Niektórzy kibice FC Barcelony po jej ostatniej wygranej pomyśleli, że to już koniec z „unocerismo” i teraz Duma Katalonii już do końca sezonu będzie równała z ziemią wszystkich rywali. Rzeczywistość okazała się brutalna dla tak odważnych wywodów i szybko sprowadziła niepoprawnych optymistów na ziemię. Wystarczył mecz z piknikowo usposobioną Osasuną, żeby przekonać się, że drużyna Xaviego nadal specjalizuje się w skromnych wygranych.
Jeśli regularnie oglądacie mecze FC Barcelony, nietrudno będzie wam wyobrazić sobie dzisiejszy mecz na Camp Nou. Był kalką wielu spotkań z tego sezonu i największą wartością dla Xaviego oraz jego świty było w nim zdobycie kompletu punktów.
Drogi czytelniku, już ten mecz widziałeś
Osasunę w weekend czeka finał Pucharu Króla, do tego doszedł problem kontuzji kilku ważnych zawodników drużyny z El Sadar, więc przed pierwszym gwizdkiem wydawało się, że goście z Pampeluny są idealnymi rywalami do rozjechania. Ba, jeszcze w pierwszej połowie Jorge Herrando podczas swojego ligowego debiutu wyłapał czerwoną kartkę, gdy sfaulował Pedriego, który wychodził na czystą pozycję.
Już było jasne, że Osasuna staje się potencjalnym mięsem armatnim. Gdyby tego było mało, trener gości spieszył ze zmianami, żeby oszczędzać swoich najlepszych piłkarzy na mecz z Realem Madryt. Był to jasny sygnał dla gospodarzy: wjeżdżajcie, ten mecz już przerżnęliśmy, a mamy swoje priorytety. To, co skończyło się 4, może 5-0? A gdzie tam!
Nawet tak sprzyjające okoliczności nie sprawiły, że FC Barcelona urządziła sobie pokaz pięknych goli. Oczywiście, Barca dominowała przy głęboko cofniętej defensywie gości, ale nie potrafiła tego wykorzystać. Ze strony gospodarzy obserwowaliśmy więcej niedokładności niż piachu na pustyni. Więcej niechlujstwa niż śniegu na Antarktydzie. Więcej partactwa niż w legendarnym programie „Usterka”.
I nie, nie przesadzamy.
Jak nie festiwal kiepskich dośrodkowań, to marnej jakości strzały lub zepsute ostatnie podania. Dużo szumu i wiatru. Deficyt nieszablonowych zagrań, błyskotliwości i skutecznego egzekwowania.
Nie pierwszy już raz niewiele sytuacji miał Lewandowski. Jedną dobrą okazję do zdobycia bramki zmarnował. strzelając prosto w bramkarza. Nieco później wpakował nawet piłkę do sieci, ale w tej samej akcji Ferran Torres był na spalonym, więc sędzia nie mógł uznać trafienia Polaka. Raphinha? Mnóstwo wrzutek w ciemno. Dembele? Robił wiatr, ale zaprezentował się w starej odsłonie? Gavi? Zszedł z urazem. Pedri? Kilka dobrych zagrań, ale dwa zepsute strzały. De Jong? Może przybić piątkę z Pedrim.
Jordi Alba bohaterem Camp Nou
Ale był dziś jeden gość, który rzeczywiście odmienił losy tego spotkania. Chodzi o 34-letniego Jordiego Albę, który rozpoczął spotkanie na ławce rezerwowych. Jego wejście na boisko sprawiło, że FC Barcelona stała się bardziej konkretna. Wniósł dużo jakości i Xavi nie musiał długo czekać, żeby przekonać się, że postawił na właściwego człowieka. To właśnie Alba wykończył akcję bramkową strzałem z pogranicza zewniaka i kiksa. Duży udział przy jego trafieniu miał Robert Lewandowski, który odnalazł w tłoku De Jonga, a Holender zaliczył asystę przy trafieniu Hiszpana.
Alba nie pierwszy raz w tym sezonie pokazał, że się przydaje. Daleko mu do najlepszej dyspozycji, swoje najlepsze lata ma już za sobą, ale dziś wyraźnie pomógł swoim kolegom i poratował ich w potrzebie.
Jednak znów FC Barcelona nikogo nie olśniła. Nie potrafiła rozszarpać rywala, który się o to prosił. Wypada ponarzekać na przyszłych mistrzów Hiszpanii, ale wynik idzie w świat. Korzystny i przybliżający do realizacji dużego celu.
FC Barcelona – Osasuna 1:0 (0:0)
J. Alba 85′
WIĘCEJ O LIDZE HISZPAŃSKIEJ:
- Barcelona wreszcie wygrała z przytupem. Lewandowski z golem, choć mógł mieć trzy
- Jeśli rozgrywać mecz życia, to przeciwko Realowi Madryt. Magiczny wieczór Taty’ego Castellanosa
- Kręcidło: Kibice Barcy zobaczą dziś Griezmanna, o którym marzyli i którego nie dostali
Fot. Newspix.pl