Albania. Od września 2021 roku drużyna narodowa z tego kraju jest dla nas symbolem meczu, w którym wynik przykrywa grę. 4:1 wygląda kapitalnie. Mniej kapitalnie robi się, gdy przypomnimy sobie o długim fragmencie drżenia o końcowy wynik.
Czy baliśmy się reprezentacji Albanii? Tak na serio, to chyba nie. Oczywiście pesymistyczne głosy spotęgowane klęską w Pradze, były głośne. Oczywiście wspomnienie Albańczyków, którzy potrafili nas przycisnąć i zepchnąć pod własne pole karne podczas ostatniej wizyty w Warszawie, było żywe. To wszystko wprowadzało niepewność, ale trudno to nazwać strachem.
Liczyliśmy po prostu, że reprezentacja Polski najzwyczajniej w świecie dźwignie wyzwanie, które przed nią stoi. Że nie będzie ani powtórki z paniki w Czechach, ani igrania z ogniem, jak w poprzednim spotkaniu z Albanią w Warszawie. Jak Fernando Santos i jego ekipa poradziła sobie z tym zadaniem?
Trela: Państwo w państwie. Dlaczego kadra potrzebuje własnej wewnętrznej hierarchii
Polska – Albania. Fernando Santos i sztuka łatania dziur
Nieźle, choć nie wybitnie. Wciąż potrafiliśmy spowodować pożar pod własną bramką. Najpoważniejszy po stracie Roberta Lewandowskiego w końcówce spotkania, ale i na własnej połowie popełnialiśmy błędy. „WyScout” wylicza aż pięć strat Polaków, które doprowadziły do strzałów rywali, przed linią środkową.
Mimo wszystko jednak działaliśmy sprawniej niż w pierwszym meczu z Czechami oraz sprawniej niż w spotkaniu z Albanią w 2021 roku. Wówczas Albańczycy stworzyli sobie sześć okazji, teraz trzy. Wtedy zanotowali 17 odzyskanych piłek w naszej tercji obronnej, teraz 10. Pierwszy wypad Albanii do Warszawy to 30 wejść w pole karne Polaków, tym razem pozwoliliśmy na 17 takich akcji. Nie daliśmy się wciągnąć w polowanie na stałe fragmenty gry. Sześć procent strzałów ze stojącej piłki teraz vs 22% w 2021 roku.
Ktoś powie: to nie ta Albania, co kiedyś. Fakt, natomiast to także nieco inna Polska. Grająca mniej agresywnym, ale skutecznym pressingiem. W poprzednim meczu z tym rywalem w Warszawie zaledwie trzykrotnie odzyskaliśmy piłkę w tercji ataku, teraz zrobiliśmy to 14 razy. Poza tym Albańczycy zapowiadali przecież więcej odwagi po zmianie selekcjonera.
Przede wszystkim jednak, wracając do naszej drużyny, dobrze zabezpieczaliśmy swoją bramkę; wsparcie trójki stoperów dwoma nisko ustawionymi środkowymi pomocnikami posłużyło za skuteczną tamę, bo wróciło zaangażowanie i pozytywna, boiskowa agresja, której tak brakowało w Pradze. Wciąż mieliśmy problem w fizycznych starciach z rywalami. Wygraliśmy zaledwie 26% pojedynków powietrznych, zostaliśmy w tym aspekcie totalnie stłamszeni.
Ale gołym okiem widoczne było to, że w krótkim czasie udało się rozwiązać część problemów, które złożyły się na porażkę na inaugurację eliminacji.
Polska szuka rozwiązań w ofensywie
Reprezentanci Polski nadal popełniali błędy, jednak znacznie sprawniej przychodziło im przechodzenie z obrony do ataku (z ataku do obrony zresztą też). W meczu z Czechami biało-czerwoni wyglądali jak drużyna, która jest przerażona faktem, że musi zabrać się do konstruowania ataku pozycyjnego. Piotr Zieliński irytował się tym, że jego koledzy chowali się, zamiast dawać opcję podania. Ale nic dziwnego, bo Polacy po prostu nie przywykli do gry w piłkę.
Andrzej Gomołysek, analityk Śląska Wrocław, świetnie to podsumował, pokazując posiadanie piłki przez naszą drużynę na przestrzeni ostatnich 12 miesięcy. Powyżej 50%? Raz. Średnia? 40%. Czesi oddali nam pole totalnie. Bramki strzelili w ciągu 57 sekund efektywnego czasu gry, wymieniając łącznie sześć celnych podań. Polska miała piłkę przez 60% czasu gry, ale nic z tego nie wynikało, bo nasz zespół pierwszy raz od dawna dowiedział się, co to znaczy prowadzić grę.
Nasza kadra wygląda trochę tak, jakby od roku nie miała piłki przy nodze.
Oh, wait… pic.twitter.com/AtCtXFuVND
— Andrzej Gomołysek (@taktycznie) March 27, 2023
O tym właśnie mowa, gdy mówimy o problemie z pewnością siebie. Przerażenie koniecznością gry w piłkę bierze się z tego, że być może w klubach nasi zawodnicy stykają się z kreatywnością, ale gdy przyjeżdżali na kadrę, byli mocno odwodzeni od jakiejkolwiek próby podejmowania ryzyka. Odbudowanie tego nie będzie łatwe. Czesi o tym wiedzieli, Albańczycy być może też, jednak brakowało im jakości, żeby cokolwiek z tym zrobić.
Polacy przeciwko Albanii mogli grać szybciej (5,29 podań/minutę posiadania vs 4,46 z Czechami), częściej przedostawali się w pole karne rywala (19 vs 12). Fernando Santos zrobił wiele, żeby drużyna pod względem ofensywnym wróciła na właściwe tory. Gra naszej drużyny nie porywała, ale założenia były dobre, często w okolicach szesnastki przeciwnej drużyny kręciło się pięciu gości.
– Skóraś, Zalewski i Kamiński dołączali do linii ataku w drugim tempie. Chcieliśmy mieć wielu zawodników bliżej pola karnego, żeby łatwiej było dośrodkować. To powinno być naszą podstawową strategią. W niektórych meczach mogę to zmieniać, jednak to nasz najbardziej prawdopodobny układ – wyjaśniał selekcjoner.
Fernando Santos jeszcze nie pokazał planu A
W tym wszystkim nie należy zapominać, że Fernando Santos na dobrą sprawę nie pokazał jeszcze swojego głównego pomysłu na grę reprezentacji Polski. Skutecznie przeszkodziły w tym dwie sprawy:
- dwa szybko stracone gole w Czechach
- kontuzje
Drugi temat to oczywiście pewna stała, która gnębi kolejnych selekcjonerów, nie tylko reprezentacji Polski. Trzeba jednak przyznać, że Fernando Santos miał sporego pecha. Już w Pradze musiał korzystać z alternatywnego pomysłu na obsadzenie lewej strony obrony, a po paru minutach wypadł jeszcze Matty Cash. To oznaczało, że defensywa biało-czerwonych przeciwko Albanii będzie mocno odbiegała od początkowego pomysłu.
I rzeczywiście tak było, skoro na lewej obronie wystawił Jakuba Kiwiora. To jednak otworzyło furtkę do ciekawego i skutecznego pomysłu, bo Polacy mając piłkę ustawiali się w taki sposób, że trzej środkowi obrońcy ustawiali się tak, jakby faktycznie grali w ustawieniu z trójką z tyłu (3-4-3 w fazie konstruowania ataku, 4-2-3-1 w pozostałych sytuacjach), którego Santos nie zwykł stosować. Chodziło o prosty zabieg – Salamon mógł grać jak pół-prawy stoper i wziąć na siebie wprowadzanie piłki do gry.
Plan się powiódł, ale czy wyobrażamy sobie reprezentację Polski, która na stałe zostaje w tym ustawieniu? Wątpliwe. Dlatego w obydwu przypadkach widzieliśmy raczej opcję awaryjną niż myśl przewodnią nowego selekcjonera. Przecież ostatecznie na środku obrony zagrał – i odegrał bardzo istotną rolę – piłkarz, którego w ogóle miało w tej drużynie nie być.
To, rzecz jasna, nie jest takie złe, bo Santos pokazał, że opinia elastycznego szkoleniowca nie wzięła się z przypadku. Po meczu z Czechami pisaliśmy, że Portugalczyk w swoich „wikiquotes” mógłby zmieścić kilka zdań wyśmiewających jednowymiarowe podejście do piłki. Tych, którzy domagali się od jego drużyn ultra ofensywnej postawy, ganił, mówiąc, żeby nie mylili krewetek z sardynkami. Doceniał wartość kontrataku na równi z atakiem pozycyjnym.
Ten człowiek jeszcze może nas zaskoczyć swoimi wyborami i pomysłami wyjścia z trudnych sytuacji, co tylko cieszy.
Janczyk z Pragi: Dotrzeć do głów, a nie je ścinać
Selekcjoner zdał egzamin z selekcji i elastyczności
Santos na konferencji prasowej mówił:
– Jeśli chodzi o środek pola, operowanie piłką natomiast będzie to budować krok po kroku. Czasami widzę jeszcze problemy z konstruowaniem akcji, żebyśmy zagrali w sposób widowiskowy, aby podobało się to publiczności. Wydaje mi się, że w następnej kolejce będzie mieli więcej czasu, będziemy mieli mecz towarzyski, inaczej zaplanujemy treningi, tak aby stworzyć warunki by ta ekipa ewoluowała i grała widowiskowo i zwycięsko.
Mamy więc jasny sygnał, że najlepsze przed nami. Albo inaczej: że na konkrety i docelowy kształt tej drużyny musimy jeszcze poczekać. Wypowiedzi Fernando Santosa są zresztą bardzo czytelnymi drogowskazami. Przed meczem z Czechami słyszeliśmy o konieczności przekonania zespołu do tego, że jest w stanie przejąć inicjatywę. Po nim trener zwracał szczególną uwagę na mentalność. Teraz, gdy reakcja zespołu była – pod względem zachowania na boisku – pozytywna, selekcjoner dokłada kolejną cegiełkę: konieczność usprawnienia procesu konstruowania akcji.
Z Albanią wyglądało to lepiej, Santos zrobił wszystko, żeby ułatwić nam sprawę. Postawił na Salamona, który wziął na siebie rozegranie w ostatniej linii (podania do przodu: 31 – Salamon, – 20 Kiwior, 19 – Bednarek). Przesunął niżej Piotra Zielińskiego, bo widział, że ani Karol Linetty, ani Krystian Bielik nie byli w stanie dostarczyć mu podania, gdy grał wyżej.
Linetty z Albanią wykonał tylko pięć podań do przodu. Z jednej strony: zatrważające, że środkowy pomocnik tak mało angażuje się w napędzanie ataków. Z drugiej strony: być może to pozwoliło ukryć jego słabe strony? Linetty miał pięć podań do przodu, ale też pięć progresywnych biegów z piłką, to w ten sposób transportował ją do przodu.
Praca selekcjonera polega właśnie na tym – umiejętnym doborze zawodników, ustawienia, taktyki. Ukrywaniu problemów, uwypuklaniu mocnych cech. To nie było zgrupowanie, podczas którego Polska nas porwała. Nie ma jednak sensu od razu kręcić nosem. Zakładaliśmy, że eliminacje pozwolą nam na spokojne budowanie zespołu na przyszłość. Są problemy, są kombinacje, jest szukanie rozwiązań, jest dążenie do pewnego planu.
Tak przecież wygląda budowa.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Wynik lepszy, bo rywal był słabszy. W grze progresu nie widać
- Niech ta drużyna ma twarz Karola Świderskiego
- Salamon pokazał dobry mental, Lewandowski bez formy. Noty za Albanię
SZYMON JANCZYK
Fot. FotoPyK, Newspix