18 maja – Komisja ds. Licencji Klubowych PZPN z pewnym opóźnieniem, ale jednak pozytywnie rozpatruje wniosek ŁKS-u o przyznanie mu licencji na grę w kolejnym sezonie Ekstraklasy. 26 maja – Mateusz Kowalczyk oddaje naprawdę zgrabny strzał na bramkę Arki, wynik 1:1 utrzymuje się do ostatniego gwizdka sędziego Karola Arysa, a ŁKS przypieczętowuje powrót do Ekstraklasy. Proszę państwa, oto kluczowe fakty.
ŁKS jest klubem o nieco cierpiętniczym charakterze. Trochę podobnym do swojego miasta, jak żadne inne poturbowanego skutkami transformacji ustrojowej. Przynajmniej w XXI wieku. Porażki, spadki i tułaczki. Te wszystkie bolesne upadki, krótkotrwałe zwroty i jeszcze bardziej druzgocące loty w dół. Po trzech latach wreszcie wyrywa się z I ligi. I to nie jest właściwy czas na pytanie: na jak długo? Niech się cieszą!
ŁKS wraca do Ekstraklasy
ŁKS miał furę szczęścia. Arka była lepsza. Po pierwszej połowie wydawało się nawet, że Ryszard Wieczorek odnalazł jakąś magiczną formułę na odmienienie gry swoich podopiecznych i odwrócenie losów sezonu. Spokojnie, zdajemy sobie sprawę z absurdu tego zdania, ale gospodarze naprawdę prezentowali kawał dobrego futbolu. Kapitalnie na skrzydełku wyglądał Mateusz Stępień. Śmigał aż miło, współczujemy zresztą młodemu Artemijusowi Tutyškinasowi, bo najbliższe dni będzie musiał poświęcić na porządne odkręcenie się – po dryblingach dwudziestojednoletniego Polaka i po fecie ŁKS-u…
Nieważne, przejdzie mu.
Janusz Gol i Sebastian Milewski rzucali się do szalonego pressingu po każdej stracie. Po kwadransie biegania Przemysław Stolc powinien mieć na koncie dwa gole, a miał tylko jednego – dobił strzał Huberta Adamczyka. Ten prowadził Arkę do niemal pewnego zwycięstwa i poczynienia całkiem sporego kroku w stronę barażu, ale zawiódł w kluczowym momencie: najpierw jego uderzenie z rzutu karnego odbił Aleksander Bobek (rośnie duży bramkarski talent!), następnie Adamczyk z jakiś pięciu metrów zmarnował szansę na zmazanie win, a na domiar złego chwilę później zszedł z boiska z kontuzją.
ŁKS-owi długo po prostu nie szło. Coś drgnęło zaś w ostatnich dwudziestu minutach, partaczyć przestał Pirulo, niezłą zmianę dał Bartosz Szeliga, ale całą historię tego meczu po stronie gości można sprowadzić do tej jednej akcji Mateusza Kowalczyka. Dziewiętnastolatek strzelił w tym sezonie pięć goli, ale ta bramka liczy się przynajmniej podwójnie. Albo poczwórnie. Każdy sobie przyjmie swoją miarę. Po pierwsze: ładna. Po drugie: ważna. Po trzecie: na wagę awansu.
Amen.
Po wszystkim kibice ŁKS-u skandowali nazwisko Kazimierza Moskala. Nic dziwnego. To związek, który działa. Jego dwa pierwszoligowe sezony w Łodzi, to dwa awanse do Ekstraklasy. Oba poprzedzone katastrofalnymi epizodami w innych klubach – za pierwszym razem w Sandecji Nowy Sącz, za drugim razem w Zagłębiu Sosnowiec. Poprzednio władzom ŁKS-u nie wystarczyło cierpliwości i zwolniły go po bardzo słabych ośmiu miesiącach w elicie. Czy tym razem będzie inaczej? Organizacja stoi u progu strukturalnych zmian, ale no to ponownie, chóralnie, to nie jest właściwy czas na takie pytania.
Niech się cieszą!
Arka Gdynia 1:1 ŁKS Łódź
Stolc 13′ – Kowalczyk 84′
Czytaj więcej o I lidze:
- Fiasko planu dwuletniego. Dlaczego Podbeskidzie powinno się zmienić?
- Odrodzenie po łódzku. Miasta i obu klubów
Fot. Newspix