Reklama

Petrasek: Moja sytuacja kontraktowa się zmieniła. Decyzja na początku czerwca [WYWIAD]

Maciej Wąsowski

Autor:Maciej Wąsowski

19 maja 2023, 12:18 • 25 min czytania 20 komentarzy

Tomaš Petrašek jest kapitanem Rakowa i jednocześnie ostatnim piłkarzem częstochowian, który pamięta jeszcze czasy gry drużyny Marka Papszuna w II lidze. Porozmawialiśmy z czeskim stoperem o tym, jak zmieniał się klub z Limanowskiego na przestrzeni siedmiu lat, podczas których środkowy obrońca awansował z II ligi do Ekstraklasy, żeby w obecnym sezonie sięgnąć po pierwsze historyczne mistrzostwo Polski. Dość nieoczekiwanie defensor przyznał też, że jednak istnieje szansa na jego pozostanie w Rakowie. Miał na ten temat rozmowę z właścicielem klubu Michałem Świerczewskim. 3-krotny reprezentant Czech ma jednak też inne oferty. Duża rozmowa z piłkarzem, który już stał się legendą RKS.

Petrasek: Moja sytuacja kontraktowa się zmieniła. Decyzja na początku czerwca [WYWIAD]

Na początek cofnijmy się trochę w czasie. Jest wiosna 2016 roku i dostajesz propozycję z Rakowa Częstochowa. Wcześniej byłeś przez chwilę we Flocie Świnoujście, ale tam nie zadebiutowałeś i wyjechałeś. Raków był wtedy w II lidze. Jaka była twoja pierwsza reakcja na ofertę z Częstochowy, kiedy o niej usłyszałeś?

Moja pierwsza myśl: „Nie przyjmuję tego”. Byłem wtedy zawodnikiem Viktorii Žižkov i dopiero, co awansowaliśmy do II ligi w Czechach, czyli na drugi poziom rozgrywkowy. Czułem się wtedy świetnie w tym klubie. Prowadził nas super trener i naprawdę nieźle graliśmy w piłkę. Poza tym mieszkałem wtedy w Pradze. Pierwsze podejście Rakowa zupełnie mnie nie przekonało. Na przestrzeni czasu mocno się to zmieniło. Myślę, że to trwało ze dwa miesiące. Presja i determinacja ludzi z Rakowa była ogromna. Sporo osób przyjeżdżało wtedy na moje mecze. Dużą rolę odegrał też David Balda, który był wtedy dyrektorem sportowym częstochowskiego klubu. On jest Czechem, więc wiadomo – rozmawiałem z nim jak ze swoim rodakiem, czyli trochę inaczej niż z Polakami, bo wtedy nie znałem polskiego. To, że nie poszło mi wcześniej we Flocie nie miało żadnego znaczenia. Później zacząłem przekonywać się do oferty. W porównaniu do czeskiej drugiej ligi, czyli odpowiednika polskiej pierwszej, była ona korzystna finansowo. Wtedy po sezonie miałem też propozycję nowego kontraktu od Viktorii Žižkov, ale nie była ona konkurencyjna do tego, co oferował Raków.

Finansowo to był dla ciebie duży przeskok?

Reklama

Dostałem tak ze dwa i pół razy więcej niż miałem w Viktorii. Pewnie wtedy byłem jednym z najlepiej zarabiających zawodników Rakowa. Jak tak sobie myślę, to był pierwszy moment podczas mojej gry w piłkę, kiedy w końcu mogłem się poczuć pewnie. W końcu nie musiałem nikogo o nic prosić. Žižkov czasami nie płacił. Były poślizgi i robiły się problemy. Żyłem z miesiąca na miesiąc i czasami brakowało pieniędzy. Musiałem dzwonić do rodziny, żeby mi pomogła. Miałem 24 lata i uznałem, że najwyższy czas stanąć na własne nogi. W Czechach nie widziałem szansy na grę na wyższym poziomie. Zdecydowałem, że przyjmuję propozycję Rakowa. Uwierzyłem wizji, która została mi przedstawiona. Do dziś mam wiadomość na swojej skrzynce e-mail. To była perspektywa rozwoju klubu i wizja Michała Świerczewskiego. Tam były rozpisane rok po roku plany, włącznie z awansem do Ekstraklasy. Widziałem w tym szansę, żeby stać się w pełni profesjonalnym piłkarzem. Uwierzyłem w to, spakowałem się i pojechałem.

tomas-petrasek-rakow-czestochowa-rozmowa-wywiad-kontrakt-przyszlosc-historia-klubu/

Tomaš Petrašek w 2016 roku – kilka tygodni po przejściu do Rakowa.

Była jakaś rozmowa, która cię ostatecznie przekonała? Rozmawiałeś już wtedy z trenerem Markiem Papszunem czy dyrektorem Baldą?

Nie miałem bezpośredniego kontaktu z trenerem, ale wiedziałem, że mój profil piłkarza bardzo mu się podoba. Przekonało mnie to, że trener mnie chce, bo miałem takie sygnały. Miałem też świadomość, że Raków bierze mnie jako swoje wzmocnienie. Dodało to pewności siebie. Po przyjeździe wszyscy się mną mocno zaopiekowali. Pokazano mi, że w klubie mają do mnie bardzo duży szacunek. Wcześniej w Czechach czegoś takiego nie miałem. Odbijałem się tam kilka razy od klubów i było mi tak życiowo ciężko. W Częstochowie od razu zobaczyłem zupełnie inne podejście.

Pierwszy sezon i od razu awans z II do I ligi. Poczułeś wtedy, że to był właściwy krok?

Reklama

Szczerze, to pierwszą taką myśl miałem po pierwszym treningu z Markiem Papszunem. Nagle zaczął mnie prowadzić gość z niesamowitą charyzmą. Od samego początku był bardzo konkretny. Miał do mnie szacunek i takie fajne podejście. Okazał mi zaufanie, którego wcześniej nie miałem. Poczułem się po prostu tak po ludzku dobrze. Pamiętam, że jak przyjechałem i zobaczyłem ówczesny stadion i budynek klubowy Rakowa, to miałem delikatne zwątpienie. Zastanawiałem czy tak wielkie plany i ambicje faktycznie mogą być zrealizowane w takich warunkach. Po pierwszym treningu już nie miałem wątpliwości.

A sam trener Papszun i jego podejście do pracy mocno cię zdziwiły? O jego pracowitości i dyscyplinie krążą legendy. Przecież do tej pory musicie pisać raporty czy też recenzje z meczów Rakowa i to nawet z tych, w których nie gracie. To był jakiś szok?

O kurde, właśnie mi przypomniałeś, że nie napisałem jeszcze raportu z ostatniego meczu z Lechem. Muszę to jeszcze dziś zrobić. Te raporty pojawiły się trochę później po moim przyjściu. Już nie pamiętam dokładnie, kiedy. Te wszystkie zasady, które teraz obowiązują, zaczęły pojawiać się stopniowo. Od początku najważniejsza była ciężka sumienna praca na każdym treningu. Było też wzajemne zaufanie. Potrzebowałem kogoś takiego na swojej drodze jak Marek Papszun. On wytyczał nam cele. Ja po prostu mu uwierzyłem. Robiłem to, co trener mi mówił. Starałem się wszystko robić w punkt. To pozwalało mi robić niesamowite postępy. Najlepiej świadczy o tym fakt, że pod Markiem Papszunem byłem zawodnikiem drugoligowym, a w końcu trafiłem do pierwszej reprezentacji Czech. Coś niesamowitego, patrząc z perspektywy chłopaka, który czasami w Viktorii Žižkov nie mógł doczekać się na swoją pensję.

A to ustawienie z trójką obrońców i wahadłowymi, to była dla ciebie zupełna nowość jak trafiłeś do Rakowa czy wcześniej już tak grałeś?

Wcześniej tak grałem w Viktorii Žižkov, gdzie mieliśmy naprawdę bardzo dobrego trenera. Miał wiedzę i pojęcie. Jeden z lepszych specjalistów, z którymi pracowałem. Używaliśmy wtedy dwóch systemów: 1-4-2-3-1 i 1-3-5-2. Myślę, że Raków między innymi dlatego zwrócił na mnie uwagę. Wiedzieli, że potrafią się odnaleźć na boisku jako jeden z trzech stoperów. Mój profil po prostu pasował do drużyny, którą budowali w Częstochowie.

Teraz najczęściej grywasz jako centralny środkowy stoper, a w trakcie twoich początków w Rakowie było inaczej. Byłeś ustawiany jako półprawy środkowy obrońca…

To się wydarzyło po awansie z II ligi. Wracałem po kontuzji i miejsce tego środkowego stopera zajął Andrzej Niewulis. Trener Papszun wymyślił, żeby mnie ustawić bliżej prawej strony. Występując na tej pozycji zacząłem strzelać sporo goli i ogólnie nieźle wyglądałem. Dobrze wyprowadzałem piłki, zaczynając akcje. Musiałem to mieć na wysokim poziomie. Pasowało mi to. Wtedy częściej podłączałem się do przodu. Super tak się grało i to pozwoliło mi się rozwinąć. Tak graliśmy już później w I lidze: ja po prawej, Andrzej Niewulis w środku i bliżej lewej strony Arkadiusz Kasperkiewicz. Byliśmy taką żelazną, mocną trójką.

tomas-petrasek-rakow-czestochowa-rozmowa-wywiad-kontrakt-przyszlosc-historia-klubu/

Tomaš Petrašek i Andrzej Niewulis atakują pole karne przeciwnika. W I lidze to był stały elementy gry Rakowa.

W Rakowie strzeliłeś 34 gole w 171 meczach. Dla obrońcy to wynik wybitny. Wy generalnie z Andrzejem Niewulisem sporo strzelaliście jak na stoperów. Możesz teraz po czasie przyznać, że taktyka Rakowa w I lidze była ustawiana trochę pod was?

Liczba moich bramek jak na środkowego obrońcę może imponować. W II i I lidze było trochę łatwiej, bo dookoła miałem też rywali z II i I ligi. W Ekstraklasie też jednak strzeliłem już chyba 11 goli. Nasza taktyka była trochę dostosowana do mnie czy Andrzeja. W pierwszych sezonach odpowiadał za to Maciej Kędziorek, później Goncalo Feio, a ostatnio Dawid Szwarga. Mieliśmy i mamy zagrywki ustawione pode mnie. Niedawno dostałem od trenera Szwargi miły komplement, bo powiedział, że mamy w zespole zawodnika, który najlepiej gra głową w Polsce i wskazał na mnie. Duże wyróżnienie. Wiem, że jestem mocny w obu polach karnych – zarówno jak atakujemy, ale również jak bronimy. Chodzi nie tylko o mój wzrost i zasięg, ale również o timing, agresję czy siłę.

Na początku w Rakowie nie byłem zbyt atletycznym zawodnikiem. Jak przyszedłem do klubu w 2016 roku, to ówczesny trener bramkarzy Maciej Sikorski trochę się ze mnie śmiał. Co prawda mówił, że jestem wysoki, ale powtarzał, że dopiero on zrobi ze mnie „mocnego, silnego, czeskiego mordulca”. Tak dokładnie powiedział (śmiech). No i trzeba powiedzieć, że słowa dotrzymał. Pokazał mi jak pracować na siłowni. Później kontynuowałem tą pracę. Cały czas zresztą szukam odpowiedniej drogi dla siebie, żeby być jak najsilniejszym, najmocniejszym, najszybszym i najzwrotniejszym. Przy moich warunkach fizycznych to szukanie drogi trwa cały czas. Myślę, że na przestrzeni lat nauczyłem się siebie i swojego ciała. Dziś jestem trzecim najszybszym zawodnikiem na pierwszych pięciu metrach w Rakowie. Jest o mnie opinia, że jestem wysoki i wolny. Zapraszam wszystkich do sprawdzenia wyników naszych testów i badań. Fakty są inne. Nie sądziłem, że będę w stanie zrobić taki progres. Jestem z tego bardzo dumny, ale kosztuje to naprawdę dużo wysiłku i wyrzeczeń, ale powtarzam, jestem z tego dumny jak obecnie wyglądam motorycznie.

tomas-petrasek-rakow-czestochowa-rozmowa-wywiad-kontrakt-przyszlosc-historia-klubu

Trener Papszun kiedyś jak rozmawialiśmy o tobie, to powiedział, że Tomek Petrašek nie ma ciała, które predysponuje go do gry w piłkę nożną, ale przy odpowiedniej pracy można go doprowadzić na bardzo wysoki poziom. Podkreślił, że to twoja zasługa i praca, że jesteś w stanie grać cały czas z powodzeniem na poziomie Ekstraklasy. Miałeś świadomość, że musisz trochę więcej pracować od innych, żeby twoja koordynacja, dynamika czy szybkość były konkurencyjne względem innych zawodników? Trener też ci o tym mówił?

Rozmawialiśmy o tym wiele razy. Wiadomo, że 199 centymetrów i 103 kilogramy wagi, to nie są klasyczne parametry piłkarza. Pewnie w innych sportach jak koszykówka, siatkówka, hokej czy piłka ręczna byłbym jednym z wielu, ale moją dyscypliną została piłka nożna i starałem się wykorzystać moje warunki fizyczne najlepiej jak mogłem. Na poziomie II i I ligi największą przewagę miałem przy stałych fragmentach. W Ekstraklasie Raków zaczął grać bardzo wysoko, dlatego musiałem się dostosować, żeby chronić przestrzeń w moim rejonie boiska. Uważam, że zrobiłem największy progres w tym elemencie podczas współpracy z Dawidem Szwargą. Nauczyłem się wielu detali, które mi pomagają. Wzorowaliśmy się na tym, jak grają obrońcy w Manchesterze City. Chodziło o to, żebyśmy jako wszyscy obrońcy Rakowa nauczyli się grać nie tylko z rywalami, stosującymi prosty futbol, ale również z tymi drużynami, które grają bardzo progresywną piłkę i starają się ją odebrać wysoko już na naszej połowie. Sprawdzaliśmy taki sposób gry zimą podczas sparingów w Belgii, Holandii i w Turcji. Na tle zawodników z bardzo dobrych europejskich lig wyglądałem bardzo dobrze. Czułem szacunek ze strony przeciwników. To też pokazało mi, że mogę grać na bardzo wysokim poziomie. Jestem dlatego pełen optymizmu i wiem, że mogę trafić do drużyny, która będzie grać w europejskich pucharach, jeżeli nie zostanę w Rakowie. To jest zasługa moja oraz ludzi, z którymi miałem okazję i przyjemność pracować tutaj w Częstochowie.

Pierwszy sezon Rakowa z tobą w I lidze i pojawiają się pewne rozczarowania. Kończycie sezon 2017/18 tylko na siódmym miejscu, a ty z powodu kontuzji tracisz całą rundę rewanżową. To był chyba pierwszy trudny moment?

Bardzo trudny. Po pierwszej rundzie byliśmy na trzecim miejscu i czuliśmy, że możemy już wtedy powalczyć o awans do Ekstraklasy. Z perspektywy czasu uważam, że dobrze się stało, że nie wywalczyliśmy promocji w tamtym sezonie. W jednym z ostatnich meczów jesienią doznałem kontuzji. Skończyło się operacją, po której złapałem infekcję bakteryjną. To był bardzo duży pech, ale wyeliminowało mnie to z gry praktycznie na pół roku. Później długo wracałem do zdrowia i składu. Było bardzo ciężko. Nie poddałem się i walczyłem. Wiedziałem, że mogę grać. Pewnie wtedy, gdyby ktoś pomyślał, że jestem za słaby na Raków, to władze klubu mogły się ze mną pożegnać. Stało się inaczej, bo we mnie wierzyli, za co jestem bardzo wdzięczny.

A jak było z przeskokami finansowymi po poszczególnych awansach. Ty jesteś w Rakowie od II ligi. Na przestrzeni lat dostawałeś podwyżki? Przecież do klubu przychodzili też coraz lepsi piłkarze. A jak było z tobą, skoro jesteś w Rakowie tak długo?

Po awansie do I ligi dostałem podwyżkę. Generalnie z rozwojem klubu to szło do przodu. Pojawiali się zawodnicy, którzy zarabiali naprawdę dobre pieniądze. Sam właściciel Michał Świerczewski widział, że jestem czołowym piłkarzem i sam sprawił, że byłem cały czas w czołówce najlepiej zarabiających. Też muszę za to podziękować, bo to nie było tak, że ja cały czas miałem drugoligowy kontrakt czy później pierwszoligowy. Michał mnie doceniał i nie chciałem odchodzić z Rakowem pomimo zainteresowania z innych klubów.

tomas-petrasek-rakow-czestochowa-rozmowa-wywiad-kontrakt-przyszlosc-historia-klubu/

Tomaš Petrašek i trener Marek Papszun.

W sezonie 2018/19 wywalczyliście nie tylko awans do Ekstraklasy, ale również doszliście do półfinału Pucharu Polski, pokonując po drodze Lecha (1:0) i Legię (2:1 po dogrywce). Przegraliście wtedy minimalnie z Lechią (0:1), ale nie uwierzę, że wtedy nie miałeś żadnych konkretnych propozycji z innych klubów…

W pierwszym sezonie po awansie do Ekstraklasy byłem bardzo ważnym zawodnikiem Rakowa. Kadra nie była też tak mocna jak teraz. Byłem szefem obrony i nadal zdobywałem bramki. Wzbudzałem zainteresowanie klubów. Później zostałem też reprezentantem Czech. Pojawiło się zainteresowanie ze strony Sparty Praga. Była oferta, były też zapytania od innych klubów z Polski. Miałem jednak długi kontrakt i nikt nie wyobrażał sobie, że mógłbym odejść. To nigdy nie wyszło, ale w tamtym momencie była też bardzo atrakcyjna finansowo propozycja z Azji. To był początek sezonu 2019/20. Pojawiła się kolejna podwyżka, która mnie na tamten moment zadowoliła. Michał Świerczewski reagował na mój progres. Potrafił docenić.

Druga część 2020 roku nie był dla ciebie udana. Drugi sezon w Ekstraklasie zacząłeś jako podstawowy zawodnik, ale już po ośmiu meczach zniknąłeś z kadry meczowej na blisko rok. Przytrafiła ci się groźna kontuzja kolana. Była duża frustracja?

Ten uraz ciągnął się za mną bardzo, bardzo długo. To była klasyczna przeciążeniowa sprawa. Chodziło o więzadło rzepki. To jest bardzo częsta kontuzja u zawodowych sportowców z różnych dyscyplin. Na początku, kiedy pojawił się ból, powinienem odpocząć. Ja jednak wolałem grać. Nasza kadra nie była na tyle mocna, żebym mógł odpoczywać. Kolano bolało, ale zaciskałem zęby i grałem, bo czułem odpowiedzialność za zespół. Dużo mnie to kosztowało. Sporo zdrowia oddałem dla klubu. Mam nadzieję, że ludzie o tym pamiętają, bo naprawdę co tydzień brałem środki przeciwbólowe i zderzałem się ze ścianą bólu. Dosłownie. Nie było łatwo, ale czułem, że to jest mój czas i nie mogę odpuścić. Między innymi dzięki temu dostałem nagrodę w postaci powołania i debiutu w pierwszej reprezentacji Czech. Niestety, już na samym zgrupowaniu wiedziałem, że doszedłem do ściany. Trzeba było zrobić dokładne badania.

Zdiagnozowano problem i musiałem się długo rehabilitować. Więzadło rzepki musiało się zregenerować, a ja musiałem mieć specjalne ćwiczenia, żeby pomóc w tym odbudowaniu. Trwało to blisko rok. Na szczęście, odpukać, dziś jak lekarze widzą to więzadło, to mówią, że jest czyste i zdrowe. Kolano przestało w końcu boleć i nie muszę o nim myśleć jak gram. W trakcie rehabilitacji dużo pracowałem nad sobą. Piłkarsko straciłem dużo czasu, ale zyskałem życiowo. Uważam, że ten czas, kiedy nie grałem, paradoksalnie sprawił, że stałem się lepszym zawodnikiem. Dziś czuję się bardzo dobrze. Ta kontuzja zabrała mi czas, pewnie trochę sukcesów i satysfakcji z grania, ale z drugiej strony mogłem też na wszystko popatrzeć z boku. Mnie to dało też nowy związek. Moja była partnerka wtedy mnie zostawiła. Może nie do końca było tak, że byłem blisko decyzji o zakończeniu gry w piłkę, ale coś w tym było. W czasie rehabilitacji poznałem Katarzynę i mamy teraz syna Antonina. To są sprawy ważniejsze niż piłka nożna.

Po awansie do Ekstraklasy długo nie mogliście grać na swoim stadionie przy Limanowskiego, bo nie spełniał wymogów licencyjnych. Odnosiłeś wrażenie, że infrastruktura Rakowa nie nadąża za sportowym rozwojem klubu?

No tak i patrzę na to w taki sam sposób cały czas. Ja pewnie już nie doczekam jako czynny zawodnik stadionu z prawdziwego zdarzenia w Częstochowie. Niestety to się nie zmienia. Naprawdę na przestrzeni tych siedmiu lat, kiedy jestem w Rakowie, był czas na wybudowanie odpowiedniego obiektu. Są na to przykłady w Polsce. Pogoń Szczecin i Wisła Płock właśnie to zrobiły. Tutaj niestety nie było woli różnych ważnych osób i się nie udało. Szkoda. Najważniejsze jednak jest to, że w końcu, w kwietniu 2021 roku wróciliśmy na Limanowskiego, gdzie stworzyliśmy niesamowitą twierdzę.

Do ostatniej porażki z Lechem mieliście serię 24 meczów bez porażki u siebie. Złożyło się na to 20 zwycięstw i 4 remisy…

Imponująca seria. Niesamowita sprawa. Jak sobie myślę o tym wszystkim, to przypominam sobie jeszcze, że na początku w sztabie szkoleniowym było dosłownie pięć osób. A dziś wszyscy w trakcie meczu nie mieszczą się na ławce. Mamy własnego kucharza, dwóch greenkeeperów, rozbudowany sztab medyczny, dwóch trenerów od przygotowania fizycznego, jest suplementacja… Mamy wszystko. Po treningach dostajemy od razu świeże posiłki. Czasami dzwonią do mnie zawodnicy, którzy są namawiani na przejście do Rakowa i pytają się o warunki, jakie mamy wewnątrz drużyny, bo mają wątpliwości z powodu stadionu czy innych spraw. Myślę, że na przestrzeni tych lat udało mi się kilku piłkarzy namówić. Jeżeli chodzi o organizację pracy w drużynie, to jesteśmy na najwyższym możliwym poziomie. Jestem z tego naprawdę dumny, bo to wszystko działo się na moich oczach. Tego wszystkiego tu kiedyś nie było. Jak ktoś chce się rozwijać i nie martwić o regularność wypłat, a przy tym walczyć o najwyższe cele, to Raków jest do tego idealnym miejscem w Polsce.

Ostatnie trzy lata: dwa wicemistrzostwa, dwa Puchary Polski, dwa Superpuchary i teraz mistrzostwo. To wszystko dla ciebie brzmi jak bajka czy sen? Spodziewałeś się, że Raków może osiągać takie sukcesy? Czy to wszystko przeszło twoje oczekiwania?

Jak to wszystko wymieniałeś, to przypomniał mi się mój debiut w Ekstraklasie z Koroną Kielce. Przegraliśmy wtedy 0:1 i przez cały mecz w zasadzie nie stworzyliśmy sobie żadnej sytuacji. Ta porażka 0:1 to był najmniejszy wymiar kary. Pamiętam, że jak siedziałem w autokarze, wracającym do Częstochowy z Bełchatowa, to miałem różne myśli w głowie. Nie był to mój dobry występ. Popełniłem błąd, po którym był rzut karny i straciliśmy gola. Powiedziałem sobie: „Kurde, to chyba nie był przypadek, że tyle lat czekałem na grę w najwyższej lidze. Może się nie nadaję?”. Cały tydzień po tamtym meczu ostro pracowałem i tydzień później z Jagiellonią (1:0) na wyjeździe strzeliłem zwycięskiego gola. A trzeba pamiętać, że wtedy Jagiellonia była bardzo mocna. Później jakoś poszło.

Taka dygresja i obrazek z przeszłości. A wracając jeszcze do początków i tego, co się stało w ostatnich trzech latach, to przyznam szczerze, że totalnie nie spodziewałem się, że tyle uda się wygrać. Jest to coś niesamowitego. Myślę, że wszyscy docenimy to, co zrobiliśmy dopiero za kilka lat. To piękna historia. Wszystko szło krok po kroku. W pewnym momencie byliśmy już blisko szczytu, ale cały czas nie mogliśmy go osiągnąć. I to wpływało na ciągły progres klubu. Teraz jak widzę nasz ciągle mały, ale schludny stadion, rosnącą bazę treningową, zmodernizowany budynek klubowy, to uważam, że naprawdę ciężką pracą ze skromnym klubem można zrobić wielkie rzeczy. Piłkarze to przecież ludzie, a to oni grają i trenują. To jest piękne w tym naszym sporcie.

tomas-petrasek-rakow-czestochowa-rozmowa-wywiad-kontrakt-przyszlosc-historia-klubu/

Ivi Lopez i Tomaš Petrašek cieszą się ze zdobycia Pucharu Polski w sezonie 2021/22.

Ten poprzedni sezon był dla was lekcją? Po finale Pucharu Polski mieliście wszystko w swoich rękach. Na trzy kolejki przed końcem byliście liderem i daliście się wyprzedzić Lechowi.

To była bardzo duża lekcja. Człowiek w życiu najwięcej uczy się właśnie na swoich porażkach. Ten finisz poprzedniego sezonu, to była ogromna porażka i rozczarowanie. Jedno z większych pewnie w naszych karierach. Wiedzieliśmy jednak, że nasz czas nadejdzie. I to stało się teraz. Przed rokiem brakowało nam trochę doświadczenia w takich decydujących meczach. Złapaliśmy go trochę chociażby w dwumeczu ze Slavią Praga. Zderzenie z dużym futbolem. Porażka z końcówki poprzedniego sezonu mocno nas napędzała w trakcie przygotowań. Mimo niepowodzeń cały czas robiliśmy postęp jako drużyna. Było czuć siłę i pewność siebie. To nas wprowadziło na najwyższy możliwy poziom i tak zdobyliśmy mistrzostwo Polski. Taka jest prawda.

A to, że nie awansowaliście na razie do fazy grupowej Ligi Konferencji, to jest jakaś skaza na całym wizerunku Rakowa w ostatnich latach? Dwa razy byliście blisko. Za pierwszym razem odpadliście w IV rundzie eliminacji z belgijskim Gentem (1:0 i 0:3), a ostatnio ze Slavią (2:1 i 0:2 po dogrywce). Cel był już na wyciągnięcie ręki, a jednak czegoś zabrakło.

To pierwsze podejście było dużą niewiadomą. Nikt w Rakowie w zasadzie nie miał doświadczeń związanych z grą w europejskich pucharach. Organizacyjnie dla wszystkich ludzi w klubie to było olbrzymie wyzwanie. Był także dwumecz z Rubinem Kazań (0:0 i 1:0 po dogrywce). Wtedy cały czas graliśmy na wyjeździe i były te ciągłe dojazdy. To wszystko nie było takie proste. Zebraliśmy jednak lekcje. W tym sezonie wyglądaliśmy kapitalnie. Z Astaną (5:0 i 1:0) i Spartakiem Trnawa (2:0 i 1:0) pewnie wygraliśmy. Było trochę pecha w losowaniu, trafiając na Slavię. Zawodnicy tego klubu i trener mówili mi później, że już nigdy więcej nie chcieliby nas spotkać w europejskich pucharach. W Czechach po meczach ze Slavią nabrano do nas dużego szacunku i bardzo się z tego cieszę, bo teraz wszyscy u mnie w kraju wiedzą, jakim klubem jest Raków Częstochowa. Nie muszę tego nikomu tłumaczyć. Po prostu moi rodacy wiedzą, gdzie gra Tomaš Petrašek i że jego zespół jest naprawdę mocny. Nikogo teraz nie dziwi, że pojawiam się na liście powołanych do reprezentacji, bo gram w bardzo silnej drużynie.

Ze Slavią w pierwszym meczu byliśmy lepsi i to zdecydowanie, myślę, że w rewanżu tak do 60. minuty też. To powinno pozwolić nam awansować, ale niestety stało się inaczej. Nigdy nie zapomnę tamtej atmosfery na stadionie w Pradze. To był jakiś kosmos. Żaden z nas zawodników Rakowa nigdy czegoś takiego nie przeżył. Lech i Legia mają niesamowity doping na swoich stadionach w trakcie meczów, ale to co zrobili kibice Slavii było czystym szaleństwem. Uważam, że generalnie Lech i Legia mają głośniejszych kibiców od Slavii, ale w tamtym momencie trybuny niosły piłkarzy i zaniosły ich do zwycięstwa. Totalny fanatyzm. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Duże doświadczenie dla Rakowa i samych piłkarzy. Kolejna lekcja, z której trzeba było wyciągnąć wnioski. To też wpłynęło na to, że dziś jesteśmy lepszym zespołem i zostaliśmy mistrzami Polski.

Najważniejsze momenty tego sezonu z twojej perspektywy? Może zwycięstwa z Legią (4:0) i Lechem (2:1)?

Bardzo ważne mecze i jedne z kluczowych zwycięstw. To był też taki sygnał i przekaz dla naszych największych rywali: „Zobaczcie, jesteśmy bardzo mocni!”. Bardzo istotne było też pewne pokonanie na wyjeździe Pogoni Szczecin 2:0. To jest bardzo trudny teren, a wygraliśmy zasłużenie i pewnie. Tych kluczowych momentów było przynajmniej kilka. Niektóre mecze trochę przepychaliśmy. Przykładem może być spotkanie z Piastem Gliwice, gdzie wygraliśmy 1:0, strzelając gola w doliczonym czasie, kiedy graliśmy w dziesiątkę. Istotny był też mecz z Jagiellonią Białystok, który wygraliśmy 2:1. Był ważny, bo Legia mogła się wtedy do nas zbliżyć. Dość istotne było też niedawne zwycięstwo 2:0 z Widzewem. Sama końcówka też była ważna, bo nasz największy rywal – Legia tracił punkty, a my na przestrzeni całego sezonu byliśmy najmocniejsi i najbardziej regularni. Pokazuje to też tabela, bo mamy najwięcej strzelonych i najmniej straconych bramek. Nie ma w tym wszystkim przypadku. Byliśmy po prostu najlepsi.

Przyjście, którego zawodnika do drużyny dało wam największego kopa na przestrzeni tych wszystkich lat? Ivi Lopez lub Fran Tudor okazali się najistotniejsi w kontekście wejścia na wyższy poziom?

Ivi dał nam zupełnie nowe możliwości w trzeciej tercji. On okazywał się kluczowy, kiedy trzeba było zrobić coś spektakularnego. Sam Ivi mocno się zmienił, dostosowując się do naszego sposobu gry. Wskoczył na wyższy level, jeżeli chodzi o bronienie i taktykę. Zaraził też nas wszystkich swoją pasją i taką pozytywną energią. To udzielało się nam wszystkim.

Fran wszedł do nas i do składu, jakby to był od zawsze jego zespół. Było to widać od pierwszego treningu z jego udziałem. Zapewnił nam niesamowitą jakość. Generalnie można mówić tak o wielu chłopakach, którzy grali w tym sezonie. Na mnie bardzo duże wrażenie zrobił też Zoran Arsenić, który w momencie jak mnie brakowało, to zaczął grać jako środkowy obrońca. Stał się liderem nie tylko defensywy, ale również całego zespołu. Jak już byłem w pełni sił i w swojej topowej formie, to trener stawiał na Zorana i on dawał radę. Wytrzymywał moją presję. Dla mnie był najlepszym obrońcą w tym sezonie Ekstraklasy. Myślę, że kiedy sam zacząłem z nim grać, to wyglądaliśmy jeszcze lepiej. Też mogłem pomóc w bardzo ważnych meczach. Wtedy Zoran mógł zacząć grać wyżej i pomóc w rozgrywaniu. Ja byłem groźny przy stałych fragmentach. Różni zawodnicy pozwoli wejść nam na wyższy poziom, ale faktycznie najbardziej wyróżnia się postać Iviego. On mocno zmienił swoje życie i stał się tu prawdziwą gwiazdą, hiszpańskim torreadorem i liderem Rakowa. Też muszę powiedzieć parę słów o Vladanie. W momencie jak do nas przychodził, to chyba nikt nie spodziewał się, że on będzie aż tak dobrym bramkarzem.

tomas-petrasek-rakow-czestochowa-rozmowa-wywiad-kontrakt-przyszlosc-historia-klubu/

Michał Świerczewski – właściciel Rakowa Częstochowa.

W tym sezonie Raków potrafił też zatrzymać swoich najlepszych graczy. Ivi Lopez, Fran Tudor, Vladan Kovacević, Ben Lederman czy Vladislavs Gutkovskis – oni wszyscy podpisali nowe kontrakty. W Polsce często jest tak, że jak jakiś zespół osiąga dobre wyniki, to po jakimś czasie najlepsi zawodnicy są wykupowani przez zagraniczne kluby. U was do czegoś takiego na razie nie doszło. Michał Świerczewski wszystkich topowych zawodników zatrzymał. To też chyba było ważne?

Bardzo ważne. Już po awansie do Ekstraklasy u nas był bardzo duży ruch, jeżeli chodzi o kadrę. Wielu zawodników przychodziło, ale też wielu odchodziło, bo nie sprawdzali się do końca. Ostatnie trzy lata to była już większa stabilizacja, jeśli chodzi o personalia. To było istotne w kontekście naszego zgrania. Po prostu wszyscy się świetnie znamy i wiemy czego spodziewać się po sobie na boisku.

No to czas na kluczowe pytanie: Czy historia Tomaša Petraška w Rakowie Częstochowa dobiegnie końca 30 czerwca? Chyba nie ma już co ukrywać, że pewnym momencie dostałeś sygnał z klubu, że będziecie się rozstawać. Słyszałem jednak ostatnio, że coś się zmieniło. Wiem, że miałeś mieć jeszcze jedną rozmowę z Michałem Świerczewskim w ostatnich dniach. Jesteś po niej czy dopiero przed nią?

Jestem już po, ale po kolei. Na ten temat dużo rozmawialiśmy w ostatnich tygodniach. Ważne rozmowy miały miejsce dwa miesiące temu. Najważniejsi ludzie w klubie zaprosili mnie na kilka spotkań. Każdy po kolei przekazał mi powody decyzji o tym, dlaczego to będzie mój ostatni sezon w Rakowie. Przyjąłem to na klatę. Wszyscy w tych rozmowach pytali mnie tylko o jedno: „Czy będziesz maksymalnie zmotywowany, żeby w tych decydujących momentach pomóc drużynie?”. Usłyszałem, że dla władz klubu to było duże ryzyko, żeby przekazać mi takie wieści tak wcześnie, ale zrobili to celowo z uwagi na szacunek, na jaki sobie zapracowałem przez lata gry w Rakowie. Zrobili to też wcześniej, żebym mógł zaplanować kolejne kroki. Powiedziałem, że nie muszę się zgadzać z ich obecną oceną mojej osoby, ale prawda jest taka, że tego, co zrobiliśmy razem w Rakowie już nikt nie wymaże. Zapewniłem wszystkich, że będę kilka razy bardziej zmotywowany, wiedząc, że to moje ostatnie miesiące w klubie, w którym zostawiłem kawał swojego życia. Nigdy nie byłem tak zmotywowany. Myślę, że wskoczyłem na nowy poziom, jako lider i jako piłkarz. Były mecze, w których na boisko wchodziłem na zmiany bez rozgrzewki. Z Górnikiem była taka sytuacja, że musiałem wejść po 30. minucie. Podobnie z Radomiakiem. Z Jagiellonią strzeliłem zwycięską bramkę. Nieźle zagrałem z Widzewem Łódź, kiedy musieliśmy wygrać. Nie wypada może mi się tak samemu chwalić, ale wydaje mi się, że na co dzień byłem dla chłopaków prawdziwym liderem. W każdej sytuacji każdy mógł na mnie liczyć. Po półfinale Pucharu Polski z Górnikiem Łęczna powiedziałem w szatni: „Panowie, to będzie mój ostatni finał w Rakowie. Dziękuję, że mogłem z wami tyle przeżyć i do ostatniego mojego dnia w klubie możecie na mnie liczyć. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyśmy zdobyli dwa trofea”. Udało się zgarnąć jedno, ale ostatecznie i tak zrobiliśmy coś wielkiego. To pierwsze mistrzostwo Polski w historii klubu. Wielka, wielka rzecz. No i ta moja droga od II ligi… Piękna sprawa.

A jeżeli chodzi o moją sytuację kontraktową, to się ona zmieniła. W ostatnich tygodniach pojawiło się duże zainteresowanie z różnych kierunków. Michał Świerczewski powiedział mi niedawno, że się z tym wszystkim przespał i… chce, żebym nadal grał w Rakowie. Przekazałem, że to nie ja będę rozmawiał w tej sprawie, tylko mój menedżer Daniel Weber, do którego mam całkowite zaufanie. On zna też wszystkie inne oferty, które dostałem. Zapytałem też Michała o to, co z jego perspektywy się zmieniło, że jednak dostałem propozycję pozostania. „Pokazałeś twarz prawdziwego lidera i z takim człowiekiem dalej chcę pracować” – to od niego usłyszałem. W naszej relacji nie zmieniły nic też słowa sprzed dwóch miesięcy, kiedy usłyszałem, że się żegnamy. Podaliśmy sobie wtedy ręce. Mogę powiedzieć, że cały czas mamy przyjacielskie relacje. Nasza znajomość stoi na bardzo mocnych filarach, które daleko wykraczają za sport. Myślę, że w przyszłości będziemy ze sobą dalej współpracować. Zobaczymy, co się wydarzy teraz. Obecnie mam drobną kontuzję, którą pewnie będę leczył do końca sezonu. Będę się starał zagrać w ostatnim meczu z Zagłębiem. Chociaż na chwilę. Decyzję dotyczącą przyszłości podejmę po zakończeniu rozgrywek. Na spokojnie usiądę z Katarzyną, z Danielem Weberem i wspólnie zdecydujemy, co dalej. Ta historia może się skończyć, ale równie dobrze możemy dopisać kolejne rozdziały.

tomas-petrasek-rakow-czestochowa-rozmowa-wywiad-kontrakt-przyszlosc-historia-klubu/

Tomaš Petrašek świętuje z kibicami Rakowa pierwsze w historii klubu mistrzostwo Polski.

Kiedy można spodziewać się ostatecznej decyzji?

To nie będzie łatwe. Naprawdę pojawiło się sporo zapytań. Zainteresowanie z Polski jest spore i to też jest dla mnie dowód na to, że wyrobiłem sobie markę w Ekstraklasie. Zawsze chciałem być uczciwy wobec siebie i wobec klubu. Ciężko pracowałem, żeby teraz mieć dobre oferty z różnych miejsc. Moje podejście jest takie, że interesują mnie ambicje klubu. Jeżeli mam zostać w Polsce, to chcę grać o najwyższe cele. Interesuje mnie kolejne mistrzostwo Polski. Może mam nieskromne ambicje, ale tak czuję. Jestem gotowy na kolejne wyzwanie. Czy będzie nowe? Zobaczymy. Kiedy będzie decyzja? Właśnie jestem na sesji tatuażu i robię sobie na pamiątkę puchar za mistrzostwo Polski. Dorzucam też jakieś inne fajne rzeczy na ręce. Daniel ze mną przyjechał i rozmawialiśmy ze dwie godziny o tych wszystkich ofertach. Powiedziałem, żeby na razie dał spokój. Dla mnie najważniejsze jest teraz wyleczenie się, żeby być zdrowym na potencjalne testy medyczne. Daniel powiedział, że mamy 45 dni do końca kontraktu. Na początku czerwca będziemy wiedzieli, co się wydarzy dalej. Po Gali Ekstraklasy lecimy z Katarzyną na krótkie wakacje…

A gdzie?

Do Turcji, więc może już nie wrócę (śmiech). To oczywiście żart, ale z tego kierunku też jest spore zainteresowanie.

Rozmawiał MACIEJ WĄSOWSKI

 

WIĘCEJ O RAKOWIE:

Fot. Newspix

Rocznik 1987. Urodził się tego samego dnia, co Alessandro Del Piero tylko 13 lat później. Zaczynał w tygodniku „Linia Otwocka”, gdzie wnikliwie opisywał m.in. drugoligowe losy OKS Start Otwock pod rządami Dariusza Dźwigały. Od lutego 2011 roku do grudnia 2021 pracował w „Przeglądzie Sportowym”, gdzie zajmował się głównie polską piłką ligową. Lubi pogrzebać przy kontrowersjach sędziowskich, jak również przy sprawach proceduralnych i związkowych. Fan spotkań niższych klas rozgrywkowych, gdzie kibicuje warszawskiemu PKS Radość (obecnie liga okręgowa). Absolwent XXV LO im. Józefa Wybickiego w Warszawie i Wyższej Szkoły Dziennikarskiej im. Melchiora Wańkowicza.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
5
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Ekstraklasa

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
5
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Komentarze

20 komentarzy

Loading...