Reklama

Ostatni akcent MŚ w skokach. Czy Polacy powalczą w drużynówce?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

04 marca 2023, 13:04 • 9 min czytania 1 komentarz

Przed mistrzostwami świata Thomas Thurnbichler, trener Polaków, mówił, że chce dwóch medali – z konkursu indywidualnego i drużynówki. Na koncie naszej reprezentacji już znajdują się dwa krążki, ale rywalizacja drużynowa wciąż przed nami. A Biało-Czerwoni są tam faworytami do podium. Czy stać ich nawet na złoto? Jak prezentują się rywale i kto będzie najgroźniejszy? Oraz czy opcjonalne srebro lub brąz mogą nas zadowolić?

Ostatni akcent MŚ w skokach. Czy Polacy powalczą w drużynówce?

Jedyne złoto

Fantastyczny czas naszej drużyny na imprezach mistrzowskich zaczął się paradoksalnie już po tym, jak karierę skończył Adam Małysz. Od 2013 roku zdobywaliśmy medal na każdych mistrzostwach świata z wyjątkiem jednych – w 2019 roku. Staliśmy też na podium olimpijskim. Niemal zawsze były to jednak trzecie miejsca. Wskoczyć na najwyższy stopień podium udało się tylko raz – w Lahti, sześć lat temu.

To był absolutny szczyt naszej drużyny. Wszystko zgrało się tam idealnie. Sezon życia notował Maciej Kot (skończył na piątym miejscu w klasyfikacji generalnej PŚ!). Kamil Stoch do końca walczył, choć wówczas akurat nieskutecznie, o Kryształową Kulę. Piotr Żyła na mistrzostwa przygotował świetną dyspozycję (zdobył przecież indywidualny brąz). I w końcu Dawid Kubacki – wtedy jeszcze nie wielki mistrz – nie zawiódł jako czwarty do drużyny.

Reklama

Wtedy w kraju zapanowała euforia. Zdawało się, że mamy ekipę, która może dominować nawet przez kilka kolejnych sezonów. Potem jednak bywało… naprawdę różnie.

Ten czwarty

Widać było u nas przede wszystkim brak stabilizacji, gdy chodzi o czwartą osobę do ekipy. Ba, na igrzyskach w 2018 roku – gdy zdobyliśmy historyczny brązowy medal – z kadry wypadł nawet w ostatniej chwili Piotr Żyła, a w drużynie skakali wspomniany już Kot i Stefan Hula, który omal nie zdobył wówczas indywidualnego medalu (a to „omal” boli do dziś wszystkich polskich fanów skoków). Żyła jest jednak – poza tą jedną „wpadką” – absolutnie stałą w drużynie. Podobnie jak Kamil Stoch, który żadnej drużynówki na najważniejszych zawodach nie ominął od… mistrzostw świata w 2005 roku!

Spójrzmy na drużynowe konkursy mistrzowskie rozgrywane od 2013, a więc pierwszego polskiego medalu:

  • 2013: Stoch, Żyła, Kubacki, Kot (brąz);
  • 2014: Stoch, Żyła, Ziobro, Kot (bez medalu);
  • 2015: Stoch, Żyła, Ziobro, Murańka (brąz);
  • 2017: Stoch, Żyła, Kubacki, Kot (złoto);
  • 2018: Stoch, Hula, Kubacki, Kot (brąz);
  • 2019: Stoch, Żyła, Kubacki, Hula (bez medalu);
  • 2021: Stoch, Żyła, Kubacki, Stękała (brąz);
  • 2022: Stoch, Żyła, Kubacki, Wąsek (bez medalu);
  • 2023: Stoch, Żyła, Kubacki, Zniszczoł.

Jak widać – Piotra Żyły zabrakło tylko raz, właśnie w 2018 roku. Dawid Kubacki miał przerwę, gdy przeżywał swój kryzys formy (2014-2015). Poza tym jednak – cała nasza Wielka Trójka skakała przy każdej możliwej okazji. Tyle że do 2018 roku miała obok siebie albo kogoś w znakomitej formie (Hula 2018, Kot 2017), albo ludzi, którzy w drużynówkach byli choć trochę oskakani – jak Jan Ziobro czy Maciej Kot. Dopiero potem zaczęły się problemy.

Stefan Hula w 2019 roku rywalizował nieco z braku laku. Teoretycznie można było postawić na Jakuba Wolnego, lepiej punktującego w PŚ, ale ten w Innsbrucku skakał fatalnie, w konkursie indywidualnym był dopiero 40., więc Stefan Horngacher zaryzykował. W 2021 roku w dużej mierze uratowało nas to, że solidny sezon zaliczał Andrzej Stękała. Ale po nim od razu zgasł. W 2022 był Paweł Wąsek, który jednak do ekipy dostał się wtedy słabością innych.

W tym roku jako czwarty skakać będzie Olek Zniszczoł. I owszem, zapracował sobie na to, ale to wciąż zawodnik przełomu drugiej i trzeciej dziesiątki, a czasem i niższych lokat. W dodatku taki, który od lat nie rywalizował w jakimkolwiek konkursie drużynowym. Od kolegów po prostu odstaje. Ale nie tylko u nas tak to wygląda.

Reklama

– Każda drużyna ma jednego zawodnika trochę słabszego – mówi Edward Przybyła, sędzia i trener skoków narciarskich. – U nas jest Olek, który skacze dobrze, ale faktycznie słabiej od kolegów. W Słowenii takie niepewne punkty też się znajdą. U Japończyków dwóch jest słabszych, pewnie więc w ogóle nie będą grali większej roli. W Norwegii też znajdzie się słabszy skoczek. A na złoto trzeba oddać osiem znakomitych skoków. Bardzo trudno będzie przewidzieć kolejność. Oby warunki były równe. Jeżeli tak się stanie, to nasi sobie poradzą, tak myślę. Byle się nie zdarzyło tak, że komuś zawieje, zepsuje jeden skok i będzie po wszystkim.

Rywale

Ekipy, które – poza Polską – powinny się liczyć w walce o medale, są cztery. To Norwegia, Austria, Niemcy i Słowenia. Ci pierwsi są z tego grona najsłabsi, ba, jeszcze kilka dni temu nikt nie stawiał, że mogą wspiąć się na podium. Wydawało się bowiem, że ich skład to Halvor Egner Granerud i trzech gości, których będzie musiał ciągnąć za uszy. Tymczasem w Planicy sam Halvor zaczął wyglądać nieco gorzej, ale jego koledzy się poprawili. Owszem, wciąż nie są to skoki na poziomie drużynowego podium, ale gdyby Granerud dodał po 7-8 punktów na skok – a w stosunku do wczorajszego występu pewnie jest w stanie to zrobić – to brązowy medal byłby w zasięgu Norwegów. Więcej? Raczej nie. Choć po piłkarsku można by tu napisać, że „drużynówki rządzą się swoimi prawami”.

Ciekawy skład mają Niemcy. Być może najrówniejszy ze wszystkich, właściwie trudno wskazać u nich słaby punkt, ale też nie sposób wymienić jasnego lidera. Pytaniem otwartym pozostaje, czy to lepiej, czy też gorzej. Wczoraj wszyscy Niemcy zmieścili się w TOP 17 zawodów, a to naprawdę niezły rezultat, choć dwóch było już w drugiej dziesiątce, a najlepszy Markus Eisenbichler – piąty. – Mnie w konkursie indywidualnym trochę zawiódł u Niemców Wellinger. On skakał słabiej, a nie miał wcale bardzo złych warunków. Choć Niemcy – jak i w piłce nożnej – często i tak wygrywają na koniec. Mają równy i mocny skład – mówi Przybyła. Dodać też trzeba, że to obrońcy tytułu, zresztą na koncie mają dwa złota z rzędu. A to zawsze dodatkowo motywuje.

Na tle Niemców nieco odstają ich sąsiedzi. Austriacy przez lata byli wielkimi specjalistami od konkursów drużynowych. W latach 2005-2013 triumfowali w takich zawodach pięć razy z rzędu, a od tego czasu… już ani razu. Ale z podium nie zeszli ani na moment, a rok temu najlepsi okazali się na igrzyskach olimpijskich. To ekipa, której nigdy nie można zlekceważyć. W pełni odżył przecież Stefan Kraft (choć wczoraj „wycięto” go warunkami, w jakich został puszczony w pierwszej serii), jest dwóch młodych i głodnych sukcesów skoczków w osobach Daniela Tschofeniga i Jana Hoerla.

W teorii wszystko się zgadza. Ba, nawet czwarty, doświadczony Michael Hayboeck, który mógłby zdawać się słabym punktem Austriaków, jest w tym sezonie naprawdę równy i solidny. Nawet wczoraj był 15., potwierdzając, że można na niego liczyć. Co może zawieść Austrię? Nieregularność dwójki młodych skoczków. Jan Hoerl w ostatnich czterech pucharowych startach przed MŚ – nie licząc dyskwalifikacji w Lake Placid – był 5., ale też 22., 15. i 30. Daniel Tschofenig: 28., 14., 3. i 8. Jeśli obaj pokażą swoją najlepszą stronę, Austria zapewne powalczy o medal, może nawet o złoto. Jeśli trafią na gorszy dzień – cóż, w nieoficjalnych wynikach drużynowych wczorajszego konkursu Austriacy byli na czwartym miejscu. I tak może się to skończyć i dziś.

Zagadką są też Słoweńcy. Rakiety odpalił wczoraj Timi Zajc, zostając w pełni zasłużenie mistrzem świata, zresztą i w seriach poprzedzających konkurs skakał znakomicie. Przed mistrzostwami faworytem do tytułów zdawał się Anze Lanisek, ale on obok świetnych prób notuje też gorsze skoki (wczoraj był 11., ale jak i Kraft, tak i on padł ofiarą warunków w pierwszej serii). A oprócz nich jest jeszcze dwójka. Ziga Jelar przed mistrzostwami miał problemy zdrowotne. Niby się z nimi uporał, ale skakać jest w stanie mniej więcej na poziomie drugiej dziesiątki i to raczej jej dolnej połowy. Z kolei Lovro Kos to pokerowa zagrywka. Wczoraj w konkursie skakał Domen Prevc, był 21. Trener Słoweńców uznał, że to nie wystarcza, postawił na Kosa.

Ale czy to zmiana na lepsze? Raczej niezbyt duża, poziom tej dwójki jest raczej dość podobny. Inna sprawa, że gdyby wczoraj odbywała się drużynówka, Słowenii wystarczyłoby ledwie 10 punktów więcej, by zgarnąć złoto. Kto wie, może to właśnie Lovro je im zapewni? Z pewnością jest to historyczna chwila – po raz pierwszy od 2009 roku w składzie Słowenii na drużynówkę nie będzie nikogo o nazwisku „Prevc”. Wtedy skończyli na 7. miejscu. Teraz tylko dyskwalifikacje mogłyby sprawić, że nie wylądują wyżej.

Cel minimum? Nie, chcemy złota

A Polacy? Polacy robią swoje. Kamil Stoch, po gorszym okresie w tygodniach przed mistrzostwami świata odżył w sposób znakomity i… pechowy. Na razie powtórzył bowiem to, co zrobił i rok temu na igrzyskach w podobnych okolicznościach – zajął szóste (na skoczni normalnej) i czwarte miejsce (wczoraj, na dużej). W Pekinie skończył też bez drużynowego medalu, ale przed dzisiejszym konkursem nikt nie zakłada, że Polska mogłaby nie stanąć na podium. Wczoraj mieliśmy przecież trzech zawodników w czołowej „10”, a i tak panowało przekonanie, że Piotr Żyła mógł skakać lepiej (był 9.).

Owszem, wiele rozbija się o dyspozycję i odporność psychiczną Olka Zniszczoła. Ale teraz musimy mu po prostu zaufać. I zaufać też ocenie Thomasa Thurnbichlera.

Austriak przed mistrzostwami powtarzał, że celem minimum są dla niego dwa medale. Tyle Polska już zdobyła, ale Thomas uważa, że cel nie został zrealizowany, bo wdawał się wówczas w szczegóły: jeden krążek miał być z konkursu indywidualnego, drugi z drużynowego. O kolorach wtedy jeszcze nic nie mówił. Ale złoto Żyły z normalnej skoczni i „bonusowy” brąz Kubackiego z dużej rozbudziły oczekiwania. Więc sam Thurnbichler wczoraj przed kamerami powtarzał, że chcą nie tylko jakiegokolwiek medalu. Polacy mają zamiar powalczyć o złoto.

Oczywiście, stawka jest tak równa, że zdarzyć może się naprawdę wiele. Ale potencjał na złoto jest ogromny, takiego nie mieliśmy od 2017 roku. Cała trójka naszych liderów do Planicy przyjechała w znakomitej dyspozycji. Olek Zniszczoł zdaje się trzymać dobry, stabilny poziom. Jasne, może się zdarzyć, że rywale nagle będą latać na fenomenalnym poziomie i nas pokonają. Ale to już urok sportu.

Dawid miał wczoraj w zasadzie najgorsze warunki w pierwszej serii, a skoczył świetnie. Kamil też miał dodanych sporo punktów. Kubacki wydaje się bardzo mocny, choć myślę, że ma nawet jeszcze minimalne rezerwy. Borykał się przecież z plecami. Mógłby w ogóle nie wystartować i nic byśmy o tym nie powiedzieli. Wszyscy w sztabie stawali na głowie, żeby go wyciągnąć na skocznię. U Kamila liczyłem wczoraj na medal, ale trzeba docenić to, jak skakał po problemach w tym sezonie. Ciasno było na tej dużej skoczni. W drużynówce będzie bardzo ciekawie. Brakuje nam srebra z tych konkursów, pewnie bylibyśmy nim usatysfakcjonowani. Oby jutro wszyscy skakali podobnie – mówi Przybyła.

A my się zgodzimy. Oby skakali podobnie. Bo to oznaczałoby złoto dla Polski.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
1
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Inne sporty

Polecane

Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi skoczył 291 metrów!

Sebastian Warzecha
1
Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi skoczył 291 metrów!

Komentarze

1 komentarz

Loading...