Reklama

Łobuz, underdog, czempion? Łukasz Różański powalczy o pas mistrza świata WBC

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

22 kwietnia 2023, 11:26 • 15 min czytania 1 komentarz

Ma 37 lat i 14 zawodowych walk na swoim koncie. Wygrał wszystkie, w tym także te z Arturem Szpilką (24-5, 16 KO) czy Izu Ugonohem (18-2, 15 KO). Czyli nazwiskami, które kojarzą także niedzielni fani boksu w Polsce. Mimo to, gdybyście jeszcze trzy lata temu zapytali nas, czy Łukasz Różański (14-0, 13 KO) ma szansę na mistrzowski pas federacji WBC, to z niedowierzania popukalibyśmy się w głowę. Pewnie nawet on sam by w to nie uwierzył. Jednak sprzyjające okoliczności sprawiły, że dziś właśnie Różański może zostać jedynym obecnie panującym polskim zawodowym mistrzem świata w boksie. I ma okazję dokonać tego na swojej ziemi – w stolicy Podkarpacia, Rzeszowie.

Łobuz, underdog, czempion? Łukasz Różański powalczy o pas mistrza świata WBC

ŁOBUZ

Nigdy nie był uważany za wielki talent polskiego boksu. Trudno zresztą, by tak się stało, skoro pierwszy raz założył rękawice w wieku 17 lat. W jego macierzystym klubie – Wisłoku Rzeszów – stwierdzono, że chłopak jest za stary, by przyjąć go na treningi. Ówczesny trener Wisłoku, nieżyjący już Zbigniew Śmigiel, postanowił urządzić świeżakowi sparing tylko ze względu na jego dobre warunki fizyczne. Jego rywalem był pięściarz, który trenował przeszło dwa lata i za chwilę miał jechać na mistrzostwa Polski.

– Nie miałem ochraniacza na zęby. Dostałem stare rękawice, jeszcze takie z końskim włosiem. Wyszedłem bez kasku i ogień. Miałem to w głowie, że jak nie wygram tego sparingu, to zostanę wyrzucony z sekcji bokserskiej, więc dałem z siebie wszystko. Opłaciło się, bo zostałem – wspominał Różański w trzyodcinkowym dokumencie „Wyjście z cienia”, zrealizowanym przez TVP Sport.

Sam zainteresowany nie wiązał nadziei na sportową karierę. Trenował, bo chciał po prostu nauczyć się bić. W końcu Rzeszów, w którym nastolatek spędzał sporo czasu, na początku XXI wieku nie był najbardziej przyjaznym miejscem do życia. Łatwo można było dostać w papę, zwłaszcza jeżeli było się przyjezdnym. A Łukasz wywodził się z Czarnej Sędziszowskiej, podkarpackiej wsi, położonej pół godziny jazdy samochodem od miasta.

Reklama

Rodzice Łukasza doczekali się łącznie ośmioro dzieci. W domu nie brakowało miłości i wzajemnego wsparcia, jednak państwu Różańskim bynajmniej się nie przelewało. Stąd chłopak od małego nauczony był ciężkiej harówki. W dodatku jest z charakteru upartą osobą. Jeżeli bliscy mówili mu, że czegoś nie może zrobić, to on za wszelką cenę chciał udowodnić, że nie mają racji. I tak już w wieku 14 lat zaczął pracować przy wycince drzewa. To była ciężka harówka, w której dniówka trwała nawet szesnaście godzin. Łukasz, który nie mógł liczyć na kieszonkowe od rodziców, w ten sposób pokazywał im, że może sam zarobić pieniądze.

Mało tego, kiedy pięściarz zaczynał trenować boks, w ogóle nie przyznał się do tego faktu rodzicom:­ – Podrobiłem zezwolenie rodziców na treningi – śmiał się Różański w „Wyjściu z cienia”. – Kiedy po dwóch tygodniach wracałem z zawodów, szedłem z rozciętymi wargami. Nie miałem ochraniacza na zęby, a jednak te ciosy się przyjmowało. Kiedy mama zapytała, co mi się stało, powiedziałem, że siedziałem w parku i ktoś mnie napadł.

W końcu oczywiście musiał przyznać się do trenowania. Ojciec Łukasza, Antoni, był sympatykiem pięściarstwa, zatem szybko zaakceptował nową pasję swej pociechy. W przypadku rodzicielki Zofii, ona także musiała pogodzić się z tym, że Łukasz w wolnej chwili okłada się z innymi chłopakami. Choć kiedy pierwszy raz oglądała występ syna, to matczyna miłość okazała się silniejsza i nazajutrz z nerwów musiała wzywać pogotowie.

A dlaczego rodzice byli przeciwko temu, by przyszły pretendent do tytułu zawodowego mistrza świata uprawiał boks? Ano dlatego, że Różański nie był świętoszkiem: – Byłem dzieckiem, które nie pozwalało się rodzicom nudzić. Jeśli wiesz, co mam na myśli? Taka krnąbrna, niepokorna dusza. Rodzice byli przekonani, że boks tylko spotęguje tę, delikatnie mówiąc, dziecięcą i młodzieńczą niesforność. A tak naprawdę, to właśnie boks mnie opanował. Nauczyłem się samodyscypliny i szacunku, systematyczności i pracy – wspominał sam zainteresowany na łamach portalu Biznes i Styl.

NESTOR

– Jako kawaler, Łukasz nie był aniołkiem – mówił o swoim podopiecznym trener Marian Basiak, który prowadzi Różańskiego praktycznie od początku jego kariery. – Był w takim towarzystwie, że mogło się to skończyć bardzo źle. Czyli pobytem za kratkami. Ale potrafił się opanować, odżegnał się od tych znajomych.

Reklama

Bardzo możliwe, że to właśnie dzięki osobie trenera Basiaka pięściarz ostatecznie nie zszedł na złą drogę. 83-letni szkoleniowiec to prawdziwy nestor wśród szkoleniowców. W końcu kolejnych adeptów pięściarstwa naucza tego sportu od ponad pół wieku! Jako jedyny z aktywnych trenerów w naszym kraju pamięta czasy Feliksa Stamma. To u słynnego Papy w 1972 roku zbierał w trenerce pierwsze szlify. Różańskiego przejął jeszcze w czasach, gdy ten miał na koncie ledwo dwie-trzy walki amatorskie.

– W amatorskim boksie nie miał szansy osiągnąć wiele. Miał dużo do nadrobienia. Bardzo szybko przeszedł na boks zawodowy, ale na początku to była bardziej zabawa. Dopiero od pewnego czasu zaczął traktować ten sport poważniej  – wspominał Marian Basiak na łamach Onet Sport.

Po dwudziestu latach ten duet zawalczy o tytuł zawodowego mistrza świata. Trener Różańskiego nie dziwi się, że jego podopieczny lepiej odnalazł się właśnie w profesjonalnej formie boksu: – Do pewnego czasu pokutowało to, że tak późno zaczynał. Nie miał takiego obycia w ringu. Nie był też dużym talentem, ale swój poziom podnosił dzięki bardzo ciężkiej pracy, której się nie bał. Do tego miał uderzenie i był twardy. Potrafił zatem przyjąć, ale też mocno kopnąć. Gdzie uderzył, tam bolało.

Ponadto, Basiak wskazuje na inny atut Różańskiego. Mianowicie, jako zawodnik Łukasz nie jest porozbijany. Jego kariera amatorska nie jest bogata, więc się w niej nie wyeksploatował. Pomimo 37 lat na karku, na zawodowych ringach stoczył tylko 14 pojedynków. Owszem współpracuje z Basiakiem od dwudziestu lat. Jednak w międzyczasie Łukasz zaliczył sporą przerwę w swojej karierze.

A było tak: w 2007 roku Różański został zaproszony do Warszawy, gdzie miał dołączyć do grupy KnockOut Promotions, należącej do Andrzeja Wasilewskiego. Niestety, podczas jednego z treningów Różański nabawił się kontuzji.

– Trochę się zniechęciłem i zrobiłem sobie długą przerwę, pięcio- czy nawet sześcioletnią. W tym czasie postawiłem na edukację, skończyłem studia – kierunek wychowanie fizyczne na Uniwersytecie Rzeszowskim, a potem dodatkowo BHP na Politechnice Rzeszowskiej. Ale wróciłem, bo byli ludzie, którzy cały czas we mnie wierzyli. Co prawda jest paru ekspertów, którzy są innego zdania, ale to ich sprawa – mówił Różański w wywiadzie dla Ringpolska.pl

Jednym z tych ludzi, którzy nie tracili wiary w Różańskiego, był bez wątpienia trener Basiak. Człowiek, który podobnie jak jego podopieczny, ma szansę osiągnąć życiowy sukces w tak zaawansowanym wieku. I tak samo jak jego zawodnik, nie może zejść z trenerskiej sceny.

– O Jezu, już kilkukrotnie mówiłem, że to ostatni rok, że koniec. Ale przyjdę do domu i co? Mam włączyć telewizor i patrzeć na te głupoty? – mówił Marian Basiak w dokumencie „Wyjście z cienia”. I trudno się z nim nie zgodzić. A obserwując pracę Basiaka czy słuchając wypowiedzi trenera, życzymy wam wszystkim, abyście doczekali takiego wieku w podobnej kondycji psychicznej i fizycznej.

UNDERDOG

Mimo wszystko, kiedy już mieszkający w Rzeszowie pięściarz zdecydował się na debiut na zawodowych ringach, miał 29 lat. Powiedzieć, że nie był młodzieniaszkiem, to nic nie powiedzieć. Różański w teorii był po prostu za stary, żeby osiągnąć cokolwiek dużego w tym sporcie. Jasne, miał szanse na to, by pokazać się w paru galach i sprawdzić kilku prospektów lub bardziej bardziej znanych pięściarzy po przejściach. Wróżono mu karierę typowego journeymana. Ale nic więcej.

Sądzono, że pięściarz z Podkarpacia ma dość nisko położony sufit, którego nie zdoła przebić. Wspomnieliśmy o wieku, z którym – poza ograniczeniami biologicznymi – mogły wiązać się kłopoty natury promotorskiej. W końcu kto chciałby inwestować w karierę gościa, który lada chwila może zawiesić rękawice na kołku? Sam styl boksowania Polaka wzbudzał wątpliwości. Ze względu na niewielkie doświadczenie na ringach amatorskich, Różański jest pięściarzem surowym technicznie. Popełnia proste błędy w czysto pięściarskim rzemiośle. Chociażby zostawia nogi po zadaniu ciosu.

W jego boksie nie brakuje mankamentów, stąd nie spodziewano się, że akurat on może kiedykolwiek dojść do walki o mistrzostwo świata wielkiej federacji. Kibice oraz eksperci nie pokładali w nim wiary. A jak sam pięściarz zapatruje się na opinie, które płyną o nim ze środowiska?

– Szczerze mówiąc nie zwracam na to uwagi. Jak ktoś nie chce wierzyć we mnie, to go nie zmuszam. Walczę dla tych kibiców, którzy mnie wspierają. Dla ludzi, którzy są przy mnie od początku kariery. Dla wszystkich moich partnerów i sponsorów. Przy okazji coraz większa rzesza kibiców przekonuje się do tego, że coś potrafię. Myślę, że tak jest z każdą kolejną walką i sądzę, że po najbliższej także dołączy kolejne grono kibiców – mówił Różański w wywiadzie dla Interii.

W dodatku sam kontruje swoich krytyków. Ci zwracają uwagę na jego surowość techniczną, ale zapominają o elemencie, bez którego nie można obyć się w najwyższych kategoriach wagowych – sile ciosu. A tak się akurat składa, że Łukasz ma w łapach kowadła. 13 na 14 zawodowych pojedynków kończył przed czasem. Malkontenci mówią, że jeszcze nie walczył na dystansie dłuższym, niż cztery rundy. On odpowiada, że przecież to nie jego wina, że rozprawia się z rywalami tak szybko.

A przecież pięściarz uczestniczył już w pojedynkach, które były zakontraktowane na 10 rund. I ma na swoim koncie kilka walk, w których nie był faworytem. A przynajmniej nie zdecydowanym.

Jego pierwszym głośnym pojedynkiem był ten z 2017 roku, w którym za przeciwnika miał Alberta Sosnowskiego (49-9-2, 29 KO). Wprawdzie popularny Dragon był już mocno wyboksowanym pięściarzem, który przegrał trzy z ostatnich pięciu walk. Jednak jego nazwisko wciąż mogło sugerować, że Różański będzie miał trudną przeprawę. Nic z tych rzeczy – rzeszowianin skończył byłego pretendenta do tytułu mistrza świata wagi ciężkiej już w pierwszej rundzie.

Sosnowski był już wrakiem pięściarza, Izuagbe Ugonoh zaprowadzi Różańskiego do szkoły boksu! – tak z kolei głosili eksperci w 2019 roku, kiedy Łukasz miał walczyć w pierwszym pojedynku zakontraktowanym na 10 rund. Stawką był pas zawodowego mistrza Polski, należący do bardzo medialnego rywala. Ugonoh górował nad Różańskim warunkami fizycznymi, w dodatku wcześniej dał dobrą (choć przegraną) walkę z Dominikiem Breazealem (17-1, 16 KO).

Na wygraną Ugonoha stawiali wspomniany wcześniej Sosnowski, czy też Artur Szpilka (który później sam zmierzy się z Różańskim). Pojedynek w Rzeszowie miał być dla Izu krokiem do tego, by powrócić do gry o wysoką stawkę w wadze ciężkiej. Tymczasem pięściarz gospodarzy zakończył jego karierę. Przez cztery rundy obijał faworyta, by ostatecznie go znokautować.

Wreszcie, Różański stoczył pojedynek najbardziej medialny. I wszystko wskazuje na to, że po Sosnowskim oraz Ugonohu, zakończył kolejną pięściarską karierę. W maju 2021 roku wyszedł do ringu z Arturem Szpilką, a stawką ich pojedynku był pas WBC International w nowo utworzonej wadze bridger. Wtedy, blisko dwa lata temu, już wszyscy wiedzieli o tym, że stosunkowo niskiego (183 cm wzrostu) pięściarza z Rzeszowa nie należy lekceważyć.

Mimo wszystko nie brakowało głosów, że doświadczenie Szpili w dużych walkach weźmie górę. Że zawodnik pochodzący z Wieliczki spręży się na starcie, które przesądzało o jego być albo nie być w bokserskim biznesie. Dodatkowo Artur w swoim stylu robił show podczas konferencji prasowych. Ekstrawaganckie stylówki, krzyki w stronę Różańskiego, a nawet popisy wokalne – to wszystko było domeną Szpilki. Ale nie robiło żadnego wrażenia na Łukaszu, który nie czuje podobnych gierek i nie daje się w nie wciągnąć.

Co natomiast mogło zrobić wrażenie, to początek walki. Wtedy bowiem pierwszy celny cios Szpilki posłał Różańskiego na deski. Rzeszowianin przez chwilę był lekko zraniony i Artur chciał wykorzystać ten moment. Ale nie docenił dobrego tempa regeneracji przeciwnika oraz tego, że Łukasz sam ma czym uderzyć. W efekcie nie minęła minuta pojedynku, a tym razem to Szpilka leżał na deskach po spotkaniu z solidnym prawym sierpowym. Po wyliczeniu chciał nieco uspokoić walkę, ale nie zdołał utrzymać w ryzach rozjuszonego Różańskiego. Po chwili Szpila ponownie leżał na deskach, tym razem powalony akcją lewy-prawy. Sędzia ringowy Robert Gortat jeszcze dopuścił go do dalszej walki, lecz rzeszowianin prędko na dobre odłączył Szpilce prąd.

– Z każdą walką budowałem swoją pozycję, będąc wysyłanym na coraz większą próbę. A to, że walki były organizowane w Rzeszowie, nie znaczyło, że były pode mnie. To raczej ja tak naprawdę byłem w obu wymienionych walkach “stroną B”. A że udało się zrobić te niespodzianki… To znaczy niespodzianki dla tych, którzy we mnie nie wierzyli. Bo kibice, którzy na mnie stawiali, nie odebrali tego w kategoriach zaskoczeń – wspominał Różański dla Interii.

JENNIFER

Jak to się stało, że teraz Różański otrzymuje walkę o pas mistrza świata federacji WBC? W końcu od pojedynku z Arturem Szpilką minęło blisko dwa lata. W dodatku, chociaż rzeszowianin pokonał pięściarzy, którzy są znani na polskim rynku, to z całym szacunkiem do Ugohona czy Szpilki, trudno o to by wygrane z nimi dawały przepustkę do walki o pas wagi ciężkiej.

Ale przecież nie o królewskiej kategorii wagowej tutaj mowa. Otóż pod koniec 2020 roku prezydent WBC Mauricio Sulaiman ogłosił powstanie nowej kategorii wagowej. Bridger – bo tak owa waga się zwie – ma stanowić pomost pomiędzy kategorią cruiser (do 90,7 kg), a ciężką. Jej limit wynosi 101,6 kg. Jednak obecnie nie cieszy się ona wielkim uznaniem w świecie boksu. Pozostałe duże federacje – WBA, IBF i WBO – nie wprowadziły jej do swych struktur. Podobnie uczynił magazyn The Ring i portal statystyczny BoxRec.

Nowa kategoria posiada swoje plusy, takie jak płynniejsze przejście do wagi ciężkiej z kategorii cruiser. Rzecz w tym, że część pięściarzy również nie widzi sensu w jej wprowadzeniu. W tym tacy, którzy mogliby w niej walczyć. Bo po co „upłynniać” pięściarzom przejście z jednej do drugiej wagi, skoro trzy pasy w ciężkiej posiada Oleksandr Usyk (20-0, 13 KO)? Czyż to nie jest dowód, że jeżeli zawodnik z cruiser jest dobry, to poradzi sobie i wśród ciężkich?

Ale WBC się nie poddaje i dalej forsuje swój pomysł. I tak w październiku 2021 roku, pierwszym mistrzem nowej kategorii wagowej został Kolumbijczyk Oscar Rivas (28-1, 19 KO). To z nim pierwotnie miał spotkać się Różański. Na miejsce pojedynku obrano stadion w Cali. Galę boksu miał uświetnić koncert samej Jennifer Lopez, a na trybunach zasiąść miała cała plejada gwiazd. Od Floyda Mayweathera (50-0, 27 KO), przez Ronaldinho, kończąc na… Daenerys Targaryen. Tak, na plakacie napisano nazwę postaci z Gry o Tron, a nie aktorki, która się w nią wcielała. W obietnicach zorganizowania prawdziwego show kolumbijscy promotorzy odpięli wrotki.

Promocja pojedynku ruszyła, a obóz Polaka nawet pojechał w tym celu do Ameryki Południowej. Rzecz w tym, że organizacja gali to był jeden wielki pic na wodę i fotomontaż nawet mniej zręczny, niż na powyższym plakacie. Różański cały czas był w treningu, lecz planowany termin walki co chwilę się przesuwał. Czasami promotorzy z Kolumbii potrafili wymyślić absurdalny powód takiego stanu rzeczy. Jak na przykład taki, że pojedynek musi być przesunięty, gdyż Jennifer Lopez akurat wzięła ślub z Benem Affleckiem i wyjeżdża na miesiąc miodowy. A przecież miała zagrać podczas gali, więc nie ma rady – trzeba przełożyć wydarzenie!

– Jako Polak, mam chyba najwięcej zdjęć z Jennifer Lopez w Internecie! – śmiał się Różański w dokumencie „Wyjście z cienia”, gdyż kuriozalny (i oczywiście zmyślony) powód odwołania walki został podchwycony przez kolorową prasę.

Koniec końców, federacja WBC musiała zareagować na ten przeciągający się cyrk. A że w międzyczasie Rivasowi przytrafiła się poważna kontuzja oka, po której krążyły plotki, że pięściarz może nawet zakończyć karierę, to WBC postanowiła zabrać mu pas.

MISTRZ?

W ten sposób dziś Łukasz Różański zmierzy się o wakujący tytuł. Jego przeciwnikiem będzie Alen Babić (11-0, 10 KO), lider rankingu federacji WBC w kategorii bridger.

Już na wstępie polski obóz odniósł cenne zwycięstwo. Musicie bowiem wiedzieć, że Chorwat jest promowany przez Eddiego Hearna. Tego samego, który w swojej stajni posiada Anthony’ego Joshuę i organizował gale boksu warte miliony funtów. Kiedy federacja bokserska ogłosiła przetarg na zorganizowanie mistrzowskiej walki, wydawało się, że grupa Matchroom z łatwością go wygra. Tymczasem najwyższą ofertę, opiewającą na 425 tysięcy dolarów, złożył Andrzej Wasilewski i jego KnockOut Promotions. Tym samym na polskiej ziemi zobaczymy pierwszy pojedynek o zawodowe mistrzostwo świata od 2016 roku i walki Krzysztofa Głowackiego (26-0, 16 KO) z Oleksandrem Usykiem.

– Czuję się zdradzony. Wszyscy oczekiwali, że do takiej walki dojdzie w Wielkiej Brytanii. Nikt nie spodziewał się, że oferta Matchroom zostanie przebita przez Polaków. Hearn ma grubsze ryby do smażenia. Czuję, że stałem się u niego zawodnikiem nie drugiego, a trzeciego planu – głosił rozżalony Babić.

A jakiego typu pięściarzem jest Chorwat, przypominający wyglądem Kratosa z gier God of War? Cóż, w jego przypadku zasada, by nie oceniać ludzi po wyglądzie, nie sprawdza się w ringu. Babić to typowy zakapior, zresztą jego ksywka – Dzikus – nie wzięła się znikąd. Uwielbia wdawać się w ringowe bijatyki, posiada dużą siłę ciosu i często wywiera presję na rywalu, dążąc do nokautu. Czyli wypisz, wymaluj, tak jak Różański.

– Babić będzie chciał od pierwszych sekund zaatakować, aby sprawić niespodziankę na wyjeździe. Wiemy, jak to jest, jeśli zawodnik boksuje na wyjeździe, wtedy nie nastawia się na walki punktowe, tylko chce wygrać przed czasem – oceniał swojego przeciwnika Łukasz na łamach Interii.

Minimalnym faworytem bukmacherów jest Babić… aczkolwiek to nie powinno deprymować Różańskiego, który jest przyzwyczajony do odgrywania roli underdoga. W tym pojedynku kluczowa okaże się moc pięści oraz odporność na cios – bo szczerze wątpimy, by walka rozegrała się na pełnym dystansie. Owszem, defensywa Polaka jest do sforsowania, ale Chorwat także nie jest mistrzem obrony. Pokazał to w swoim poprzednim występie z innym polskim bokserem, Adamem Balskim (18-2, 10 KO). Babić wprawdzie zwyciężył po dziesięciu rundach na punkty, ale w pierwszym starciu dał się posłać na deski.

Jeżeli Różański wykorzysta różnicę masy (wniósł na wagę 101,1 kg przy 95,6 kg rywala), to pierwszy raz od lat kibice znad Wisły mogą doczekać się zawodowego czempiona z Polski. I jasne, będzie to mistrz z najmniej poważanej, bo najmłodszej kategorii w świecie boksu. Ale kiedy nad tym się zastanawiamy, to dochodzimy do wniosku, że być może Łukasz Różański znalazł się w idealnym miejscu i czasie – i teraz może zostać mistrzem świata, walcząc u siebie w domu.

Co z tego, że to tytuł nowy? Czy Roma z Jose Mourinho za sterami nie cieszyła się, kiedy wygrywała pierwszą edycję Ligi Konferencji Europy? Albo czy olimpijskie złoto naszej sztafety mieszanej 4 x 400 metrów smakowało gorzej dlatego, że wcześniej tej konkurencji nie było w programie igrzysk? Nie wydaje nam się.

Dlatego dziś ściskajmy kciuki za Łukasza. A jeżeli uda mu się wywalczyć pas, nie deprecjonujmy tego sukcesu. O prawdziwej wartości tytułu WBC w kategorii bridger przekonamy się dopiero za jakiś czas. Jeżeli pomysł upadnie, to mistrzowie bridger staną się tylko ciekawostką, powtarzaną przy piwie podczas rozmów fanatyków boksu. Jednak jeśli ta koncepcja się utrzyma, to jej pierwsi czempioni zapiszą się w annałach światowego pięściarstwa jako prekursorzy w nowej kategorii. A wtedy polskie nazwisko na liście będzie stanowiło powód do dumy.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o boksie:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Boks

Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
26
Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]
Boks

Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”

Błażej Gołębiewski
15
Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”
Boks

Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Szymon Szczepanik
31
Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Komentarze

1 komentarz

Loading...