W zawodach Pucharu Świata zadebiutował niemal dziesięć lat temu. Od tamtego czasu stał się dwukrotnym olimpijczykiem, wziął udział w kilku innych prestiżowych imprezach i przeżył poważny wypadek, w wyniku którego doznał pęknięcia kręgosłupa. Oskar Kwiatkowski nie miał łatwej i oczywistej kariery, ale był niezłomny jak mało kto. I dzisiaj został mistrzem świata z snowboardowym slalomie gigancie równoległym! Brązowy medal w tej samej konkurencji zgarnęła Aleksandra Król.
Mimo tego, że Kwiatkowski jeszcze niedawno nie należał do grona najlepszych snowboardzistów świata, nie ma mowy o niespodziance. Bo trwający sezon jest dla niego znakomity, przełomowy. Polak lideruje klasyfikacji Pucharu Świata w slalomie gigancie, wygrał dwukrotnie na zawodach w tej właśnie konkurencji (w szwajcarskim Scoul i kanadyjskim Blue Mountain), a w jeszcze innych zajął trzecie miejsce. Mógł być zatem śmiało uważany za faworyta do złota MŚ. Sam zresztą w rozmowie z nami nie ukrywał swoich ambicji:
– Wiadomo, że tak. Tylko po złoto. Trzeba o nie powalczyć. Dla mnie jednak każde zawody to proces, tak to nazywam. Staram się nie wybiegać zbyt daleko w przyszłość, nie patrzeć od razu na finalny rezultat, a małymi krokami „budować” sobie daną imprezę. Tak to sobie tłumaczę, żeby tego wszystkiego w sobie nie spalić.
Dzisiaj okazało się, że Kwiatkowski zdecydowanie sprostał presji. Świetnie pojechał już w kwalifikacjach, w których miał drugi czas. Potem przyszła pora na rywalizację w 1/8 finału (w konkurencji Oskara jeździ się w dwójkach, od 1/8, aż do samego finału). W niej Polak miał za rywala Masakiego Shibę, starszego o dziesięć lat zawodnika (co jednak ciekawe – w stawce znaleźli się jeszcze starsi snowboardziści). Uporał się z nim pewnie, również dlatego, że Japończyk popełnił poważny błąd w końcówce trasy.
W ćwierćfinale Polak wygrał z kolejnym snowboardzistą z Azji, Sangkyum Kimem (był od niego lepszy o 0,46 s). Aż wreszcie w decydującej o awansie do finału rywalizacji miał naprawdę poważne wyzwanie. 37-letni Benjamin Karl to zawodnik, który na snowboardzie zna się jak mało kto. Po raz pierwszy mistrzem świata został w… 2009 roku, a w ubiegłym sezonie – właśnie w slalomie gigancie równoległym – sięgnął po mistrzostwo olimpijskie. Dzisiaj też zaprezentował wysoką formę, miał lepszy start od Kwiatkowskiego. Resztę trasy to jednak 26-latek pojechał lepiej – i awansował do finału.
W nim za rywala miał Dario Caviezela – Szwajcara, który również był na drodze do największego sukcesu w karierze. Panowie stoczyli zaciętą walkę, wymieniali się prowadzeniem, ale to nasz snowboardzista okazał się lepszy, o 0,26 s!
Brawo Oskar, brawo Ola!
W międzyczasie znakomicie radziła sobie też Aleksandra Król, o której usłyszeć mogliście już w poprzednim roku, kiedy wymieniano ją w gronie kandydatek do medalu na zimowych igrzyskach w Pekinie. Polka nie jechała aż tak spektakularnie, jak jej kolega z kadry – w kwalifikacjach zajęła piąte miejsce, a w półfinale została zatrzymana przez Danielę Ulbing, wicemistrzynię olimpijską i mistrzynię świata sprzed pięciu lat. Ale koniec końców i tak odniosła największy sukces w karierze – w pojedynku o brąz bez większych problemów uporała się z Lucią Dalmasso.
Nie musimy chyba tłumaczyć, że Polska nie ma znakomitych tradycji w snowboardzie. To dyscyplina, w której nasi zawodnicy na prostą wychodzić zaczęli dopiero w ostatnich latach, o czym mówił zresztą w naszym wywiadzie sam Oskar Kwiatkowski.
PRZECZYTAJ WYWIAD Z POLSKIM MISTRZEM ŚWIATA
Król i Kwiatkowski zdobyli zatem pierwsze w historii naszego kraju medale mistrzostw świata w snowboardzie alpejskim! A to też nie musi być wcale koniec. We wtorek reprezentanci Polski wystartują w slalomie, a w środę przyjdzie pora na drużynową rywalizację mikstów. Warto będzie śledzić ich poczynania i dopingować – szczególnie że znowu znajdą się w gronie kandydatów do medali.
– Trudno mi mówić, bo wciąż nie dociera do mnie to, co się stało. Ci, którzy oglądali, widzieli, że dzisiaj mieliśmy naprawdę ciężkie warunki. Na dodatek nie zacząłem najlepiej, bo miałem spore problemy, żeby skończyć pierwszy przejazd. No ale przed drugim pomyślałem sobie: cholera, kiedy jak nie dzisiaj? Wtedy uwierzyłem w siebie. Nie patrzyłem na przeciwny tor, starałem się tym bawić. Choć bawić się za bardzo nie dało, ze względu na warunki. Każdy wygrany przejazd to wielkie zmęczenie. Starałem się łapać oddech w przerwach i dotrwać do finału. Cieszę się, że mi się to udało. Cieszę się, że zostałem mistrzem świata i mogę pisać historię w naszym kraju – przekazał Oskar Kwiatkowski.
Fot. Newspix.pl