W kwietniu dobiegł końca wyjątkowy, bo bardzo długi sezon zimowego Pucharu Świata. Nie znaczy to jednak, że polskich skoczków czekają miesiące laby, bowiem po kilku tygodniach wolnego reprezentacja Polski wyruszyła do Spały, gdzie zaczyna budować fundamenty na następny sezon. Na terenie słynnego Centralnego Ośrodka Sportu spotkaliśmy się z Kamilem Stochem. Trzykrotny mistrz olimpijski już na chłodno i z perspektywy czasu, w rozmowie z nami ocenił swoją postawę w Pucharze Świata 2022/2023. Ale nie zabrakło także innych, bardziej uniwersalnych tematów.
Co sądzi o kierunku w którym podążają skoki narciarskie? Jaki problem w Polsce ma obecnie ta dyscyplina sportu? W jaki sposób dyskusje o jego pechu do warunków panujących na skoczni rzeczywiście wpłynęły na to że oddawał słabsze próby i z czego wynikały słabsze drugie skoki? Jak porównuje ze sobą występy na igrzyskach w Pekinie oraz mistrzostwach świata w Planicy? Co uważa na temat ciągłych porównań swojej osoby do Adama Małysza? Co głównie zmieniło przyjście do kadry Thomasa Thurnbichlera? I czy jako skoczek musi przestrzegać ściśle określonej diety? Kamil Stoch w obszernej rozmowie z Weszło.
SZYMON SZCZEPANIK: Jest początek maja, a my spotykamy się na terenie COS w Spale. To jednak nie zapadacie w wiosenny sen, budząc się dopiero w okolicach czerwca?
KAMIL STOCH: Większość ludzi sądzi, że wraz z zakończeniem zimy skoczkowie mają totalny luz. Zasugerowałeś, że zaczynamy treningi w czerwcu, ale spotykałem się z opiniami, że zaczynamy trenować dopiero późną jesienią. Tak naprawdę to jest praca całoroczna, bo większość sportów tak funkcjonuje. By utrzymać się na topie, musisz być w ciągłym rytmie treningowym. Nie można pozwolić sobie na więcej niż 2-3 tygodnie wolnego czasu. Chociaż ja ten wolny okres i tak staram się spędzić aktywnie, jeżdżąc na rowerze czy chodząc na trekking.
Znalazłeś teraz więcej czasu na Premier League?
Tak, natomiast to też nie jest tak, że w trakcie sezonu w ogóle nie oglądam meczów. Staram się być na bieżąco, czy nawet obejrzeć powtórki. Tak jak w przypadku pamiętnego 7:0 Liverpoolu z Manchesterem United. Nie oglądałem tego na żywo, ale po powrocie do domu odtworzyłem sobie cały mecz. Nie powiem, że jestem jakimś wielkim ekspertem, który śledzi wszystkie tabele, ale w wolnej chwili chętnie obejrzę angielską piłkę.
Czy mimo wszystko w tym wiosennym okresie możesz sobie pozwolić na przybranie paru kilogramów więcej?
Kiedy byłem młodszy, to bywało tak, że waga podskakiwała nawet o trzy kilogramy i nie miałem problemu z tym, by później to zrzucić. Teraz, kiedy jestem starszy, zdaję sobie sprawę z tego, że trudniej zredukować masę. Ale też nie mam problemu z tym, by utrzymać swoją wagę. Posiadam wyrobione nawyki żywieniowe – staram się jeść do syta, ale zarazem nie przejadać. Kiedy czuję, że jestem najedzony, a mam jeszcze jedzenie na talerzu, to nie dojadam na siłę. Znam też swój organizm na tyle, że wiem, na co i kiedy mogę sobie pozwolić.
Ale kiedy mama albo teściowa nakładają obiad, to głupio nie dojeść.
Na szczęście w rodzinie rozumieją to, że moja waga jest jednym z kluczowych czynników. Ale generalnie nie mam problemu z tym, że po obiedzie zjem jeszcze deser. Nie liczę kalorii, nie muszę ważyć jedzenia. Jem to, co lubię, a lubię bardzo dużo rzeczy – zwłaszcza z polskiej kuchni. Po prostu staram się jeść tyle, ile potrzebuję w danym momencie, nie na zapas.
Za nami długi sezon – rozpoczął się w listopadzie ubiegłego roku, a jeszcze w kwietniu mogliśmy cię oglądać na skoczni. Może był zbyt długi?
Nie powiedziałbym, że był za długi. Wszystko jest kwestią odpowiedniego rozłożenia sił, ale bardziej pod względem mentalnym. Tak, by nie podchodzić do tego z wielkim stresem i myślą, jak dużo jest zawodów. Ja się nawet cieszę z tego powodu. Po to spędzam godziny na siłowni, sali gimnastycznej czy robię mnóstwo skoków na treningu, by później mieć szansę się wykazać w zawodach. Oczywiście żałuję, że z różnych powodów nie mogłem wziąć udziału we wszystkich konkursach. Ale ogólnie miałem do tego pozytywne podejście, dzięki czemu do końca sezonu mogłem być w dobrej dyspozycji.
Jesteście w stanie wytrzymać tyle skakania w dobrej, równej formie?
Jak widać, nie było z tym problemu. Pokazują to skoki najlepszych zawodników, którzy w Planicy latali ponad 240 metrów już w kwietniu. Zresztą było tak, że w listopadzie nie mieliśmy wielu zawodów – po pierwszym weekendzie mieliśmy trzy tygodnie przerwy. Po następnym były dwa tygodnie, więc można to było mądrze rozplanować, by nie tracić za dużo energii. Uważam, że naszemu zespołowi się to udało.
Pytam o to, bo jestem ciekaw, czy podoba ci się kierunek w którym zmierzają skoki. Czyli wydłużony sezon, więcej zawodów, ale też tak zwane konkursy hybrydowe – skakanie na igelicie oraz lodowych torach.
Nie jestem pewien, czy to stały trend, czy jednak to zostało wymuszone przez sytuację, która zaistniała, wynikającą z pogody oraz nietypowego terminu rozgrywania piłkarskich mistrzostw świata. Bardziej skłaniam się w tym kierunku, że taka sytuacja miała miejsce raz, ale teraz będzie już normalnie. Zresztą kiedy patrzyłem na wstępne propozycje kalendarza na następny sezon, to wynikało z nich, że skakanie w Pucharze Świata rozpoczniemy końcem listopada, a zakończymy w marcu. Czyli tak, jak zawsze to miało miejsce.
Rusza cię cała ta dyskusja na temat belek i korytarzy powietrznych, czy wolisz wziąć głęboki wdech, powiedzieć „dobra, nie mamy na to wpływu” i robić swoje?
Z jednej strony można sobie ponarzekać. I tak będziemy robić, każdy ma do tego prawo. Ale znamy zasady gry i wiemy, jak to wszystko się odbywa. Moim zdaniem przeliczniki wiatru i długości rozbiegu i tak czynią skoki bardziej fair, niż gdyby miało ich nie być. Ja startowałem w Pucharze Świata, kiedy jeszcze tego nie było. Gdy trzeba było zmienić belkę, to konkurs rozpoczynano od nowa, wszystko się przeciągało, zawodników totalnie wycinało, bo ktoś dostał mocny wiatr w plecy i nie kwalifikował się do drugiej serii. Teraz jeżeli jest taka sytuacja, to zawodnik otrzymuje rekompensatę.
Oczywiście system można jeszcze dopracować. Rekompensowane mogą być chociażby boczne podmuchy wiatru. Ale nie wiem czy jest to możliwe do przeniesienia, bo nigdy się w to nie zagłębiałem. Bardziej staram się skupić na swojej pracy do wykonania. Przy czym są konkursy, które mnie drażnią, ale zawsze tak będzie. Jeżeli będę wygrywał, nigdy nie będę miał powodów do narzekań. Przegrana powoduje, że najpierw szukam u siebie, co mogłem zrobić lepiej, a później analizuję rzeczy wokół mnie, które mogły sprawić, że doszło do takiej sytuacji.
Powiedziałeś, że znamy zasady gry. Więc może trzeba je zmienić?
Można, aczkolwiek zagłębiając się w temat, zacząłbym walczyć z sędziami i przepisami, a tego nie chcę robić, bo jestem już za stary na takie rzeczy.
I dlatego możesz podejść do sprawy w ten sposób, że oni już niewiele mogą ci zrobić.
Tu nawet nie chodzi o konfrontację. Ja także czytam opinie sędziów, którzy wyrażają swoje zdanie i twierdzą, że z ich punktu widzenia wszystko jest okej. Skoro tak twierdzą, to ja jako zawodnik powinienem skupić się na tym, na co sam mam wpływ. Czyli na własnych skokach – i temu poświęcam się w stu procentach.
Zatem skoncentrujmy się na nich. Jak pod względem sportowym oceniasz miniony sezon w swoim wykonaniu?
Z perspektywy kilku tygodni od jego zakończenia mogę powiedzieć, że był dobry. W porównaniu do jeszcze poprzedniego, zrobiłem krok do przodu. Uważam, że pewne elementy zacząłem wykonywać lepiej. Co do samego wyniku, to jestem nim trochę rozczarowany, bo moje ambicje sięgały wyżej, niż czternastego miejsca w Pucharze Świata. I uważam, że miałem do nich prawo, bo na treningach skoki uświadamiały mnie, że skaczę na wysokim poziomie. Było wiele czynników przez które poszczególne zawody układały się nie do końca po mojej myśli, ale koniec końców jestem zadowolony ze swojej postawy, bo zobaczyłem progres.
Podejrzewam, że gdybyśmy kilka lat temu poinformowali kibica skoków, że Kamil Stoch na koniec sezonu był trzeci wśród Polaków, to ów kibic mógłby pomyśleć, że pozostała dwójka chyba co weekend przeskakiwała skocznie. Wyniki Dawida Kubackiego i Piotra Żyły to dowód na siłę waszej grupy, czy jednak wiesz, że jeszcze możesz ich przeskoczyć?
Jedno i drugie, bo ich poziom jest bardzo wysoki, a jako kadra znajdujemy się wśród najlepszych na świecie w tej dyscyplinie. Bardzo się z tego cieszę, bo kiedy trenujesz z takimi zawodnikami, to masz porównanie do najlepszych i możesz zobaczyć na jakim poziomie sam znajdujesz się w danym momencie. Mam świadomość, że moi koledzy w tym sezonie byli ode mnie lepsi, ale zarazem mam też poczucie, że nie pokazałem wszystkiego, na co mnie stać. Czułem, że w danym momencie mogłem oddawać lepsze skoki, ale coś nie do końca grało – głównie w technice. Jeżeli uda mi się wszystko połączyć z dobrą energią, to będę w stanie skakać dużo lepiej.
A może to my jesteśmy nieco rozpieszczeni? Miejsce w czołowej piętnastce nie wydaje mi się powodem do wstydu. Ale panowała narracja, że Kamil Stoch miał fajne momenty, jednak właśnie – tylko momenty.
Jeżeli ktoś twierdzi, że miałem momenty, to chyba miałem je przez ostatnie dwanaście lat, więc taki człowiek musi wieść bardzo długie życie. (śmiech) Nie mam problemu z takimi opiniami. Uważam, że cała moja kariera jest super przygodą w której cały czas się rozwijam. Szukam czegoś, co mogę poprawić. Cieszy mnie to, co udało mi się osiągnąć, ale też staram się do tego nie wracać myślami. Bardziej napędza mnie to do działania na zasadzie, że skoro dawałem radę, to stać mnie na to, by powtórzyć taki wynik. Każdy kolejny sezon traktuję jako wyzwanie i przestrzeń do tego, by zrobić coś lepiej.
Jak podchodziłeś do gadania o twoim pechu? To była częsta narracja po twoich nieudanych skokach. Coś było w tym zrządzeniu losu, czy może traktowałeś to jak proste wytłumaczenie dziennikarzy i kibiców, którzy nie rozkładają skoku na czynniki pierwsze?
Na początku sam się z tego zaczynałem śmiać, że dam z siebie wszystko, ale i tak będę miał pecha. Niestety potem trochę w to wszedłem. Po którymś konkursie znowu nie poszło mi tak, jak chciałem. Wtedy za bardzo skupiłem się na tym, że warunki mogą być trudne, zamiast skoncentrować się na tym, co sam mogę zrobić lepiej. To też wpływa na nastawienie, jeżeli podchodzisz do jakiejś czynności z góry zakładając, że to nie wyjdzie i nie masz na to wpływu. Wtedy pojawiają się myśli, że może nie warto się starać i morale trochę spada. Trudno było mi się z tego wygrzebać, a miałem sytuacje, że oddawałem dobre skoki, lecz wyniki tego nie odzwierciedlały. Później niepotrzebnie zacząłem sprawdzać w jakich skakałem warunkach i jak one wyglądały u innych skoczków. Na szczęście pod koniec sezonu udało mi się z tego wyjść i skupiałem się tylko na swoich skokach. To pozwoliło mi wykonywać lepsze próby. I nad tym chcę pracować, by unikać podobnego negatywnego myślenia.
Podczas ubiegłorocznych igrzysk olimpijskich w Pekinie zakończyłeś konkursy na czwartym oraz szóstym miejscu. Takie same lokaty osiągnąłeś w tegorocznych mistrzostwach świata, jednak mam wrażenie, że to było zupełnie inne skakanie w twoim wykonaniu. Da się porównać twoje występy na obu tych imprezach?
Po części tak, ale one nastąpiły w dwóch bardzo odmiennych od siebie sezonach. Sezon olimpijski był rokiem wzlotów i upadków. I to bardzo bolesnych, bo miałem problemy z dyspozycją, przez które musiałem wycofać się z Turnieju Czterech Skoczni. Musiałem wrócić do domu, odpocząć, chwilę spokojnie potrenować. Następnie pojawiła się kontuzja, która oznaczała walkę z czasem, by na igrzyska powrócić do pełni zdrowia. W samym Pekinie byłem nastawiony na to, że jadę walczyć o medal, więc to było bardzo bolesne, kiedy nie udało mi się osiągnąć celu.
Natomiast do tegorocznych mistrzostw świata byłem bardzo dobrze przygotowany. Sezon dobrze się dla mnie układał, choć w pewnym momencie musiałem odpocząć od zawodów, ale pod względem psychicznym, to głowa potrzebowała odpoczynku. Jednak na samych mistrzostwach nie nastawiłem się na medal, lecz na wykonanie pewnej pracy, którą miałem założoną. Dzięki temu łatwiej było mi się pogodzić z wynikiem, który osiągnąłem. W Planicy nie przegrałem medalu, tylko wywalczyłem czwarte miejsce. Bo sezon był dobry, ale widocznie nie na tyle, bym mógł zdobywać medale.
To porównywanie igrzysk oraz mistrzostw świata wynika z powierzchownego podejścia do tematu? Miejsca w tabeli się zgadzają, więc możemy powiedzieć, że oba występy były równe.
Jako dziennikarze i kibice, możecie tak zrobić.
I to będzie prawda?
Nie. Jeżeli ktoś, kto ze mną pracuje, popatrzyłby na obie imprezy, to by powiedział, że w Planicy zrobiłem dużo większą pracę, niż w Pekinie, choć wyniki były identyczne. Ale w Słowenii skakałem bardzo równo zarówno na treningach jak i w konkursach. W Pekinie podczas treningów miałem dużo trudności, a na zawodach skakałem bardzo dobrze. Jednak tam nie było powtarzalności.
Skoro mówimy o najważniejszych zawodach w kalendarzu, to jak podchodzisz do kwestii budowania formy? Wolisz przygotować ją na konkretne zawody, czy jesteś zwolennikiem podejścia, że kiedy zawodnik jest w dobrej dyspozycji, to po prostu mu „żre” i nie musi w tym względzie kombinować?
Kiedyś myślałem, że jak ktoś jest w dobrej formie, to wszystko samo mu wychodzi i nie musi za bardzo wnikać w przygotowania. Ale im jestem starszy, tym bardziej dostrzegam takie małe zależności, które wpływają na dyspozycję. Porównajmy na przykład ten sezon. Miałem w nim dobry początek, w środku pojawiły się wahania formy, raz szło dobrze, a innym razem nieco gorzej, ale na głównej imprezie wszystko zagrało. Czyli widocznie ktoś miał taki plan i znał mnie na tyle, że wiedział jak przygotować mnie do takiej imprezy. Sam też podświadomie wiedziałem jak do niej podejść, by pokazać pełnię swoich możliwości.
Co zmienił Thomas Thurnbichler, że wasze wyniki tak się poprawiły? Do tego mieliście kapitalne wejście w sezon, a w poprzednich latach Polacy raczej rozpędzali się wraz z kolejnymi konkursami.
Trener nie zmienił wiele, nasza filozofia skakania pozostała cały czas taka sama. Chodzi bardziej o energię, którą wprowadził do grupy. Po sezonie w którym mieliśmy bardzo duże ambicje, ale jednak było w nim wiele rozczarowań, przyszedł ktoś, kto również jest bardzo ambitnym człowiekiem i potrafił naładować nas pozytywną energią. Wprowadził kilka modyfikacji w treningu i każdy z nas poczuł nowy bodziec. Bo czasami nie trzeba wielkich zmian. Wystarczą delikatne korekty, które będą przerwaniem pewnej monotonii, utartych schematów.
Czy mimo wszystko czujesz, że te przygotowania da się jeszcze lepiej przeprowadzić? Dołożyć te kilka procent ekstra?
To był bardzo dobry okres przygotowawczy, ale nie chcę wchodzić w szczegóły, czy coś dało się zrobić lepiej. Zawsze trzeba szukać aspektów do poprawy, bo dzięki temu możemy się rozwijać. Nie można stanąć w miejscu i powiedzieć – to jest idealne, nic nie trzeba zmieniać, teraz idziemy tak samo.
Wcześniej takie podejście mogło was zgubić?
Jego w naszej kadrze nigdy nie było. Z każdym trenerem z którym miałem okazję pracować, podchodziliśmy do okresu przygotowawczego jako do czegoś nowego, co trzeba zrobić lepiej, mocniej, wprowadzić pewne zmiany. Tylko dzięki temu możemy podnosić swój poziom sportowy.
Pod koniec sezonu 2021/2022 jako grupa zawodników wstawiliście się za trenerem Michalem Doleżalem. Sam powiedziałeś wtedy, że być może zakończysz karierę. To był taki mocny blef i postawienie wszystkiego na jedną kartę, czy jednak ta frustracja narosła w tobie tak bardzo, że naprawdę chciałeś zakończyć skakanie?
To nie był blef. Wylała się ze mnie frustracja i złość na sytuację, która miała miejsce. Postawiono nas w niewiadomej sytuacji. PZN zakomunikował nam, że umowa z trenerem Doleżalem nie zostanie przedłużona, oraz że za miesiąc czy dwa dowiemy się, kto zostanie nowym szkoleniowcem, bo Związek sam tego nie wiedział. Dokładnie taką informację otrzymaliśmy.
Kiedy, jak powiedziałeś na początku, trzy tygodnie to maksimum waszego odpoczynku.
Tak, ale w tym czasie nie możesz siedzieć z głową pełną różnych myśli, czy dadzą ci trenera z którym się dogadasz, czy to będzie dobry szkoleniowiec, czy jednak postawią na osobę z którą wiesz, że nie znajdziesz wspólnego języka. My nie mieliśmy nawet zarysu tego, kto może być tą osobą.
Powiedziałeś, że w zeszłym sezonie nie wszystko w twoich skokach było idealne. W takim razie nad którym elementem, chciałbyś szczególnie popracować?
Na pewno jestem dumny z tego, że poprawiłem swoje prędkości najazdowe, na ostatnich konkursach one były już bardzo dobre. Chciałbym się skupić na samym wyjściu z progu i samym momencie odbicia. Dosyć często za szybko zamykałem skoki – czyli nie wykańczałem odbicia, a od razu szedłem do góry. Przez to moje odbicie było trochę puste, nie nabierałem odpowiedniej wysokości za progiem i dusiłem skok. Jeżeli w tej płaszczyźnie zrobię progres, to znacznie ułatwi mi dłuższe skakanie.
Z czego wynikały twoje problemy techniczne? Dla kibiców to może wydawać się trudne do zrozumienia, że trzykrotny mistrz olimpijski i zdobywca Pucharu Świata ma kłopot z techniką.
Po prostu z funkcjonowania. Nie da się skakać od linijki. Po pierwsze, co roku podnosi się poziom sportowy i dlatego wprowadzane są delikatne modyfikacje w treningu. Przez to zmienia się sama technika skoku, którą nie zawsze daje się połączyć z rozwojem mięśni. To szczególnie widać u młodych zawodników. Kiedy dajesz komuś mocniejszy trening fizyczny, to on podnosi swoją siłę, ale gubi technikę. Czasami jest tak też u starszych zawodników. Jeżeli ktoś miał problemy techniczne, ale spasowały mu metody treningu, to połączenie odpowiedniej techniki i motoryki da dobre skakanie. Tak było w przypadku Dawida, któremu wszystko idealnie się zgrało. U mnie było tak, że moja technika trochę nie zgrała się z treningiem i musimy poszukać czegoś, dzięki czemu wszystko się ze sobą zazębi.
Co do aspektów fizycznych – twoje drugie skoki, które w kluczowych konkursach były słabsze od pierwszych, to kwestia mniejszej wytrzymałości, czy jednak głowy? A może po prostu to były błędy, które mogły przytrafić się każdemu?
One wynikały ze stresu i braku wiary w siebie. To bardziej były kwestie mentalne. Jeżeli miałbym bardzo dobry fundament w postaci dobrych skoków treningowych, serii próbnych a następne kwalifikacyjnych, to nie musiałbym się nad niczym zastanawiać, tylko szedłbym na każdy kolejny skok jak na coś normalnego. Ale w chwili, kiedy oddawałem przeciętne skoki treningowe, cały czas szukałem czegoś lepszego i nagle oddałem super skok w pierwszej serii zawodów, to nie do końca byłem pewien, czy mi wyszło, bo po prostu się udało, czy wreszcie odpowiednio wszystko poukładałem. Natomiast cieszę się, że w tym sezonie może nie miałem rewelacyjnych skoków, które dawałyby mi wygrane, ale za to zaliczyłem dużo stabilnych konkursów, gdzie oddawałem równe skoki i mogłem na ich podstawie zbudować solidny fundament. Dlatego mam poczucie zawodu samymi wynikami, ale też wiem że stworzyłem coś, co pozwoli mi lepiej skakać w kolejnym sezonie.
Przez pracę, którą wykonałeś, łatwiej pogodzić się z porażką?
Łatwiej pogodzić mi się z porażką wtedy, kiedy wiem, że mogę zrobić coś więcej. Gdybym miał poczucie, że zrobiłem wszystko, że moje skoki były najlepszymi na jakie było mnie stać, i że to wystarczyło tylko na czternaste miejsce w Pucharze Świata, to by mnie bardzo bolało. Ale w tym przypadku wiem, że było bardzo dużo rzeczy, które mogę poprawić. Dzięki temu z dobrą energią mogę zacząć kolejny okres przygotowawczy.
Ostatnio na naszych łamach wywiadu udzielał Stefan Hula. Powiedział w nim, że nie jesteście produktami Małyszomanii. W końcu ty miałeś 13 lat, gdy wybuchnął boom na Adama. Jak podchodzisz do tego zagadnienia?
Trochę nim jestem, a trochę nie. To nie było tak, że zobaczyłem Adama Małysza w telewizji i pomyślałem sobie, że będę skoczkiem narciarskim. Kiedy Adam zaczął osiągać największe sukcesy, ja byłem już w szkole sportowej, trenowałem skoki narciarskie od pięciu-sześciu lat. Natomiast uważam, że dzięki jego wynikom sportowym ja miałem lepsze możliwości rozwoju, bo pojawiły się pieniądze, sponsorzy czy zmieniła się infrastruktura.
Czy pod względem swojego rozwoju jako zawodnika można powiedzieć, że najwięcej zawdzięczasz Stefanowi Horngacherowi?
Nie, bo każdemu trenerowi z którym pracowałem, zawdzięczam to, kim teraz jestem. I każdy trener którego spotkałem na swojej drodze, ma wpływ na to, jakim jestem zawodnikiem. Począwszy od trenera klubowego, poprzez szkoleniowca w szkole sportowej, kadry juniorów i trenerów kadr seniorów, każdy miał wpływ na mój rozwój.
Kiedy pierwszy raz poczułeś, że wyszedłeś z cienia Adama Małysza? Wasze porównania ciągną się przez lata.
I myślę, że one nigdy się nie skończą. Jako ludzie, lubimy się porównywać do innych – ja sam to robię i zdaję sobie sprawę, że przez kibiców czy dziennikarzy będę porównywany do innych zawodników. Tak samo inni zawodnicy będą porównywani do mnie. Nie wiem czy wyszedłem z cienia Małysza, bo nigdy w nim nie byłem. Zawsze podkreślałem, że jestem innym zawodnikiem, że każdy z nas pisze własną historię. W kwestii wyników porównania są dobre, ale każdy z nas jest inny jeżeli spojrzymy na nas jako na ludzi.
Powiedziałeś, że porównujesz się do innych. W takim razie na którym miejscu sam siebie postawiłbyś na liście najlepszych skoczków w historii?
Na razie na żadnym, bo cały czas jestem kimś, kto walczy o to by być najlepszym. Kiedy teraz zadałeś mi to pytanie, to może zacząłbym się nad tym zastanawiać, ale nie chcę tego robić, bo dopóki mam możliwość założenia nart i startowania w zawodach, to będę zawsze walczył i starał się być najlepszym.
Jak myślisz, doczekasz się swojego następcy?
Nie, bo nie uważam, że ktoś może być moim następcą, tylko napisze swoją własną historię. Osobiście nie lubię określenia “bycia czyimś następcą”. Mam nadzieję, że jeżeli ja skończę skakać, to będzie ktoś inny, kto będzie jednym z najlepszych albo najlepszym skoczkiem na świecie. I liczę na to, że to będzie Polak, bo chciałbym siedzieć w fotelu lub być pod skocznią i móc emocjonować się sukcesami swojego rodaka.
Środowisko przespało ten moment Małyszomanii, można było wtedy zrobić więcej?
Nie – jeżeli chodzi o męskie skoki, wszystko potoczyło się bardzo dobrze i sądzę, że wykorzystaliśmy moment dużego zainteresowania tym sportem. Zbieramy tego owoce w postaci super kadry narodowej, która jest jedną z najlepszych drużyn na świecie, posiadamy świetną infrastrukturę i wspaniałe obiekty oraz bardzo dużo możliwości. Teraz bardzo dużo zależy od młodych zawodników, ich chęci oraz ambicji.
Razem z żoną Ewą prowadzisz klub KS-Evenement. Gdybyś miał określić główne potrzeby waszej organizacji, to jakie one by były? Czy coś można poprawić w jej funkcjonowaniu?
Oczywiście że można dużo rzeczy zrobić lepiej i zawsze będziemy poszukiwali takich rozwiązań. Natomiast uważam, że nasz klub prosperuje naprawdę bardzo dobrze. Mamy wspaniałych trenerów, którzy dają z siebie wszystko i starają się rozwijać jak tylko mogą. Co moim zdaniem można poprawić? Nie wiem w jaki sposób, ale można jeszcze bardziej zachęcić dzieci do uprawiania skoków. Jako czynni zawodnicy, staramy się to robić swoimi wynikami. Uważam, że w Wiśle, Szczyrku i Zakopanem posiadamy piękne obiekty – to też powinna być zachęta dla dzieci. Ale chodzi o to, byśmy mieli w czym wybierać spośród młodych – zwłaszcza na Podhalu. Żeby miejsca, które wymieniłem, były głównymi ośrodkami skoków narciarskich.
To nie tak, że mam coś do piłki nożnej. Ale zastanawiam się, po co na Podhalu szukać piłkarza, skoro możemy tu znaleźć biegacza narciarskiego, skoczka czy kombinatora norweskiego, bo ma do tego predyspozycje, skoro tu się urodził. Powinniśmy zachęcać dzieci przyprowadzając ich na skocznie, pokazać nasze dyscypliny sportu i jeżeli tam im nie pójdzie – bo nie każdy się do nich nadaje – próbować innych sportów. Jeżeli będziemy mieli sto takich dzieci i spośród nich wybierzemy dziesiątkę, to będzie wspaniale. Jednak jeśli mamy dziesięciu i z nich trzeba wybrać jednego, to już jest kiepsko. A tak to w tej chwili niestety wygląda.
Miałem zadać ci pytanie, co twoim zdaniem pogorszyło się w całej strukturze polskich skoków, ale chyba uprzedziłeś odpowiedź. Mamy mniej potencjału ludzkiego?
Nie powiedziałbym, że jest go mniej, jednak odnoszę wrażenie, że rodzicom łatwiej posłać dziecko na piłkę nożną, niż na skoki narciarskie.
Z czego to wynika?
Właśnie nie wiem. Może z myślenia, że topowy piłkarz zarobi więcej?
Kwestie bezpieczeństwa dziecka?
Ale skoki są bardzo bezpiecznym sportem. Nie puszcza się dziecka od razu na Wielką Krokiew, tylko zaczynamy od zjazdów, małych skoczni i dopiero z czasem przechodzimy na większe obiekty. W każdym razie, moim zdaniem daną dyscyplinę sportu powinno się dedykować konkretnemu regionowi. W naszym kraju mamy wiele miejsc w których dzieci mogą trenować piłkę nożną. Ale Podhale powinno skupić się na rozwoju sportów zimowych.
Kamil Stoch jest na tyle silną marką, że może w tym pomóc po zakończeniu kariery?
Oczywiście, bardzo chciałbym się tym zająć. Między innymi po to wraz z małżonką postanowiliśmy stworzyć klub sportowy, bym mógł zająć się rozwojem dzieci. Wspierać ich mentalnie, pokazywać, jaka droga ich czeka. Uświadamiać z jakimi trudnościami będą musieli się mierzyć, ale też pokazać to, jak wspaniałą przygodą mogą być skoki i co mogą przez nie zyskać.
ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj też: