Znajdują się na szczycie europejskiej siatkówki. Dzięki wygranej w finale Ligi Mistrzów nad Jastrzębskim Węglem, zawodnicy Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle dokonali rzeczy niezwykłej, stając się zaledwie szóstym klubem w historii, który potrafił wygrać w tych rozgrywkach (wcześniej noszących nazwę Pucharu Europy) trzy razy z rzędu. Bez cienia wątpliwości możemy napisać, że Koziołki to siatkarski odpowiednik Realu Madryt z ostatnich lat. W obliczu takiej dominacji trudno nie zadać sobie pytania – dlaczego to właśnie klub z opolskiego rządzi w Europie? Naszym zdaniem, są trzy główne powody takiego stanu rzeczy.
Spis treści
BO NIE MYLI SIĘ PRZY WYBORZE TRENERÓW
Gdybyśmy mieli przedstawić kibicom piłki nożnej wizję, w której topowy klub Starego Kontynentu sezon po sezonie zmienia głównodowodzącego swojej ekipy, a mimo to wygrywa Ligę Mistrzów, ci najprawdopodobniej kazaliby nam wyłączyć konsolę. Bo przecież w realu taki manewr nie miałby wielkich szans na powodzenie.
Tymczasem ZAKSIE taka sztuka się udała. I to dwa razy.
Nikola Grbiċ, Gheorghe Crețu, Tuomas Sammelvuo. Każdy z nich to fachowiec najwyższej klasy – co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Jednak z wymienionej trójki, tylko Serb może pochwalić się stażem na stanowisku trenera Koziołków, który wynosił dwa lata. Co nie znaczy, że są one równe dwóm pełnym sezonom.
Tak się bowiem złożyło, że Grbić objął zespół z Kędzierzyna zaraz po tym jak drużyna pod wodzą Andrei Gardiniego zdobyła mistrzostwo Polski – w maju 2019 roku. Ale następne rozgrywki siatkarskie zostały przerwane z powodu wybuchu pandemii koronawirusa. Gwoli ścisłości dodajmy, że ZAKSA wówczas zdążyła rozegrać ćwierćfinały w których uległa Kuzbassowi Kemerowo (3:2 na wyjeździe i 1:3 u siebie). Z kolei w PlusLidze zdołano rozegrać 24 z 26 kolejek fazy zasadniczej sezonu. Kędzierzynianie znajdowali się na pierwszym miejscu w tabeli, jednak władze zdecydowały się przerwać zmagania i nie przyznawać w tamtym roku medali.
Z tego względu pierwszym (i jak się później okazało, jedynym) pełnym sezonem Grbicia w ZAKSIE były rozgrywki 2020/2021. Sezon o którym wówczas wielu ludzi mówiło, że jeżeli teraz Koziołkom nie uda się triumfować w Lidze Mistrzów, to następna taka okazja prędko się nie powtórzy. Drużynę czekały spore zmiany personalne – o czym jeszcze napiszemy. Ale głośno było także z powodu pogłosek, jakoby Grbić miał opuścić zespół po sezonie. Z jednej strony, ciągnęło go do Włoch, gdzie od wielu lat mieszkał razem z rodziną. Z drugiej, tajemnicą poliszynela było, że Nikola był kuszony przez jednego z dużych graczy Serie A – Sir Safety Perugię. Gdzie zresztą trafił jeszcze w maju 2021 roku. Czyli zaraz po tym, jak zakończył pracę w ZAKSIE.
Serb w Kędzierzynie-Koźlu dysponował mocnym pierwszym składem – w drużynie grali Kamil Semeniuk, Aleksander Śliwka, David Smith, Jakub Kochanowski, Benjamin Toniutti, Łukasz Kaczmarek czy Paweł Zatorski na libero. Ale przy tym Koziołki nie mogły pochwalić się szeroką ławką rezerwowych. Końcówka sezonu zdawała się to udowadniać. Pierwszoplanowe postaci jechały już na oparach, a kiedy kontuzji nabawił się Zatorski, ZAKSA w półfinale PlusLigi niespodziewanie przegrała jeden mecz z PGE Skrą Bełchatów. A przecież w zasadniczej części sezonu byli poza zasięgiem konkurencji. Pierwsze miejsce w tabeli zajęli z 14 punktami przewagi nad drugim Jastrzębskim Węglem.
To właśnie z Pomarańczowymi ekipa Grbicia spotkała się w finale. Tam zarówno w meczu jak i rewanżu uwypukliły się dwie rzeczy. Pierwszą było wspomniane już zmęczenie. Widać było, która ekipa do końca rywalizuje na wszystkich frontach. Jastrzębski oddał Ligę Mistrzów już w fazie grupowej, kiedy część drużyny i sztabu przechodziła COVID-19. Przez to mogli skupić się tylko na grze w PlusLidze oraz Pucharze Polski… w którym w marcu 2021 roku przegrali w finale 0:3 z Koziołkami. Ponadto Andrea Gardini miał większe pole do rotacji, w finałach ligi zaskoczył rywali wprowadzeniem Jakuba Buckiego. Ten zagrał fenomenalne mecze, w drugim spotkaniu został nawet MVP.
Tym sposobem mogło okazać się, że zespół Grbicia, który dominował praktycznie przez cały sezon, zakończy zmagania tylko z Pucharem Polski. W końcu w finale Ligi Mistrzów, rozgrywanym w Weronie, na polską ekipę czekała drużyna Itas Trentino. Zatem najważniejszy mecz sezonu Włosi grali niemalże u siebie – Trydent jest położony zaledwie sto kilometrów dalej. Jednak dwa tygodnie przerwy, podczas której gracze Koziołków zdążyli się zregenerować, okazały się dla nich zbawienne. Ekipa Nikoli Grbicia zagrała koncert i rozbiła Włochów 3:1.
To było złote pożegnanie się Serba z Kędzierzynem-Koźle. W jego miejsce przybył Gheorghe Crețu. Owszem, człowiek znany także i na polskim podwórku, pracował wcześniej w Rzeszowie, Lubinie i Olsztynie. Ale Rumun miał zadanie z cyklu „mission impossible”. W pierwszym roku swojej pracy, ze znacznie przebudowaną ekipą z którą pożegnali się Toniutti, Zatorski i Kochanowski, wyrównanie przez ZAKSĘ wyczynu z poprzedniego sezonu byłoby ogromnym sukcesem.
Tymczasem ekipa dowodzona przez rumuńskiego czarodzieja przebiła osiągnięcia bandy Grbicia. Koziołki do wygranej w Pucharze Polski (w finale 3:0 z Jastrzębskim Węglem), a także obrony Ligi Mistrzów (w finale wygrana 3:0 z… Itas Trentino), dołożyli triumf w PlusLidze. W grze do trzech wygranych spotkań, ZAKSA udanie zrewanżowała się Jastrzębskiemu Węglowi, pokonując Pomarańczowych 3-1 w meczach. Tym sposobem Trójkolorowi pod wodzą Cretu mogli okrzyknąć się władcami absolutnymi siatkówki. Zdobyli potrójną koronę. Widać przy tym było, że sztab Cretu wyciągnął wnioski, a ekipa fizycznie wyglądała świetnie w trudnej końcówce sezonu.
Ale niedługo po zakończeniu sezonu Rumun wzorem poprzednika rozstał się z Trójkolorowymi: – Pod koniec grudnia rozpoczęły się negocjacje z klubem w sprawie nowego kontraktu. Przez kilka tygodni nie mogliśmy znaleźć porozumienia i każdy poszedł w swoją stronę. Otrzymałem ofertę z Biełogorie, którą przyjąłem, a klub w tym czasie na rynku szukał trenera. To normalne – mówił Cretu w rozmowie ze Sportowymi Faktami.
Jeżeli Rumun miał przed sobą zadanie z gatunku niemożliwych do wykonania, to misja Tuomasa Sammelvuo by powtórzyć wynik Cretu, już naprawdę wydawała się próbą zdobycia Mount Everestu w zimie. Wchodząc na górę tyłem i to w klapkach. Zwłaszcza, że siła Koziołków na papierze ponownie uległa osłabieniu. I kolejny raz stało się to za sprawą Perugii, która wyciągnęła z ZAKSY Kamila Semeniuka. Mało tego, ekipa Jastrzębskiego Węgla – największego rywala ZAKSY – w tym sezonie zdawała się być silna jak nigdy wcześniej.
Ostatecznie Fin nie wywalczył potrójnej korony i powtórzył „zaledwie” wyczyn Nikoli Grbicia. Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle kolejny raz nie pozostawiła złudzeń Jastrzębskiemu Węglowi w finale Pucharu Polski, lecz to jastrzębianie gładko wygrali decydujące mecze o mistrzostwo kraju. Z tego względu, choć w środowisku siatki panowała opinia, że finał w Turynie będzie bardzo zaciętym spotkaniem, to w typowaniu zwycięzców głosy przechylały się delikatnie na korzyść Pomarańczowych. Ale ZAKSA kolejny raz pokazała, że w decydującym momencie, kiedy o wszystkim rozstrzyga jedno spotkanie, jej siatkarze potrafią wznieść się na wyżyny umiejętności.
W zamian za ten sukces, drużyna Koziołków w końcu nie doczeka się zmiany na stanowisku szkoleniowca. – Zostaję w klubie. Pracuję z profesjonalistami, co znacznie ułatwia funkcjonowanie trenerowi. Utrzymamy także większość składu, choć czeka nas kilka zmian, które wkrótce ogłosi klub – powiedział po obronie tytułu Sammelvuo.
BO MA OGROMNĄ SKUTECZNOŚĆ TRANSFEROWĄ
Skoro już przywołaliśmy słowa Fina, który wspomniał o zmianach czekających drużynę, to trudno nie poruszyć tego wątku, ale w kontekście minionych trzech sezonów. A zwłaszcza rotacji, które dokonały się po pierwszym triumfie ZAKSY w Lidze Mistrzów. Wtedy zmiany kadrowe zapowiedziane zostały jeszcze przed finałem europejskich rozgrywek. I właśnie przez to wówczas powszechna była opinia, że Koziołki mają swoją wersję „The Last Dance”. Że taka ekipa w Kędzierzynie-Koźlu długo się nie powtórzy i jeżeli teraz klub nie odniesie triumfu na Starym Kontynencie, to na następną szansę będzie musiał czekać długie lata.
Istotnie, to była wyjątkowa paczka. Na rozegraniu Benjamin Toniutti, wówczas uważany za jednego z najlepszych siatkarzy na świecie. A już zdecydowanie za najlepszego playmakera. W przyjęciu duet Aleksander Śliwka-Kamil Semeniuk. Atak obsadzony przez Łukasza Kaczmarka. Na środku David Smith oraz Jakub Kochanowski. Na pozycji libero występował Paweł Zatorski, który w zespole Trójkolorowych grał od 2014 roku.
W następnym roku Zatorski i Kochanowski wylądowali w Rzeszowie, a Toniutti w Jastrzębiu-Zdroju. Zmienił się także trener. Wydawało się zatem, że ZAKSA nie ma szans na obronę tytułu.
Ale spoglądając na ruchy kadrowe z dzisiejszej perspektywy, nie nazwalibyśmy transferów Koziołków osłabieniem. Zatorskiego – reprezentanta Polski – na pozycji libero zastąpił Erik Shoji. W miejsce Kochanowskiego wskoczył Norbert Huber, który podobnie jak Jakub jeździł na zgrupowania naszej kadry. Największą niewiadomą był Marcin Janusz, lecz jak się później okazało, styl jego gry znakomicie wkomponował się do nowego zespołu.
Właśnie – wkomponowanie się. Termin-klucz, pozwalający zrozumieć sukces ZAKSY. Trzech gości którzy z marszu weszli do pierwszego składu, niemalże od razu kliknęło. To zdumiewające zwłaszcza, że w połowie przebudowany zespół był prowadzony przez nowego szkoleniowca. I ta ekipa nie tyle wyrównała, co przebiła osiągnięcia zespołu z rozgrywek 2020/2021.
Z kolei do właśnie zakończonego sezonu Trójkolorowi przystępowali z jedną, ale za to poważną zmianą w składzie. Drużynę opuścił Kamil Semeniuk, który przeniósł się do Perugii. W miejsce popularnego Semena ekipa Sammelvuo sprowadziła Denisa Karjagina i… zapewne ku uciesze rywali Koziołków, okazało się, że włodarze klubu w końcu trafili jak kulą w płot. Bułgar okazał się ogromnym rozczarowaniem – przygodę z ZAKSĄ zakończył na pięciu meczach w PlusLidze oraz jednym, krótkim występie w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Wejście w buty Semeniuka, który został MVP finału Ligi Mistrzów, przerosło możliwości dwudziestolatka. I tak w styczniu tego roku klub rozwiązał z nim kontrakt za porozumieniem stron.
Na miejsce Karjagina sprowadzono człowieka, który okazał się prawdziwym gamechangerem, jeżeli chodzi o siłę ZAKSY. Bartosz Bednorz, bo o nim mowa, dołączył do klubu z opolskiego zaraz po tym jak zakończył rozgrywki w lidze chińskiej. Polski przyjmujący – podobnie jak niektórzy z jego kolegów sezon wcześniej – praktycznie z marszu wpasował się do zespołu.
Mało tego, Koziołki przed startem rozgrywek 2022/2023 dokonały jeszcze jednego transferu. W obliczu kontuzji Norberta Hubera, który przechodził długi i żmudny proces rehabilitacji, sprowadzono Dmytro Paszyckiego. No i pewnie nie uwierzycie – Ukrainiec rozegrał świetny sezon. Jeżeli zatem mamy wskazać na jeden z kluczowych aspektów dominacji ZAKSY, to bez wątpienia jest nim skuteczność na rynku transferowym.
Warto przy tym zauważyć, że spośród pierwszoplanowych siatkarzy opuszczających w ostatnich latach Kędzierzyn-Koźle, żadnemu nie udało się utrzymać tak wysokiego poziomu swojej gry. Nie żebyśmy uważali, że przykładowi Kochanowski i Zatorski to w Resovii słabi gracze. Są dobrzy, ale zarazem nie tak znakomici jak to miało miejsce w ZAKSIE. Podobnie można powiedzieć o Toniuttim, któremu obecnie daleko do miana jednego z najlepszych siatkarzy świata. Kamil Semeniuk, po dołączeniu do Wilfredo Leona w Perugii, miał poprowadzić włoski klub do triumfu w Lidze Mistrzów. W półfinale ZAKSA odprawiła Perugię, wygrywając u siebie i na wyjeździe 3:1. Kiedy w pierwszym spotkaniu tych drużyn, w Kędzierzynie-Koźlu Bartosz Bednorz szalał na parkiecie zdobywając 23 punkty, Kamil przegrywał rywalizację o miejsce w pierwszym składzie z Ołehiem Płotnyckim.
Tak więc drodzy zawodnicy, przed odejściem z ekipy Trójkolorowych zastanówcie się dwa razy. Owszem, może znajdą się inne ośrodki, które dadzą wam więcej kasy za grę. Zapewne wiele miast we Włoszech czy też na Dalekim Wschodzie, to miejsca znacznie bardziej atrakcyjne do życia niż Kędzierzyn-Koźle. Ale czy pod względem poziomu gry oraz umiejętność wyciskania z zawodnika wszystkiego co najlepsze, którykolwiek klub może równać się z ZAKSĄ? Śmiemy wątpić.
BO DRUŻYNA MA MOCNY KRĘGOSŁUP
Last but not least – jak to mawiają na Zachodzie. Jasne, transfery przeprowadzone przez klub z opolskiego prawie za każdym razem wychodziły kapitalnie. Również te związane z powierzaniem drużyny kolejnym trenerom. Jednak za każdym razem Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle nie rozwalała doszczętnie zespołu, by chwilę później budować wszystko od nowa. Przeciwnie. Nawet jeżeli drużyna przechodziła remont generalny, to fundamenty jej sukcesu pozostawały niezmienne. Tak się bowiem składa, że aż trzech podstawowych siatkarzy Koziołków miało udział we wszystkich trzech triumfach w Lidze Mistrzów.
W ataku pewnym punktem niezmiennie jest Łukasz Kaczmarek. Zawodnik, który nad Wisłą jest postrzegany dość niejednoznacznie. W końcu trzy wygrane w Lidze Mistrzów to ogromny wyczyn. Ale zarazem siatkówka w Polsce jest znacznie popularniejsza w wydaniu reprezentacyjnym, nie klubowym. Sam atakujący podkreślał taki stan rzeczy w rozmowie, której udzielił nam przed finałem.
– Kadra to oczywiście obecnie odrębny rozdział, inna skala popularności. Ale być może właśnie nasze wyniki w Europie pomogą to trochę wyrównać. I zainteresowanie klubową siatkówką będzie wzrastać. To może przynieść profity dla siatkarzy, sponsorów, kibiców. Liczę, że na pracy, którą obecnie wykonujemy, każdy będzie mógł skorzystać i czerpać z niej radość – mówił Kaczmarek.
Z tego względu Łukasz w oczach niedzielnego kibica jest postrzegany jako solidny atakujący, ale zarazem gracz, który nie ma wielkich szans na grę w pierwszym składzie reprezentacji. W końcu tę pozycję zajmuje Bartosz Kurek.
Mało tego, kiedy przed finałem wraz z ekspertami – Jakubem Bednarukiem, Olgą Chmielowską i Marcinem Możdżonkiem – bawiliśmy się w wybór drużyny marzeń złożonej z graczy obu ekip, w ataku każdy postawił na Stephena Boyera z Jastrzębskiego Węgla. I my również, podając zresztą ten sam argument. Kaczmarek to gwarancja nie schodzenia poniżej pewnego poziomu. Ale Boyer to możliwość zagrania zawodów wybitnych.
Okazało się, że owszem, Francuz zdobył 20 punktów – o 5 więcej od Polaka. Mało tego, Łukasz zagrał tragiczne dwa pierwsze sety. Ale zdołał powrócić na swój solidny poziom i pomógł zespołowi obronić tytuł. Nie każdy gracz byłby tak mocny mentalnie, by podnieść się po takim niepowodzeniu.
Naszym zdaniem najbardziej niedocenianym zawodnikiem mistrzów Europy jest (a raczej był) Dawid Smith. Być może wynika to ze względu na jego pozycję na boisku. Wiecie – zwykle, jeżeli ktoś ma kończyć piłki, to atakujący lub przyjmujący. I to na nich skupia się uwaga kibiców. Tymczasem 38-letni Amerykanin w ZAKSIE jest kluczową postacią właściwie w każdym ważnym meczu. Smith w ekipie Koziołków przeżywa zdecydowanie najlepszy okres w swojej klubowej karierze. I zasłużenie został MVP sobotniego finału.
Jednak najważniejszą postacią ZAKSY na parkiecie jest bez dwóch zdań Aleksander Śliwka. 27-letni przyjmujący nawet w najtrudniejszych momentach potrafi podnieść swój zespół mentalnie. Co nie powinno dziwić, bowiem sam Olek w trakcie kariery nie raz musiał wykazać się silną psychiką. Zwłaszcza podczas gry w kadrze, gdzie w ubiegłym roku jego pozycja często była podważana. Przed sobotnim finałem było podobnie, bo w porównaniu do Tomasza Fornala w ekipie Jastrzębskiego Węgla, czy też sprowadzonego do ZAKSY Bartosza Bednorza wykręcającego znakomite liczby, statystyki Śliwki nie powalały na kolana.
Lecz nasi eksperci – Marcin Możdżonek i Olga Chmielowska – zwracali uwagę nie tylko na cyferki przyjmującego Koziołków.
– Aleksander Śliwka pomimo młodego wieku jest już bardzo doświadczony. Można na niego liczyć, wykonuje mnóstwo czarnej roboty, której przeciętni kibice nie widzą na boisku. Kątem oka spoglądam też na to, jak inni zawodnicy na niego zerkają podczas meczu. Od jego postawy wiele zależy w drużynie ZAKSY – mówił nam Możdżonek.
– Może Aleksander Śliwka w tym sezonie nie zachwyca, ale potrafi trzymać drużynę mentalnie. Nie boi się wziąć na siebie odpowiedzialności w kluczowych momentach – twierdziła z kolei Chmielowska.
Jak wyglądał finał? Kiedy w pierwszych dwóch setach wspomnianemu Kaczmarkowi nic nie wychodziło, to Olek trzymał drużynę w grze. Jak przystało na kapitana, dał przykład kolegom, że przegrany pierwszy set jeszcze nie oznacza katastrofy. Że piłka jest dalej w grze i tym razem ZAKSA nie ustąpi pola tak łatwo, jak miało to miejsce niespełna dwa tygodnie wcześniej podczas finałów PlusLigi.
Tak też się stało, a Koziołki wstąpiły do europejskiej elity elit. Wąskiego grona klubów, które wygrywały mistrzostwo Europy trzy razy z rzędu. Władców absolutnych siatkówki.
No, prawie. Bo sami zainteresowani nie mogli się przekonać czy istotnie są najlepszą drużyną świata. Wszystko dlatego, że zespół po triumfie w Lidze Mistrzów ani razu nie zagrał w Klubowych Mistrzostwach Świata. Dwie ostatnie edycje KMŚ zostały rozegrane w Brazylii, w połowie grudnia. Gospodarzem kolejnej będą Indie. Dalekie podróże (czyli koszty), termin pokrywający się z kalendarzem polskiej ligi, a także stosunkowo niewielki prestiż samych zawodów powodują, że dla klubu z Polski taka impreza jest nieatrakcyjna. Z tego względu prezes ZAKSY Piotr Szpaczek, na łamach Przeglądu Sportowego już dzień po finale Ligi Mistrzów ogłosił, że Trójkolorowi do Azji się nie wybiorą. I trudno się dziwić tej decyzji.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj więcej o sukcesie ZAKSY: