Reklama

Trela: Ucieczka do przodu. Czy Wisła Kraków będzie musiała spojrzeć prawdzie w oczy?

Michał Trela

Autor:Michał Trela

10 lutego 2023, 09:40 • 11 min czytania 68 komentarzy

Białą Gwiazdę od lat trzyma przy życiu nadzieja, że jeśli wszystkie doraźne działania cudownie przyniosą efekt, już za chwilę znajdzie się tam, gdzie kibice chcieliby ją widzieć. Najpierw była to walka o mistrzostwo, potem o puchary, górną ósemkę, stabilne utrzymanie, jakiekolwiek utrzymanie, bezpośredni awans, a obecnie jakikolwiek awans.

Trela: Ucieczka do przodu. Czy Wisła Kraków będzie musiała spojrzeć prawdzie w oczy?

Każde kolejne fiasko takich prób przybliża jednak moment, w którym trzeba będzie gorzko opowiedzieć o tym, co jest w tej chwili. Najnowszy hiszpański zwrot to już chyba ostatnia próba odwlekania tego momentu i przykrycia wszystkich braków sukcesem sportowym.

Wisła Kraków. Jarosław Królewski jak Jennifer Lopez

Trzy lata temu, zupełnie tego nie przeczuwając, miałem szczęście uczestniczyć w punkcie zwrotnym w historii ratowania Wisły Kraków. Kiedy dostawałem zaproszenie do „Stanu Futbolu”, jeszcze nie wiedziałem, że obok mnie w studiu będzie siedział Jarosław Królewski. A gdy już wiedziałem, jeszcze nie miałem pojęcia, co za chwilę przekaże. Na początku programu wygłosił monolog, w którego trakcie poinformował, że wraz z Jakubem Błaszczykowskim oraz – wówczas jeszcze nieujawnionym – Tomaszem Jażdżyńskim, zrzuci się po milionie, by przejąć akcje klubu i rozpocząć jego ratunek. Siedzieliśmy wtedy wszyscy jak na gali Oscarów w towarzystwie Jennifer Lopez: absolutnie pewni, że nikt na nas nie patrzy. Wszyscy patrzyli na Królewskiego, który wówczas wywołał dziki entuzjazm w wiślackiej społeczności i po raz pierwszy został gwiazdą sportowego światka.

Kiko Ramirez i projekt hiszpańskiej Wisły Kraków [WYWIAD]

Reklama

Intuicyjnie patrzyłem wówczas na to wszystko nieufnie, co wyraźnie dało się odczuć. W poprzednich kilku latach słuchałem już paru osób rządzących Wisłą, które opowiadały, że za chwilę wszystko będzie przepięknie. Królewskiego nie znałem, ale rola, w jakiej przychodził („cudowny ratownik Wisły Kraków”) nakazywała nieufność. Nie podobało mi się, że każdą sprawę, która dotąd była skomplikowana, określał jako prostą do rozwiązania. Nie chciał rozmawiać o przeszłości, tylko o przyszłości. Nie chciał, by Wisła sprzedawała, kogo tylko się da i próbowała juniorami obronić przewagę nad strefą spadkową. Nie chciał oszczędzać na każdym kroku, chciał mierzyć wysoko, czego dobrze się słuchało, ale w co trudno się wierzyło.

Jawił mi się w najlepszym wypadku jako odrealniony marzyciel. Ale, jak się okazało, byłem wtedy raczej odosobniony, mój Twitter tuż po programie zalała fala wiślaków niezadowolonych z mojego braku entuzjazmu, powątpiewania i szukania dziury w całym. Dopiero po czasie musiałem przyznać Królewskiemu rację: w tamtym momencie Wisłę można było uratować tylko, wykorzystując entuzjazm społeczności, a nie zderzeniem z twardą rzeczywistością. On to rozumiał, ja nie. Dzięki temu uzbierał, wraz z ekipą, rekordowo dużo pieniędzy w rozmaitych akcjach crowdfundingowych i zyskał zaangażowanie finansowe całej społeczności. Z moim podejściem kawa na ławę nie uzbierałby nawet jednej dziesiątej tych kwot.

Trudna odbudowa

Czas przyznał jednak rację również tamtemu mnie. Rzeczywistość Wisły była trudna, przeprowadzanie licznych zmian, które miały być proste, okazało się bardzo skomplikowane, a wyjście z problemów znacznie bardziej czasochłonne, niż wtedy było to przedstawiane. Oczekiwałem w tamtej sytuacji od władz Wisły, że przestaną pudrować rzeczywistość i powiedzą czarno na białym, jak źle jest. W tamtym momencie faktycznie nie było to najlepsze rozwiązanie. Ale pytanie, czy da się pudrować rzeczywistość w nieskończoność, pozostaje otwarte. A wręcz z każdą kolejną rundą wydaje się coraz bardziej aktualne.

Czułem wówczas nieufność o tyle, że w głowie miałem jasno wyklarowany model, co Wisła powinna teraz zrobić: drastycznie obniżyć oczekiwania i bardzo jasno to zakomunikować. Uświadomić każdemu kibicowi, który sam z siebie tego nie zrozumiał, bo wychował się na Żurawskim, Frankowskim i meczach z Panathinaikosem, że aktualne realia rynkowe wyglądają inaczej. Dosadnie inaczej. Brutalnie szczery prezes, bez absolutnie żadnego zmysłu dyplomaty, przemawiałby mniej więcej tak:

„Raków Częstochowa to dla nas absolutnie odległa galaktyka. Warta Poznań to stabilny ekstraklasowy klub. Stal Mielec też gra ligę wyżej. Miedź Legnica i Radomiak to kluby zdolne podbierać nam zawodników. Jeśli piłkarz dostaje ofertę z Piasta Gliwice i Wisły Kraków, to dla jego kariery lepiej, by trafił do Piasta Gliwice. A jeśli w telewizji mówią o ekstraklasowej Wiśle, mają na myśli Płock. Nie mogliśmy pozyskać tego zawodnika, bo naszą ofertę przebiła Nieciecza. I tak, będę dosadny, Cracovia to ten silniejszy z krakowskich klubów.”

Reklama

Prezesowi Wisły, który wyszedłby w świat z tego typu komunikatem, klaskałbym felietonami najgłośniej jak tylko potrafię. Zwłaszcza, jeśli za takim komunikatem poszłyby wynikające z niego działania. Trenerem Wisły Kraków będzie, choćby nie wiadomo co się działo, Radosław Sobolewski, bo w aktualnej sytuacji jest to najlepszy z możliwych kandydatów. Być może lepszy warsztatowo byłby Dawid Szulczek. Być może ktoś bardziej chciałby Marcina Brosza. Być może komuś wpadł w oko Daniel Myśliwiec.

„Szanujemy, może nawet też tak myślimy, ale Szulczek to trenerska gwiazda wyższej ligi niż nasza, nie jesteśmy dla niego atrakcyjni, Brosz pracuje z kadrą młodzieżową, ale gdy będzie chciał wrócić na klubowy rynek, to nawet na nas nie spojrzy, a Myśliwiec jest nie do wyrwania ze Stali Rzeszów, bo ma tam możliwości rozwoju, których my nie jesteśmy mu dziś w stanie zaoferować. Zostaniemy więc z Sobolewskim, który przecież niedawno pracował w aktualnie silniejszej z Wiseł, a środek tabeli I ligi to dziś dla niego adekwatny poziom. To, że jeszcze przy okazji jest legendą naszego klubu, jest tylko dodatkowym atutem, sprawiającym, że go nie tkniemy nawet w przypadku braku awansu. Jeśli się nie uda, to nie z winy trenera.”

Budowa nowej Wisły Kraków? „Piłkarze wystarczająco dobrzy”

Budowa zespołu? „Przestaniemy ciągle mieszać w składzie, zatrudniając tak wielu zawodników, że w końcu o żadnym nie możemy się dowiedzieć, czy jest dobry, bo tworzymy w ten sposób środowisko, które nie sprzyja nikomu. Tak, też widzieliśmy napastników lepszych niż Michał Żyro. Ale na środek tabeli I ligi Michał Żyro jest jak znalazł. Patryk Plewka, Konrad Gruszkowski i Piotr Starzyński to nie są wychowankowie, za których ktoś kiedyś zapłaci miliony euro. Ale jeśli mają ogrywać się i rozwijać, a potem jeszcze pewnie strzelać nam gole, w Stalach Rzeszów, Chojniczankach i Odrach, lepiej niech rozwijają się u nas. Bo jeśli chcemy wyjść z kryzysu, musimy sprawić, że nasi najlepsi młodzi piłkarze nie będą musieli od nas wyjechać, żeby pokazać, że potrafią grać w piłkę, tak, jak musieli kiedyś Alan Uryga, Remigiusz Szywacz, Jakub Bartosz, Michał Nalepa, Krzysztof Mączyński czy bracia Makowie. Kolejnych wychowanków nie będziemy już tłamsić za to, że nie spełniają naszych wygórowanych oczekiwań.”

Awans? „Chcielibyśmy w końcu rozegrać dobrą rundę. W poprzednich sezonach do drugiego miejsca potrzebne były przynajmniej 62 punkty, czasem nawet 65. My, już poza półmetkiem, mamy 24. Musielibyśmy rozegrać wiosnę lepszą niż ŁKS jesień, czyli zmienić się ze średniej drużyny w najlepszą, by w ogóle zakręcić się w czołowej dwójce. 38 punktów to jakieś dwanaście do trzynastu zwycięstw w szesnastu pozostających do końca meczów. Jeśli jedenaście, to pozostałych pięć musielibyśmy zremisować, a więc musielibyśmy rozegrać rundę bez porażki. Jesienią ponieśliśmy ich sześć. Panie redaktorze, trzynaście zwycięstw to my uzbieraliśmy przez ostatnie półtora sezonu, a nie przez pół. A wiosną mamy bardzo mocno ograniczoną pojemność stadionu, trudno będzie z niego zrobić twierdzę. Czekają nas wyjazdy do Gdyni, do Katowic, do Niepołomic, Łodzi, Bielska-Białej, Chorzowa. Dwanaście-trzynaście zwycięstw w rundzie? Bezpośredni awans graniczyłby z cudem.”

Baraże? „Bardziej realne. By do nich wejść w poprzednich sezonach potrzeba było 50-56 punktów. Czyli potrzeba jakichś ośmiu-dziewięciu zwycięstw i kilku remisów. Do zrobienia, choć pamiętamy, że z ostatnich dwunastu meczów wygraliśmy jeden. No i że jeśli nawet wejdziemy do szóstki, to raczej bliżej szóstego miejsca niż trzeciego. Czyli będziemy musieli wygrać dwa wyjazdy z rzędu, co w ostatnich trzech sezonach udało nam się raz, gdy rywalami były Resovia i Odra Opole, których tym razem może zabraknąć w barażach. Będziemy więc w nich mieli mniej niż 25 procent szans na sukces. Prawdopodobieństwo naszego awansu Piotr Klimek, zajmujący się podobnymi wyliczeniami, oszacował na jakieś 10%. Tak, pamiętam, że Górnika Zabrze w pewnym momencie wynosiło mniej niż jeden procent, ale mam tu dla pana miskę z cukierkami, w której 90 jest zatrutych, a dziesięć takich, po których nikt się nie zatruje. Może chce się pan poczęstować? Nie? Dlaczego? Przecież w misce Górnika Zabrze był tylko jeden niezatruty cukierek, a dalej żyje.”

Jak triumwirat rządził Wisłą Kraków?

Każdy styl jest godny Wisły, żadnych oczekiwań

Styl gry? „Chcielibyśmy grać ładnie, ale możliwości mamy, jakie mamy. Będziemy ćwiczyć wszystkie aspekty gry, wiedząc doskonale, że są w tej lidze drużyny o większych możliwościach kadrowych od nas. Czasem więc zagramy z kontry. Czasem będziemy bazować na stałych fragmentach gry. Jeśli nie unikają tego silniejsze drużyny, walczące o bezpośredni awans, jak Puszcza Niepołomice, nie ma żadnego powodu, by brzydziła się prostszymi środkami także Wisła Kraków. Jesteśmy w tej lidze nowi, musimy się jej nauczyć, nawet silniejsze kadrowo drużyny miały z tym w ostatnich latach problemy.”

Dlaczego to wszystko? „Od czego by tu zacząć. Od tego, że nasz wieloletni właściciel inwestował w emocje i tylko one po nim pozostały? Że oddał nasz klub na podstawie sfałszowanych gwarancji bankowych, w ręce oszusta? Że odbili go potem nasi kibice, by wyprowadzać z niego pieniądze? Że potem legenda klubu okazała się całkowicie niezdolna do zarządzania nim? Że wybuchła globalna pandemia? Że kilkaset kilometrów od nas wybuchła wojna, a my spadliśmy z ligi, tracąc większość pieniędzy z praw telewizyjnych? Że inflacja osiągnęła niewidziane od dekad poziomy, sprawiając, że firmy nie chcą inwestować w sponsoring? Że poprzedni prezes całkowicie zlikwidował dział sportowy? Że działamy w mieście, które, gdy nam za bardzo nie przeszkadza, to już się cieszymy? Że za jedynego zawodnika, którego w ostatnich latach sprzedaliśmy za dobre pieniądze, Saudyjczycy nam nie zapłacili? Że rząd zdecydował się zorganizować w Krakowie śmieszne Igrzyska Europejskie, przez co na kilka miesięcy tracimy większość stadionu, a co za tym idzie jedyną nogę przychodową, która jeszcze jakoś funkcjonowała? Mam wyjaśniać dalej, czy już rozumiecie dlaczego nie należy mieć wobec nas żadnych oczekiwań?”

Były już kluby, które kiedyś mniej więcej coś takiego zrobiły. Byli już prezesi, który przez lata takie rzeczy opowiadali. Hans-Joachim Watzke pierwsze sezony funkcjonowania w zawodowej piłce spędził głównie na tym, by wszystkim wokół wyjaśniać, dlaczego mają zapomnieć o tym, że Borussia Dortmund niedawno wygrała Ligę Mistrzów, przed chwilą była mistrzem Niemiec, przedwczoraj grała w finale Pucharu UEFA, a jej zawodnik dostawał Złotą Piłkę. Uczył otoczenie nowego sposobu myślenia, w którym transfer za cztery miliony euro z polskiej ligi to jakiś królewski wydatek, koślawy Kevin Grosskreutz to wspaniały piłkarz, bo ma niesamowite serducho do walki, trener z II ligi w potarganych dżinsach to najlepszy kandydat, jakiego są w stanie zdjąć z rynku, a najlepsze wspomnienie w sezonie, jakie klub może im zaoferować, to gol Ebiego Smolarka w derbach z wielkim Schalke, przybliżający Borussię do utrzymania w lidze i oddalający nielubianego rywala od mistrzostwa.

Zejście z pułapu Ligi Mistrzów

Szczególne miejsce w galerii zasłużonych dla Eintrachtu Frankfurt ma Heribert Bruchhagen, który dla każdego kibica majaczącego coś o Anthonym Yeboahu czy Jay-Jay’u Okochy, miał odpowiedź, że Pawła Kryszałowicza też na pewno polubią. Wielkim sukcesem było, gdy udało się utrzymać w lidze, ale nie zawsze wychodziło tak dobrze. Sprzedaż najlepszego zawodnika do Wolfsburga czy Hoffenheim była sukcesem, który należało świętować, bo sprawiała, że może zepnie się budżet. Jeśli dziś Eintracht Frankfurt szykuje się do fazy pucharowej Ligi Mistrzów, a Borussia Dortmund ma stabilne miejsce w dwudziestce najbogatszych klubów świata, to w dużej mierze dzięki temu, że kilkanaście lat temu byli tam ludzie, tacy jak Watzke i Bruchhagen, którzy nauczyli rozentuzjazmowane tłumy, że czas piec mniejsze bułeczki. To piękne niemieckie określenie na zmniejszenie ambicji, lekkie dostosowanie oczekiwań do rzeczywistości. Nie zbankrutujemy, nie pójdziemy na dno, ale sytuacja ekonomiczna zmusza nas do pieczenia mniejszych bułeczek. Też można się nimi najeść, jednak na gigantomanię już nie ma tu miejsca.

Przyznaję, że patrząc na aktualną Wisłę Kraków, czuję się podobnie jak trzy lata temu w „Stanie Futbolu”. Znów Królewski wjechał na białym koniu, znów kilkoma sprawnymi ruchami zapewnił sobie sympatię społeczności i przełamał wisielczy nastrój panujący pod koniec jesieni. Znów mam poczucie, że zrobił nie to, czego w danym momencie oczekiwałem. Słuchając pożegnalnego wystąpienia Tomasza Jażdżyńskiego, otrzymywało się obraz klubu, który znów stanął na skraju wielkich tarapatów. Słuchało się tego, jak szczerej zapowiedzi trudnych czasów. Ale takich naprawdę trudnych, przy których to, co było dotychczas, to pikuś. Kilka tygodni później po tamtych wypowiedziach nie ma już śladu. Jest Królewski, Kiko Ramirez, notes Kiko Ramireza, kilku dźwięcznie brzmiących Hiszpanów, z których niektórzy nawet ostatnio grali w piłkę, dni się wydłużają, za chwilę marzec, za chwilę wiosna. Czy coś może pójść nie tak? Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie, ja z synowcem na czele i jakoś to będzie.

Niewykluczone, że Królewski znów ma rację. Że ściągnięcie dużej liczby Hiszpanów faktycznie jest jak wpisanie kodu do gry. Że I liga to tak fatalne ekonomicznie miejsce, iż trzeba się z niego błyskawicznie wydostać, a mazgaić się, że jest ciężko, lepiej w Ekstraklasie, gdy można otrzeć łzy milionami z praw telewizyjnych. Że skoro można walczyć o awans w realiach ekonomicznych Puszczy Niepołomice, Ruchu Chorzów, czy Chrobrego Głogów, to w realiach ekonomicznych Wisły wręcz trzeba walczyć o awans. Jednocześnie jednak Puszcza, Ruch czy Chrobry walczą o awans, mimo skromnych możliwości finansowych, właśnie ze względu na to, że uświadomiły sobie, że nie ma drogi na skróty. Trzymają trenerów długo, niezależnie od kryzysów. Zbierają zawodników niechcianych gdzie indziej. Nie grają tak, by ich kibicom było przyjemnie, ale tak, by ich rywalom było nieprzyjemnie.

WIĘCEJ O 1. LIDZE:

MICHAŁ TRELA

fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Komentarze

68 komentarzy

Loading...