Pobyt Przemysława Płachety w Anglii to na razie jedna wielka sinusoida. Obiecująco zaczął w Norwich, później przez dłuższy czas walczył o skład i walczył o zdrowie. W ubiegłym sezonie posmakował mocniej Premier League w barwach „Kanarków”, ale po spadku do Championship odszedł na wypożyczenie do Birmingham. Tam zaczął dobrze, cały czas grał i… doznał na pierwszy rzut oka dość niepozornej kontuzji, która do dziś daje mu się we znaki.
Kiedy wróci na boisko? Na czym polegał błąd w diagnozie jego urazu? Kiedy poczuł, że naprawdę coś mu się w życiu udało? Czy przez kontuzję stracił mundial w Katarze? Jak dziś komentuje swoje zachowanie przy golu na 3:2 dla Szwecji podczas EURO? Zapraszamy.
*
Jak wygląda twoja sytuacja zdrowotna? W sierpniu zapowiadano, że będziesz pauzował 3-5 tygodni, a robi nam się już prawie pół roku.
Pierwszy raz zmagam się z kontuzją wymagającą tak długiej przerwy. Chodzi o pęknięcie piszczela. Nic przyjemnego. Urazu doznałem w sierpniu, ale już nawet rok wcześniej zaczynałem odczuwać pewne symptomy. W ostatnim meczu z Wigan czułem, że gram z bólem i to nie bólem mięśniowym, tylko kostnym. To bardziej sprawy zmęczeniowe, przeciążeniowe. W nowy sezon weszliśmy intensywnie, od 3. kolejki w ciągu tygodnia rozegraliśmy trzy spotkania. Ja od początku sezonu występowałem praktycznie od deski do deski. To był dla mnie pierwszy taki okres od wielu miesięcy. Po to szedłem na wypożyczenie do Birmingham, chciałem łapać minuty i odzyskać formę.
Już w okresie przygotowawczym zacząłem się fajnie zgrywać z drużyną. Następnie, już w sezonie, przez pierwszych pięć meczów wszystko szło zgodnie z planem. Grałem, strzeliłem gola z Huddersfield, forma rosła. No i niestety potem karta się odwróciła. Cóż, taki jest sport, nie ma piłki nożnej bez kontuzji, to część naszych karier. Życie kontuzjowanego zawodnika jest zupełnie inne, ale staram się wykorzystywać ten czas, żeby rozwijać się tam, gdzie mogę.
Skąd tak duże rozbieżności na początku co do terminu powrotu?
Stwierdzono wtedy, że nie ma pęknięcia w piszczelu, więc przewidywano właśnie od trzech do pięciu tygodni przerwy. Ciągle jednak czułem ból, który nie ustępował. Pod koniec piątego tygodnia zacząłem trenować na siłowni i zgłosiłem, że nadal jest problem. Pojechaliśmy na ponowny skan nogi. Dopiero za drugim razem doktor orzekł, że jednak pęknięcie jest i czeka mnie dłuższa pauza. Wychodzi na to, że wcześniej zostałem źle zdiagnozowany.
Od tego momentu staram się wyleczyć. Usłyszałem, że tu nie ma reguły, temat jest bardziej złożony i mniej przewidywalny niż w przypadku kontuzji mięśniowych. Jednemu kość zagoi się szybko, innemu znacznie wolniej. Ja niestety należę do drugiej grupy. Codziennie przechodzę terapię zastrzykową. Szukam sposobów, żeby przyspieszyć leczenie, ale i tak najbardziej potrzebny jest czas. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy.
Kiedy będziesz mógł wrócić do gry? Są jakieś prognozy?
Dokładnych nie ma. Wstępnie planujemy, że na przełomie marca i kwietnia wznowię normalne treningi z drużyną. Trzy tygodnie temu dostałem pozwolenie, żeby stopniowo zacząć trenować indywidualnie. Jestem w trakcie wzmacniania wszystkich mięśni. Najważniejsze, że już nie czuję bólu. Miesiąc temu, podczas ostatniego prześwietlenia, kość jeszcze nie była całkowicie zrośnięta, ale mogłem już zacząć, bo każde kolejne badanie dawało lepsze wyniki. Zawsze był postęp.
Najwięcej odpowiedzi dadzą pierwsze dni po wyjściu na boisko. Powinno się to stać na początku marca, a może nawet nieco wcześniej. Wtedy się okaże, czy wszystko jest okej i możemy iść dalej. Nadal nie ma stuprocentowej pewności, czy aktualny sposób leczenia będzie odpowiedni. Istnieje niewielkie ryzyko operacji. W marcu wszystko się rozstrzygnie. Daj Boże, żebym na boisku nie odczuwał żadnego dyskomfortu. Wtedy już pozostanie mi nadrobienie typowych zaległości treningowych, z czym nie będę miał wielkiego problemu, bo do ciężkiej pracy jestem przyzwyczajony. Nie będę też zaczynał od zera. Ciągle jestem w ruchu, nie leżę na kanapie. Grunt, żeby niczego nie zrobić za szybko i wrócić w pełni zdrowym.
Wspominałeś, że pierwsze symptomy odczuwałeś o wiele wcześniej. Ta kontuzja była do uniknięcia?
Na pewno nie mam wrodzonej tendencji do łamania kości. Nikt w mojej rodzinie nie miał takich problemów. Powodem jest błąd w mechanice plus przeciążenie łydki spowodowane dużym natężeniem meczów po okresie, w którym grałem nieregularnie. To w sumie kontuzja charakterystyczna bardziej dla lekkoatletów niż piłkarzy. Trudny okres dla mnie, ale jestem gotowy, żeby go przejść. Mam pomoc od klubu i menadżera.
Birmignham zimą skróciło twoje wypożyczenie i wróciłeś do Norwich.
To raczej działo się poza mną, kluby dogadały się między sobą. Uznały, że taka opcja będzie najlepsza dla wszystkich stron. Leczenie przeciągało się na kolejne miesiące, w Birmingham nie wiedzieli, kiedy spodziewać się mojego powrotu. Do tego były pewne rozbieżności pomiędzy klubami w kwestii decyzyjności o moim leczeniu. Nie wszystko przebiegło tak, jak powinno, a szkoda, bo dobrze się tam czułem. Zostałem bardzo ciepło przyjęty, zacząłem sezon w pierwszym składzie, czułem, że mogę być ważną postacią dla tej drużyny i jej pomóc. Dostawałem wsparcie od trenera i jego sztabu, to świetni ludzie. Jestem im za to wdzięczny. Mógłbym wynieść wiele dobrego z tego wypożyczenia.
Mówiłeś, że forma rosła, czyli czułeś progres.
Tak, nawet tego gola strzeliłem i to całkiem ładnego. Zaczynałem zmierzać w kierunku, w którym od początku chciałem iść. Wiem, na co mnie stać, zawsze w siebie wierzyłem. Potrzebowałem tylko szansy i trochę zaufania. W Birmingham to dostałem.
Latem byłeś zaskoczony, że odejdziesz na wypożyczenie? Skoro pograłeś trochę w Premier League, a Norwich spadło, wydawało się, że tym bardziej będziesz występował szczebel niżej.
Już pod koniec poprzedniego sezonu nie byłem pewny mojej przyszłości w Norwich. Nie było wiadomo, jakie są plany wobec mnie na kolejne miesiące. Z agentem stwierdziliśmy, że poszukamy wypożyczenia, żebym regularnie grał, bo tego zawsze chcę w pierwszej kolejności. Chciałem iść do drużyny, której mógłbym być ważną częścią. Birmingham miało właśnie takie zamiary, do tego nawet nie zmieniałbym ligi.
Mimo to jestem wdzięczny menedżerowi Deanowi Smithowi, którego już nie ma w klubie, że wcześniej dał mi więcej minut w Premier League. To naprawdę nie tak oczywista sprawa, że zagrasz w najmocniejszej lidze świata.
Czyli można powiedzieć, że Norwich cię nie wypychało, ale też nie wysyłało sygnałów, że po spadku będziesz odgrywał istotniejszą rolę.
Dokładnie, tak to odczuwałem. Nie czekałem na deklarację, że każdy mecz zaczynam w pierwszym składzie. Chciałem tylko czuć, że będę mocniej potrzebny zespołowi, a tego nie dostałem, dlatego uznałem, że wypożyczenie do Birmingham będzie najlepszym rozwiązaniem.
Pisano latem o zainteresowaniu AEK-u Ateny. Był temat?
Miałem oferty z wielu innych lig. To też mogły być ciekawe kierunki, ale od początku zakładałem, że nie chcę ruszać się z Anglii. Jestem w niej już grubo ponad dwa lata, okrzepłem. Poznałem nie tylko Premier League, ale też Championship, którą uważam za naprawdę mocną ligę. Większość klubów myśli tu o awansie, w każdym sezonie do tego grona dołącza ktoś nowy. Wiadomo, że zawsze są główni faworyci, jednak poziom jest wysoki i wyrównany, każdy z każdym może wygrać. Skoro mogłem zostać w Championship, wolałem takie rozwiązanie, bo wiem, że to nie są dla mnie za wysokie progi.
W angielskiej ekstraklasie zaliczyłeś 12 występów. Masz poczucie, że wycisnąłeś z nich maksimum?
Maksimum nie, ale czasu nie zmarnowałem. Zacząłem grać w trudnym momencie. Słabo nam szło, zmienił się menedżer, przyszedł Dean Smith i już po kilku tygodniach wystawił mnie w pierwszej jedenastce na Manchester United. To z jednej strony wielka nobilitacja, z drugiej nie najłatwiejsze okoliczności do wykazania się. Pracowałem jednak sumiennie i czułem, że dobrze wykonam swoje zadanie.
Uważam, że wypadłem pozytywnie, choć do ideału sporo zabrakło. Dla skrzydłowego liczby są ważne, a tych mi brakowało, dlatego nawet jeśli miałem dobre mecze – a kilka takich na pewno rozegrałem – to nie udawało się postawić kropki nad „i” golem lub asystą. To by mi pomogło w utrzymaniu składu. Okazje były, parę razy zabrakło szczęścia. W każdym razie, czułem, że stać mnie na występy na tym poziomie. Będę robił wszystko, żeby któregoś dnia tam wrócić.
Gdy już wszedłeś w meczowy wir, coś cię w Premier League zadziwiło czy zszokowało względem tego, co widziałeś z ławki lub trybun?
Otoczka meczów i jakość samych piłkarzy. Uważam, że to najlepsza liga na świecie, każdy zespół miał u siebie jakichś kozaków. Największe wrażenie zrobił na mnie debiut od początku, czyli występ z Manchesterem United przeciwko Cristiano Ronaldo. Będę pamiętał ten moment.
Pojawiło się wtedy uczucie spełnienia, być może pierwsze w życiu?
Spełnienie to chyba za duże słowo, aż tak daleko bym nie szedł, ale po wyjściu z tunelu na boisko przez chwilę poczułem, że naprawdę coś mi się udało, że warto było zasuwać przez tyle lat, że każdy ma szansę na zrealizowanie marzeń. Mogłem odhaczyć jeden z głównych celów w swoim piłkarskim życiu: zagranie na poważnie w topowej lidze. Wróciły wspomnienia dotyczące mojej wcześniejszej sytuacji, czyli walki o zdrowie po covidowych komplikacjach.
Od razu jednak pojawił się następny cel, czyli pójście za ciosem i pozostanie na poziomie Premier League. Drużynowo było nam bardzo trudno. Źle weszliśmy w sezon, większość meczów przegrywaliśmy, przeważnie się broniliśmy. W takich warunkach nie jest łatwo wyróżnić się indywidualnie i rosnąć z tygodnia na tydzień.
Gdy Arsenal rozbijał was 5:0 trudno było czuć się mocnym.
Jakościowa przewaga rywali była odczuwalna w większości meczów. Kiedy grasz z takimi drużynami, nawet najmniejszy błąd może cię kosztować gola. Tak było wtedy z Arsenalem. Z drugiej strony, w każdym spotkaniu pojawiały się momenty, żeby nawet najlepszego przeciwnika skarcić golem. Przekonałem się, że nie ma obrony nie do sforsowania, każdy zespół na świecie ma chwile słabości. My niestety tych chwil nie zamienialiśmy na konkrety i dlatego wróciliśmy do Championship.
Z perspektywy czasu, spadek Norwich był nie do uniknięcia? Na finiszu traciliście aż 16 punktów do strefy bezpiecznej.
Przed sezonem naprawdę wierzyliśmy w utrzymanie, choć wiedzieliśmy, że czeka nas duże wyzwanie. Na każdy mecz wychodziliśmy z wiarą w zwycięstwo, ale potem często czegoś brakowało. Pierwszy punkt zdobyliśmy dopiero w siódmej kolejce. „Momenty” były nawet z faworytami, fajnie graliśmy w piłkę, tyle że popełnialiśmy też więcej błędów i słono za to płaciliśmy. Jeśli w całym sezonie zdobywasz 22 punkty i tracisz 84 gole, to trudno przekonywać, że najbardziej brakowało ci szczęścia.
Wracając do tego sezonu. Czułeś potem, że ominęła cię szansa na mundial? Zostałeś powołany w czerwcu, dobrze zacząłeś pobyt w Birmingham. Chyba mogłeś zakładać, że jest szansa pojechać w listopadzie do Kataru.
Nie ukrywam, że pojawiały się takie myśli. Poniekąd zdecydowałem się na wypożyczenie również z myślą o reprezentacji i zbliżającym się mundialu. Sądzę, że gdybym dalej grał i przynajmniej utrzymał formę z pierwszych kolejek, to dostałbym powołanie. Niestety doznałem kontuzji, mistrzostwa uciekły, ale nie pozostawało mi nic innego, jak przyjąć to na klatę. Jestem jeszcze dość młodym zawodnikiem, wciąż wiele przede mną.
Masz coś do udowodnienia w reprezentacji? Na razie w tym kontekście przez większość kibiców jesteś kojarzony głównie z tym wolnym powrotem przy golu na 3:2 dla Szwecji podczas Euro 2020.
Na pewno popełniłem wtedy błąd, mogłem się lepiej zachować. Rozmawiałem o tym i z selekcjonerem, i z osobami, które na co dzień pomagają mi w rozwoju. Nie sądzę jednak, że powinno się oceniać człowieka tylko na podstawie jednej sytuacji.
A czy mam coś do udowodnienia? Może to złe określenie, ale chcę walczyć o powrót do kadry i stać się w niej istotnym ogniwem.
Czyli ze Szwecją chodziło o błędną ocenę sytuacji z boiska? Nie zakładałeś, że tak szybki powrót będzie konieczny?
Tak, chodziło o ocenę tego, gdzie mam być ustawiony. Pamiętajmy, że wchodziłem przy remisie, który nic nam nie dawał, musieliśmy ten mecz wygrać. Wskazówki od Paulo Sousy dotyczyły głównie ofensywy, moje zadanie polegało na stwarzaniu zagrożenia z przodu. Oczywiście trzeba też pomagać w bronieniu i w tamtym momencie mogłem pomóc bardziej. Odebrałem to jako kolejną cenną lekcję, która powinna zaprocentować w przyszłości.
Piłka to gra błędów. Wiadomo, że kibice mogli być źli, zwłaszcza na gorąco, ale tylko ode mnie zależało, co z tym dalej zrobię. Zacząłem później grać w Premier League, nie załamałem się, wyszedłem z tego mocniejszy.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
CZYTAJ WIĘCEJ O POLAKACH ZA GRANICĄ:
- Co powinniśmy wiedzieć o sytuacji Walukiewicza? „Będzie grał, Empoli go wykupi”
- Banaszak: – Nie jestem w Uzbekistanie tylko dla pieniędzy. Można się tu wypromować [WYWIAD]
- „To nie była pora na Anglię, a na Feyenoord musielibyśmy czekać”. Piątkowski w Gent – kulisy
- Kornel Osyra: – W Bułgarii odkleiłem wszystkie łatki, ocenia się mnie tylko jako piłkarza [WYWIAD]
Fot. Foto/PyK/Newspix