Na finiszu sezonu w LaLiga rywalizacja sportowa schodzi na dalszy plan, bo Hiszpanie żyją tematami zastępczymi – rasizmie, kompromitujących błędach sędziów, pozdrowieniach dla rosyjskich kibiców czy braku goal-line technology.
Rozstrzygnięta kwestia mistrzostwa. Czterej pewniacy do Ligi Mistrzów. Dwaj kandydaci do Ligi Europy. Dwaj „faworyci” do spadku. Długo zapowiadało się, że czeka nas najnudniejszy finisz sezonu w LaLiga od lat. Ale nic z tych rzeczy! W uniwersum hiszpańskiego futbolu ciągle coś się dzieje. Piłkarze robią co mogą, by zapewnić nam ciekawą walkę o siódme miejsce czy o utrzymanie, jednak w rywalizacji o przykucie uwagi kibiców są na straconej pozycji. Niestety. W większości przypadków, sport przegra z aferami, a te w Hiszpanii wybuchają z niesłychaną regularnością.
– Gdybym nie martwił się wizerunkiem LaLiga, byłbym wariatem – przyznał Javier Tebas. Na pytanie, gdzie potrzebna jest interwencja prezesa hiszpańskiej ekstraklasy, najłatwiej byłoby odpowiedzieć: „Wszędzie”. Wystarczy spojrzeć na listę problemów z ostatnich tygodni.
Fede Valverde uderzający Aleksa Baenę na parkingu.
Pseudokibice Espanyolu wpadający na murawę i przeganiający świętujących zawodników Barçy.
Piłkarze Blaugrany pozdrawiający rosyjskich kibiców.
Rasizm w kierunku Viníciusa Júniora na Mestalla.
Niekończące się problemy sędziowskie.
I jeszcze wisienka na torcie, jaką był niesłusznie uznany gol-widmo dla Atlético w meczu z Espanyolem, po którym działacze barcelońskiego klubu domagają się powtórzenia spotkania, podpierając się precedensem ustanowionym przez Komitet Rozgrywek…
Przebudowa Camp Nou i wyprowadzka na Stadion Olimpijski. Gdzie Barcelona spędzi sezon 23/24?
Bestia mająca problem z ego
Przyzwyczailiśmy się już do tego, że hiszpański klimat jest po prostu inny, niż „normalny”. LaLiga to bodaj jedyne rozgrywki na świecie, w których znamy wszystkich dyrektorów. Przeciętny kibic nie ma pojęcia, kim jest prezes Premier League, Bundesligi czy Serie A, jednak nazwisko Tebasa – czy jego vis-a-vis z federacji, Luisa Rubialesa – obiło mu się o uszy. I to też dziwić nie może, szczególnie, że szef hiszpańskiej ekstraklasy lubi grać pod publiczkę i być w świetle reflektorów.
– Tebas to genialny dyrektor, bestia w świecie dyrektorów, ale ma problem z ego. Osobowość pożera profesjonalistę. Jest maszyną, którą niekiedy zapomina o właściwych manierach – charakteryzował 60-latka prezes jednego z hiszpańskich klubów. To było widać choćby przy okazji problemu z rasizmem. Tuż po wybuchu afery, szef LaLiga nie pokusił się o poprawny PR-owo komunikat, w którym zapowiadałby poważne kroki. Oj, nie. Gdy Vinícius skarżył się, że „rasiści zostali nagrodzeni, bo obejrzałem czerwoną kartkę” i ironizował: „To nie futbol, to LaLiga”, Tebas odpowiedział:
– Chcieliśmy wytłumaczyć ci, co robimy w walce z rasizmem, ale nie przyszedłeś na żadne z dwóch umówionych spotkań. Zanim zaczniesz krytykować LaLiga, doinformuj się i nie pozwalaj sobą manipulować.
Ten wpis spotkał się z ogromną, i zrozumiałą, krytyką, także ze strony samego piłkarza. Tym razem Tebas zrozumiał swój błąd, zachowując się jednak w sposób typowy dla Hiszpanów, u których nie ma stanów pośrednich. Albo czegoś nie robią, albo przestawiają wajchę do maksimum i jadą z pedałem gazu w podłodze. – Dajcie mi narzędzia, a w sześć miesięcy rozwiążę temat rasizmu na stadionach – zadeklarował szef LaLiga, czując na sobie presję ze strony nie tylko władz sportowych, ale i państwowych, także w Brazylii.
Bordowo-granatowy i biały autobus
Na Półwyspie Iberyjskim rozpoczęto szeroko zakrojoną kampanię przeciwko rasizmowi, w którą włączyła się i liga, i federacja, i wszyscy święci. Jednym z jej elementów było pozowanie zawodników oraz arbitrów z wielkim transparentem: „Rasiści, wypad z futbolu!”. Wszystko szło dobrze, aż do przedostatniego spotkania kolejki, w którym Mallorca mierzyła się z Valencią. Z banerem ustawiło się 21 piłkarzy. Wyjątkiem był Mouctar Diakhaby, ten sam czarnoskóry sportowiec, który w 2021 roku miał być nazwany „gównianym czarnuchem” („negro de mierda”) przez Juana Calę z Cádizu. Francuz chciał zejść z boiska i nie grać dalej, podobnie zresztą jak i cała drużyna Nietoperzy, ale mecz dokończono, bo arbiter zagroził zakończeniem rywalizacji walkowerem.
Diakhaby narzekał, że w obliczu poważnego problemu czuł się sam. Dostał duże wsparcie od kolegów z zespołu, w tym Gabriela Paulisty, czy od klubu, który starał się walczyć o dobre imię swojego zawodnika na wszystkich frontach. Ale ani federacja, ani LaLiga nie skontaktowały się ze stoperem. Tebas stwierdził, że „Mouctar musiał coś źle usłyszeć”. Sprawę zamknięto, bo nie znaleziono dowodu na rasistowską odzywkę, a sam Cala po wybuchu afery z Viníciusem ponownie ruszył do ataku, pisząc na Twitterze: „Dziś Paulista i jego kolega nie zeszli z boiska, nie? Nie będzie komunikatów czy filmów? Dziś wspaniali kibice [Valencii] nikogo nie obwiniają? Czas i tylko czas ustawia każdego pajaca na swoim miejscu”.
Eduardo Iturralde González, jeden z najbardziej znanych hiszpańskich sędziów, ma powiedzenie: „Dopóki nie zderzysz się z białym lub bordowo-granatowym autobusem, dopóty nie wiesz, co to presja”. Sprawdza się ono także w przypadku rasizmu. W ostatnich latach, w LaLiga mieliśmy wiele przypadków obrazy na tle rasowym. Ale na poważnie do roboty działacze zabrali się dopiero teraz, gdy w temat zaangażował się Real wraz ze swoją machiną medialną. I znów każdemu organowi zależało, by pokazać, iż walczy z problemem, choć niekiedy jego działania nie miały większego sensu, sprawiając wrażenie pochopnych i wykonywanych głównie po to, by zrzucić z siebie odpowiedzialność.
Sprzedawcy dymu. Tydzień fety pokazał, jak bardzo zmienia się Barcelona
Niebezpieczny precedens
Widać to szczególnie na przykładzie decyzji podjętych przez Komitet Rozgrywek. Jak informowało radio Cadena SER, decyzję o zamknięciu jednej z trybun na Mestalla na pięć spotkań podjął, opierając się o zmanipulowane wideo z nieistniejącymi rasistowskimi obelgami sprzed rozpoczęcia meczu Valencii z Realem. Dziwaczny był też bezprecedensowy wyrok o anulowaniu czerwonej kartki dla Viníciusa, po którym w Hiszpanii wróciły tematy bezkarności Brazylijczyka czy siły Florentino Péreza, który domagał się „gruntownych zmian w środowisku sędziowskim”.
Komitet Rozgrywek zdecydował się zrzucić odpowiedzialność na arbitrów. Zadziałał błyskawicznie, dużo szybciej, niż w przypadku wtargnięcia fanów Espanyolu na murawę podczas niedawnych derbów Barcelony (wyroku wciąż nie wydano). W ciągu kilkudziesięciu godzin anulował czerwoną kartkę dla Brazylijczyka, który uderzył w twarz Hugo Duro, tłumacząc, że sędzia VAR nie pokazał swojemu koledze na murawie ujęcia, gdy Hiszpan poddusza rywala. Ten wyrok wzbudził zdziwienie ekspertów, bo na czerwoną kartkę zasłużyli obaj zawodnicy, a brak kary dla któregokolwiek z nich to absurd. Komitet w przeszłości nie ingerował w decyzje podejmowane przez arbitrów, nawet jeśli były one wyjątkowo kontrowersyjne. Teraz jednak interweniował i stworzył precedens, z którego kilka dni później skorzystać chcieli działacze Espanyolu.
Barcelończycy są zdania, że ich starcie z Atlético powinien zostać powtórzone, bo arbiter uznał gola Antoine’a Griezmanna, choć nie dało się stwierdzić ze stuprocentową pewnością, że piłka rzeczywiście przekroczyła linię bramkową. Działacze klubu walczącego o utrzymanie wydali komunikat, w którym argumentują, że skoro anulowano czerwoną kartkę dla Viníciusa w konsekwencji złego wykorzystania technologii VAR, to ten precedens powinien zostać zastosowany również w ich przypadku. I, na logikę, trudno się z nimi kłócić – bo błąd był ewidentny, mecz zakończył się remisem 3:3, a dla Espanyolu każdy punkt może być na wagę utrzymania w LaLiga wartego kilkadziesiąt milionów euro.
W żadnej innej czołowej lidze takiego problemu by nie było – sędzia na murawie dostałby zobaczyłby na zegarku, że według goal-line technology piłka nie przekroczyła linii bramkowej i tyle. Ale w LaLiga tego systemu nie ma. Dlaczego? Tebas, który jest skonfliktowany z władzami krajowego i światowego związku, uważa za zdzierstwo konieczność płacenia FIFA trzech milionów euro rocznie za możliwość korzystania z technologii mającej homologację światowej federacji. Prezes LaLiga przekonuje, że goal-line technology przyda się dosłownie w kilku momentach w sezonie i dlatego też inwestycja nie ma prawa być rentowną, szczególnie, że dzięki VARowi też ma dać się ocenić, czy futbolówka przekroczyła linię bramkową. Niech powie to działaczom Espanyolu.
Ani słowa o Rosji
Źli na Tebasa są też szefowie Barcelony, którzy nie mogą doczekać się zielonego światła od LaLiga w kontekście rejestrowania nowych piłkarzy. Barcelona przedłożyła władzom hiszpańskiej ekstraklasy swój plan finansowy, jednak bez jego akceptacji nie mogą zagwarantować nowym zawodnikom, np. Iñigo Martínezowi czy Ilkayowi Gündoganowi, że będą w stanie ich zarejestrować. Trudno wytłumaczyć, z czego bierze się zwłoka, jednak jej efektem może być frustracja niemieckiego pomocnika, któremu ofert bez wątpienia nie brakuje.
Na Camp Nou problemów zresztą nie brakuje, także tych wizerunkowych. Barcelonie zarzuca się utrzymywanie współpracy z cypryjskim, ale tak naprawdę rosyjskim bukmacherem 1xBet, który płaci Blaugranie około 10-12 milionów euro rocznie. Po wybuchu wojny Barça miała rozważać zerwanie współpracy, jednak do tego nie doszło, a problemu na Półwyspie Iberyjskim – dosłownie – nie widać, bo reklamy 1xBet widać głównie w transmisjach na wschodnie rynki. Zresztą, wojna nie jest dla Hiszpanów priorytetowym tematem, czego efektem jest fakt, że rosyjska telewizja ÖKKO Sport jest nieustannie zapraszana przez LaLiga na dni medialne, podczas których – tak jak inne stacje spoza Hiszpanii – może rozmawiać z zawodnikami.
Piłkarze udzielili wywiadów, po zakończeniu których zostali poproszeni o pozdrowienie kibiców z Rosji, co zresztą zrobili – czerwona lampka nie zaświeciła się ani im, ani pracownikom działu medialnego Barçy, którzy zwykle towarzyszą sportowcom podczas wywiadów. Klub wydał komunikat, ale być może lepiej byłoby, aby go nie publikował? W informacji przesłanej do mediów w okrągłych słowach opowiadano o wspieraniu Ukraińców, jednak nie padło ani słowo „przepraszam”, ani „Rosja”.
Do końca sezonu w LaLiga pozostały dwie kolejki. Patrząc na bałagan z ostatnich tygodni, aż strach myśleć, co mogą one przynieść.
WIĘCEJ O HISZPAŃSKIEJ PIŁCE:
- Kręcidło: Nepotyzm i kolesiostwo rządzą też w Barcelonie. Specjaliści opuszczają klub przyjaciół
- Paradoks Villarrealu – im lepiej gra, tym bardziej niepewna jest przyszłość klubu
JAKUB KRĘCIDŁO
fot. Newspix