Teoretycznie Widzew i Jagiellonia są wiosną w tym samym miejscu. Obie drużyny pierwsze dwa mecze zremisowały, zdobyły identyczną liczbę punktów. W praktyce jednak gra tych ekip bardzo mocno się od siebie różni. Jednych ogląda się z przyjemnością, na drugich przez większość czasu z trudem się patrzy.
Ci pierwsi to oczywiście łódzki beniaminek. Stworzył widowisko z Pogonią Szczecin, strzelił trzy gole, ale też trzy stracił. Z Jagiellonią podopieczni Janusza Niedźwiedzia również mieli rozmach w ofensywie, wypracowali sobie mnóstwo sytuacji, lecz byli zbyt mało konkretni. A na koniec ponownie przytrafił się niecodzienny błąd w defensywie, z którego skorzystali rywale.
Widzew – Jagiellonia 1:1. Festiwal nieskuteczności gospodarzy
Zjawiński głową w słupek, Letniowski z rzutu karnego w poprzeczkę, wszędobylski Pawłowski kilkukrotnie minimalnie chybiający celu, Milos centymetry obok słupka – moglibyśmy tak wymieniać.
Widzew miał „Jagę” na widelcu i z niewiadomych względów powstrzymał się od konsumpcji. A gdy już wreszcie po wzorowej kontrze rezerwowy Dominik Kun trafił do siatki, Kreuzriegler w samej końcówce nie ogarnął krycia Bidy po przytomnym dośrodkowaniu Nene i goście również sobie pojedli. Bida chciał zgrywać, spóźniony w ustawieniu Austriak stanął mu na drodze i wyszedł z tego samobój na wagę remisu.
Jagiellonia nawet dobrze zaczęła. Prikryl błyskawicznie miał sytuację sam na sam po podaniu Guala, górą w tym pojedynku był Ravas. Później sam Gual dwa razy groźnie uderzał zza pola karnego. Dość szybko jednak Widzew uporządkował sobie przebieg wydarzeń i mecz ten wyglądał już tak, jak spodziewaliśmy się od samego początku. Gdy na dodatek „dziewiątka” białostoczan musiała zostać zmieniona z powodu mocno stłuczonego uda (w tym momencie zaniepokojeni musieli być także w Legii, w której Gual ma przejść testy medyczne), wydawało się, że „Jaga” bez swoich hiszpańskich gwiazd – Imaz był jedynie straszakiem na ławce – jest skazana na pożarcie.
I gdyby nie duża nieskuteczność łodzian, tak by się właśnie stało.
Wyniki przykrywają słabą grę
Nene dał ciekawą zmianę w porównaniu do ciągle słabiutkiego Pospisila, a Bida wprowadził trochę życia, ale całościowo Jagiellonia jest obecnie zespołem skrajnie nieekscytującym. W jej grze nie ma żadnego elementu, który budzi jakiś podziw. Sprawia ona wrażenie drużyny wciąż mającej problem systemowy. Jesienią często maskowali to Imaz z Gualem, w tym roku na razie maskuje to fart. Na dłuższą metę jednak z takim stanem rzeczy daleko się nie zajedzie. Mówiąc wprost: można dojechać do I ligi.
Widzew pretensje powinien mieć tylko do siebie. O ile punkt z Pogonią mimo wszystko mógł beniaminka cieszyć, bo trzykrotnie trzeba było odrabiać straty, o tyle w piątkowy wieczór żadnych pocieszających punktów zaczepienia się nie znajdzie. Brak narzekającego na drobny uraz Jordiego Sancheza to żadne usprawiedliwienie. Ten mecz należało wygrać i tyle.
Mecz, dodajmy, którego przeprowadzenie było zagrożone. Na szczęście organizatorzy poradzili sobie ze śniegiem. Początkowo na boisku zalegało sporo wody, ale im dalej w las, tym normalniej się grało. Przy okazji udało się przejść do historii z powodu półgodzinnego przesunięcia początku. Jak podał na Twitterze piłkarski statystyk Wojciech Frączek, w Ekstraklasie jeszcze nigdy nie rozegrano spotkania tak późno, czyli o 21:00.
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- „Odśnieżaliśmy boisko, a za pięć minut znów było zasypane”, czyli dlaczego nie grają w Płocku
- Marcin Flis: – Latem wybrałem ofertę z Chin, ale wtedy okazało się, że żona jest w ciąży [WYWIAD]
- „Zawodnik z Ekstraklasy nie może być rezerwowym w Primaverze”. O Mateuszu Kowalskim w Parmie
Fot. Newspix