Camavinga nigdy nie przestaje się uśmiechać. Nie można mu się dziwić. Przeżył horror, który będzie miał szczęśliwe zakończenie, niezależnie od tego, jak rozwinie się jego kariera. A ta razie toczy się rewelacyjnie, bo Carlo Ancelotti nie wyobraża sobie jedenastki Królewskich bez francuskiego pomocnika
Od czasu transferu do Realu, w hiszpańskich mediach powstało wiele artykułów o Eduardo Camavindze. W żadnym nie znajdziemy o nim złego słowa. Wszystkie osoby znające Francuza podkreślają: – „To radosny, uśmiechnięty dzieciak. Człowiek pozbawiony strachu i kompleksów. Po prostu spektakularny gość”. Ale czy może być inaczej, skoro każdy, kto pozna drogę 20-latka na Santiago Bernabéu, zadaje to samo pytanie: „Chłopie, jakim cudem ty się tu znalazłeś?”.
Camavinga i jego historia: Nowe, lepsze życie
Futbol bywa niekiedy pretekstem do zajrzenia w nietypowe krańce świata. Tak też jest z Camavingą. Piłkarz Realu przyszedł na świat jako trzecie z sześciorga dzieci Celestino i Sofii. Urodził się w obozie uchodźców w Miconje w Angoli, dokąd jego rodzice uciekli z Kongo, gdzie trwała wojna domowa. Po roku, w poszukiwaniu lepszego życia familia wyprowadziła się 10 tys. kilometrów dalej, do francuskiego Fougères. Tam żyła w biedzie. Mieli niewielkie mieszkanie, które spłonęło wraz z całym dorobkiem rodziny. Ratunkiem okazał się być futbol. W lokalnym klubie przeprowadzono zbiórkę, by pomóc rodzinie, a sam Camavinga przyznawał: – Mój dom spłonął, ale dzień później poszedłem na trening. Potrzebowałem odskoczni. Chciałem oczyścić umysł. Futbol zawsze sprawiał, że choć na chwilę przestawałem się martwić. Miło, że dziś dzięki piłce mogę zapewnić moim bliskim dużo lepsze życie niż to, które mamy za sobą.
W 2013 roku ojciec dziewięcioletniego wówczas Eduardo Camavingi przepowiedział: – „Ty będziesz utrzymywać całą rodzinę”. Miał rację. Dziś Francuz to gwiazda Realu, być może największego klubu na świecie, ale błyszczy on nie tylko na murawie. Podczas Paris Fashion Week chodził po wybiegu w ubraniach Balenciagi u boku sław pokroju Nicole Kidman, Kim Kardashian, Duy Lipy czy Belli Hadid. – Nie odleciałem w dużej mierze dzięki rodzicom. Dalej żyjemy razem. W świecie futbolu jest pełno drogich samochodów i kasy, ale ojciec urwałby mi głowę, gdybym wrócił z takim do domu. Jestem tym, kim jestem, dzięki rodzicom – przekonuje Camavinga, którego brat, Sebastiao, stał się fryzjerem Karima Benzemy, Viniciusa, Édera Militão i innych gwiazd Realu. – Na początku nie było mu łatwo, ale dziś jest piekielnie szczęśliwy. Zaaklimatyzował się w Madrycie i czuje się tu naprawdę dobrze, tak samo zresztą jak ja – mówi wychowanek Stade Rennes.
Camavinga idzie szlakiem Fede Valverde
Adaptacja Camavingi do Realu przebiegła błyskawicznie i bezproblemowo. Piłkarz nie bał się zaakceptować oferty Królewskich, która wiązała się z wyjściem ze strefy komfortu w Rennes i przenosinami do jednego z największych klubów na świecie. Do wszystkiego podchodził z naturalnością niecodzienną dla gwiazd futbolu. Nie miał kłopotu z tym, by pierwszego dnia w Madrycie wsiąść w auto i dojechać do ośrodka w Valdebebas. Nie potrzebował szofera, żadnego wsparcia. Po tygodniu od transferu zaczął dukać po hiszpańsku, którym dziś płynnie się posługuje. Nogi nie zadrżały mu też, gdy wchodził na boisko w końcówkach decydujących meczów w fazie pucharowej Ligi Mistrzów i był jednym z liderów zespołu w remontadach z Chelsea czy Manchesterem City. Gdy Carlo Ancelotti kilka miesięcy temu zapytał: „Eduardo, zagrasz na lewej obronie?”, piłkarz tylko się uśmiechnął i powiedział: – Pewnie, trenerze.
U Camavingi coś takiego jak ego nie istnieje. Ancelotti go uwielbia, bo jest zawodnikiem od wszystkiego. Podobnie jak Fede Valverde, którego kariera też rozwija się w rewelacyjnym tempie, Eduardo może grać na wielu pozycjach, a Włoch za wszelką cenę nie chce wyrzucać go ze składu. To spora zmiana. Na początku swojego pobytu w Madrycie, Francuz grał nieregularnie, nie umiał ustabilizować formy, łapał głupie żółte kartki i bił rekordy pod względem liczby meczów, w których trener ściągał go z boiska już w przerwie. Po mundialu sytuacja się zmieniła. 20-latek gra rozważniej, sędziowie go nie upominają, a szkoleniowiec mu zaufał, bo wystawił go w podstawowej jedenastce w 17 z ostatnich 18 meczów Królewskich. – W poprzednim sezonie Eduardo był bardzo ważnym zawodnikiem drużyny, bo umiał nadać jej nową twarz. Ale teraz zrobił dużo większy krok, bo odmienia losy zespołu nie od sześćdziesiątej, a od pierwszej minuty – twierdzi Santiago Cañizares, były hiszpański bramkarz.
Camavinga jest miksem Seedorfa i Redondo
Kariera Camavingi ma podobny przebieg do tej Valverde. Początkowo, szkoleniowcy widzieli w nich zawodników wnoszących do drużyny inną, lepszą energię oraz siłą fizyczną, którą Francuz zawdzięcza wieloletniemu trenowaniu judo. Byli dwunastymi graczami. Za dobrymi na ławkę, ale niedostatecznie rozwiniętymi, by regularnie grać w jedenastce. Dziś, Włoch po prostu chce mieć ten duet na boisku. Mogą nie grać na swojej pozycji, mogą niekiedy popełniać błędy, ale z nimi zespół po prostu funkcjonuje lepiej. I nie można spłycać tego wyłącznie do aspektów wolicjonalnych, bo madryccy eksperci przekonują, że Eduardo w wieku 20 lat sprawia wrażenie miksu Clarence’a Seedorfa i Fernando Redondo. Na takie porównania nie jest łatwo zasłużyć.
Świetny dwumecz z Liverpoolem może stanowić początek nowej ery w karierze Camavingi. Francuz sprostał wielkiemu wyzwaniu. Pokazał, że nie jest już piłkarzem czującym się dobrze wyłącznie w chaosie, a takie komentarze pojawiały się po starciach z City czy Chelsea. Pierwszy kwadrans rywalizacji na Anfield był zły, jak całej drużyny, ale później pomocnik imponował dojrzałością czy boiskową inteligencją, wykorzystując podpowiedzi od Karima Benzemy i rozpoczynając akcję, po której w rewanżu padła jedyna bramka. To była wisienka na torcie w znakomitym 2023 roku Eduardo, który wyprzedził Auréliena Tchouameniego w planach Ancelottiego. Były zawodnik AS Monaco, za którego Królewscy wyłożyli aż 80 milionów euro, po mundialu miał kłopoty zdrowotne, strzelał sobie w stopę wyjazdami na mecz NBA w Paryżu rozgrywany równolegle z jednym ze spotkań Los Blancos, a do tego zyskał nieoczekiwanego konkurenta.
Camavinga ma status nietykalnego
Eduardo miał być „ósemką”, pomocnikiem z ciągiem na bramkę, później widziano w nim lewego obrońcę, ale on sam przyznaje, że najlepiej czuje się w roli „szóstki”, zawodnika o bardziej defensywnej charakterystyce, którego Realowi brakowało po odejściu Casemiro. – Wszechstronność jest moim „problemem” – uśmiecha się Francuz. W buty Brazylijczyka niekiedy wchodził Tchouameni, ale Ancelotti z biegiem sezonu doszedł do wniosku, że znacznie więcej cech wspólnych z Brazylijczykiem ma właśnie Camavinga. Nie ma rzeczy, której wychowanek Stade Rennes na boisku nie umie robić. Potrafi odebrać piłkę i ją rozegrać. Wie jak odnaleźć się i w kombinacyjnej grze, i w kontrze, gdy trzeba wykorzystać przestrzeń przed polem karnym rywalem. Potrafi przełamywać linie. A do tego nauczył się, jak wnosić intensywność do zespołu na dystansie dziewięćdziesięciu minut, nie tylko po wejściach z ławki rezerwowych. – Eduardo dalej popełnia błędy, tak jak w meczu z Espanyolem, ale gra tak dobrze, że szybko zapominam o jego pomyłkach. Jest nieprawdopodobnie utalentowany. Dziś jest dla mnie nietykalny i w przyszłości też będzie – przyznaje Ancelotti. Trudno o większy komplement.
JAKUB KRĘCIDŁO, CANAL+ SPORT
WIĘCEJ O REALU MADRYT:
- Luka Modrić poirytowany brakiem nowej umowy od Realu
- Ancelotti: – W Realu jest wielu nietykalnych zawodników, ale to nie znaczy, że zagrają
Fot. Newspix