To był mecz, który najlepiej oglądałoby się na telefonie podczas sobotniego grilla. Leciałby sobie gdzieś w tle, z głośnika dochodziłoby jakieś “hej Pasy goool”, czasem komentator podniósłby głos. Przeciętne tempo, przeciętne widowisko, skromna liczba okazji bramkowych, łączne xG poniżej 1.00. Ale chociaż akcja bramkowa Zagłębia była ładna…
Nie trzeba było zerkać w tabelę formy, by zorientować się w kwestii “która drużyna ostatnio wygląda przeciętnie, a która wygrała dwa mecze z rzędu”. Wystarczyło popatrzeć na liczbę zmian w porównaniu do ostatniego meczu. Jacek Zieliński po gładkim mancie w Poznaniu dokonał pięciu roszad (w tym zaskakującą zmianę w bramce), a Waldemar Fornalik uznał, że skoro w Gdańsku zażarło, to nie ma co zmieniać i wystawił dokładnie taką samą ekipę na “Pasy”.
I owszem, “Pasy” wyglądały rzetelniej niż z Lechem przed tygodniem. Problem w tym, że to dno sprzed tygodnia sprawiało, że właściwie każdy przeciętno-średni występ byłby progresem. Słowem – niewiele trzeba było zrobić, by zagrać lepiej. Dziś zobaczyliśmy krakowian, który chcieli pograć w piłkę i którzy przeważali nad Zagłębiem w kwestii kontroli nad meczem.
Ale głównie na samym jego początku. Bo znów dało znać o sobie to, że Zagłębie powoli się rozkręca. W sportach walki nazywa się takich gości “slow-starterami”, którzy dopiero w kolejnych rundach i po paru przyjętych ciosach wchodzą na wyższy poziom.
Cholera, próbujemy sobie to wszystko tłumaczyć, piszemy o fazach meczu, o rozkręcaniu, o zmianach… Ale to był po prostu dość ociężały mecz z małą dawką emocji. Do przerwy gospodarze mieli świetny rajd Rakoczego i pół-szansę Makucha, którego wyblokował Kopacz. Zagłębie odpowiedziało niecelnym strzałem z dystansu Łakomego i intuicyjnym uderzeniem Kopacza po rzucie rożnym. I tyle.
Po przerwie kolejne sporadyczne ciosy – tym razem więcej ich miało Zagłębie. Zwłaszcza podwójna szansa z początku drugiej połowy: obroniony strzał Kurminowskiego i dobitka Bohara w słupek. I tak powoli nam ta druga połowa płynęła – Zagłębie w ataku pozycyjnym, Cracovia niechętnie ruszająca do kontr. Wreszcie się zebrała do ataku… No i straciła bramkę.
Naprawdę zgrabna była ta akcja bramkowa. Jeśli cały mecz był raczej tych z gatunków “zaplanowano go, odbył się, można zapomnieć”, to kontra lubinian nadaje się do pokazania przynajmniej w skrócie kolejki. Starzyński przytomnie wypuścił Pieńkę, ten podciągnął akcję pod pole karne, balansem zgubił Myszora, podał do Łakomego, ale ten przepuścił piłkę do Chodyny i od razu ruszył pod bramkę, a tam już Chodyna dograł mu niemal do pustaka. Cymesik.
Chcielibyśmy napisać, że Cracovia została ukarana za swoją nieskuteczność, ale chyba celniej byłoby orzec: Cracovia została ukarana za swoje przeciętniactwo. Tak jak Lech ją pokarał tydzień temu, tak rywal słabszy pokarał ją w skromniejszych rozmiarze. Ot, cała historia.
Gdybyśmy mieli wskazać najbardziej przeciętny zespół tego sezonu, to wskazalibyśmy chyba właśnie na “Pasy”. Jest to mocne TOP4, jest Warta i Piast, poza tym jest beznadziejny ścisły dół tabeli i cała grupa, która jeszcze przed chwilą była matematycznie zagrożona spadkiem. No i jest Cracovia. Mediana ligi. Może jeszcze dorzucilibyśmy tu Wartę, ale ta ma wyraźnie mniejszy budżet od ekipy z Krakowa, więc to siłą rzeczy rzutuje na oceny obu klubów. No i moooże Widzew, ale tu też mówimy o beniaminku, który błysnął jesienią i miał swoje momenty w tym sezonie.
A Zagłębie? Cóż, trzeba Miedziowym pogratulować tego finiszu sezonu. Już byli w strefie zagrożenia, już zaczęło śmierdzieć rozpaczliwą walką do końca, a tu dziewięć punktów w trzech meczach z bilansem 6:1 i mają już spokój.
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Bartosz Slisz na jeden wieczór zmienił się w Kevina de Bruyne. A Legia zlała Jagę
- Prosto, ale nie prostacko. Piast oskalpował kolejnego rywala
- Nieoficjalnie: przepis o młodzieżowcu w Ekstraklasie zostaje na kolejny sezon
- Legia szuka zawodników na co najmniej trzy pozycje. Czeka też na rozwój negocjacji z Josue i Mladenoviciem