Kojarzycie zapewne tę serię memów z wąsatym, pulchnym panem, który rzuca tekstami do szeregowych pracowników typu “panie Areczku, kawa Lipton jest dla zarządu, dla pana pół torebki Sagi”. Klasyka polskich januszexów, gdzie szeregowy pracownik jest traktowany jak mebel, którego można zastąpić skończoną liczbą studentów na stażu. Coś nam podpowiada, że wkrótce słynnego pana dyrektora z memów może zastąpić Dariusz Mioduski, a za typowy januszex zacznie uchodzić Legia Warszawa.
Nie tak dawno Mateusz Borek z Kanału Sportowego poinformował, że młodzi piłkarze Legii, którzy są ulokowani w bursie akademii klubu, mają dopłacać 500 złotych miesięcznie za obiady. Radosław Mozyrko na łamach legia.net przyznawał: – Z tego, co się orientuję, to chodzi chyba o wyżywienie, lecz nie wiem dokładnie dlaczego zostało to wprowadzone, więc nie chcę wypowiadać się na ten temat. Najlepiej byłoby zadzwonić do Marka Śledzia, dyrektora akademii.
Już wtedy zapaliła nam się w głowie lampka, że to naprawdę ciekawe podejście, ale uznaliśmy, że nie jest to jeszcze temat do grzania. Ale z dzisiejszych doniesień wyłania się naprawdę mało ciekawy obraz funkcjonowania Legii.
Otóż na początku tego roku na treningu jedna z zawodniczek Legii doznała kontuzji. I to takiej poważnej – zerwała więzadła krzyżowe przednie w prawej nodze. Koszty operacji i rehabilitacji wynoszą około 25 tysięcy złotych. Zaznaczmy, że zawodniczka Legia Ladies nie doznała urazu podczas schodzenia ze schodów, na spacerze czy na lodowisku podczas weekendowego szusowania na łyżwach, ale na treningu drużyny.
Jak to wygląda na normalnym, profesjonalnym poziomie uprawiania sportu? Nie mówimy o klubie z A klasy, gdzie po prostu kontuzjowany piłkarz czeka na operację na NFZ i do gry może wróci, a może będzie czekał tyle, że będzie kwalifikował się pod rozgrywki oldbojów. Otóż na profesjonalnym poziomie – a do takiego chyba aspiruje Legia – zgłasza się przypadek do ubezpieczyciela, ogarnia operację w klinice związanej z klubem umową i po operacji wysyła się ją do fizjoterapeuty na rehabilitację.
Niestety widocznie któryś z tych punktów w Legii nie działa, bo dziewczyna musiała założyć zbiórkę na zrzutka.pl. Dość szybko zebrano ponad 13 tysięcy, ale zbiórka została zdezaktywowana. Przypuszczamy, że komuś w Legii zapaliła się lampka ostrzegawcza – oho, wystawiamy się znów na strzał, dogadajmy się jakoś z dziewczyną, nie ma co sobie o 25 tysięcy psuć PR-u, można to jeszcze załatwić. Przynajmniej mamy taką nadzieję, że skoro mleko się już rozlało, to chociaż – nieudolnie i post factum, ale jednak – ktoś poszedł w Legii po rozum do głowy.
Sprawa z kasą za wyżywienie i przypadek piłkarki pokazują jednak sposób funkcjonowania Legii. Patrzymy w raporty Deloitte, słuchamy pana Mioduskiego i jego klakierów – wszystko wygląda pięknie, duże przychody, nadal ligowa czołówka. A później przychodzi co do czego i nie ma na obiady dla dzieciaków wychowywanych przez klub albo na operację dla piłkarki.
Co będzie dalej? Zawodnicy z rezerw mają na zmianę tankować klubowy autobus podczas wyjazdów? Rosołek ma zbierać ciuchy kolegów po treningach i zawozić do pralni? Runjaic będzie jeździł do Decathlonu po piłki? Sekcja koszykówki będzie robiła zrzutki na wynajęcie hali?
Później sobie przypominamy, że trzeci bramkarz pierwszej drużyny Legii zarabia ponad 100 tysięcy złotych miesięcznie i zaczyna nam się klarować obraz przedsiębiorstwa, w którym niektóre działy są przeinwestowane, a w niektórych kasy brakuje na tak elementarne rzeczy, jak ubezpieczenie czy sensowna opieka medyczna. Nie przeszkadza to jednak panu Mioduskiemu szczerzyć się do aparatu podczas pozowania do zdjęć z zespołem Legia Ladies.
My wiemy, że piłka nożna kobiet nie jest jeszcze na tym poziomie finansowym, co futbol w wydaniu mężczyzn. Z uśmiechem politowania słuchamy głosów typu “piłkarki powinny zarabiać tyle, ile piłkarze”. Natomiast jeśli już bierzesz się za współtworzenie Legia Ladies, dajesz im herb klubu, pozwalasz na firmowanie tego nazwą “Legia”, to dołóż wszelkich starań, by to wyglądało poważnie.
A w tym wypadku wygląda to na jakże januszerski styl zarządzania. Czyli najpierw – brak sensownego ubezpieczenia. Następnie – zajęcie się sprawami pracownika/pracowniczki dopiero po tym, jak coś złego się wydarzy. A znając mechanizmy wkrótce Legia wyda jakieś oświadczenie, w którym posypie głowę popiłem i przyzna, że tak nie przystoi, tak nie może być. I oby tylko na słowach się nie skończyło – niech te piłkarki wiedzą, że jeśli podczas gry dla Legii coś skręcą sobie kostkę, to nie będą musiały googlować hasła “domowe sposoby na opuchliznę”.
zytaj więcej o Ekstraklasie: