dali ciała, choć początek meczu zapowiadał coś zupełnie innego.
Bo prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy…
Najpierw Boris Moltenis wykorzystał dobre dośrodkowanie i gościnność delegacji z Sosnowca w polu karnym. Kiedy skakał do główki, miał przed sobą komfortowy pas startowy: nic, tylko wzlecieć w powietrze, zrobić robotę i bezpiecznie wylądować. Wszystko pięknie i łatwo, nikt mu specjalnie nie przeszkadzał. Gdy Francuz ładował swojego czwartego gola w tym sezonie, wydawało się, że idealnym rozwiązaniem będzie pójście za ciosem, ale nic z tych rzeczy. Wisła Kraków zaczęła grać tak, jakby chciała dowieźć 1:0 do końca. Błąd, duży błąd. Ba, Wisła nie chciała być gorsza od sosnowiczan i uznała, że też pokaże swoją gościnność, ale w wydaniu krakowskim.
Najpierw gospodarze dali nabrać się na dziecinne rozegranie z rzutu różnego. Troc biegł wzdłuż linii końcowej zdecydowanie za długo, aż wreszcie posłał płaskie podanie w pole karne, które z dość trudnej pozycji wykończył Fabry. 55. minuta – pierwszy gong dla Wisły, która po tej akcji wreszcie się obudziła i zaczęła chcieć strzelić drugą bramkę. Lepiej późno niż wcale, tylko że…
Nic nie chciało wpadać. A to strzał lądował na poprzeczce, a to dobrą formą między słupkami wykazywał się Kos, czy po prostu uderzenia Tachiego, Junki lub Fernandeza nie były najlepszej jakości. Większość akcji wokół pola karnego Zagłębia generalnie było szytych na zasadzie “może się uda!”. Optymizm warty docenienia, ale na pewno nie poziom wykonania i efekt końcowy. A on jest taki, że Wisła Kraków być może zaprzepaściła najlepszą szansę na awans do Ekstraklasy w ogóle. Owszem, sytuację można jeszcze uratować w ostatniej kolejce, lecz wyłącznie przy kolejnej wpadce Ruchu i Termaliki, a także pod warunkiem, że Puszcza Niepołomice nie wygra dwóch pozostałych meczów. Dużo zmiennych, małe szanse, a mogło być przecież tak dobrze. Wrzesiński w końcówce meczu zepsuł jednak nadzieje, że może być dobrze. Wziął piłę, wykorzystał opieszałość obrońców, złamał na lewą nogę na linii szesnastki i zapakował sprytnie przy prawym słupku. Stadion przy Reymana ucichł.
Wpadka z Zagłębiem Sosnowiec może boleć Wisłę najbardziej
Piłkarze “Białej Gwiazdy” mogą teraz pluć sobie w brodę, choć trzeba pamiętać, że przed rundą wiosenną startowali z dalekiej pozycji. I tak zrobili już coś kapitalnego, ponieważ walczą o topową trójkę w tabeli, a byliby spektakularni do kwadratu, gdyby nie zaliczali żadnych wpadek i wywalczyli bezpośredni awans. Jak wiadomo, każdy ma słabsze momenty, ale w przypadku Wisły każdy jeden przegrany mecz ciąży trochę bardziej niż w Łodzi czy Chorzowie. Dzisiejsze spotkanie było tego kwintesencją.
Jako postronni obserwatorzy nie będziemy jednak narzekać, bo dzięki takim rozstrzygnięciom multiliga w 1. lidze będzie cholernie ciekawa. Ciekawsza niż w Ekstraklasie, bo o wicemistrzostwo walczą cztery zespoły, natomiast o ostatnie miejsce w barażach realnie trzy. Fajna sprawa. No i jeden z niewielu sensownych powodów, żeby odpalić Polsat, a to już coś.
Wisła Kraków – Zagłębie Sosnowiec 1:2 (1:0)
Moltenis 2′ – Fabry 55′, Wrzesiński 79′
Więcej o 1. lidze:
- Trela: Fiasko planu dwuletniego. Dlaczego Podbeskidzie powinno się zmienić?
- Czy Nacho Monsalve to najlepszy stoper w pierwszej lidze?
Fot. Newspix