Reklama

Przepiękne City, przepiękny Grealish. Liverpool skapitulował na Etihad

Patryk Fabisiak

Autor:Patryk Fabisiak

01 kwietnia 2023, 16:05 • 4 min czytania 4 komentarze

Niby kibic Liverpoolu wiedział, a jednak się łudził… I poniekąd nie bezpodstawnie, bo The Reds potrafili już w tym sezonie dwukrotnie pokonać Manchester City. Tyle tylko, że to było na początkowym etapie sezonu. Dziś oba zespoły są na zupełnie innych biegunach i mają całkowicie odmienne cele. To ewidentnie było widać na boisku i nawet otwarcie wyniku spotkania przez Salaha nie było w stanie tego zmienić. Podopiecznym Kloppa zabrakło w to sobotnie popołudnie dosłownie wszystkiego.

Przepiękne City, przepiękny Grealish. Liverpool skapitulował na Etihad

Na papierze zdecydowanym faworytem sobotniego spotkania był Manchester City. Drużyna Pepa Guardioli jest ostatnio na fali wznoszącej, po sześciu wygranych spotkaniach z rzędu. W dodatku The Citizens po raz ostatni stracili bramkę na własnym stadionie… 12 lutego, a ostatnie dwa spotkania na Etihad to zwycięstwa 6:0 z Burnley i 7:0 z RB Lipsk.

A Liverpool? Dwie porażki z rzędu, z czego jedna z Bournemouth. Na dodatek w tym roku The Reds wygrali tylko dwa wyjazdowe spotkania.

Scenariusz tego meczu mógł być więc tylko jeden, choć wiemy doskonale, że w starciach tych dwóch zespołów zawsze dzieje się coś zaskakującego. Niestety, tym razem tak nie było…

Jeden gol to wszystko, na co stać The Reds

Drużyna Juergena Kloppa przyzwyczaiła nas w tym sezonie do tego, że jej wyniki to efekt działania maszyny losującej. The Reds są w stanie przegrać w zasadzie z każdym i przy okazji doszczętnie się skompromitować, ale są też w stanie z każdym wygrać. Raz przegrywają z ostatnim wówczas w tabeli Nottingham Forest 0:1, a raz pokonują Manchester United 7:0. Trudno to jakoś jednoznacznie i logicznie wytłumaczyć, ale takie są fakty.

Reklama

Tak więc skoro ostatnie dwa mecze Liverpool przegrał i na oczach kibiców dosłownie się rozpadał, to spokojnie można było próbować stawiać pieniądze na ich triumf na Etihad. I jeżeli ktoś tak rzeczywiście zrobił, to już po 17 minutach meczu mógł czuć się wizjonerem, bo do siatki trafił Mohammed Salah i wydawało się, że faktycznie może się dziś wydarzyć coś nie do końca zgodnego z logiką.

Niestety szybko się okazało, że to tylko złudzenie, a ta bramka to wszystko, na co w tej chwili stać Liverpool. Trudno powiedzieć, żeby to trafienie było w ogóle efektem jakiejś dobrej gry The Reds, bo to City od samego początku sprawiało znacznie lepsze wrażenie. Goście mogli tylko patrzeć, jak gospodarze klepią sobie piłkę i konstruują kolejne akcje. Jedyne co im wychodziło, to to, że potrafili szybko przejść do ataku po odbiorze piłki. Wychodziło to jednak tylko do pierwszej bramki dla The Citizens. Później z każdą minutą z piłkarzy Juergena Kloppa schodziło powietrze i w końcu w drugiej połowie aż żal było na nich patrzeć…

Grealish w końcu daje z siebie wszystko

Bohaterem tego spotkania może być tylko jeden człowiek i jest nim Jack Grealish. Nieco szerzej pisaliśmy o nim tuż przed tym spotkaniem, bo jego forma jest zdecydowanie zwyżkowa już od dłuższego czasu. Anglik był dziś wszędzie, harował w defensywie i ofensywie. Sprawiał ogromne problemy Alexandrowi-Arnoldowi, który tradycyjnie nie za bardzo wiedział, jak poradzić sobie z kolejnym dynamicznym skrzydłowym.

Grealish był dziś kreatorem gry The Citizens, ale potrafił się wykazać w destrukcji, bo potrafił choćby powstrzymać szybki kontratak, blokując podanie Salaha do Joty. Gdyby nie on, to prawdopodobnie mielibyśmy 2:0 dla Liverpoolu. To Grealish asystował przy pierwszej bramce Juliana Alvareza, gdzie mieliśmy okazję zobaczyć przepiękną akcję właśnie a la Pep Guardiola. Niesprawiedliwością byłoby, więc gdyby Anglik sam nie trafił do siatki, więc zrobił to w samej końcówce, dobijając ostatecznie rywali i ustalając wynik na 4:1. W tej chwili 27-latek ma już cztery bramki i osiem asyst na swoim koncie, co jest bardzo dobrym wynikiem, zważywszy, że do końca sezonu jeszcze trochę zostało. Widać, że rośnie z każdym spotkaniem i w końcu zaczyna spłacać nieszczęsne 100 milionów funtów, które zostało na niego wydane.

Antybohatera nie ma co wybierać, bo jest nim każdy zawodnik Liverpoolu, który powąchał dzisiaj murawę. W zasadzie trudno jakoś skomentować występ The Reds, bo był katastrofalny. Szczególnie druga połowa przypominała występ reprezentacji Polski w meczu z Argentyną na mundialu w Katarze. Nie zdziwiłoby raczej nikogo, gdyby któryś z gości prosił na przykład Juliana Alvareza, żeby w końcu przestali konstruować kolejne ataki, bo już wystarczająco ich skompromitowali.

Zaskakujące jest to, jak Liverpool szybko rozmienia się na drobne. Dwa gongi na początku pierwszej połowy sprawiły, że The Reds w zasadzie stracili wiarę w zwycięstwo i po prostu skapitulowali. Znamienne jest to, że w pewnym momencie przez jakiś kwadrans udało im się wymienić… zaledwie trzy podania. Zero walki, zero zaangażowania, zero chęci do życia.

Reklama

Tam wbrew początkowym przypuszczeniom nie wystarczy już tylko zmiana kilku ogniw i wzmocnienie środka pola. Tam jest potrzebna rewolucja.

Manchester City – Liverpool 4:1 (1:1)

Alvarez 27′, De Bruyne 46′, Guendogan 53′, Grealish 74′ – Salah 17′

Czytaj więcej o Premier League:

Fot. Newspix

Urodzony w 1998 roku. Warszawiak z wyboru i zamiłowania, kaliszanin z urodzenia. Wierny kibic potężnego KKS-u Kalisz, który w niedalekiej przyszłości zagra w Ekstraklasie. Brytyjska dusza i fanatyk wyspiarskiego futbolu na każdym poziomie. Nieśmiało spogląda w kierunku polskiej piłki, ale to jednak nie to samo, co chłodny, deszczowy wieczór w Stoke. Nie ogranicza się jednak tylko do futbolu. Charakteryzuje go nieograniczona miłość do boksu i żużla. Sporo podróżuje, a przynajmniej bardzo by chciał. Poza sportem interesuje się w zasadzie wszystkim. Polityka go irytuje, ale i tak wciąż się jej przygląda. Fascynuje go… Polska. Kocha polskie kino, polską literaturę i polską muzykę. Kiedyś napisze powieść – długą, ale nie nudną. I oczywiście z fabułą osadzoną w polskich realiach.

Rozwiń

Najnowsze

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
3
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
1
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Anglia

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
1
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Komentarze

4 komentarze

Loading...