Reklama

Radość Słoweńców i drugi polski medal w Planicy!

Szymon Szczepanik

Opracowanie:Szymon Szczepanik

03 marca 2023, 20:37 • 7 min czytania 5 komentarzy

Czy Polacy mogą być zadowoleni z dzisiejszych zawodów? Kamil Stoch pewnie nie odpowie na to pytanie w sposób jednoznaczny. Z jednej strony, Orzeł z Zębu zajął czwarte miejsce, więc mógł przypomnieć sobie igrzyska w Pekinie. Z drugiej, tym razem stracił podium kosztem Dawida Kubackiego, więc ostatecznie możemy ogłosić – mamy to! Polscy skoczkowie z Planicy przywożą kolejny medal. Tym razem brązowy, wywalczony w konkursie indywidualnym na dużej skoczni.

Radość Słoweńców i drugi polski medal w Planicy!

APETYT ROŚNIE W MIARĘ SUKCESÓW

Do dzisiejszego konkursu podchodziliśmy z jednej strony ze sporymi nadziejami, ale z drugiej, bez specjalnego ciśnienia. Za rozbudzenie tych pierwszych odpowiadali oczywiście sami Polacy. Wszak kiedy Piotr Żyła jako czwarty zawodnik w historii broni tytułu na skoczni o takim samym rozmiarze, a Dawid KubackiKamil Stoch kończą zawody w pierwszej szóstce, to jasne, że jako kibice pragniemy więcej. Chcemy, by nasi skoczkowie poszli za ciosem. Zwłaszcza, że Kubacki i Stoch zakończyli wczorajsze kwalifikacje na odpowiednio drugim i trzecim miejscu. A Piotrek, jak to Piotrek, pokazuje pełnię swojej mocy dopiero na zawodach.

Jednak z drugiej strony, jeszcze trzy tygodnie temu wydawało się, że podopieczni Thomasa Thurnbichlera nie dojadą z formą na najważniejszą imprezę sezonu. Kamil Stoch wpadł w takie załamanie formy, że nie poleciał z resztą kadry do Lake Placid, lecz odbywał indywidualne treningi naprawcze w Zakopanem. Piotr Żyła prawie przez cały sezon – nie licząc dwóch konkursów – nie wypadał z czołowej dziesiątki zawodów Pucharu Świata. Tymczasem w USA skończył na 19. i 25. miejscu.

Nawet Dawid Kubacki, choć wciąż mocny, już nie dominował w stawce tak, jak czynił to na początku sezonu. Tę rolę przejął Halvor Egner Granerud. I to Norweg zdawał się być głównym faworytem do złotych medali MŚ. Dawid? Z pewnością był kandydatem do podium… gdyby tylko był w pełni sił. A tak się akurat złożyło, że zaraz po przybyciu do Słowenii Polak uskarżał się na ból pleców.

Reklama

Dlatego przed pierwszym konkursem mistrzostw, spoglądając na postawę Polaków nie na przestrzeni całego sezonu, lecz ostatnich tygodni, z pocałowaniem ręki wzięlibyśmy choć ten jeden złoty medal z całych mistrzostw. Ale nagle wszystko zagrało. Żyła jest najlepszą wersją samego siebie, Kubackiego odpuścił ból pleców, a u Stocha nastąpiła legendarna superkompensacja. Zatem dlaczego Polak miałby nie stanąć na podium i w tym tygodniu? W zmaganiach na – niczego nie ujmując normalnej skoczni, której jesteśmy fanami – dużym obiekcie, który uchodzi za bardziej prestiżowy?

PANIE BORKU, ILEŻ MOŻNA?

W skakaniu na normalnym obiekcie bywało, że wiatr dla niektórych zawodników nie był łaskawy, na co głośno narzekał chociażby Granerud. Tym razem było podobnie, gdyż tylko w pierwszej serii część skoczków oddawał próby z delikatnym wiatrem w plecy, następnie zaczęło dmuchać pod narty, by na najlepszych skoczków czekał wiatr przygniatający do zeskoku.

Trudno tu nie narzekać na to, że duet Sedlak-Pertile znowu nie wytrzymał ciśnienia i zaczął obniżać belkę, a później puszczał zawodników na stracenie. Domyślamy się, że dziś ulubionym zajęciem takiego Stefana Krafta jest rzucanie lotkami do tarczy na której naklejona jest na przykład twarz sympatycznego Czecha. Rozumiemy że w skokach nie ma co wymagać sterylnych warunków, ale możemy domagać się od jury, by były one sprawiedliwe. Podczas rządów włosko-czeskiego duetu wygląda to tak, że jednym zawodnikom się poszczęści, a innym nie do końca. I tak dziś bogowie wiatru nie sprzyjali wspomnianemu Kraftowi, Manuelowi Fettnerowi, Anze Laniskowi, Żyle czy też Kubackiemu i Grenerudowi. Lecz ostatnia dwójka mimo wszystko zdołała sobie całkiem nieźle poradzić w swoich próbach.

Spośród skoczków nieoczywistych, dobrze zaprezentował się Simon Ammann. Nie, nie przenieśliście się w czasie o dobrą dekadę wstecz, aczkolwiek chodzi o tego samego zawodnika. 41-letniego Szwajcara, który w tym sezonie skakał tak słabiutko, że nawet nie kwalifikował się do konkursów Pucharu Świata. Ale machano na to ręką. Mówiono, że tak doświadczony zawodnik może skakać jak chce, o ile tylko sprawia mu to przyjemność. Tymczasem stary wyga, niczym na igrzyskach w Salt Lake City i Vancouver pokazał, że potrafi znakomicie przygotować się do wielkiej imprezy. Bo tak trzeba określić jego 22. lokatę.

Zadowolony może być też Aleksander Zniszczoł, który ugruntował sobie pozycję „tego czwartego w drużynie”. Olek nie skacze spektakularnie, ale po prostu solidnie. Dziś skoki na 124,5 i 127 metrów uplasowały go na 23. miejscu, zaraz za Szwajcarem. Jeżeli tylko nasza Wielka Trójka utrzyma swój poziom, to w konkursie drużynowym powinniśmy walczyć o medale. Ponownie.

Ale dość o bohaterach drugoplanowych. Wreszcie na belce startowej zasiadł Kamil Stoch. I poleciał jak za najlepszych czasów! 131,5 metra i to w jakim stylu. Po wyjściu z progu Orzeł z Zębu wręcz zastygł w powietrzu. Wyglądał tak, jakby realizator wyciął jego sylwetkę i postanowił ją dla żartu przesuwać po ekranie telewizorów. I za to – oraz świetne lądowanie – otrzymał noty po 18,5 punktu. Oceniali prawdopodobnie Steve Wonder i Andrea Bocelli – sugerowali się poziomem hałasu na trybunach po każdym skoku. W przypadku Kamila był on wysoki, lecz istotnie w porównaniu do skoków oddawanych przez reprezentantów gospodarzy, kibice zachowywali się nieco ciszej.

Reklama

Wielki comeback miał Ryoyu Kobayashi. To o tyle ciekawa historia, że Japończyk nie może zaliczyć tego sezonu do udanych. W dodatku jeżeli czegoś brakuje mu w karierze, to indywidualnego medalu mistrzostw świata. Tymczasem skok na 135 metrów spowodował, że Kobayashi objął prowadzenie.

Po pierwszej serii tuż za nim uplasował się Timi Zajc. Wprawdzie Słoweniec skoczył o 2,5 metra dalej, jednak miał lepsze warunki od Japończyka. Za reprezentantem gospodarzy znaleźli się Granerud i Kubacki, w przypadku których przeliczniki zadziałały dokładnie odwrotnie. Skoczyli odpowiednio 131 i 129 metrów, lecz im sporo oczek dodano. Piątą pozycję zajmował Karl Geiger, a szóstą Kamil Stoch. Polak do prowadzącego Kobayashiego tracił 8 punktów, jednak do trzeciego Graneruda tylko 5. I to była grupa, która pomiędzy sobą miała rozstrzygnąć losy medali na dużej skoczni.

DRUGI MEDAL POLAKÓW!

Druga seria była już bardziej sprawiedliwa pod względem warunków. To od razu było widać, gdyż Kraft czy Lanisek oddawali dalekie skoki… co kwitowali wznoszeniem ramion i kręceniem nosami. Ich gesty zdawały się mówić – no widzi pan, panie Borku, to nie nasza wina, że w pierwszej serii nie odlecieliśmy.

Piotr Żyła w drugiej serii skoczył na swoim, dobrym poziomie – 133,5 m. Ostatecznie, jak w zdecydowanej większości zawodów PŚ, Polak uplasował się w pierwszej dziesiątce zawodów. Dokładnie na 9. miejscu.

Kamil Stoch przeżył koszmarne deja vu z igrzysk olimpijskich w Pekinie. Nasz mistrz skakał naprawdę dobrze. W drugiej serii poszybował o trzy metry dalej, niż w pierwszej (134,5 metra). Ostatecznie jego próby przełożyły się na 272,1 punktu i czwarte miejsce. Do podium zabrakło 4,1 punktu. Jedak zmienił się zawodnik, który znajdował się na trzeciej pozycji.

Bo największym przegranym dzisiejszego wieczoru jest bez wątpienia Halvor Egner Granerud. Przecież skoro w pierwszej serii poradził sobie w tak trudnych warunkach, to wydawało się, że Norweg w końcu to ma. Wreszcie na jego ramionach zawiśnie indywidualny krążek mistrzostw świata – być może nawet złoty. Ale kolejny raz nie dał rady. Okej, może warunki były trudne, ale nie oszukujmy się – w jego przypadku to głowa nie nadąża, nie żadne warunki.

Bo jak wytłumaczyć to, że zawodnicy skaczący zaraz przed i chwilę po Norwegu odlatują dobre kilka metrów dalej? A właśnie to zrobili Dawid Kubacki (135 m) i Timi Zajc (137 m). Polak swoim drugim skokiem udanie zaatakował podium i do kraju wróci z indywidualnym medalem mistrzostw świata. Z kolei Słoweniec wprawił w ekstazę całą Planicę, kiedy ponownie poleciał najdalej z całej stawki. Kiedy zaś swój skok zepsuł Kobayashi (129,5 m), trybuny oszalały z radości. To oznaczało złoto ich zawodnika!

Powody do zadowolenia mogliśmy mieć my, Polacy. Tak – również Kamil Stoch, choć przed kamerą Eurosportu widać było, jak w tym ambitnym człowieku ściera się wiele różnych emocji.

Ale koniec końców, Biało-Czerwoni zdobywają drugi krążek na tych mistrzostwach. Sumując wyniki skoków wszystkich reprezentacji, to Polacy zajęliby dziś pierwsze miejsce, gdyby rozgrywano konkurs drużynowy. A to z kolei oznacza, że Kamil Stoch już jutro będzie miał okazję do zdobycia upragnionego medalu. Przy pomocy kolegów, gdyż właśnie w sobotę o godzinie 16:30 rozpocznie się drużynowe skakanie. Kto wie, być może przy dobrych wiatrach – dosłownie i w przenośni – Stoch i ferajna nawet zaśpiewają hymn?

Fot. Newspix

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Skoki

Polecane

Nawet jak jest dobrze, to coś musi nie wypalić. Żyła zdyskwalifikowany w drugiej serii w Engelbergu

Szymon Szczepanik
7
Nawet jak jest dobrze, to coś musi nie wypalić. Żyła zdyskwalifikowany w drugiej serii w Engelbergu

Komentarze

5 komentarzy

Loading...