Ćwierćfinał – to brzmi dumnie. Tak daleko w europejskich pucharach w XXI wieku nie zawędrował jak dotąd żaden polski zespół. Właściwie to rzadko kiedy bywało choćby blisko takiego rezultatu. Tymczasem Lechowi Poznań do ćwierćfinału Ligi Konferencji naprawdę pozostał tylko jeden i to w dodatku niewielki krok. Podopieczni Johna van den Broma mają w tej chwili wszystkie argumenty w swoich rękach. Dwubramkowe zwycięstwo odniesione przez poznaniaków przed tygodniem stawia ekipę Djurgardens IF pod ścianą.
Jeśli Szwedzi chcą powalczyć o odwrócenie losów dwumeczu, będą zmuszeni do podjęcia ryzyka, a to dla “Kolejorza” wymarzony scenariusz. Tak, trwa w najlepsze wiosna w europejskich pucharach, polski zespół pojechał na – nie może zabraknąć tego określenia! – trudny teren, a my… jesteśmy przepełnieni optymizmem.
Powiemy nawet wzorem Wojtka Kowalczyka: kuźwa, to się musi udać.
Djurgardens IF – Lech Poznań. Szwedzka pewność siebie
Jasne, europejski futbol pamięta znacznie bardziej spektakularne remontady. Wynik 2:0 o niczym w sposób definitywny nie przesądza i nie może uśpić czujności. Bądźmy jednak szczerzy – zawodnicy Djurgarden w Poznaniu nie pokazali nic, co teraz kazałoby teraz trząść przed nimi kolanami. Albo może inaczej: Lech dowiódł, że umie wytrącić Szwedom z ręki niemal wszystkie ofensywne argumenty. Niesamowita jest generalnie ta pucharowa podróż drużyny ze stolicy Wielkopolski. Z dzisiejszej perspektywy aż trudno uwierzyć, że zaczęło się od zawstydzającej klęski z Karabachem w eliminacjach do Ligi Mistrzów i dogrywki z Islandczykami w trzeciej rundzie kwalifikacyjnej Ligi Konferencji. Lech wpełzł do fazy grupowej w nędznym stylu, ale rósł z każdym kolejnym miesiącem. Każdym kolejnym meczem.
Efekty obserwujemy obecnie.
Zwycięski dwumecz z Bodo/Glimt, pewny triumf przed własną publicznością nad Djurgarden… Przygoda “Kolejorza” zdaje się dopiero nabierać rumieńców. Choć Thomas Lagerlof, szkoleniowiec szwedzkiego zespołu, nawet po porażce 0:2 nie traci pewności siebie.
– Teraz wiemy więcej o grze Lecha. Czym innym jest analizowanie spotkań rywala na wideo, a czym innym bezpośrednia konfrontacja na boisku. Po meczu w Poznaniu byliśmy zadowoleni z długich fragmentów naszego występu, ale kompletnie niezadowoleni z rezultatu. Jutro spodziewamy się zupełnie innego widowiska. I wyniku też. Nie zagramy na naturalnej murawie i będziemy mogli czerpać energię z dopingu naszych kibiców, tak jak to miało miejsce podczas wcześniejszych magicznych wieczorów w Europie. Na pewno musimy dokonać czegoś niezwykłego, by odwrócić losy dwumeczu, ale stać nas na to – mówił.
W podobne tony uderzają kibice Djurgardens IF. Oto fragment komunikatu fanowskiego stowarzyszenia: – To najważniejszy mecz w historii Djurgardens IF więc zbierzmy wszystkie możliwe siły i postarajmy się jak najmocniej wesprzeć naszych zawodników.
Djurgardens IF – Lech Poznań. Spokój to podstawa
Czy taka mobilizacja powinna lechitów w jakikolwiek sposób niepokoić? Przeciwnie, powinna ich dodatkowo nakręcić. Właśnie takie batalie w europejskich pucharach zapisują się w pamięci kibiców na długie lata. – Nie jestem trenerem, który przy wyniku 2:0, będzie grać defensywnie. Musimy pokazać swoją grę i jakość. Na pewno nie zagramy tak, jak z Bodo/Glimt w pierwszym meczu Nie ma co porównywać tych meczów, bo mamy do czynienia z dwoma różnymi sytuacjami. Gramy teraz rewanż, a poza tym – to są dwie różne drużyny – zapowiedział John van den Brom. Czy blefował – przekonamy się wieczorem.
Teoretycznie: powodów, by odczuwać dreszczyk zaniepokojenia, trochę jest.
Sztuczna murawa, zamknięty dach… Brzmi to jak materiał na idealną wymówkę dla frajerskiego odpadnięcia z pucharów. Już oczyma wyobraźni widzimy wspominkowy wywiad z, dajmy na to, Radosławem Murawskim, przeprowadzony w 2053 roku. – Panie redaktorze, u siebie byliśmy lepsi o klasę, ale w rewanżu Szwedzi zaczęli kombinować, dach zasunęli. Nie umieliśmy grać w takich warunkach. Zabrakło troszeczkę doświadczenia, może też troszkę szczęścia.
Ale żarty na bok, ponieważ Lech Poznań w ostatnich miesiącach zapracował na olbrzymi kredyt zaufania. Udowodnił, że nie jest typowym przedstawicielem Ekstraklasy w europejskich pucharach. Choć tym razem piłkarze “Kolejorza” muszą wziąć na swoje barki presję, jakiej jak dotąd w Europie nie zaznali, nie licząc może eliminacji. 2:0 w pierwszym spotkaniu to nie tylko ogromny krok w kierunku awansu, ale i swego rodzaju zobowiązanie. Przed startem dwumeczu szanse obu zespołów ocenialiśmy mniej więcej fifty-fifty, lecz teraz każdy wynik inny niż awans Lecha będzie gigantycznym rozczarowaniem.
Lechu, nie rozczaruj nas zatem. Chcemy kolejnych pięknych pucharowych wieczorów.
I punktów do rankingu rzecz jasna.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- O wyższości Ancelottiego nad Kloppem i Realu nad Liverpoolem
- Co Bartosch Gaul ma na swoją obronę?
- Zabójca, nie żaden leń. Karol, który może być królem
- Trela: Sufit jest blisko. Czy RB Lipsk zdoła kiedyś przekształcić się w globalnego gracza?
fot. FotoPyk