Reklama

Kłamstewka. Patologia w Błoniance Błonie

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

05 maja 2023, 08:37 • 25 min czytania 79 komentarzy

Prezesi i nie-prezesi, wiceprezesi i nie-wiceprezesi. Mniej lub bardziej tajemniczy członkowie zarządu. Obiecanki, cacanki, krętactwa, ściemy i kłamstewka. Znikające przelewy, nieważne umowy, złośliwe kary i zaległe pensje. Przepychanki o zgubione piłki, zgniłe jabłka, roślinne kabanosy, pizzę czy paliwo. Łzy, żal, smutek, rozczarowanie i wściekłość całej grupy piłkarzy. Oto reportaż o Błoniance Błonie, w której dzieją się rzeczy patologicznie wręcz dziwne. 

Kłamstewka. Patologia w Błoniance Błonie

Leon Jankowski, były piłkarz Błonianki: – Wcześniej spędziłem trochę czasu w Niemczech, najpierw w juniorach Hoffenheim, następnie w Heidenheim, a w Błoniance przeżyłem absolutny szok, bo czegoś takiego nigdy nie widziałem i już raczej nigdy nie zobaczę. 

Jan Goliński, były piłkarz Błonianki: – Gdy inne kluby pytały o opinię na mój temat, włodarze Błonianki sugerowali, że rozsadzam szatnię, nie przychodzę na treningi i tylko ciągam wszystkich po sądach. Nie obchodziło ich, że w wyniku tych pomówień mogą doprowadzić do przedwczesnego zakończenia kariery młodego zawodnika. Na tym całym stresie i tych wszystkich nerwach straciłem rok życia. 

Mateusz Łysik, były piłkarz Błonianki: – Wiem, że odzyskanie pieniędzy będzie bardzo trudne. Znam historie piłkarzy, którzy dawno temu odeszli z Błonianki i do tej pory nie otrzymali należnych pensji. Nawet powygrywali sprawy w sądach, a klub wciąż odwołuje się do absurdalnych rozwiązań, byle tylko wszystko przeciągać w czasie. Takie spory na drodze prawnej mogą trwać po kilka lat, a na koniec i tak poszkodowani zawodnicy nie zobaczą swojej kasy.

Kuba Wardzyński, były piłkarz Błonianki: – Bardzo chciałbym, żeby Błonianka spadła z III ligi.

Reklama

Kara z pieniędzy, których nie dostaję

Jan Goliński ma dwadzieścia dwa lata. Jako nastolatek pełnił rolę kapitana w juniorskich drużynach Legii Warszawa, następnie zbierał doświadczenie w odbudowującej się Polonii Warszawa, żeby w sierpniu 2021 roku trafić do trzecioligowej Błonianki Błonie. Chciał zarabiać 3500 złotych. W klubie zaproponowano mu rundę jesienną z pensją na poziomie 3000 zł i oczekiwaną podwyżkę do 3500 zł od początku kolejnego roku. Należał mu się też zwrot za paliwo. W końcu Błonie leży jakieś czterdzieści minut drogi samochodem od centrum Warszawy.

Opowiada: – Dwa dni później podsunięto mi pewien papierek. Przekonywali, że podpis to wymóg konieczny do zarejestrowania mnie w systemie. Rwały mi się nogi do grania. Brakowało mi obycia. I czujności. Uznałem, że klub na pewno chce dobrze dla zawodnika. To była deklaracja gry amatora. Tego nie wiedziałem. Wszystko zarząd miał przemyślane.

Deklaracja gry amatora jest dokumentem stosowanym najczęściej w niższych ligach. Uprawnia zawodnika do udziału w rozgrywkach i obowiązuje tylko do końca danego sezonu ligowego.

Dodaje: – Jakiś czas później dostałem PIT-a z Polonii. Pytali, czy gdzieś aktualnie gram. Odpowiedziałem, że tak, przecież podpisałem umowę z Błonianką. Okazało się, że klub nie zgłosił tej umowy do PZPN-u. Natychmiast dopytałem, o co chodzi i czy to jakaś kuriozalna pomyłka. W odpowiedzi usłyszałem, że to żaden kontrakt, tylko umowa wewnętrzna, więc nie mieli obowiązku niczego i nigdzie zgłaszać.

Przekazano mu też, że „księgowa zwolniła klub z opodatkowania”, więc „żadnych PIT-ów wypełniać nie trzeba”. Pewnie jakoś w tym momencie Jan Goliński zrozumiał, że w Błoniance nie można liczyć na choćby pozorną normalność. W „umowie wewnętrznej” zastrzeżono, że pieniądze na konta zawodników wpływać będą najpóźniej ostatniego dnia każdego miesiąca. Zabezpieczanie na wypadek ewentualnej kilkunastodniowej obsuwy. Przez dziesięć miesięcy otrzymał zaledwie jedną pełną pensję na czas. Tę za sierpień.

Jan Goliński: – Potem minął październik. Z kilkoma innymi zawodnikami nie otrzymaliśmy pensji za wrzesień. W szatni powstały podziały. Nikt nie chciał przyznać, że dostał jakieś pieniądze, bo od razu inni patrzyli się na niego spod byka. Czwartego listopada stawiliśmy się na treningu, ale zaznaczyliśmy, że nie wyjdziemy na boisko, dopóki nie dostaniemy naszych pieniędzy. 

Reklama

Władze klubu pewnie nie były zachwycone.

Wszyscy buntownicy dostali nakaz zdania sprzętu. Odebraliśmy to jako groźbę wydalenia z drużyny. 

Stawiliście się?

Następnego dnia przyjechaliśmy w siedmiu. Nie czuliśmy się jednak winni, więc nie wzięliśmy ze sobą sprzętu. Próbowaliśmy tylko odzyskać należne nam pieniądze. 

Usłyszeliśmy, że zarząd nie życzy sobie rozmawiać z całą grupą i każdy zawodnik spotka się z władzami pojedynczo. W środku czekało już pięć osób. Wszyscy mierzyli mnie wzrokiem. Czułem się bardzo nieswojo. Posadzili mnie najbliżej gościa, który oficjalnie nie pełnił w klubie żadnej roli. Jeden z trenerów nazywał go „wiceprezesem”. „Co ty sobie wyobrażasz?”, zaczął dopytywać. Mówił, że jestem młody, a przecież w drużynie są zawodnicy, którzy mają dzieci i potrzebują pieniędzy bardziej niż ja. Próbował mi wmówić, że z racji wieku nie wypada mi upominać się o swoje i że powinienem skupić się na graniu. To nie była przyjemna rozmowa.

Jak odpowiadałeś?

Nie dałem się stłamsić. Grzecznie odpowiadałem, że wywiązuje się z umowy i zapracowałem na swoje pieniądze.

I co?

Ten człowiek powiedział mi, że klub nakłada na mnie karę w wysokości 500 złotych za odmowę udziału w treningu. Ktoś nie zapłacił mi pensji na czas, nie poniósł żadnych konsekwencji, a ja mam jeszcze płacić karę z pieniędzy, których nie dostaję? Nie mogłem się z tym pogodzić. 

Chcesz na kartę miejską?

W tamtej grupie siedmiu buntowników znajdował się pewien młody piłkarz z przeszłością w rezerwach drużyny z Ekstraklasy. Jako jedyny z naszych rozmówców prosi o anonimowość przez wzgląd na sądowy charakter swojej aktualnej relacji z Błonianką. Na feralnym spotkaniu też poczuł się zaatakowany. „Co ty się upominasz o pieniądze?! Jesteś młody! Powinieneś chcieć grać w piłkę, a nie walczyć o kasę!”, usłyszał.

Wydało mu się to o tyle niesmaczne, że jeszcze niedawno w klubie przekonywali go, że wypłaty przychodzą na czas i nie musi szukać dorywczej pracy, choć nie pochodził ze stolicy, nie mieszkał z rodzicami i nie mógł liczyć na ich pomoc finansową, więc musiał dostawać jakieś pieniądze, żeby na co dzień mieć za co żyć i jeść, a w międzyczasie przebijać się z Warszawy do Błonia. Przedstawił swoją sytuację. „Nie oczekuję niczego więcej niż mam zapisane w kontrakcie”, przekonywał. Zgromadzeni popatrzyli się po sobie, grzecznie przeprosili i niedługo później przelali kasę.

Ostatni raz.

I tak miał więcej szczęścia niż jeszcze inny młodzian z Błonianki, którego narzekania jeden z uczestników spotkania skwitować miał wyciągnięciem 50 złotych z kieszeni, położeniem ich na stole i bezceremonialnym tekstem: – To, co? Na kartę miejską chcesz? 

„Zgniłe jabłko”

Paweł Woźniak odbiera telefon, jest prezesem Błonianki Błonie, po chwili orientuje się, że dzwonię w sprawie Jana Golińskiego.

– To jest śmieszna relacja jednej osoby. 

Nieprawdziwa?

Nikt nikogo nie zastraszał. To konfabulacje. 

Po co zbierać aż pięć osób do przeprowadzania takich rozmów z zawodnikami?

Nikt tak z nikim nie rozmawiał. Nikt nikomu nie groził. Jeśli akurat w sekretariacie przebywały jakieś osoby, to byli to członkowie zarządu. Nie zamierzam wypowiadać się na temat tego, kto, jak i do kogo się odzywał. Jeżeli jednak miało to odbywać się w mojej obecności, to niczego takiego sobie nie przypominam, bo po prostu nic takiego nie miało miejsca. 

Kim był ten nieformalny wiceprezes, którego zawodnicy oskarżają o napastliwy ton negocjacji?

Proszę pana, to są członkowie zarządu. Ludzie mówią per „prezesie”. Kiedyś używało się bardziej ogólnego zwrotu: działacze. Powiem panu coś o Janie Golińskim. Nie był dobrze odbierany przez innych zawodników w Błoniance. Nie lubili go. Mówili: „zgniłe jabłko”. W każdej grupie jest taka osoba. Na pewne rzeczy nie mogłem sobie pozwolić. Mógłbym pewnie nawet wystosować drogę prawną, bo zdarzyło się, że oczerniał mnie przy świadkach. Potrafił powiedzieć na forum drużyny, żebym pokrył coś ze swojej pensji albo zapłacił za coś z własnej kieszeni.

Zgubiona piłka i roślinne kabanosy

Woźniak opowiada historię o zgubionej piłce. W ferworze poszukiwań Goliński miał powiedzieć na forum drużyny, że członkowie zarządu powinni odkupić zgubę z własnej kieszeni. – Było to o tyle niepoważne, że pracuję w tym klubie społecznie, całkowicie za darmo, jeszcze dokładam własne pieniądze, jak wszyscy w zarządzie. A jak ktoś chodzi i robi sobie jakieś żarty przy innych piłkarzach czy sztabie, że teraz prezes musi zapłacić, to jest poniżej pasa, bardzo niegrzeczne i nieżyczliwe, po prostu urażające – żali się prezes.

W Błoniance przestało się przelewać. Jesienią 2021 roku wycofał się jeden z głównych sponsorów. Posypał się budżet. Z dnia na dzień zabrakło pieniędzy. Nikt nie przewidział kryzysowej sytuacji. Zawieruszona futbolówka faktycznie mogła więc wywołać popłoch na klubowych korytarzach.

Jan Goliński: – Padły słowa, że piłkę odkupić powinni młodzi. Każdy z nas miał kilkumiesięczne zaległości. Żartowaliśmy sobie z tych roszczeń w szatni. I tu wersje zdarzeń się rozchodzą. Pani sprzątaczka przekazała prezesowi, że zasugerowałem, żeby opłacił zgubę z własnych środków. Niedługo później podszedł do mnie i wypalił: „O, jak ostatnio zgubiła się piłka, to mówiłeś, że ja mam z własnej pensji odkupić. Ty myślisz, że ja tu jestem na pensji?”. 

Dużo było chyba takich przepychanek?

Kupiłem gąbki, żebyśmy w klubie mogli wyczyścić sprzęt. Po treningu zostawiłem je w szafce. Na drugi dzień już ich nie było. 

Druga zguba.  

Prezes nagle zaczął pytać, dlaczego bawię się w księgowego.

Słucham?

Studiuję zarządzanie. Na jednym z przedmiotów mieliśmy sprawdzić sprawozdania finansowe klubów piłkarskich w Krajowym Rejestrze Sądowym. Wpisuję Błoniankę Błonie w KRS-ie i nie ma sprawozdań. Nikt inny nie miał z tym żadnych problemów. Mnie się tylko załamały ręce.

To już był czas, kiedy drużyna coraz częściej buntowała się wobec niewypłacanych pensji. 

Pewnego razu nie wyszliśmy na trening. Zaprosiliśmy kilku decyzyjnych ludzi do szatni. Przyszedł jakiś stary gość. Okazało się, że zasiada w zarządzie. Na wejściu rzucił coś w stylu: „Dobra, kurwa, to któremu się nie podoba?”. Wszyscy gały na wierzch. Inni decyzyjni starali się zareagować: „Spokojnie, spokojnie, proszę tak do nich nie mówić”. On się oburzył. Któryś piłkarz rzucił, że wykorzystują naszą pasję, bo żaden pracownik nie usiedziałby w normalnej pracy bez pensji. Starszy pan skomentował, że takie osoby to się „wypierdala z klubu”. Zarząd załagodził sytuację obiecankami bez pokrycia. Usłyszeliśmy bajkę, że w czerwcu wszyściutko wypłacą, na co ten starszy pan wypalił, że wtedy będzie „git malina”. 

„Starszy pan” jeszcze gdzieś się kręcił?

Często narzekaliśmy na piętrzące się zaległości, a w odpowiedzi słyszeliśmy teksty, że nie powinniśmy narzekać, bo nawet po przegranych meczach w szatni pojawia się pizza. Na jakimś wyjeździe zabrakło i tej zwyczajowej pizzy. Ktoś z rady drużyny zdenerwował się, że skoro nie płacą, to chociaż przydałby się taki drobiazg. Ten starszy pan poczuł się urażony, poszedł do sklepu, zakupił roślinne kabanosy i wręczył je zespołowi.

I inne dziwy

Jan Goliński twierdzi, że w kolejnych zespołach jest raczej lubiany i nigdy nie słyszał o żadnym „zgniłym jabłku”. Wystąpił w 22 meczach sezonu 2021/22. 20 razy wychodził w pierwszym składzie. Aż 19 razy przebywał na murawie od pierwszego do ostatniego gwizdka, co przełożyło się na 1745 rozegranych minut. Krótko po spotkaniu z członkami zarządu otrzymał wiadomość od Pawła Woźniaka, w której ten poinformował go o zadowoleniu zarządu z reakcji zawodnika na otrzymanie kary i zdjęciu obowiązku konieczności wypłacenia 500 złotych z własnej kieszeni. Ich relacje polepszyły się na tyle, że pewnego dnia młody zawodnik poprosił prezesa o uregulowanie zwrotu za koszty dojazdu.

Kwota oczekiwana: 600 złotych.

Kwota otrzymana: 300 złotych.

Jan Goliński: – Zapewnił, że resztę wypłacą w przyszłości. Nie marudziłem, bo już przesiąknąłem systemem, że jak coś dostaję, to już lepiej za bardzo nie stękać.

Zaległości zaczęły się jednak mnożyć.

Dzień przed końcem listopada napisałem do prezesa prośbę o wypłacenie mi pensji za październik. Bez odzewu. Przypomniałem się na początku grudnia. Upomniałem się też o pieniądze za dojazdy. Otrzymałem odpowiedź, że budżet roczny się skończył, ale w grudniu mają dostać pieniądze od kolejnych sponsorów i „coś tam zapłacą”. Czternastego napisałem, że zbliżają się święta i przydałyby mi się w tym okresie pieniądze. Znów bez odbioru. Wiadomości są w iMessage. Widziałem, że zostały odczytane. Trzeciego stycznia przekazali mi, że sponsorzy w grudniu coś namieszali i przez to jest opóźnienie, ale zaraz się wszystko wyjaśni.

Długo czekałeś na kolejne pieniądze?

Piątego stycznia przysłali mi połowę pensji za październik. Powiedzieli mi, że przelali nam tylko tyle, bo chcieli, żeby każdy choć trochę dostał, ale mamy nie panikować, bo niebawem klub zacznie płacić w terminie. Do końca stycznia miałem otrzymać wszystkie zaległości, a pensja grudniowa miała trafić do mnie w lutym, wtedy miał zostać przyznany budżet roczny z gminy. Na początku lutego prezesi wyjechali na urlop. Tamtych obiecanych pieniędzy wciąż nie miałem na koncie. Zamiast tego dostałem połówkę pensji z komunikatem, że wyrównują płatności za październik, a reszta zostanie przelana na dniach.

W tym momencie zareagował ojciec Golińskiego. Zadzwonił do Woźniaka z prośbą o terminowe przelewanie pensji. Prezes Błonianki zapewnił, że następnego dnia pojawi się przelew w wysokości 3000 złotych. Efekt? 1500 złotych na koncie. Gdy zaś zawodnik opuścił dwa treningi i sparing, zarząd najpierw próbował odsunąć go od kadry meczowej, a następnie zaproponował „konsensualne” rozwiązanie: stała gaża w wysokości 2000 zł  i po 500 złotych miesięcznie w ratach dla wyrównania zaległości.

Jan Goliński: Zgodnie z umową od stycznia miałem dostawać 3500 złotych. Propozycja była nie na miejscu. Teraz już wiem, że nie dostałbym nawet tych 2000 złotych. Podczas rozmowy padały oskarżenia, że psuję atmosferę w szatni i rzekomo inni zawodnicy uważają, że tworzę problemy.

Pensji dalej nie było?

Raz się zdarzyło tak, że wydostali jakieś pieniądze i nagle chyba wszystkim wypłacili jednorazową pensję. Miałem dostać 3500 złotych, ale ku mojemu zdziwieniu wpłynęło 3000 zł. W klubie usłyszałem, że przecież w listopadzie dostałem karę i teraz mi ją ściągają. Rozumiesz? A mam nawet przecież SMS-a, w którym pisali o odwołaniu tamtej absurdalnej kary. 

Mnie już nie będzie

Kuba Wardzyński podpisał kontrakt w lipcu 2022 roku. Miesiąc później nie było go już w Błoniance Błonie. Mówi, że wiedział o problemach finansowych ekipy spod Warszawy, ale Paweł Woźniak zapewnił go, iż akurat on będzie otrzymywał pieniądze z miasta, które zawsze przychodzą na czas. Dostał wypłatę za pół lipca. Zaległość wynosi więc 3500 złotych. Pod koniec roku próbował ją odzyskać. Pokazuje mi korespondencję z prezesem.

Kuba Wardzyński, 2 listopada 2022: Cześć, i jak sytuacja?

Wyświetlono. Brak odpowiedzi.

Kuba Wardzyński, 7 listopada 2022: – Słyszałem od chłopaków, że uregulowaliście im za sierpień, kiedy mogę spodziewać się pieniędzy?

Paweł Woźniak, 13 grudnia 2022: – Mnie już nie będzie, więc kontaktuj się z kimś z członków zarządu, proszę. 

Kuba Wardzyński,13 grudnia 2022: – Prześlij, proszę, w takim razie numer do kogoś z członków zarządu. 

Dostarczono. Brak odpowiedzi.

Pan prezes

Dzwonię do Pawła Woźniaka.

Dalej jest pan prezesem Błonianki?

Wciąż jestem prezesem Błonianki.

Niektórzy zawodnicy twierdzą, że informował ich pan, iż jednak nie pełni już pan takiej funkcji. 

Obowiązki służbowe sprawiają, że w mniejszym stopniu angażuję się w codzienną działalność klubu. Konkretne role i zadania porozdzielaliśmy sobie na spotkaniu zarządu. Bieżące sprawy przegadujemy, ale już nie wszystko przechodzi przeze mnie.

Jeden z piłkarzy twierdzi, że w grudniu ubiegłego roku napisał do pana wiadomość z pytaniem o rozliczenia zaległych pensji, a pan odpisał, że już nie jest prezesem w Błoniance. 

To nieprawda. Nigdy nie powiedziałem, że nie jestem prezesem, bo taka zmiana musiałaby zostać sformalizowana. W czasie takiej rozmowy mogłem powiedzieć, że na tę chwilę jestem w mniejszym stopniu zaangażowany w działalność klubu i należy kontaktować się z innymi decyzyjnymi osobami. Pojawiam się kilka razy w tygodniu. Działamy społecznie. Nie jesteśmy w klubie na etacie. Jesteśmy zbyt mali i posiadamy zbyt niewielki budżet, żeby porobić sobie stanowiska i działać na profesjonalnej zasadzie.

Charytatywna robota?

Jeszcze przez nas dofinansowywana. Musimy sami wspierać klub, żeby to wszystko mogło mieć ręce i nogi.

Jak wygląda finansowanie klubu? Miasto i sponsorzy?

Dokładnie.

Duża grupa zawodników ma zaległości finansowe, to prawda?

Zaległości finansowe? Zostały pewne rzeczy do spłaty, rozwiązujemy te sprawy ze wszystkimi zawodnikami.

Ile sumarycznie jest tych spraw? Kilkanaście?

Mniej niż kilkanaście.

Mniej niż dziesięć?

Na pewno.

W jakiej kwocie mieszczą się zaległości względem zawodników?

Nie wiem, czy mogę o tym mówić, bo to objęte indywidualnymi zapisami i umowami z poszczególnymi piłkarzami.

Żyć się odechciewa

O zaległościach finansowych mówią ludzie, którzy nie są już zatrudnieni w Błoniance Błonie. Głównie byli piłkarze i pracownicy klubu. Padają przeróżne kwoty.

Mateusz Łysik: – Cztery miesiące zaległości. Jakieś 15 000 złotych. Tyle mi się należy.

Leon Jankowski: – Osiem albo dziewięć miesięcy zaległości. Na pewno pięciocyfrowa kwota. 

Kuba Wardzyński: – Półtora miesiąca. 3500 złotych. 

Jan Goliński: – Pięć miesięcy przy obiecanych 3500 złotych pensji i zwrotach za paliwo. Poważna kwota. 

Piłkarz z przeszłością w juniorach klubu Ekstraklasy: – Albo 10 800 złotych, albo równe 12 000 zł. Powiedziałem w pewnym momencie, że mogę już nie upominać się nawet o te premie, byle tylko otrzymać podstawę.

Jak się żyje i gra bez pieniędzy?

Mateusz Łysik: – 50 kilometrów na trening. 50 kilometrów do domu. Za darmo. Nikogo to nie urządzało. Jako 18-letni chłopaczek ze świetlaną przyszłością w piłce nożnej mógłbym sobie tak pojeździć, ale mam 28 lat na karku i nie wydaje mi się, żebym zagrał jeszcze wyżej niż w III lidze. Nie oszukujmy się: gospodarka po pandemii, przyspieszająca inflacja, wzrost cen paliw, tłuczenie się do klubu i z klubu po prostu się nie kalkulowało. No i kwestia głowy: jeśli ktoś kłamie ci w żywe oczy, ciągle mówi nieprawdę, wodzi za nos, że pieniądze nagle magicznie się pojawią, w pewnym momencie się odechciewa. 

Leon Jankowski: – Przyjeżdżasz do klubu, trenujesz, wypłat nie ma, a za coś jednak trzeba żyć, prawda? Do tego Błonia kawałek był, jałowo pokonywało się samochodem te kilkadziesiąt kilometrów, paliwo kosztuje. W końcu coś we mnie pękło i zdecydowałem się odejść. Nie chciałem się dalej w to bawić.

Piłkarz z przeszłością w juniorach klubu Ekstraklasy: – Pisałem smsy, że muszę zapłacić czynsz za mieszkanie i że nie mam za co. Albo mi nie odpisywali, albo „okej, przelejemy” bez pokrycia. Znalazłem się w trudnej sytuacji. Miałem przechlapane. Wtedy stawiałem wszystko na jedną kartę. Nie pracowałem. Poświęcałem cały swój wolny czas na treningi indywidualne. A kiedy brak pieniędzy, kiedy nie ma pensji, kiedy nic nie daje upominanie, musiałem zacząć szukać roboty. Pracowałem więc, żeby nie ciążyć rodzicom na głowie, bo mieszkanie w stolicy, jedzenie i paliwo – to wszystko sporo kosztuje, bardzo dużo.

Ktoś tu kręci

Swojego czasu o kasę publicznie upominał się też Yudai Miyamoto, który opublikował nieco rozpaczliwy post w swoich mediach społecznościowych. Wybiło szambo, sprawa stała się jawna, w klubie zrobiło się nerwowo, więc w ciągu dwóch dni wszelkie zaległości wylądowały na koncie japońskiego zawodnika, który ostatecznie skasował wszystkie wpisy w tej sprawie ze swojego Twittera.

Leon Jankowski opowiada, że zgłosił się z prośbą o pomoc do Polskiego Związku Piłkarzy, który przekierował sprawę na ścieżkę sądową i przeprowadził go przez nią od A do Z. Przekonuje, że pół roku temu zapadł korzystny dla niego wyrok, na konto trafiły „drobne środki”, całą sprawą zajmuje się komornik, a klub odwołuje się od każdego pisma, byle tylko zyskać trochę czasu.

Piłkarza z przeszłością w juniorach klubu Ekstraklasy do zachowania anonimowości namówił adwokat. Na drodze prawnej stanęło na tym, że klub ma spłacać dług w ratach po 1500 złotych miesięcznie. Termin przelewu? 10 kwietnia. Stan konta? Przelewu brak. Tłumaczenie? Czas do końca kwietnia. Stan konta? Wciąż przelewu brak. Prawnik przekonuje, że środki egzekwować będzie komornik.

Oto zaś fragment mojej rozmowy z prezesem Pawłem Woźniakiem.

Toczą się też sprawy sądowe. 

Nie mieliśmy żadnych sporów sądowych. Nie byliśmy na żadnej rozprawie z żadnym piłkarzem.

W aktualnym zespole są zaległości finansowe?

Na tę chwilę: nie.

Na pewno?

Pracujemy na ustalonym budżecie. Wywiązujemy się z codziennych zobowiązań. I zamykamy stare sprawy.

Ile prawdy w tym, że przy koncie klubu operuje komornik?

Nie ma takiej możliwości.

Czyli normalnie możecie wypłacać wszelkie zaległe środki byłym zawodnikom? Nie ma żadnych przeciwskazań?

Nie mamy takich problemów. Wszystko rozliczamy.

Nigdy nie było żadnego komornika?

Nie było takiej sytuacji.

Ale nie jestem pierwszą osobą, która pana o to pyta, prawda?

Nie będę komentował plotek. Nie można bazować na opinii skarżących się ludzi. Oni zawsze mogą powiedzieć wszystko.

Kłamstewka

Byli piłkarze Błonianki przedstawiają obraz prezesa Woźniaka jednocześnie jako „otwartego i komunikatywnego”, jak i „zakłamanego i zaciemniającego obraz smutnej rzeczywistości”. W klubie permanentnie brakowało pieniędzy, budżet się nie spinał, brakowało sponsorów, opóźniały się kolejne wypłaty, więc powstawał chaos, który potęgował się wraz z kolejnym napięciami na linii szatnia-zarząd.

Mateusz Łysik: – W niektórych klubach prezesi są niewidoczni, a on i pojawił się na treningu, i coś tam podpytał, zainteresował się, jak forma, jak sprzęt, jak zajęcia, czego potrzeba, czego brakuje, co fajne, a co szwankuje. Jakież to było mylne wrażenie. Pojawiały się przeciąganki. Moje ulubione tłumaczenie brzmiało: „Transza nie doszła”. Ludzie z zarządu cały czas podkreślali, że są przyzwoitymi ludźmi. Przekonywali, że wszystko robią charytatywnie i społecznie, że nic z tego nie biorą, że chcą dla nas jak najlepiej. Problem wiecznie leżał gdzieś indziej. A to miasto, a to sponsorzy, ale oni w białych rękawiczkach. Wszystko w najlepszym porządku. Ciągłe gadanie i gadanie. Cykl wyglądał tak, że dostawało się kasę jakieś trzy miesiące później niż powinno się dostać.

Leon Jankowski: – Rada drużyny rozmawiała z piłkarzami i przekazywała informacji od zarządu. Takich ogólnych spotkań było zaledwie kilka. Dwa, może trzy. I zawsze ta sama gadka. „Pieniądze pojawią się za miesiąc”. Mijał miesiąc. I nic. 

Mateusz Łysik: – Prezes Woźniak pojawiał się w klubie i mówił to samo: „Pieniądze nie przyszły”. Za każdym razem z czyjejś winy. Pojawiły się dziwne akcje. Zawieszenia zawodników. Kary finansowe wyssane z palca. Jeśli ktoś próbował się postawić i walczyć o swoje, musiał liczyć się z takimi właśnie konsekwencjami. Nie wychodziliśmy na treningi. Stawialiśmy ultimatum, że muszą pojawić się pensje. Nagle w ciągu kilku dni wypłacano nam część którejś zaległej pensji. Śmieszne ochłapy. Uciszali nas, żebyśmy trenowali. Pod sam koniec mojej przygody w Błoniance nawet opóźniliśmy mecz z rezerwami ŁKS-u o piętnaście minut. Zamówiliśmy sobie koszulki z napisem: „Wyniki mamy, za darmo gramy”. Głośno to poszło. Zawodnicy nagłaśniali sprawę w mediach społecznościowych.

Jan Goliński:Dostawaliśmy takie wiadomości, że po co wypisywać różne rzeczy na Twitterze, gdzie przez dwa dni będzie głośno, a smród między nami zostanie na zawsze. Nie brakowało absurdów. Niekiedy nie mieliśmy wody na treningach. Bywały takie momenty, że fizjoterapeuta nie pojawiał się na meczach, bo jemu też zalegali z pieniędzmi. Później starali się go udobruchać, dostał jakieś drobne, zupełnie jak my. Mówiliśmy pieszczotliwie: „miniratki”.

Mateusz Łysik: – Próbowaliśmy rozmawiać z głównym sponsorem – Dawtoną. Ludzie stamtąd zarzekali się, że pieniądze wychodzą od nich na czas i dziwili się, iż nie ma ich w klubie, bo mają potwierdzenia wykonanych przelewów. W klubie bronili się, że Dawtona spóźnia się z fakturami. Przecież nie mieli sobie nic do zarzucenia. Prezes wysłał nawet maila od osoby, która miała napisać, że przy przelewie pomyliła numery konta i niby dlatego nie przyszły pieniądze, które mieliśmy dostać przed świętami. Czaisz? Screen od jakiejś pani, która ponoć pokręciła dane przy wykonywaniu przelewu, cudawianki na kiju. Wyglądało to na wybielanie się przez kłamstwa.

Jan Goliński: Czuliśmy się jak w alternatywnej rzeczywistości. W tym klubie nigdy nie padło słowo  „przepraszam”. Zawsze była wina sponsorów, burmistrza, księgowej, kogokolwiek, ale nie zarządu. I wysłuchiwaliśmy takich irytujących sformułowań, że gdzieś indziej jest jeszcze gorzej. Potrafili na luzie pisać, że mamy się skupić na graniu, a nie na pieniądzach. Dla mnie to jest nieprawdopodobne, że w takiej sytuacji można się tak bezwstydnie zachowywać.

Mateusz Łysik: – Jedni mieli duże zaległości, inni nie mieli ich w ogóle. Nie wszyscy byli traktowani równo. Zarząd decydował, kto może sobie poczekać na pieniądze, a kto powinien dostać tu i teraz. Czasami wystarczyło zadzwonić do prezesa, powiedzieć o swoim problemie, mówić, że potrzebuje się gotówki, a w ciągu dwóch godzin pojawiał się przelew. Na mniejszą czy większą kwotę, ale się pojawiał. A inni chłopcy nie mieli nic. W drużynie były święte krowy, które dostawały jedną pensję więcej niż inni i wtedy tacy piłkarze pojawiali się w szatni, żeby tłumić drużynowe bunty. „Spokojnie”. „Jeszcze chwila”. „Poczekajmy”. „Powiedzieli, że pieniądze będą”. Takie przeciąganie. Szatnia czuła jednak, że jesteśmy okłamywani. Jeżeli ktoś się na to nie godził, musiał odejść.

„Nie kłamaliśmy”

Paweł Woźniak formułuje linię obrony: – Stypendia zawodników pochodziły z funduszy pozyskanych od naszych sponsorów. W drugiej połowie września 2021 roku, po jakichś pięciu kolejkach ligowych, jeden ze sponsorów wycofał się z finansowania Błonianki ze względu na sytuację ekonomiczną na świecie. I to zaburzyło nasz budżet. Nie jesteśmy firmą, która posiada obroty i ma jakieś dodatkowe wpływy. Bazujemy na funduszach z dotacji, środkach pozyskanych od sponsorów i naszych własnych pieniądzach.

Na cały 2021 rok mieliśmy określone finansowanie. Po zakończeniu sezonu 2020/21 ustaliliśmy sobie konkretny budżet na zbudowanie drużyny. Tak skonstruowaliśmy kadrę i sztab, że wszystko dopięło się co do grosza. Dokładnie tyle, na ile mogliśmy sobie na daną chwilę pozwolić, dysponowaliśmy też zapewnieniami z podpisanych umów, więc dało się to zrobić. Na starcie sezonu wycofał się jednak wspomniany sponsor i zrobiła się luka w budżecie.

W jaki sposób ogłosiliście to zawodnikom?

Poprzez rozmowy.

„Nie ma sponsora, nie będzie pensji”. 

Nie tak dosłownie.

Czyli jak?

Przekazaliśmy zespołowi, że zmniejszyło się nam finansowanie. Mówiliśmy, że sytuacja może być różna, że w trakcie sezonu niewiele już możemy zrobić, a jakieś działania podjąć będziemy mogli dopiero w przerwie zimowej – uzyskać jakieś dodatkowe wsparcie pieniężne. Rozmawialiśmy ze sztabem i z zawodnikami, że być może zajdzie potrzeba okrojenia drużyny, żeby dostosować ją do budżetu, który w trakcie rundy został zmniejszony.

W międzyczasie pojawiły się zaległości, prawda?

Tak, pojawiły się pierwsze zaległości. Próbowaliśmy je rozwiązywać. Dogadywać się z zawodnikami. Wszystko uzupełniać i regulować.

Zawodnicy przychodzili do zarządu i słyszeli, że muszą poczekać, bo zaległa pensja im się nie należy?

Że się nie należy?

Tak. 

Nie padały takie argumenty. Brzmi to absurdalnie. Jeśli podpisaliśmy z piłkarzem umowę stypendialną, to pensja niewątpliwie piłkarzowi się należy. Powtórzę: wiele razy mówiliśmy o problemach z budżetem. Spotykaliśmy się z zawodnikami w szatni, indywidualnie ze sztabem, sprawę przedstawialiśmy w sekretariacie. Nie ukrywaliśmy, że ta runda może być ciężka. To były rzeczy od nas niezależne. Nigdy nie padły słowa, że jakiemuś piłkarzowi nie należy się pensja.

Bywało, że próbowaliście trochę zaciemniać rzeczywistość? A to nie doszła transza od sponsora, a to ktoś pomylił numer konta przy przelewie?

Pozornie brzmi to absurdalnie i śmiesznie, ale takie sytuacje też się zdarzały. To są sponsorzy, którzy wypłacają nam pieniądze w sposób dobrowolny. Nieraz nie przychodziły one na czas, nie dysponowaliśmy zaś takim budżetem, żeby przesunąć sobie inne fundusze i zapłacić pensje, tylko jak już otrzymaliśmy pieniądze, to automatycznie przesuwaliśmy je dalej. To nie były ani kłamstwa, ani głupie tłumaczenia. Z jedną firmą mieliśmy taką sytuację, że umowa była aneksowana, później ta aneksowana umowa przekierowana została do działu prawnego, to wszystko trwało, w międzyczasie kogoś nie było, proces dłużył się w nieskończoność…

Dla nas to były niekomfortowe sytuacje. Musieliśmy tłumaczyć się z niezależnych od nas rzeczy. Mnóstwo klubów ma takie problemy. Tego typu przesunięcia się zdarzają. Wszystko wykładaliśmy zawodnikom. Niczego nie ukrywaliśmy. Jesteśmy na tyle małym klubem, że panuje tu atmosfera rodzinna, tego kontaktu z samymi zawodnikami jest dużo, o wszystkim szatnię informowaliśmy. Śmialiśmy się czasami wszyscy, mówiąc kolokwialnym żargonem piłkarskim, że to wszystko odbywało się na zasadzie: przyjął, oddał. Pozyskiwane środki od razu kierowaliśmy dalej.

Skąd w grupie skarżących się zawodników jest aż tak wielka niechęć do zarządu?

Być może wynika to z pozornie absurdalnego charakteru niektórych tłumaczeń, dlaczego nie przychodzą przelewy. Niektórzy zawodnicy mogli tego nie rozumieć. Ale to nie były kłamstwa. Sama prawda. Nie każdy jednak każdego lubi. I nie każdy każdemu ufa. Takie życie.

Nie kłamaliście?

Nie kłamaliśmy. Zawsze bazowaliśmy na bliskich relacjach z szatnią.

Smutna rzeczywistość

W 2018 roku Polski Związek Piłkarzy przeprowadził anonimową ankietę dotyczącą warunków zatrudnienia w klubach piłkarskich wśród piłkarzy Ekstraklasy, I ligi, II ligi i III ligi na grupie 1004 respondentów. W większości Polaków (89%), ale też zawodników innych narodowości (11%). Ankietowani zostali podzieleni na pięć grup wiekowych (mniej niż 18 lat – 53 osoby, 18-23 – 450 osób, 24-28 – 294 osoby, 28-33 – 147 osób, powyżej 33 lat – 58 osób) i wypytani o terminowość wypłat w klubach, w których zostali zatrudnieni.

Raport został nazwany „Czarną Księga Polskiego Futbolu”. Powstał smutny obraz polskiej piłki. Wynikało z niego, że 34 najlepszym polskim klubom zdarzyło się spóźnienie przy wypłacaniu pensji swoim zawodnikom. Pytanie: „Czy klub, w którym masz obecnie kontrakt, wypłaca zawsze wynagrodzenie w terminie?”. Odpowiedzi: „32,77% ankietowanych zaprzeczyło”. W III lidze odsetek takich wskazań wyniósł 26,54%. 52,94% zainteresowanych przyznało, że w ciągu ostatnich trzech lat zdarzało się, że nie dostawali swojego wynagrodzenia w terminie. III liga? 51,2% takich piłkarzy.

W „Czarnej Księdze Polskiego Futbolu” czytamy o cykliczności i częstotliwości występowania opóźnień: 31,55% zaznaczeń dotyczyła opcji „przynajmniej raz pojawiło się opóźnienie do 1 miesiąca”. 27,73% odpowiedzi dotyczyła opóźnień od 1 do 3 miesięcy, 9,13% opóźnień od 3 do 6 miesięcy, 2,2% opóźnień od 6 do 12 miesięcy, a 0,55% zaznaczeń to „przynajmniej raz pojawiło się opóźnienie powyżej 12 miesięcy”. 61 piłkarzy nie zaznaczyło żadnej odpowiedzi, co dało łącznie 4,8% wszystkich zaznaczeń.

Warto przyjrzeć się poszczególnym odpowiedziom pod kątem częstotliwości występowania danego opóźnienia. W przypadku opóźnień najczęściej występujących, czyli do 1 miesiąca, 35,91% odpowiedzi to jednorazowe wystąpienie takiego opóźnienia. Opóźnienie do 1 miesiąca występowało sporadycznie w 34,16% przypadków, często w 19,15%, a notorycznie w 10,47%. W przypadku opóźnień od 1 do 3 miesięcy 37,35% to zdarzenia jednorazowe, 35,19% sporadyczne, 20,68% częste, a 6,79% to częste przypadki występowania opóźnień w wypłacie wynagrodzenia od 1 do 3 miesięcy. Przy opóźnieniach od 3 do 6 miesięcy 56,03% stanowią przypadki jednorazowe, 24,14% sporadyczne, 17,24% częste, a 2,59% notoryczne”.

Błonianka Błonie bije się o utrzymanie w III lidze. Na tym samym poziomie rozgrywkowym występują rozpoznawalne marki – Wieczysta Kraków, Polonia Bytom, Odra Wodzisław Śląski, LKS Goczałkowice Zdrój, a także rezerwy czołowych polskich klubów – Legii Warszawa, Rakowa Częstochowa, Pogoni Szczecin, Cracovii, Jagiellonii Białystok, Korony Kielce, Górnika Zabrze, Miedzi Legnica czy ŁKS-u Łódź.

Na tym etapie absolutnie nie trzeba i nawet nie powinno płacić się wygórowanych pensji. Historia polskiego futbolu pokazuje, że nie obiecuje się pieniędzy, których się nie ma. Albo tych, które zaraz mogą zniknąć. Wtedy bowiem powstaje patologia. W Błoniance najwyraźniej o tym zapomnieli.

Jan Goliński: Pod koniec unikali nawet kontaktu wzrokowego. Mam nadzieję, że ta historia kogoś uratuje, bo dla pasji wielu młodych trafienie na taki klub może okazać się gwoździem do trumny.

JAN MAZUREK 

WSPÓŁPRACA: PAWEŁ ÓŻÓG

Czytaj więcej o niższych ligach:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Polak w Anglii wypożyczony na tydzień. „W piątek przyjechałem, w sobotę grałem”

Przemysław Michalak
0
Polak w Anglii wypożyczony na tydzień. „W piątek przyjechałem, w sobotę grałem”

Weszło

Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby
Ekstraklasa

Adrian Siemieniec: Pracowałem za 500 złotych. Ale za darmo też bym to robił [WYWIAD]

31
Adrian Siemieniec: Pracowałem za 500 złotych. Ale za darmo też bym to robił [WYWIAD]
Ekstraklasa

Pracoholizm, zaufanie Papszuna, bójka z kierownikiem. Goncalo Feio w Rakowie

Szymon Janczyk
19
Pracoholizm, zaufanie Papszuna, bójka z kierownikiem. Goncalo Feio w Rakowie

Komentarze

79 komentarzy

Loading...