Jakub Kiwior był bohaterem głośnego zimowego transferu do Arsenalu, ale na razie nie podnosi się z ławki rezerwowych. Jan Bednarek przeżywa wielopoziomowy kryzys, który nie pozwala mu się odkręcić w Premier League. Kamil Glik ma problem z łąkotką i zagrożony jest jego przyjazd na najbliższe zgrupowanie. Mniejsze lub większe kłopoty zdrowotne ma Paweł Dawidowicz. Sebastian Walukiewicz tkwi poza rytmem meczowym. Nie ma żadnych przesłanek, by śmiertelnie poważnie traktować kandydatury Mateusza Wieteski, Michała Helika, Kamila Piątkowskiego, Pawła Bochniewicza czy Damiana Michalskiego. Alarm. Środek obrony reprezentacji Polski to jedna wielka rozrastająca się dziura.
Fernando Santos rozpoczął swoją selekcjonerską misję. Wynudził się w Gdańsku, zmarzł w Płocku, obejrzał emocjonujące widowisko w Warszawie, a następnie ruszył do Hiszpanii, żeby zaraz znów wrócić do Polski i pewnie ponownie udać się w Europę. Za trochę ponad miesiąc ruszają eliminacje do niemieckiego Euro 2024.
Na start mecze ważne: z Czechami na wyjeździe i z Albanią u siebie. Wypadałoby zaznaczyć status faworyta, strzelić kilka goli i przekonująco zwyciężyć. Złakniony fajerwerków naród wymaga popisów ofensywnych, ale prawda jest taka, że przyda się też szczelna defensywa. Czwórka czy trójka z tyłu? Pewnie czwórka, ale może trójka, nie przesądzamy. Tak czy inaczej: Santos, po przeliczeniu sił na zamiary i potencjału na możliwości, pewnie powoli uświadamia sobie, że niedługo może mieć problem z optymalnym i satysfakcjonującym zestawieniem pary lub tercetu wyjściowych stoperów.
Archaiczny model
Archaiczny model stopera, do którego wciąż odnoszą się prawie wszystkie dyskusje wokół tej pozycji w reprezentacji Polski, niemal jeden do jednego uosabia Kamil Glik. To facet wyćwiczony i wykwalifikowany w wykonywaniu tradycyjnych zadań. W wyprzedzaniu, asekurowaniu, wygrywaniu pojedynków powietrznych, rozbijaniu się z napastnikami. W takiej klasycznej „obronie Częstochowy”. W martyrologicznie bohaterskich czynach. Wsadzaniu łepetyny tam, gdzie inni nie wsadziliby nogi. Lubimy, gdy wjedzie wślizgiem, krzyknie, ubrudzi błotem koszulkę, wyjaśni kilku boiskowych fircyków. Wkurwi się tak po ludzku, że jest tak, a nie inaczej, aż wszystko zacznie układać się po jego myśli.
Ale już po mundialu w Katarze pisaliśmy: „Mecz z Francuzami obnażył jego braki. Nieźle to wyglądało, gdy mógł bronić w niskiej obronie i pełnił rolę „wymiatacza”, który głową/nogą wybija każdą piłkę lecącą przed bramkę. Problemy zaczęły się robić, gdy musiał się pościgać z rywalem, gdy broniliśmy nieco wyżej niż wcześniej. No i też wtedy, gdy opuszczał swoją pozycje i wyskakiwał do przeciwnika. Tak straciliśmy gola z Argentyną, tak też straciliśmy bramkę z Francją. Generalnie zatem Glik grał nieźle wtedy, gdy pasował mu sposób bronienia, ale słabo wtedy, gdy trzeba było bronić w sposób nieprzystający do jego atutów”.
Ma trzydzieści pięć lat. To naturalne, że nowoczesny futbol odjeżdża mu w coraz szybszym tempie. Że nie pogoni. Że będą lepsi. Że zostanie w tyle. Już na dobre. Że prędzej czy później będzie ofiarą, a nie beneficjentem koniecznej rewolucji w tym archaicznym modelu rozumienia sposobu gry środkowego obrońcy. Odstawić próbował go już Paulo Sousa, ale Polska nie była na to gotowa, więc Glik błyskawicznie wrócił do gry w pierwszym składzie. U Michniewicza żadnych wątpliwości w kwestii jego statusu już nie było. Tylko dwa razy nie rozegrał pełnych dziewięćdziesięciu minut. I zespół grał, jak grał, bronił, jak bronił, atakował, jak atakował, pressował, jak pressował.
W Przewodniku Sportowym mówił, że nie zamierza jeszcze kończyć swojej reprezentacyjnej kariery, bo eliminacje do Euro 2024 to „formalność i spacerek”, ale prawda jest taka, że Glik nie powinien już być piłkarskim liderem tej drużyny. Nie znaczy to, że trzeba go skreślić tu i teraz, że nie zasługuje na powołania, bo wciąż to silna postać z posłuchem w ekipie Biało-Czerwonych. Chodzi o naturalne wygaszanie pewnego etapu w historii kadry. Nadarza się ku temu wyborna okazja. Doświadczony stoper nie gra w drugoligowym włoskim Benevento. Ma problemy zdrowotne, pod znakiem zapytania stoi jego przyjazd na marcowe zgrupowanie reprezentacji. Może czas przekonać się, czy istnieje życie bez Glika?
Zakręcony Bednarek
Tu zaczynają się schody.
Jan Bednarek ma dwadzieścia sześć lat. Prawie pięćdziesiąt występów w kadrze Polski, prawie sto pięćdziesiąt w Premier League. Teoretycznie znajduje się w idealnym momencie kariery, żeby wskoczyć w buty Glika, którego – na swój sposób i w zaskakująco wielu aspektach – stanowi młodszą wersję. Ciut mniej zadziorną i waleczną, ale ciut bardziej elegancką i szykowną. Przez lata tworzyli duet, profilowo są do siebie zbliżeni. Poza tym: należy do szatniowych liderów w reprezentacji i kopał na trzech dużych turniejach. W praktyce jednak to chyba najgorszy moment w seniorskiej karierze tego piłkarza. Albo nawet bez tego „chyba”.
Do barażowego meczu ze Szwecją wszystko mu się układało. Cieszył się silną pozycją w Southampton. Spekulowało się o dużym transferze do jednego z gigantów Serie A. I nagle budowla runęła. Grał niepewnie. Forma falowała. W co drugim meczu otrzymywał żółtą kartkę. O ponad 30% spadła jego skuteczność odbiorów, o 13% zmalała dokładność podań. W jednym tygodniu potrafił zagrywać średnio dziewięć na dziesięć celnych podań na ponad osiemdziesiąt prób i zanotować cztery odbiory oraz przechwyty, żeby tydzień później wykonać tylko dziewiętnaście celnych podań i nie odebrać żadnej piłki. Początek kolejnego sezonu? Degrengolada po całości. Zaufanie do niego stracił nawet Ralph Hasenhüttl, który miał go za jednego ze swoich ulubieńców, a tu problem diagnozował prosto: głowa.
Bednarek przyznał się do wypalenia zawodowego. Czegoś, co niebezpiecznie zbliżało się do depresji. – Wiedziałem, że męczę się sam w sobie, tak jak i ludzie dookoła. Nie byłem prawdziwym Janem Bednarkiem, który jest radosny i wstaje szczęśliwy. Byłem zupełnie inną osobą i musiałem podjąć taką decyzję. Nie wiem, czy miałem depresję. Miałem problem. Nie było innego rozwiązania i to była opcja, którą musiałem dokonać. Pracowałem i pracuję z psychologiem. Bardzo mi pomógł. To było dla nas jedyne rozwiązanie. Nie chcę mówić, czy to była depresja. Może tak, ale nie starałem się szukać diagnozy. Chciałem tylko rozwiązać ten problem – przyznawał w rozmowie z portalem „Meczyki”.
Trafił do Aston Villi. Para Tyrone Mings – Ezri Konsa okazała się nie do ruszenia. I stracił pół roku. Dziesięć razy siedział na ławce, trzy razy się z niej podniósł. Łącznie w Premier League uzbierał dziewięćdziesiąt osiem minut. No i pełny występ w Pucharze Anglii ze Stevenage. Przegrany 1:2 z drużyną z czwartej ligi. W Katarze był rezerwowym. Chwilę później wylądował w Southampton, z którego wcześniej próbował uciec i to za wszelką cenę.
Kibice Świętych go nie cierpią. Tym bardziej, że Bednarek nie może się odkręcić. Właśnie walnął kuriozalnego samobója z Wolverhampton, a Gabriel Agbonlahor, były reprezentant Anglii, zdiagnozował miażdżąco, że „ten koleś jest za wolny na tę ligę”. I jak tu budować wokół niego obronę reprezentacji?
Kiwior nie gra w Arsenalu
Największym odkryciem kadencji Czesława Michniewicza był Jakub Kiwior, który wypłynął we włoskiej Spezii i za którego po mundialu Arsenal wyłożył ponad dwadzieścia milionów euro. Od samego początku logiczne było jednak, że w ekipie Kanonierów, mających historyczną szansę na pierwsze mistrzostwo Anglii od lat, polski stoper będzie pełnił raczej trzecioplanową rolę.
I jasne, fajnie, że Chris Wheatley z portalu London World informuje, że 22-letni piłkarz zanotował błyskawicznie wyróżnił się rekordowymi wynikami w krótkim sprincie, sprincie z pozycji stojącej i skoku dosiężnym na treningach Arsenalu, ale sam Mikel Arteta mówił o nim tak: – To wyjątkowy młody talent z niesamowitym potencjałem. To odpowiedni piłkarz do naszego stylu gry. Poza tym przez cały poprzedni sezon nie mieliśmy rezerwowego środkowego obrońcy.
„Rezerwowego środkowego obrońcy”. Znamienne. Wyjściowy duet stoperów tworzą Gabriel i Saliba. Ben White, ściągnięty za ponad pięćdziesiąt milionów euro z Brighton, jest nominalnym środkowym obrońcą, ale gra na prawej obronie. No i jest jeszcze Rob Holding, który legitymuje się sto pięćdziesięcioma występami w Premier League. Kiwior to melodia przyszłości. Pewnie wiosną dostanie jakąś krótszą czy dłuższą, mniej lub bardziej poważną szansę, a latem zostanie wypożyczony do słabszego klubu, żeby w spokoju rozwijać swój niezaprzeczalny talent.
Dla samego Fernando Santos to jednak niezbyt korzystna nowina, choć Kiwior ma za sobą średni mundial, po którym pisaliśmy tak: „Musiał w każdym meczu wywinąć choćby jeden numer. A to dał się przepchnąć przy próbie wyprowadzenia piłki dryblingiem, a to skiksował w stosunkowo prostej sytuacji. Ale generalnie zagrał i tak nieźle, jak na zawodnika, który przecież wskoczył do tej kadry na kilka miesięcy przed turniejem i który dopiero na mundialu tak naprawdę stał się liderem defensywy tego zespołu. Na plus próby podań do skrzydłowych – był właściwie jedynym naszym defensorem, który robił to skutecznie. Natomiast daleko było Kiwiorowi do statusu pewniaka w tyłach”.
Wszystko dlatego, że akurat wokół Kiwiora można byłoby budować blok defensywny. A tak mamy do czynienia z dopiero wchodzącym w świat wielkiego futbolu chłopakiem, który najbliższe kilka miesięcy najprawdopodobniej spędzi na podglądaniu topowych piłkarzy Premier League.
Czy Bielik jest stoperem?
Krystian Bielik miał być gamechangerem podczas katarskich mistrzostw świata. Przed samym turniejem mówił, że jeszcze nigdy nie czuł się tak dobrze. Obiecywaliśmy sobie po nim bardzo dużo. I – w zasadzie – wciąż sobie obiecujemy, bo dwudziestopięcioletni piłkarz odstawił chałturę. Za dużo złych przyjęć, zbyt wiele prostych strat, przechodzenie obok spotkań, na domiar złego: kompromitacja z Francją. Potencjał ma jednak olbrzymi. Gra regularnie w Birmingham City. Tylko, no właśnie, w środku pomocy, więc tak też więc powinniśmy go rozpatrywać w kontekście użyteczności dla reprezentacji. Pytanie: czy może być środkowym obrońcą?
On sam mówił o tym ostatnio w Kanale Sportowym: – Ostatni raz zagrałem na środku obrony w meczu ze Szkocją przed barażem ze Szwecją. Jest to inna pozycja niż typowa „szóstka”. Myślę, że wiele razy pokazałem, że potrafię grać na środku obrony. Nie byłbym obrońcą, który nie podniesie głowy i kopnie w aut. Zawsze staram się podnieść głowę i rozgrywać akcję. Ja i Kuba dobrze się czujemy z piłką, jesteśmy stworzeni, żeby grać od tyłu, więc jak najbardziej to widzę. Pewnie byłoby mi łatwiej, gdyby trener Birmingham przestawił mnie na mecz, może dwa. Tylko to też jest inaczej, bo tutaj ci obrońcy grają tak: do góry wyskok, głowa jak najdalej i oby pomocnicy zebrali i uspokoili. Tak, żeby piłka najlepiej już nie wróciła do obrońców. To też jest różnica.
Myślę, że ofensywnie dałbym sobie radę jako obrońca. Nie mam się za nie wiadomo jakiego stopera, bo nie gram na tej pozycji. Chyba bardziej musiałbym przestawić myślenie, ustawienie, niezapędzanie się do przodu. Jak dobrze wiecie, kiedy grałem dla kadry U-21, bardzo lubiłem wprowadzać piłkę do przodu i tylko słyszałem od Mateusza Wieteski czy Pawła Bochniewicza – „Bielon, co robisz, zostań!”. I to ustawienie jest ważne, bo na poziomie pierwszej reprezentacji nie miałem jeszcze okazji grać na środku obrony, nie licząc Szkocji. Z lepszymi przeciwnikami to ustawienie i myślenie jest bardzo ważne, żeby czuć się pewnie bez piłki. Z piłką nie byłoby problemu. (…) Sądzę, że jestem pomocnikiem. Jestem w stanie dać więcej swojej drużynie na środku pomocy, ale oczywiście, jeśli trener powie, że zagram na środku obrony, z uśmiechem na twarzy to przyjmę.
Mnożą się wątpliwości. Kiwior też w Spezii grywał na środku pomocy, ale dla niego pozycja stopera była bardziej naturalna, jednak rozmawiamy o zupełnie innej skali porównawczej. Poza tym: czy w obliczu tych wszystkich problemów z obsadą środka pomocy marnowanie ofensywnego potencjału i komfortu Bielika na wystawianie go w centrum defensywy nie zakrawałoby o grzech marnotrawstwa? Tak, wydaje się, że tak.
Jakie są alternatywy?
Mateusz Wieteska bardzo płynnie wprowadził się do silnej Ligue 1. Problem w tym, że widzieliśmy go w czerwcowym meczu z Belgią w Lidze Narodów. Pisaliśmy: „Kolejny przypadek zawodnika, który umiejętnościami nie dorasta do reprezentacyjnego poziomu. W warunkach ligowych to wyróżniający się stoper z potencjałem na wyjazd do przyzwoitego europejskiego klubu, ale raczej nieprzypadkowo w seniorskiej kadrze zadebiutował dopiero w wieku dwudziestu pięciu lat. Zgubił krycie przy golu Batshuayi’ego. Przegrywał pojedynki na ziemi i w powietrzu. Koślawo wyprowadzał piłkę spod własnej bramki. Gubił się pod presją. Za wysokie progi na pana nogi. No sorry”.
Paweł Bochniewicz błyszczy w Eredivisie. Problem w tym, że widzieliśmy go w bojach z Finlandią i Ukrainą za kadencji Brzęczka. Wyliczaliśmy jego niefrasobliwości, wymienialiśmy kto, gdzie i jak wrzucił go na bęben, żeby skonkludować krótko i konkretnie: „Po raz kolejny udowodnił jednak, że to chyba nie ten poziom”.
Piłkarze się rozwijają, ktoś się słusznie oburzy. I tak, to prawda, bez dwóch zdań, ale naprawdę ktoś uważa, że 27-letni Paweł Bochniewicz i 26-letni Mateusz Wieteska, którzy przez kilka ostatnich lat zaliczyli zaledwie cztery sumaryczne epizodyczne występy w reprezentacji, mogą zbawić obronę tej kadry? Mogą rywalizować o powołanie, znaleźć się w kadrze, ale jakoś trudno nam uwierzyć, żeby to mieli być nowy liderzy bloku defensywnego.
Co innego Paweł Dawidowicz, który w przeszłości udowadniał już, że poziom reprezentacyjny go nie przerasta, potrafił być świetny, jak chociażby z Anglikami za Sousy. Problem w tym, że od dłuższego czasu boryka się z problemami zdrowotnymi. Stracił prawie całą wiosnę minionego sezonu, jesienią grywał w kratkę, na przełomie 2022 i 2023 roku wrócił do regularnych występów, żeby zaraz znów wypaść z kadry meczowej. Teraz pojawia się światełko w tunelu, ale to wciąż trochę taka jedna wielka niewiadoma.
Reszta? Przemysław Wiśniewski zaczyna przebijać się w Serie A. Warto obserwować. Damian Michalski nie odbił się od 2. Bundesligi. Wymaga przetestowania w jakichś mniej istotnych meczach, bo doświadczenia w wielkim futbolu nie ma żadnego i mogłoby to okazać się dla niego bardzo bolesną weryfikacją. Michał Helik solidnie radzi sobie w jednej z najgorszych ekip Championship. I to sprawia, że o zachwytach nie ma mowy. Kamil Piątkowski błyszczy w Gencie, ale raz, że coraz częściej widzą go tam na wahadle, dwa, że cholernie często przytrafiają mu się urazy, trzy, że i w dorosłej kadrze, i w młodzieżówce bywał niebywale elektryczny. Sebastian Walukiewicz grzeje ławę w Empoli. Do gry dopiero wrócił Bartosz Salamon. Ciekawą opcją wydaje się Maik Nawrocki, ale wciąż jest zbyt chimeryczny. Może kiedyś do tego poziomu doskoczy Ariel Mosór. Ale „może” i „kiedyś”. Artur Jędrzejczyk…
Dobra.
Stop.
Ból głowy ze środkiem obrony
Nie jest dobrze.
Ba.
Jest źle.
Ten nie gra. Ten gra słabo. Ten nie gra dobrze. Ten może zacznie dobrze grać, ale może też zacznie grać słabo. Za dużo niewiadomych, za mało gotowych rozwiązań. Środek obrony tej drużyny praktycznie nie istnieje na zaledwie miesiąc przed pierwszymi meczami reprezentacji Polski w eliminacjach do Euro 2024. I nie zanosi się na jakąś spektakularną poprawę.
Czytaj więcej o reprezentacji Polski:
- Bielik: Mam nadzieję, że pod wodzą Santosa będziemy wychodzić na rywali z „jajem”
- Mielcarski: Santos jest człowiekiem który mówi piłkarzom szczerą i czasami trudną prawdę
- Kapino: „Fernando Santos ma to coś. Wie, jak odnieść sukces”
- „Inżynier z Penty”, który ma naprawić przeciekającą polską łódź
- Beto dla Weszło: – Santos sprawił, że ludzie zaczęli szanować reprezentację Portugalii
- Trela: Próba dogodzenia wszystkim. Santos jako dobra odpowiedź na inne pytanie
- Santos: – Prowadzą mnie dwa słowa, „my” i „wygrywać”
- Cristovao: – Fernando Santos to trener staromodny, z poprzedniej epoki
Fot. Newspix