Reklama

Pusta berlińska droga. Dlaczego w Hercie znów wszystko poszło źle

Michał Trela

Autor:Michał Trela

12 lutego 2023, 09:32 • 10 min czytania 17 komentarzy

Klub, w który w ostatnich latach wpompowano setki milionów euro, zamiast grać na miarę europejskiej metropolii, kolejny rok z rzędu walczy o utrzymanie. Czasy „Big City Club” będą w stolicy Niemiec wspominane jako jedne z najgorszych w historii klubu. A lądowanie po nich może być bardzo twarde.

Pusta berlińska droga. Dlaczego w Hercie znów wszystko poszło źle

Gdyby Fredi Bobić w kultowym programie „Doppelpass” w telewizji Sport1 wypowiedział jeden z ulubionych frazesów wszystkich niemieckich działaczy, chwilę później musiałby sięgnąć do kieszeni. Stojąca od dekad na stole świnka skarbonka („Phrasenschwein”), którą trzeba zasilać drobnymi kwotami za każdym razem, gdy wygłosi się jakiś komunał, ma zachęcać zapraszanych gości do unikania haseł-wytrychów. Nadużywane przez trenerów, prezesów i dyrektorów sportowych zdanie: „Fussball ist ein Tagesgeschaeft” na pewno do takich należy. Lecz nikt dobitniej od byłego dyrektora sportowego Herthy Berlin nie przekonał się, że futbol to naprawdę codzienny biznes. A zwrot akcji, jaki dokonał się niedawno z jego udziałem, to jedno z największych zaskoczeń bundesligowej zimy.

MEDIALNY FAWORYT

Gdy tylko zakończył się mundial i Niemcy zaczęli szukać winnych kolejnego niepowodzenia, ze stołka dyrektora sportowego federacji po osiemnastu latach strącony został powszechnie nielubiany Oliver Bierhoff. Na jego miejsce zaczęto szukać kogoś, kto byłby jego przeciwieństwem. Czyli powszechnie lubianego. A przy tym mającego odpowiednie kompetencje, by pomóc przywrócić niemiecką reprezentację na dobre tory przed przyszłorocznymi mistrzostwami Europy. Medialna giełda szybko znalazła faworyta. Bobić łączył „zapach stajni”, którego zdążył się nawdychać, grając m.in. w VfB Stuttgart czy Borussii Dortmund oraz reprezentacji Niemiec, z bogatym doświadczeniem działacza-reformatora. Wprawdzie jako dyrektor sportowy Stuttgartu nie wykazywał jeszcze ponadprzeciętnych zdolności, ale już we Frankfurcie wykonał znakomitą pracę, podnosząc z kolan jedną z największych marek niemieckiego futbolu. Wydawał się więc ciekawym kandydatem do stworzenia pomostu między związkowymi władzami, selekcjonerem Hansim Flickiem oraz piłkarzami.

BEZROBOCIE ZAMIAST AWANSU

Także dlatego, że za Bobicia trzeba by było coś zapłacić, ostatecznie spontanicznie postawiono jednak na Rudiego Voellera, jedną z postaci, która w niemieckim futbolu ma najmniej negatywnego elektoratu. Ale Bobić nie musiał być wielce rozczarowany. Miał przecież ciekawą pracę, której na własne życzenie podjął się półtora roku wcześniej, gdy czuł, że we Frankfurcie dobrnął już do ściany i postanowił ruszyć do stolicy, by przy pomocy milionów pompowanych przez Larsa Windhorsta wreszcie wykorzystać jej potencjał. Z uśmiechem i medialną gracją przyznał, że on też kocha Rudiego Voellera. Dwa tygodnie później, trzy dni przed końcem zimowego okna transferowego, Hertha go zwolniła. Zamiast zostać jednym z najpotężniejszych działaczy niemieckiego futbolu, znalazł się na bezrobociu. Co dziś rzadkie, nie zapowiadała tego żadna medialna plotka, ani jedna spekulacja, przeciek. Wiadomość o tym spadła jak donica z balkonu.

WRACAJĄCY NASTĘPCA

Pikanterii wydarzeniom dodał fakt, że gdy krótko potem prezydent Kay Bernstein próbował wyjaśnić opinii publicznej sensacyjną zmianę, u jego boku siedział Benjamin Weber. Były dyrektor akademii, który jedenaście miesięcy wcześniej zrezygnował z pracy, nie mogąc dojść do porozumienia z Bobiciem oraz przyprowadzonymi przez niego ludźmi. Nagle z dnia na dzień został jego następcą, choć nigdy wcześniej nie pracował w tej roli. Hertha dostarczyła kolejnych pozaboiskowych nagłówków, jak regularnie czyniła, odkąd w połowie 2019 roku miliony zaczął w nią pompować Windhorst, kontrowersyjny inwestor, w latach 90. uznawany za cudowne dziecko niemieckiego świata biznesu.

Reklama

ŻYWOT SZAREJ MYSZKI

Hertha również znalazła się wówczas z dnia na dzień w zupełnie nowej rzeczywistości. Po dwóch spadkach z przełomu dekad nauczyła się wieść żywot szarej myszki Bundesligi, co kompletnie nie licuje z wizerunkiem globalnej metropolii, w której funkcjonuje. Michael Preetz, wieloletni dyrektor sportowy i Pal Dardai, zainstalowany przez niego trener, z którym sam grał kiedyś w barwach ekipy z Charlottenburga oraz prezydent Werner Gegenbauer, nauczyli wszystkich minimalizmu, twardego stąpania po ziemi, myślenia o sobie jako o małym albo maksymalnie średnim klubie. Futbol, jaki proponowali, był nudny, w warunkach Bundesligi wręcz archaiczny. Transfery, jakich dokonywali, raczej nie generowały nagłówków. Nawet gdy z rzadka pozyskali jakieś rozpoznawalne w skali międzynarodowej nazwisko, jak Salomona Kalou, to tylko takie, które byli wpleść w swoje siermiężne tryby, nie dodając im nawet odrobiny ekstrawagancji. Ta strategia raczej nie pozwoliła na zdobycie rzesz nowych kibiców, ale przynajmniej gwarantowała spokojne miejsce w środku tabeli, a nawet dwukrotne awanse do europejskich pucharów.

STO MILIONÓW NA SEZON

Gdy pojawiły się do dyspozycji nowe miliony, cały minimalizm wyrzucono do kosza. Chciano iść w górę jak najszybciej. Ante Cović, były trener rezerw, który zastąpił w pierwszej drużynie Dardaia, by dać choć odrobinę odważniejszy futbol, został szybko zmieniony przez Juergena Klinsmanna, wracającego do ojczyzny prosto z Kaliforni. Nowe nabytki? Dość szukania w rynsztoku. W Fortunie Duesseldorf eksplodował talent Dodiego Lukebakio, którego chciało pół ligi? Za 20 milionów trafił do Berlina, dwukrotnie bijąc dotychczasowy klubowy rekord transferowy. Gdy trzeba było znaleźć mu partnera, znalazło się osiemnaście milionów na Matheusa Cunhę z Lipska. By pół roku później dorzucić jeszcze 24 miliony (nowy rekord) za — z polskiej perspektywy — Krzysztofa Piątka — ale z berlińskiej za dziewiątkę Milanu, która kilka miesięcy wcześniej była jednym z największych objawień lig europejskich. By chwilę potem jeszcze raz pobić ten rekord na Lucasa Tousarta, który chwilę przed przeprowadzką z Olympique Lyon strzelił gola eliminującego Juventus z Ligi Mistrzów. Ponad sto milionów wydane w jednym sezonie. To były nowe realia berlińskiego, jak to zwykł określać Klinsmann, „Big City Club”.

CHAOTYCZNE CZASY

Zwolnienie Bobicia ostatecznie domknęło po trzech i pół roku ten fatalny dla klubu etap, podczas którego przepalono mnóstwo pieniędzy, wygenerowano mnóstwo negatywnych nagłówków i zgotowano kibicom jeszcze więcej frustracji. Klub, który przed Windhorstem stabilnością na stanowisku trenera ustępował tylko SC Freiburg, w cztery lata miał ośmiu trenerów. Żadnemu nie udało się nawet zająć miejsca w górnej połowie tabeli, o pucharach nawet nie mówiąc. Zdecydowana większość trafiała do Berlina, by walczyć o utrzymanie. Gdy było już naprawdę źle, wezwano nawet na ratunek Dardaia. Oczywiście po to, by krótkoterminowo pomógł, zanim znów będzie można wrócić do osiągania wielkich celów.

DYREKTOR BEZ ŚRODKÓW

Wyciągnięcie Bobicia z Frankfurtu w 2021 roku miało nadać temu chaotycznemu szastaniu pieniędzmi ręce i nogi. Dopiero na miejscu nowy dyrektor sportowy dowiedział się, że większość pieniędzy od Windhorsta została już wydana i jeśli chce jakoś podziałać na rynku transferowym, najpierw musi coś na nim zarobić. Zamiast wydawać miliony, miał schodzić z drogich kontraktów i przynosić do klubu pieniądze. W ostatnich dwóch sezonach berlińczycy wypracowali ponad 40-milionowy transferowy zysk. Druga część karkołomnego zadania poszła jednak Bobiciowi gorzej: bo przecież za mniejsze pieniądze miał zbudować lepszy zespół.

NIESZCZĘŚLIWA RĘKA

Spiskowe teorie dziejów mówią, że Hertha tak się spieszyła ze zwolnieniem Bobicia, bo od marca miał wejść w życie zapis w jego umowie, gwarantujący mu większe zarobki i przedłużenie kontraktu. Inni zorientowani w realiach niemieckiej stolicy spekulowali, że poszło o sprawy międzyludzkie i to, że Bernstein, były gniazdowy, który w maju zeszłego roku wygrał wybory na prezydenta klubu, czuł się traktowany mało poważnie przez dyrektora. Ale niezależnie od wytłumaczenia dziwnego momentu rozstania, nie sposób nie zauważyć, że Bobić zapomniał wziąć z Frankfurtu swoją szczęśliwą rękę. Z nowymi nabytkami zwykle nie trafiał, niezależnie od tego, czy ściągał anonimowych graczy z ligi szwajcarskiej, czy rozpoznawalnych w skali międzynarodowej piłkarzy jak Stevan Jovetić. Jego trenerskie wybory budziły w ogólnokrajowej skali wręcz zdumienie. Tayfun Korkut, zawodzący praktycznie wszędzie, gdzie się pojawiał, kompletnie nie obronił się jako następca Dardaia. Felix Magath z kolei obronił się jako jego następca. Ale samo ściąganie go z emerytury pokazało stopień desperacji Bobicia.

Reklama

ZMIANA INWESTORA

W tym sezonie długo wydawało się, że jednak będzie inaczej. Sandro Schwarz, młody i roztaczający dobrą energię były trener FSV Mainz i Dynama Moskwa zadbał, by Hertha przynajmniej sprawiała wrażenie, że zmierza w jakimś kierunku. Po koszmarnych meczach z zeszłego sezonu, w tym przyszło wiele takich, w których berlińczyków oglądało się przynajmniej przyzwoicie. Można nawet było się łudzić, że drużyna ze stolicy zasłużyła na więcej punktów, niż w rzeczywistości zdobyła. Co jednak ważne, przebrnęła bez większych turbulencji przez kolejne pozasportowe sprawy, którymi żyło otoczenie klubu. Afera szpiegowska, w której oskarżano Windhorsta o nielegalne szukanie haków na byłego prezydenta Gegenbauera i aktywne wpływanie na medialny krajobraz stolicy Niemiec, by zmusić go do rezygnacji ze stanowiska, odejście mniejszościowego akcjonariusza, poszukiwanie kogoś, kto kupi od niego akcje. To wszystko odwracało medialną uwagę od występów drużyny. Gdy ostatecznie Windhorst sprzedał swoje akcje amerykańskiej grupie 777 Partners, czyli właścicielom Genoi, Standardu Liege, Red Star Paris, Melbourne Victory, Vasco Da Gama oraz częściowo Sevilli, miał wreszcie zapanować spokój. Jak zwykle bywa w takich sytuacjach, właśnie wtedy na boisku wszystko zaczęło iść źle.

PUNKT ZWROTNY

W 2023 rok Hertha weszła pełna energii i szybko objęła prowadzenie w ważnym dla układu dolnej części tabeli meczu z Bochum. Ale sędzia anulował bramkę, uznając, że kilkadziesiąt sekund przed trafieniem piłka została wygarnięta zza linii końcowej. Gdyby Amazon nakręcił film o Hercie jednak w tym sezonie — miał to zrobić rok wcześniej, ale jego publikacja została zablokowana w atmosferze wzajemnych oskarżeń Windhorsta i klubowych działaczy — od tego momentu mogłaby się zaczynać historia. Nikt tego nigdy nie sprawdzi, ale to mógł być punkt zwrotny sezonu. Bo krótko potem Hertha straciła trzy gole i zaczęła wpadać w spiralę, która kręci się do dziś.

BRAK WZMOCNIEŃ

Aktualny bilans berlińczyków na wiosnę to cztery porażki, w tym 0:5 u siebie z Wolfsburgiem i piąta z rzędu derbowa z Unionem, jeden strzelony gol i trzynaście straconych. Z dobrej gry pozostały tylko wspomnienia, a rozbici psychicznie zawodnicy, coraz bardziej panikujący, że powtórzą się demony sprzed roku, gdy utrzymanie zapewnili sobie dopiero, odwracając w rewanżu losy barażu z HSV, przestali prezentować poziom godny Bundesligi. Kadra potrzebowała wzmocnień, ale i te nie nastąpiły. Ruchy przygotowywane przez Bobicia zostały w końcówce okna transferowego zablokowane przez jego następców, którzy z kolei sami nie zdążyli zrobić niczego swojego. Jedyną aktywnością w ostatnich godzinach zimowego okna było pozyskanie Tolgi Cigerciego z Ankaraguecue, który wrócił do Berlina po sześciu latach. Trener Schwarz liczył na więcej narzędzi w walce o utrzymanie. Zwłaszcza że stoper Agustin Rogel i skrzydłowy Chidery Ejuke są kontuzjowani.

PUSTE HASŁO

Zamiast przedstawić nowych ludzi, w Berlinie przedstawiono nową strategię. Ma nią być powrót do źródeł. Prezydent Bernstein wielokrotnie mówił o „DNA Herthy” i „Berlińskiej Drodze”, jednak nie wypełnił tych haseł treścią, a nawet fani mieliby problem ze zdefiniowaniem, czym konkretnie może być „DNA Herthy” i dokąd wiedzie berlińska droga. Zwłaszcza że akurat, jeśli kogoś brakowało w klubie w ostatnich latach, to ludzi ze świeżymi pomysłami, a nie z Herthą w życiorysie. Preetz i Dardai grali w niej jeszcze jako piłkarze. Podobnie jak Cović, Arne Friedrich, sprowadzony przez Klinsmanna w charakterze kogoś w rodzaju menedżera, Andreas „Zecke” Neuendorf, który był asystentem Dardaia, a teraz wrócił, by pomagać Weberowi w prowadzeniu działu sportowego, Kevin-Prince Boateng, wychowanek ściągnięty po wojażach, by drużyna miała lidera na boisku oraz w szatni, czy nawet Bobić, który jako piłkarz też grał w Hercie. Jedyny konkret płynący z prezentacji nowej strategii to chęć ponownego zwrócenia się w kierunku własnej młodzieży, czyli jedynego, co w ostatnich latach funkcjonowało nieźle. Inna sprawa, że z najzdolniejszej grupy w tej dekadzie największą karierę robi Arne Maier, grający w FC Augsburg. Pozostali zwykle grają jak Dennis Jastrzembski, na poziomie Śląska Wrocław lub jeszcze gorszym. Nie wygląda to na złote pokolenie, które zostało zmarnowane, jak można było mówić jeszcze dziesięć lat wcześniej o drużynie zbudowanej wokół braci Boatengów.

NAJGORZEJ OD 13 LAT

Przede wszystkim nowa strategia nie wygląda jednak jak starannie zaplanowany plan wyjścia z coraz większych problemów. Hertha jest przedostatnia, ma jeszcze bezpośredni kontakt z miejscem barażowym, ale bezpieczna strefa coraz mocniej ucieka. Zgromadziła tylko czternaście punktów, najmniej od spadkowego sezonu 2009/10. Nawet rok temu, gdy uratowała się w ostatnich momentach sezonu, miała na tym etapie siedem punktów więcej. Trener Schwarz jeszcze trzyma się na stanowisku, ale bez drastycznej poprawy wyników — Hertha przegrała sześć z ostatnich ośmiu meczów, a łącznie wygrała w tych rozgrywkach tylko trzy — i on za chwilę będzie zagrożony. Naturalnym zwieńczeniem całej próby zbudowania w Berlinie piłkarskiej potęgi byłoby ponowne zatrudnienie Dardaia, który właściwie nie zasługuje, by jego rządy wspominać z sentymentem. Ale z dzisiejszej perspektywy czasy, w których Hertha była solidnym i niewygodnym dla każdego średniakiem, wydają się jakąś złotą epoką.

WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Komentarze

17 komentarzy

Loading...