Półtora roku temu reprezentant Polski wracał do Ekstraklasy, nie mając widoków na regularną grę w swoim II-ligowym klubie. Dziś ma za sobą najlepszy sezon w karierze i szykuje się do kolejnego podejścia do ligi ze światowej czołówki. Trafia do wielkiego klubu, który jest dobrym środowiskiem dla napastników. Ale sam po sześciu latach od pierwszego wyjazdu z kraju wciąż pozostaje zagadką.
Na przykładzie losów mistrzowskiej drużyny Lecha Poznań Macieja Skorży widać, jak wiele potrafi w futbolu zmienić rok. Ledwie dwanaście miesięcy temu o tej porze w zupełnie innych punktach karier byli choćby Joao Amaral, Pedro Rebocho, Jakub Kamiński, Filip Marchwiński, Kristoffer Velde, czy Michał Skóraś. Jedni zaliczyli spory regres. Inni poszli o krok do przodu. Pozostali wyszli z całkowitego niebytu. Kto zyskał, a kto stracił u Johna Van Den Broma, fani Ekstraklasy przez rok śledzili na bieżąco.
Ale jest jeszcze jeden członek tamtej ekipy, u którego kończący się sezon wywrócił karierę do góry nogami. To Dawid Kownacki. W zimie 2022 wypychany przez II-ligową Fortunę Duesseldorf na wypożyczenie. Wracający do Polski z coraz bardziej podkulonym ogonem. Wiosną 2023 rozchwytywany przez kluby z czołowej ligi świata. Już pewny drugiego w karierze podejścia do Bundesligi. Podpisanie przez 26-latka kontraktu z Werderem Brema będzie okazją do sprawdzenia, jaki poziom jest adekwatny do jego umiejętności.
FALUJĄCA KARIERA
Kariera wychowanka Lecha od emigracji przebiega bowiem bez klarownego scenariusza. Niełatwo go zaszufladkować. Nie da się powiedzieć, że to niewypał, którego wyjazd z Ekstraklasy zweryfikował. Ale nie da się też bez cienia wątpliwości stwierdzić, że za granicą sobie poradził. Mimo pięciu i pół roku spędzonych poza Polską wciąż nie wiadomo, czego po nim się spodziewać. Jest zagadką. Pojedyncze rundy, w których pokazuje spore możliwości, sprawiają, że wciąż znajdują się na niego kolejni chętni. Na razie jednak żaden z klubów, który go zatrudnił, nie może być w pełni zadowolony z tej decyzji. Werder nie ryzykował jednak wiele. W przeciwieństwie do Sampdorii oraz Fortuny nie musiał płacić za jego transfer. Po tym, jak wygasał jego kontrakt w Duesseldorfie, Polak był do wzięcia za darmo.
DROGI NIEWYPAŁ
W barwach Fortuny, która pobiła dla niego rekord transferowy, Kownacki rozegrał ponad sto meczów. Lecz naprawdę dobry był tylko obecny sezon. Polak zrobił bardzo korzystne pierwsze wrażenie, gdy wypożyczony z Sampdorii, w debiutanckiej rundzie strzelił cztery gole, mimo że często wchodził tylko z ławki. Jako część ofensywnego tercetu z Dodim Lukebakio i Benito Ramanem przyczynił się do nadspodziewanie spokojnego utrzymania ówczesnego beniaminka w najwyższej lidze. Kiedy jego partnerzy z tego duetu skonsumowali dobry sezon, przechodząc do Herthy oraz Schalke 04, Kownacki miał zostać numerem jeden w ataku. Nie uniósł jednak tego ciężaru. Był tłem dla Rouwena Henningsa, który niespodziewanie eksplodował formą. Stopniowo tracił miejsce w składzie. W 20 meczach nie strzelił gola i nie zaliczył asysty, a drużyna spadła z ligi. Lutz Pfannenstiel, dyrektor sportowy, który namawiał go do transferu i odpowiadał za jego wykupienie, stracił pracę. Kownackiego wytykano mu jako jeden z najbardziej kosztownych błędów.
NISZCZONY PRZEZ KONTUZJE
Jako że po spadku nie za bardzo była możliwość rozstania się z nim bez finansowej straty, w Duesseldorfie spróbowano go odbudować. I okazało się, że można z niego zrobić całkiem pożytecznego piłkarza. Siedem goli i pięć asyst w pierwszym II-ligowym sezonie nie było dla nikogo szczytem marzeń, ale pozwalało obronić trzymanie Kownackiego w kadrze. Polaka wciąż prześladowały jednak kontuzje. Wystarczyło kilka kolejek nowych rozgrywek, by zerwał więzadła poboczne i wypadł do końca rundy. W Fortunie powoli zaczynali czuć, że na tak podatnym na kontuzje zawodniku nie można opierać ataku. Z powodu różnych problemów zdrowotnych do tego momentu opuścił 35 meczów, czyli cały sezon. Więcej niż połowy możliwych do rozegrania minut nie udało mu się uzbierać ani razu. Wypożyczenie do Lecha było bardziej zabiegiem kontraktowym, niż realnym liczeniem, że w Polsce Kownacki się odbuduje i wróci odmieniony. Ale dokładnie tak się stało.
WYCZEKIWANA DYCHA KOWNASIA
Z różnych sygnałów sprzed roku wynikało, że wychowanek Lecha niespecjalnie miał ochotę wracać do Duesseldorfu na ostatni rok kontraktu. Ale też nie bardzo miał wybór. Kolejorz po mistrzostwie go nie wykupił, więc napastnik wziął udział w przygotowaniach z Fortuną i niespodziewanie wypalił. Ma za sobą sezon, w którym rozegrał ponad 2500 minut, co nie zdarzyło mu się dotąd nigdy w karierze. Strzelił 12 goli, pierwszy raz osiągając sławetną „Dychę Kownasia”. Zaliczył też dziewięć asyst, udowadniając, że nie jest tylko snajperem, lecz po prostu uniwersalnym graczem ofensywnym, co trenerzy szczególnie cenią. Ole Werner, trener Werderu, już po ogłoszeniu transferu opowiadał o jego wbiegnięciach za linię obrony i ruchliwości. To elementy, które nowy piłkarz może wnieść do bremeńskiej kadry. Patrząc na to, że klub z północy Niemiec pozyskał za darmo czołowego ofensywnego piłkarza 2. Bundesligi, mającego wciąż potencjał sprzedażowy, trudno mu nie gratulować. Ale sprawa nie jest taka prosta.
PROBLEM Z REGULARNOŚCIĄ
Główną wątpliwością jest oczywiście zdrowie Kownackiego i to, czy uda mu się rozegrać drugi z rzędu sezon bez żadnych problemów z kontuzjami, które przecież trapiły go już przed wyjazdem z Polski. Pozostałe dotyczą spraw piłkarskich. Dorobek napastnika na boiskach Bundesligi ogranicza się do czterech trafień i żadnej asysty przez ponad 1600 minut. W Sampdorii było to sześć goli w niespełna tysiąc minut. Gdyby przedstawić to zbiorczo, wyszedłby całkiem niezły wynik – 10 bramek w jeden pełny sezon w ligach top 5. Ale to pewna manipulacja. W futbolu najbardziej liczy się powtarzalność. Umiejętność robienia tych samych rzeczy tydzień w tydzień, a nie tylko od wielkiego dzwonu. Warto też dorobek strzelecki Kownackiego widzieć w odpowiednim kontekście: 26 goli Kownackiego w 101 meczach w Duesseldorfie nie rzuca na kolana, jak na fakt, że większość z tych spotkań odbyła się na poziomie II ligi, a za piłkarza zapłacono ponad siedem milionów euro. Do tego siedem z nich to rzuty karne. Owszem, wykonywać je też trzeba umieć, ale to pokazuje, że jeśli chodzi o bramki z akcji, nawet na tym szczeblu nie było idealnie. A przecież Kownacki występował w czołowej drużynie ligi. W Bremie, wszystko na to wskazuje, znów będzie walczył o utrzymanie.
OFENSYWNE ŚRODOWISKO
Są też jednak powody, by sądzić, że za drugim podejściem do Bundesligi będzie mu łatwiej o gole. W przeciwieństwie do Fortuny, do której trafiał z Włoch i która opierała się na grze z kontry oraz murowaniu własnej bramki, Kownacki znajdzie się teraz w znacznie bardziej ofensywnym towarzystwie. Beniaminek utrzymał się w tym sezonie w lidze głównie dzięki temu, że miał lepszych napastników niż konkurencja. Na kolejkę przed końcem Niklas Fuellkrug jest liderem klasyfikacji strzelców i objawieniem sezonu, w którego trakcie zadebiutował w reprezentacji Niemiec i strzelał dla niej gole na mundialu. Jego partner Marvin Ducksch ma na koncie dwanaście goli i siedem asyst, co sprawia, że bremeńczycy dysponują najskuteczniejszym ofensywnym duetem w lidze. Młody trener Werner to zwolennik efektownej gry, który potrafi stworzyć odpowiednie środowisko dla graczy występujących z przodu. Trudniej być bramkarzem czy środkowym obrońcą niż napastnikiem Werderu.
NAJLEPSZY DUET LIGI
W komunikatach po ogłoszeniu transferu Kownackiego podkreśla się, że jego pozyskanie jest niezależne od przyszłości duetu Fuellkrug-Ducksch, czyli samozwańczych „okropnych ptaków” (tak przed rokiem nazwał ich partnerstwo pierwszy z nich, nawiązując do ich wyglądu rodem z obrazów Boscha). Pod tym względem Polak ze wciąż młodzieńczą twarzą nie pasuje do zbirów z ataku. Konkurowanie z nimi byłoby dla niego bardzo trudnym zadaniem. Ale jest mało prawdopodobne, że zdąży spotkać w szatni ich obu. Fuellkrug wydaje się nie do zatrzymania, bo przymierza się go do znacznie silniejszych klubów. Pozostanie Duckscha jest bardziej prawdopodobne, lecz on także ma bardziej lukratywne oferty i może przynieść Werderowi spore pieniądze. Obaj są zresztą przykładem, że transfer do Bremy może być dla napastnika dobrym pomysłem. Zarówno Fuellkrug, jak i Ducksch, z którym Kownacki grał już przez chwilę w Duesseldorfie, już mając prawie 30 lat, weszli nad Wezerą na poziomy, na jakich nigdy wcześniej nie byli. Także Kownacki może więc liczyć, że u Wernera wskoczy na kolejny szczebel. Jeśli traktować go jako następcę którejś z gwiazd ataku, to raczej Duckscha, który w duecie napastników jest tym bardziej kreatywnym, ruchliwym, cofającym się po piłkę i schodzącym na skrzydła. Fuellkrug to z kolei typowy lis pola karnego. Polaka można łatwiej wyobrazić sobie jako jego partnera niż następcę.
CZŁONEK WIELKIEGO KLUBU
Co nie bez znaczenia, Kownacki trafia do wielkiego klubu. Większego niż ten, w którym grał. Dołącza do historycznie jednej z największych firm w kraju. Znajdzie się w mieście, w którym – inaczej niż w Duesseldorfie – klub piłkarski nie jest jedną z atrakcji metropolii, lecz jego główną, obok czterech muzykantów, wizytówką. Będzie grał na zawsze wypełnionym stadionie o gorącej atmosferze. W klubie, którego kibice organizują wielotysięczne przemarsze przez miasto. Którego kibice pojechali tej wiosny do Berlina w 25 tysięcy. Nawet jeśli w Werderze Kownacki nie dołoży do gabloty kolejnych trofeów, na pewno będzie czuł, że jest w wyjątkowym miejscu. A idylliczna, spokojna atmosfera Bremy powinna być sprzyjająca także dla jego rodziny. Również to, że zostaje w tym samym kraju, może się okazać pomocne. Kownacki po czterech latach w Niemczech mówi w tamtejszym języku w bardzo ograniczonym zakresie, co było słychać przed kamerami WerderTV. Ale jednak niewątpliwie będzie mu łatwiej o aklimatyzację niż przy poprzednich transferach, gdy najpierw w Genui poznawał zupełnie inny świat niż ten znany z Poznania, a potem w Duesseldorfie zupełnie inny niż widział w Ligurii. Teraz przeskok powinien być mniejszy.
NIEPOKOJĄCA TENDENCJA
Tym razem Kownacki przychodzi jako tanie uzupełnienie składu, a nie najdroższy transfer w historii klubu, więc presja, jaka będzie na nim ciążyła, będzie nieporównanie mniejsza niż w Duesseldorfie. Jednocześnie jednak presja ciążąca na zespole wzrośnie przez fanatyzm kibiców oraz skalę trudności zadania. Dla Fortuny spadek, choć rozczarowujący, był wkalkulowany. To najnormalniejsza rzecz na świecie, a utrzymanie oznaczało wielki sukces. Werder dwa lata temu spadł po raz pierwszy od czterdziestu lat, co było traktowane jako koniec świata. W tym roku niby utrzymał się w miarę spokojnie, ale też głównie dzięki dobrej jesieni. W tabeli za 2023 rok jest przedostatni, wyprzedzając jedynie już zdegradowaną Herthę. Tendencja jest więc niebezpieczna. A perspektywa odejścia zdobywców 28 bramek zapowiada sezon, w którym trzeba bardzo uważać.
PUSTA POLSKA KARTA
Tym Kownacki pomartwi się jednak za kilka miesięcy. Na razie z polskiej perspektywy można się cieszyć, że w Bundeslidze pojawi się kolejny polski ofensywny piłkarz. Po odejściu Roberta Lewandowskiego w tej długo jednej z najbardziej przyjaznej dla Polaków lig zagranicznych pojawiła się posucha, którą z piłkarzy zajmujących się głównie atakowaniem wypełniał jedynie Jakub Kamiński. Teraz dołączy do niego kolega z mistrzowskiej drużyny Lecha. Dobrze, że akurat do tego klubu, w którym Polacy bywali ostatnio rzadko. Gdy pracownicy telewizji klubowej Werderu próbowali zaczepić nowy nabytek ich klubu o jakieś polskie wątki, musieli sięgać po Martina Kobylańskiego, Ludovica Obraniaka, czy Sebastiana Boenischa, którzy albo w Werderze grali krótko i nie pozostawili po sobie najlepszych wspomnień, albo, jako wychowani poza krajem, nie wywoływali większych emocji u polskich kibiców. By znaleźć wcześniejsze polskie ślady w pierwszej drużynie Werderu (Maik Nawrocki grał tylko w rezerwach), trzeba się cofnąć do początków XXI wieku, gdy epizody zaliczył Jakub Wierzchowski. Wcześniej trochę pograli w Werderze Paweł Wojtala, Jacek Chańko, czy Bohdan Masztaler. Ale nie można powiedzieć, by którykolwiek jakoś znacząco zapisał się w historii Werderu. A szkoda, bo to miasto potrafi kochać swoich idoli miłością absolutną. Jeśli Dawid Kownacki nawiąże do występów z tego sezonu, na pewno się o tym przekona.
WIĘCEJ TEKSTÓW MICHAŁA TRELI: