Joan Laporta przekonywał: – „Projekt to ja!”. I miał rację. Klub opuszczają specjaliści, a ich miejsce w Barcelonie zajmują znajomi prezesa, których kwalifikacje można często podsumować starą zasadą BMW: „Bierny, Mierny, ale Wierny”.
To oczywiście wyolbrzymienie, ale trudno mówić o przypadku, gdy historia się powtarza. Podczas pierwszych rządów Joana Laporty w Barcelonie (2003-2010), z klubem rozstało się siedemnastu dyrektorów. Teraz, choć obecna kadencja Katalończyka nie jest nawet w połowie, z Camp Nou odeszło już siedmiu, w tym trzy postaci, na których 60-latek planował oprzeć odbudowę Barçy – (niedoszły) wiceprezydent ds. finansowych Jaume Giró, dyrektor generalny Ferran Reverter i Mateu Alemany, który dyrektorem ds. piłkarskich Blaugrany będzie tylko do końca czerwca. O co tu chodzi?
FC Barcelona. Klub specjalistów czy klub rodzinny?
Poprawna politycznie odpowiedź brzmi: „Ich filozofia zarządzania różniła się od tej prezydenta”. Prawdziwa? „Wszyscy mieli dość Laporty”. Szefowi Blaugrany miało zależeć na sprofesjonalizowaniu klubu, stąd zatrudnienie specjalistów o uznanej marce, ale nie wytrwał w tym modelu. Drugi raz z rzędu za kadencji Katalończyka z zespołem rozstają się trzej ludzie kluczowi dla jego losów. Dekadę temu, „adéu” powiedzieli Sandro Rosell, Ferran Soriano i Marc Ingla. Teraz, robią to Giró, Reverter i Alemany. Trudno nie mieć wrażenia, że wraz z ich odejściem traci Barça, a zyskuje Laporta.
– Joan zamienił klub w dyktaturę, do której pasują wyłącznie jego bliscy oraz znajomi, których sam wskazał – grzmiał Jaume Llopis, jeden z najstarszych socios Barcelony i jej były dyrektor, który zrezygnował z pracy tuż po ogłoszeniu odejścia Leo Messiego.
Laporta lubi mieć wpływ na wszystkie aspekty działalności klubu, jednak katalońscy dziennikarze przyznają, że ma problem z zaakceptowaniem, iż ktoś nie zgadza się z jego wizją. Dlatego też to właśnie ludzie prezesa przejmują władzę na Camp Nou, nawet jeśli nie mają do tego kwalifikacji. Wiceprezydentem ds. sportowych jest Rafa Yusté, którego głównym atutem jest fakt, że od dziecka zna się z Laportą. Podobne kwalifikacje mają doradca Enric Masip czy rzeczniczka Elena Fort, która niedawno została też szefową projektu przebudowy Camp Nou. Jego poprzedni lider, Jordi Llauradó, zdecydował się zrezygnować dwa dni po tym, jak klub niespodziewanie wybrał turecką firmę Limak do realizacji prac na stadionie. Co ciekawe, Llaudaró, jedyny inżynier w zarządzie Barçy, nie był obecny na spotkaniu, podczas którego głosowano nad wyborem spółki.
Klub specjalistów zamienia się w klub przyjaciół, którzy przyklaskują decyzjom prezesa. Giró i Reverter regularnie nie zgadzali się z Laportą. Specjalista ds. ekonomicznych, który obecnie jest doradcą katalońskiego parlamentu, podał się do dymisji po sześciu dniach od wygrania wyborów, jeszcze przed oficjalnym przejęciem władzy na Camp Nou. Reverter, były prezes hiszpańskiego Media Markt, wytrwał blisko rok. Był skonfliktowany z prezesem ws. umowy z funduszem CVC czy przedłużenia kontraktu z Leo Messim, za którego brak został obarczony winą przez katalońskie media. Podał się do dymisji tuż po podpisaniu kontraktu reklamowego ze Spotify, którego poprawki Laporta negocjował po cichu, bez udziału swojego dyrektora generalnego.
Sam prezes zwracał uwagę na to, że zależy mu na tym, aby Barça była klubem „rodzinnym”. A w takim nie ma miejsca dla CEO, którego obowiązki przejął sam 60-latek.
Zamiast radości, wątpliwości
Ta zmiana podejścia musi szokować, szczególnie że w trakcie kampanii wyborczej Laporta określał Revertera „Messim świata dyrektorów generalnych”. W podobny sposób oceniane były umiejętności Alemany’ego. Okoliczności rozstania się z dyrektorem ds. piłkarskich są owiane tajemnicą. Informację o planowanym zakończeniu współpracy klub przekazał godzinę po zakończeniu meczu z Osasuną (1:0). I tak, zamiast cieszyć się z decydującego kroku w stronę mistrzostwa, fani Blaugrany zaczęli się zastanawiać, co czeka ich drużynę w przyszłości?
Oficjalnym powodem rozstania z Alemanym jest bajońska oferta, którą mężczyzna miał otrzymać z zagranicy. I być może jest to prawdą, bo Aston Villa poważnie interesuje się zatrudnieniem twórcy sukcesów Valencii, ale trudno w to uwierzyć. Trzy dni przed podaniem się do dymisji, 60-latek zapowiadał, że lato w Barcelonie będzie bardzo ciekawe. Sam Laporta regularnie podkreślał, że wyjątkowo ceni zdolności Hiszpana, który jak nikt umie radzić sobie w zagmatwanym świecie Finansowego Fair Play i w negocjacjach z Javierem Tebasem. Katalońskie media sugerują jednak, że źródłem kłopotów była nie tylko zła sytuacja ekonomiczna, ograniczająca możliwości manewru i uniemożliwiająca transfery oraz np. rejestrację Gaviego, ale i problemy strukturalne.
Teoretycznie, przełożonym Alemany’ego jest wspomniany Yusté, ale w kompetencje dyrektora ds. piłkarskich wtrącał się też Laporta czy inni szefowie klubu. Każdy miał swoją wizję transferową. Starali się dotrzeć z nią do ucha prezesa, jednocześnie podważając idee Alemany’ego i jego współpracownika, Jordiego Cruyffa. To prowadziło do ogromnej liczby przecieków, ale i chaosu, który podsycał fakt, że bardzo duże znaczenie w biurach przy Camp Nou miały opinie Piniego Zahaviego czy – przede wszystkim – Jorge’a Mendesa, bliskiego kumpla Laporty.
Od Gabonu do Barcelony
Następcą Alemany’ego ma zostać Deco. Patrząc na CV, gwiazdor Barçy nie ma żadnych kwalifikacji, aby pełnić to stanowisko. W 2004 roku został sprowadzony do Barcelony przez Laportę. Po zakończeniu kariery raz pełnił funkcję dyrektora sportowego, w federacji Gabonu. Doświadczenia zbierał głównie w roli agenta, czego efektem był np. transfer Raphinhi na Camp Nou. Deco jest blisko związany z Mendesem, ale też z Alejandro Echevarríą, byłym szwagrem Laporty, który oficjalnie nie jest w Barcelonie zatrudniony, ale od czasu odejścia Revertera pełni coraz ważniejszą rolę. Stał np. za pogodzeniem się prezesa z Xavim Hernándezem (trener miał prezesowi za złe słowa, że nie jest gotowy do pracy w Barcelonie) czy pomagał w uspokojeniu napiętych relacji na linii szef Dumy Katalonii – rodzina Messich.
Szlaki Deco, Mendesa i Echevarríi zaczęły się przecinać w 2004 roku, gdy portugalski superagent doprowadził do transferu pomocnika Porto do Barcelony, której dyrektorem był wówczas syn jednego z najważniejszych katalońskich polityków. Później, już po zawieszeniu butów na kołku, Deco karierę w roli agenta rozpoczynał w należącej do Mendesa agencji Gestifute, a do pracy w Gabonie ściągnął go właśnie Echevarría., który swego czasu był nawet jednym z szefów tamtejszej ekstraklasy, w czym pomagał mu… syn Laporty, Guim. I dziś, wszyscy mają spotkać się na Camp Nou, by próbować podnieść Barcelonę z kolan. A do tej mieszanki dopisać można jeszcze Paulo Araújo, od roku szefa obserwatorów Barçy, który na LinkedIN w 2021 roku chwalił się ukończeniem wstępnego kursu skautingowego i który przed objęciem stanowiska mógł pochwalić się doświadczeniem z pracy w Burnley oraz… relacją z byłym portugalskim piłkarzem, z którym przed laty pracował, gdy pełnił marketingowe role w Adidasie i Umbro.
Zatrudnienie Deco, który jest faworytem do zostania dyrektorem sportowym Barçy, obrazowałoby problem katalońskiego klubu z nepotyzmem i kolesiostwem. Do tej pory – pomijając wiceprezydenta Yusté – w ten sposób obsadzane były głównie nieeksponowane pozycje, a zmiany przepisów umożliwiające pewne machlojki nie odbijały się zbyt dużym echem. I tak Maite Laporta, siostra prezesa, jest osobą kontrolującą różnorodność i inkluzywność Barçy. Jego kuzynka, Marta Segú, jest dyrektorem generalnym fundacji Blaugrany. Sekretarką Laporty jest Manana Giordazge, była żona jednego z ukraińskich mafiozów, która dziś prowadzi z Joanem firmę budowlaną Kalkiama. Jej córka, Paloma Mikadze, odpowiada za digitalową strategię klubu, a jej chłopak, Benny Megrelishvili, też pracuje w Barcelonie… Można tak długo wymieniać. Ale trudno jest porównywać rolę sekretarki czy osoby odpowiedzialnej za różnorodność z kimś odpowiedzialnym za całą politykę sportową jednej z największych drużyn na świecie.
Laporta kumuluje władzę
– Nie jest łatwo pracować w Barcelonie. Proste rzeczy z czasem zawsze stają się bardzo trudne – przekonywał na antenie radia RAC1 André Cury, który przez lata był przedstawicielem Barçy na rynek południowoamerykański. – Jako dyrektor, nie masz spokoju. Pracowałem tam przez dwadzieścia lat. Ludzie wewnątrz klubu ciągle gadali i wywierali presję, odciągając nas od podejmowania decyzji, bo zawsze ktoś miał coś do powiedzenia i dodania – narzekał.
Laporta rządzi Barceloną od dwóch lat, ale z każdym miesiącem ma w rękach coraz większą władzę. To dobra wiadomość dla jego zwolenników i sygnał dla tych, którzy go krytykują, że ich dni są policzone. Zarządzanie w takich warunkach jest relatywnie proste. Nie ma narzekania, są pochwały i zgoda na kolejne działania, choć te mogą doprowadzać do zmniejszenia profesjonalizmu i zwiększenia chaosu w drużynie. A co na to kibice? Patrząc na doświadczenia z dramatycznej ery Josepa Marii Bartomeu, dopóki zespół osiąga dobre wyniki sportowe, dopóty nie ma problemu. Patrzenie szefowi na ręce zacznie się dopiero w momencie kryzysu, ale konia z rzędem temu, kto myśli, że Laporta się zmieni. Jest kapitanem okrętu i albo wyprowadzi go na spokojne wody, albo utonie wraz z nim.
WIĘCEJ O LIDZE HISZPAŃSKIEJ:
- Od ucieczki znad przepaści po finał Pucharu Króla. Współczesna historia Osasuny
- Kręcidło: Kibice Barcy zobaczą dziś Griezmanna, o którym marzyli i którego nie dostali
JAKUB KRĘCIDŁO
Fot. Newspix.pl