Zaledwie minuta – tyle wystarczyło Liverpoolowi, żeby pozbawić złudzeń Tottenham i uratować trzy punkty. Spurs zdołali cudownie wrócić zza światów, doszło nawet do tego, że pierwszą bramkę w Premier League zdobył Richarlison, ale na nic się to nie zdało. A wszystko to dzięki człowiekowi, który kilka lat temu dał kibicom z Londynu jedną z najpiękniejszych chwil w historii klubu – Lucasowi Mourze.
Jeszcze tydzień temu można by było spokojnie stwierdzić, że Liverpool wygra z Tottenhamem bez większego problemu. Spurs skompromitowali się doszczętnie w starciu z Newcastle i wszyscy przewidywali ich rychły upadek. Jednak w środku tygodnia zdarzyła się rzecz niezwykła. Drużyna prowadzona już przez Ryana Masona odwróciła losy spotkania z Manchesterem United, w którym przegrywała już 0:2, a ostatecznie zremisowała 2:2. Wydawało się, że to może zbudować mental tego zespołu na końcówkę sezonu.
Jednak od początku niedzielnego spotkania zupełnie nie było tego widać. Spurs wyglądali na tle Liverpoolu, jak chłopcy z drużyny młodzieżowej. Już po kwadransie The Reds prowadzili 3:0 i zaczęło to niebezpiecznie przypominać klęskę na St. James’s Park sprzed tygodnia. Tym razem udało się zatrzymać walec po drugiej stronie boiska i nawet zdobyć bramkę kontaktową przed przerwą autorstwa Harry’ego Kane’a.
Po przerwie Liverpool całkowicie spuścił z tonu, więc rywale skrzętnie to wykorzystali. Gospodarze bardzo długo mieli nawet problem oddaniem celnego strzału i w końcu stracili drugą bramkę. Spurs poczuli krew, więc starali się pójść za ciosem. Nie potrafili tego zrobić aż do doliczonego czasu gry, więc wydawało się, że The Reds dojadą do szczęśliwego końca. Wtedy jednak odrodzić się postanowił Richarlison. Brazylijczyk ledwo, ale jednak posłał piłkę do bramki Alissona po stałym fragmencie gry. Cieszył się, jakby przynajmniej zdobył właśnie mistrzostwo świata, wykonując przy okazji swój słynny taniec a la gołąb. Nie ma mu się co dziwić, bo była to w końcu jego… pierwsza bramka w Premier League w barwach Tottenhamu. A pamiętajmy, że przyszedł zeszłego lata za 50 milionów funtów.
Euforia była wielka, bo w końcu wywinąć taki numer drugi raz z rzędu to niemała sztuka. W dodatku z rywalem z najwyższej półki.
Niestety inne plany niż reszta drużyny miał Lucas Moura. Brazylijczyk zaledwie minutę po bramce swojego rodaka postanowił podać do… Diogo Joty, który w sytuacji sam na sam pokonał Frasera Forstera. Trudno wytłumaczyć, co właściwie się stało, ale tak, Tottenham przerżnął to koncertowo.
Inną sprawą jest to, że prawdopodobnie strzelca bramki nie powinno już być na boisku, bo chwilę wcześniej kopnął w głowę Olivera Skippa. Sędzią tego spotkania był jednak Paul Tierney, więc skoro oko nikomu nie wyleciało, to wystarczyła żółta kartka.
Liverpool – Tottenham 4:3 (3:1)
Jones 3′, Diaz 5′, Salah 15′, Jota 90+4′ – Kane 39′, Son 77′, Richarlison 90+3′
Czytaj więcej o Premier League:
- Jak strzela Erling Braut Haaland i dlaczego robi to tak dobrze?
- Jak trwoga, to do… Franka Lamparda
- Na przekór losowi i… właścicielowi. Sheffield United wraca na salony
Fot. Newspix