Bartosz Salamon zalicza kolejne podejście do reprezentacji Polski i czyta na swój temat wiele ciepłych słów, które pokazują, że skorzystał z szansy, którą last minute podrzucił mu los. Środkowy obrońca Lecha Poznań przyjechał na zgrupowanie jako opcja zapasowa, ale udowodnił, że zasługuje na grę w narodowych barwach.
Na marcowym zgrupowaniu pierwotnie miało go nie być. Fernando Santos rozesłał powołania do innych środkowych obrońców, ale sytuacja losowa zmusiła Portugalczyka do dowołania stopera Lecha Poznań. W ostatniej chwili uraz łydki wykluczył z przyjazdu na kadrę Kamila Piątkowskiego, a Jan Bednarek walczył z czasem, by być gotowym do gry, więc awaryjnie wezwano Salamona. – Jeżeli odbierze telefon i potwierdzi, to jeszcze w poniedziałek stawi się na zgrupowaniu kadry – dzień przed rozpoczęciem zgrupowania powiedział rzecznik kadry, Jakub Kwiatkowski.
Salamon najwidoczniej nie miał problemów z zasięgiem i miał włączony telefon, bo stawił się na zgrupowaniu. Co prawda, mecz z Czechami obserwował w pozycji siedzącej, ponieważ Santos postawił na innych zawodników, ale po tym spotkaniu było jasne, że trzeba zamieszać w składzie, bo para stoperów Kiwior – Bednarek nie sprawdziła się na czeskim gruncie. Wiele wskazywało na to, że swoją szansę z Albanią może otrzymać Dawidowicz lub właśnie Salamon. Ostatecznie zagrał ten drugi i spisał się pod każdym względem solidnie.
Bartosz Salamon udowodnił, że zasłużył na powołanie
Może Salamon nie zagrał tak wspaniale, że Lewandowski na jego widok będzie stawał na baczność i mówił „dzień dobry”, ale należy docenić poczynania defensora Lecha Poznań. Jasne, poprzeczka nie była zawieszona zbyt wysoko. Co by nie mówić, graliśmy u siebie z Albanią, czyli przeciętniakami nawet w bałkańskich realiach, ale z szans trzeba umieć skorzystać. I to się 32-latkowi udało.
Salamon dźwignął ten mecz mentalnie. Rzucał się w oczy nie tylko ze względu na imponujące warunki fizyczne i minimalistyczną fryzurę. Wniósł odpowiednią energię do zespołu. Nie był milczkiem, który stał bezwiednie z nadzieją, że może uda mu się niczego nie popsuć.
To on ustawiał kolegów do pionu, on wyznaczał głębię defensywy. Emanował pewnością siebie, opanowaniem i to przełożyło się na to, że był najmocniejszym punktem defensywy. Uczciwie trzeba przyznać, że miał jeden gorszy moment. Zaliczył groźną stratę, a potem dał się ograć Uzuniemu, ale całościowo zapracował na nasze zaufanie i kolejne szanse.
Salamon demonem szybkości nigdy nie był i nie będzie, ale ma inne atuty. Dobrze skraca pole gry, inteligentnie ustawia się do pojedynków i trudno go przejść. Ważne jest też to, że nie boi się wyjść wyżej do krycia. Stara się nie stawiać zasieków wyłącznie na piątym metrze od bramki Wojciecha Szczęsnego, co było zmorą duetu Bednarek – Glik. Salamon próbuje być takim łącznikiem pomiędzy twardą grą rodem z poprzedniej ery a nowoczesnym futbolem. Potrafi odszukać w sobie szczyptę elegancji, ale bije od niego też surowa siła i twardość.
Wypadł lepiej od Bednarka
Poza tym Salamon nie boi się wyprowadzania piłki. Może nie zawsze mu to wczoraj wychodziło – kilka długich piłek po prostu zepsuł – ale nie sprawia wrażenia obrońcy ze spętanymi nogami. Nie pozoruje też chęci rozgrywania od tyłu w stylu obrońcy, który sto razy poprawia futbolówkę, coś tam mamrocze pod nosem, pomacha rękami, by na koniec i tak zagrać do najbliższego. A to często widzimy w wykonaniu jego wczorajszego partnera ze środka obrony.
Łatwo było dostrzec duży kontrast pomiędzy nim a Janem Bednarkiem również w innych aspektach. Obrońca Southampton, gdy coś zepsuje, mową ciała stara się przekazać światu, że to nie jego wina. A Salamon, nawet gdy coś schrzani po całości, to idzie dalej i się nie przejmuje. Oglądając stopera Southampton, mamy poczucie, że zaraz coś odstawi, no coś musi sknocić. W przypadku Salamona człowiek czuje się całkiem bezpiecznie. Amen.
Oczywiście nie powinniśmy zapędzać się z osądami zbyt daleko i wynosić Salamona pod niebiosa. Kibice mają prawo oczywiście puścić oczko i powiedzieć, że przedstawiciel Ekstraklasy wyjaśnił defensorów z Premier League. Ale Salamona nie powinno się traktować jako typowy produkt naszej ligi. To raczej niespełniony talent, który był szlifowany we Włoszech i w pewnym momencie się pogubił. Jasne, ma w dorobku ponad 200 meczów we Włoszech (sumując Serie A i Serie B), ale dekadę temu wydawało się, że jego sufit jest znacznie wyżej, niż to co potem obserwowaliśmy. Nie po to podpisuje się kontrakt z Milanem, żeby w kolejnych latach tułać się po Sampdorii, Pescarze, Cagliari, Frosinone, SPAL i w 2021 roku wrócić do polskiej ligi.
2023 okazją na zapomnienie najgorszych chwil z minionego roku
W Lechu przecież też nie od razu błyszczał. Potrzebował trochę czasu, zanim doszedł do odpowiedniej formy i stał się jednym z najlepszych stoperów Ekstraklasy. Rok temu zapracował na powołanie od Czesława Michniewicza na marcowe zgrupowanie. Wrócił do kadry po sześciu latach przerwy i miał sporo do udowodnienia. Wyszedł od pierwszej minuty w meczu ze Szkocją, ale jeszcze przed przerwą nabawił się kontuzji. Jeszcze wtedy nie spodziewał się, że problemy z pachwiną pozbawią go możliwości gry na ponad pół roku.
Stracił końcówkę sezonu mistrzowskiego Lecha, przygotowania do nowego sezonu. Koszmar. We wrześniu przekazał, że nie widzi progresu w leczeniu, a konsultacje we Włoszech wskazały, że będzie potrzebował jeszcze kilku tygodni przerwy. Jesienią zagrał tylko minutę z Villarrealem, w lidze wychodził tylko na rozgrzewkę, więc nawet nie mógł myśleć o wyjeździe na mundial z reprezentacją.
Piłkarską wiosną jednak gra już regularnie i trzeba trzymać kciuki, by zdrowie nie płatało mu figla. Widać, że może dużo wnieść do naszej reprezentacji, bo ma ważną cechę, która przyda się tej kadrze – boiskową osobowość. Nie jest już najmłodszym zawodnikiem, ale też nie jest starcem. Ma za sobą 32 wiosny, więc może jeszcze przez kilka lat pograć na solidnym poziomie. Jeśli Salamon utrzyma formę, to nie trzeba na siłę szukać młodszych piłkarzy, którzy mogliby go wyprzeć z kadry. W marcu zapracował na zagoszczenie w reprezentacji na nieco dłużej, ale nie chcemy wyrokować na jak długo i w jakiej roli. Dał po prostu wszystkim pretekst, by w kolejnych spotkaniach znów pojawić się od pierwszych minut. Teraz powinien pójść za ciosem.
Tak więc nie popadamy w hurraoptymizm.
A selekcjoner dostał lekcję, że w naszej lidze może znaleźć zawodników, którzy nie tylko nie będą odstawać od gości z teoretycznie lepszych lig, ale i są w stanie mu pomóc w osiąganiu dobrych wyników.
CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Niech ta drużyna ma twarz Karola Świderskiego
- Salamon pokazał dobry mental, Lewandowski bez formy. Noty po meczu z Albanią
- Wynik lepszy, bo rywal był słabszy. W grze progresu nie widać
- A może ta drużyna naprawdę nie ma charakteru?
Fot. 400mm.pl