Śledzimy Ekstraklasę na co dzień i doskonale wiemy, jak sprawy się mają z hitami kolejki. Raz trafi się widowisko warte każdej minuty naszego czasu, innym razem – cóż, dostajemy jedynie ubogą podróbkę w ładnym opakowaniu. Na szczęście w przypadku starcia Lecha z Pogonią to drugie nie miało miejsca, ba, dostaliśmy nawet więcej, niż można było oczekiwać. Wszystko dzięki wyjątkowo dobranej parze, twórcom nie z przypadku, świetnemu duetowi reżyserów, którzy dzisiaj nie szczędzili sobie wzajemnej pomocy, tworząc niepowtarzalne dzieło.
Jeden chciał Lechowi pomóc, a drugi Lecha skręcić. Tak miało być od samego początku. Zwroty akcji, mocne akcenty na korzyść obu stron i uczucie niepewności do samego końca. Napisane i wyreżyserowane. Panowie się dogadali, że tylko starcie dwóch różnych koncepcji na żywo da kibicom sporą dawkę emocji. Gdy jeden przesadził – to znaczy: zapracował na wylot z boiska – drugi go wyratował. Musiał to zrobić, bo inaczej Lech nie strzeliłby drugiej bramki. Wszyscy widzieli ten misterny plan.
Zresztą, przeanalizujmy to.
Lech Poznań 2:2 Pogoń Szczecin. Kostas i Raczkowski na pierwszym planie
Kostas podaje do Karlstroma – ten strzela piękną bramkę z dystansu. Kostas zagrywa ręką w polu karnym – Lech otrzymuje rzut karny, ale dopiero po sugestii VAR, w końcu nieodzownego elementu scenografii w każdym akcyjniaku. Kostas fauluje w 45. minucie na ewidentną drugą żółtą kartkę – wiadomo, tutaj pan Raczkowski musiał zareagować. Kostas przedłuża głową podanie Marchwińskiego – gol dla Lecha na 2:2 i zachowanie równowagi. Nikt nie miał prawa wygrać.
Patrząc na perspektywę pana Raczkowskiego, mamy dwa niezauważone rzuty karne, które musiał zweryfikować VAR. No i oczywiście brak wypierdzielenia Kostasa do szatni za faul na Sousie. Dość ciężkie przewinienie, ale przecież wszystko da się wytłumaczyć. Powtórzymy: panowie chcieli dostarczyć nam fajnego spektaklu. Wyobrażacie sobie lepszy mecz, gdyby Pogoń na drugą połowę musiała wyjść w dziesiątkę? My nie. Tym bardziej że jeszcze przed przerwą trener Gustafsson musiał przeprowadzić dwie zmiany – posypali się Almqvist ze Stipicą, a więc pierwotny plan na mecz i tak wylądował w koszu.
Ale dobra, koniec tych filmowych nawiązań i szydery, bo krew nas zalewa, kiedy widzimy takie sytuacje. Owszem, Kostas i sędzia Raczkowski przyczynili się do faktu, że hit kolejki sprostał naszym wysokim wymaganiom. Sęk w tym, że, do cholery, obaj totalnie dali ciała w swoich zawodach. Jeden powinien mieć bystre oko, a był ślepy. Drugi miał być dobrym obrońcą, a wyglądał jak gość rodem z okręgówki. Serio, wiele da się wybaczyć w tej lidze. Wiele można przykryć po prostu dobrym wrażeniem, nawet jeśli brakuje umiejętności lub ma się słabszy dzień. Ale tu nie było niczego. I to nie pierwszy raz w obu przypadkach, dlatego też obu panom zalecamy mały urlop. Po co sabotować innym kolegom lepiej wykonywaną robotę?
Co do samego meczu, mamy takie wrażenie, że przy innym scenariuszu (niestety zależnym od decyzji sędziego głównego) Lech ten mecz po prostu by wygrał. Okej, sam utrudnił sobie sprawę i nie skorzystał z prezentu (konkretnie Ishak), jakim był rzut karny. Nie przetestował też mocniej Klebaniuka, który lubi mieć odpały z wychodzeniem z bramki, o czym dziś zresztą przypomniał. Słowem: mistrz Polski nie zrobił dzisiaj wszystkiego, co było w jego zasięgu. Ale nawet pisząc takie zdanie, nie możemy odgonić myśli, że Lech został oszukany. Pogoń, choć przyznajmy, że piłkarsko wyglądała dobrze, mimo wszystko miała trochę farta. To wystarczyło na remis, a mogło skończyć się jeszcze lepiej, gdyby Grosicki nie był typowym Grosickim. Raz skrzydłowy “Portowców” spartoli prostą setkę (tak jak w pierwszych minutach meczu), by kilkadziesiąt minut później zrobić show, czyli poniżyć Bednarka wykonaniem jedenastki w stylu Panenki. Podobną nierówność w jakości podań czy strzałów zaprezentował Skóraś, który miał na nodze gola i asystę. Dwukrotnie skiepścił sprawę, ale dawał Lechowi na tyle dużo w ofensywie, że przy jego występie możemy dopisać plusik. Inaczej niż przy nazwisku Bednarka, który poszedł w ślady Bednarka z reprezentacji. Kibice Lecha mogli tylko złapać się za głowę, kiedy zaliczał asystę drugiego stopnia przy drugiej bramce Pogoni.
Jaka jest puenta tego hitu? Przede wszystkim chcielibyśmy zobaczyć pełnoprawny rewanż, ale taki, w którym sędzia nie maczałby swoimi palcami. Niestety tego w tym sezonie już nie zobaczymy, lecz możemy liczyć na to, że w przyszłym sezonie obie ekipy podtrzymają swój poziom i mecze Lecha z Pogonią generalnie będą przykuwać oko nawet postronnych obserwatorów.
Nie ukrywajmy: było na co popatrzeć. Jeśli tak ma wyglądać każde spotkanie czołowych klubów Ekstraklasy, nie będziemy narzekać. Prosimy tylko o lepszych sędziów, którzy potrafią panować nad meczem i nie boją się trudnych decyzji niezależnie od tego, jaka minuta wybiła na zegarze.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Liga jednak będzie ciekawsza! Legia wstała i wybrała przemoc
- Papszun przekombinował?
- Chcieli, ale nie umieli. Remis w Płocku
Fot. Newspix