W niedzielny wieczór na Estadio Santiago Bernabeu zobaczyliśmy interesujący wykład. Gospodarze pokazali wszystkim, że można oddać mnóstwo strzałów na bramkę przeciwników, przeważać przez większość spotkania, a i tak bezbramkowo zremisować. Wystąpienie ciekawe, interesujące, ale z pewnością niepotrzebne w sytuacji Królewskich.
Kubo pokazał, że dużo potrafi
Dziś faworyt był oczywisty i nikt nie mógł mieć co do tego wątpliwości. Z tego względu Real Sociedad przystępował trochę w roli drużyny, która przy dobrych wiatrach może miło się rozczarować. I przez większość meczu piłkarze Imanola Alguacila grali bezpiecznie – tak, by nie stracić głupio bramki, nie popełnić dziwacznego błędu, a może coś po cichu zapakować.
Najlepszym zawodnikiem w zespole gości był zdecydowanie Takefusa Kubo. Japończyk jeszcze do niedawna był zawodnikiem Realu Madryt, ale latem trafił na stałe do drużyny z Kraju Basków. Jak łatwo się domyślić, Japończykowi bardzo zależało na pokazaniu, że kiedyś jeszcze może wrócić na stare śmieci i pokazać, że trzeba było wykazać się większą cierpliwością względem niego.
Kubo dziś szarpał i walczył ze wszystkich sił. W wielu przypadkach był osamotniony, ale się nie zrażał. Nie użalał się nad sobą. Zamiast tego pobudzał swoich kolegów do działania, angażował ich, ile mógł i dzięki temu był w stanie wykreować zagrożenie pod bramką Courtois. Oddał dwa strzały i oba były celne, ale zbyt czytelne dla golkipera tej klasy. Starał się też nie odstawiać nogi. Do tego stopnia, że przypadkowo wpakował się wślizgiem w klatę belgijskiego bramkarza, ale na szczęście bez konsekwencji dla faulowanego bramkarza.
Kubo spisał się na medal, ale kiepsko wypadł jego kompan z ataku Alexander Sorloth. Ostatnio Norweg był chwalony za serię ligowych bramek, ale dziś przysnął w najważniejszym momencie. Aihen Munoz zagrał do niego ciętą wrzutkę i wystarczyło dobrze dołożyć nogę. I wiecie co? Wrócił Sorloth z poprzedniego sezonu. Tak długo się składał do finalizacji akcji, że futbolówka zdążyła przelecieć obok niego i temat upadł. Napastnikowi na tym poziomie po prostu nie wypada się spóźniać w takim momencie. Był o włos od chwały, ale zabrakło skupienia, pozytywnej agresji, wykonania swojej działki.
Królewska joga bonito, ale bez efektów
Czy Real Madryt zagrał dziś koszmarne spotkanie? Nie, ale zabrakło zimnej krwi, instynktu killera, umiejętności skarcenia rywala. Ofensywa Królewskich naprawdę fajnie hulała. Była efektowna, nie brakowało podań, na które zwykło się mówić “ciasteczka”. Piętek, przekładanek i innych radosnych zagrań, ale nie przyniosły one gola, nawet jednego.
Dobrze wyglądała współpraca Benzemy z Viniciusem, Benzemy z Rodrygo, Rodrygo z Viniciusem pełna koronkowych akcji, ale na koniec efektowność została pomylona z efektywnością. Można mieć pretensje zwłaszcza do Viniciusa. Gdyby czasem mniej kombinował i potem mniej się wściekał, byłoby z jego strzałów więcej korzyści. Raz niepotrzebnie próbował podciąć piłkę nad bramkarzem, innym razem po prostu strzelił prosto w niego, w jeszcze innym przypadku piłka przeleciała tuż obok słupka. To może zastanawiać i na swój sposób niepokoić, bo mowa ciała wskazuje, że nie do końca panuje nad sobą. Niekiedy zachowaniem zaczyna nawiązywać do dawnej wersji Alvaro Moraty. Co więcej, w końcówce bardzo ostro potraktował Takefusę Kubo, bo już nie wiedział, co ze sobą zrobić.
Na domiar złego reszta zawodników klubu ze stolicy miała podobnie rozregulowane celowniki. Kilka razy bomby na bramkę Remiro posyłał Fede Valverde, ale kompletnie nie mógł się wstrzelić. A nawet, gdy któryś z gospodarzy uderzał celnie, to bramkarz gości interweniował skutecznie. Remiro uzbierał siedem udanych parad i chyba wypadałoby mu przyznać nagrodę zawodnika meczu.
W takim układzie dylemat miał Carlo Ancelotti. Widział, że jego drużyna nie gra źle, więc starał się nie przedobrzyć. Przeprowadził tylko dwie zmiany, wprowadził Asensio i Modricia, co trzeba uznać za wotum nieufności dla pozostałych rezerwowych w tym przede wszystkim Edena Hazarda i Mariano Diaza.
Duet Asensio – Modrić wykreował jedną szansę. Hiszpan zagrał na wolne pole, ale Chorwat nie trafił nawet w światło bramki. I w takich okolicznościach Real dogorywał. I co zabawniejsze, pod koniec już zeszło całkowicie ciśnienie z gospodarzy, goście doszli do głosu i choć nie strzelili, to nakarmili strachem Los Blancos. Nie dziwi zatem, że gospodarze do szatni schodzili, wsłuchując się w salwę gwizdków. Dźwięków smutnych, bo przypominających o zwiększającym się do pięciu oczek dystansie punktowym do FC Barcelony.
Real Madryt – Real Sociedad 0:0 (0:0)
WIĘCEJ O LIDZE HISZPAŃSKIEJ:
- Dlaczego duże kluby interesują się Ivanem Fresnedą?
- Czy Real Sociedad stać na powrót do Ligi Mistrzów?
- Felix wreszcie wyrwał się z Atletico. Ale w tej historii są sami przegrani
- Dlaczego Elche jest najgorszym zespołem z lig TOP5?
- Szok: Atletico sprzedało napastników i nie ma komu strzelać goli
Fot. Newspix.pl