Jan Zieliński, przynajmniej na razie, nie dołączy do Wojciecha Fibaka i Łukasza Kubota, którzy w przeszłości wygrywali deblowe Australian Open. Polak i jego partner Hugo Nys przegrali 4:6, 6:7 (4) w Rod Laver Arenie z rewelacyjnymi przedstawicielami gospodarzy: Rinkym Hijikatą i Jasonem Kublerem. Uwierzcie, użycie tego przymiotnika nie jest przesadą – Australijczycy wystartowali w końcu w tym turnieju z dziką kartą!
Rok temu cały kraj dopingował w deblowym turnieju duet Special K’s. W jego skład wchodzili enfant terrible światowego tenisa Nick Kyrgios i oraz Thanasi Kokkinakis, przyjaźniący się z nim od lat. Ten iście rockowy duet sprostał oczekiwaniom – wygrali całe AO, a teraz mieli zamiar powtórzyć sukces. Nie udało się bo Kyrgios doznał kontuzji kolana, która wyeliminowała go z turnieju, ale nie zniechęciła do… jazdy elektryczną hulajnogą po Melbourne. Natomiast to już temat na inne opowiadanie.
Pod ich nieobecność mało kto w Australii spodziewał się, że debel z tego kraju znów powalczy o największe laury. Hijikata i Kubler przebyli jednak fantastyczną drogę, ku uciesze miejscowych fanów tenisa. My liczyliśmy, że ich piękna historia zakończy się na finale. Niestety, stało się inaczej.
O tym, że będzie ciężko wygrać szlema, przekonaliśmy się już w trzecim gemie pierwszego seta, w którym serwował Zieliński. Polsko-monakijski debel przegrał go do zera, co dało rywalom prowadzenie 2:1. I jednocześnie jedyne przełamanie jakie miało miejsce w tym spotkaniu! Zieliński i Nys nawet się o nie nie otarli – w całym meczu nie mieli choćby jednego break pointa… Już samo to pokazuje, w jak znakomitej formie byli ich rywale. Po tytuł sięgnęli jak najbardziej zasłużenie ku wielkiej radości miejscowych kibiców, dopingujących w charakterystyczny sposób – śpiewając „Aussie, Aussie, Aussie – oi, oi oi!”.
Fanów na trybunach było na tym spotkaniu o jakieś 60 procent mniej niż podczas finału kobiet. Zważywszy na to, że grali Australijczycy, może to trochę dziwić. Z drugiej strony ten mecz rozpoczął się dopiero o 23 lokalnego czasu, więc nie wszystkim musiało się chcieć oglądać tenisistów o tak później porze, choć jak dobrze wiemy kibice na AO przywykli do dużo dłuższego grania, do 3-4 nad ranem. Ale cóż, nie od dziś wiadomo, że singiel > debel.
Z perspektywy dziennikarza obecnego na turnieju trochę dziwi fakt, że organizatorzy nie planują debla przed decydującym meczem pań, nieco wcześniej, powiedzmy o 17. Wydaje się, że wtedy mogłoby się pojawić na takim spotkaniu zdecydowanie więcej kibiców.
O mniejszej randze debla świadczy też fakt, że dla finalistów nie postawiono nawet podium, które miały wcześniej Jelena Rybakina i Aryna Sabalenka. Niezależnie od tego, ceremonia wręczenia nagród była bardzo ciekawa, po pierwsze dlatego, że przekazywali je najlepsi debliści w historii, bracia Bryanowie. Po drugie, bo show dał Janek Zieliński.
– Składam najlepsze życzenia urodzinowe mojej narzeczonej, Klaudii. Żałuję, że nie udało się wygrać tego meczu dla ciebie – powiedział Polak, a publiczność… zaśpiewała jego partnerce „happy birthday”! To się nazywa pamiątka na całe życie, prawda?
– Ta porażka teraz boli. Chciałem pogratulować chłopakom świetnego występu. Grać w Australii dla Australijczyków to nigdy nie jest łatwe. Niesamowita historia! – dodał Zieliński. A Nys rozpłakał się ze wzruszenia, gdy wspominał swojego dziadka.
– Był tenisistą w latach 50. Zmarł w 2017 roku. Chciałem wygrać ten puchar dla niego. Nie udało się, mam nadzieję, że następnym razem dam radę to zrobić.
https://twitter.com/MagdaLinette/status/1619327870836572161
– Rok temu to właśnie w Melbourne mieliśmy pierwszy wspólny trening. Uznaliśmy po nim, że coś z tego może być – dodał Monakijczyk. A Polak wspominał wcześniej, że to dopiero ich trzeci wspólny wielkoszlemowy występ.
– We Francji dotarliśmy do III rundy, w US Open do ćwierćfinału, a teraz mamy finał. Dobrze to wygląda, a liczę, że przed nami jeszcze sporo wspólnej gry!
To bardzo prawdopodobne, bo Janek i Hugo doskonale rozumieją się nie tylko na korcie, ale i poza nim. Dzień przed finałem spotkałem się z Zielińskim na dłuższą rozmowę, którą niebawem będziecie mogli przeczytać. Polak wspominał w niej, że naprawdę zakumplował się z Monakijczykiem, którego swoją drogą nasi fani dopingują już jak swojego, krzycząc w trakcie ich meczów “Zielu, Nysu!”
– Można powiedzieć, że trochę go adoptowaliśmy – śmiał się Janek. I dodawał, że panowie bardzo rozsądnie podchodzą do wspólnej współpracy, robiąc wiele, aby za szybko się sobą nie zmęczyć. – W Melbourne… mieszkamy nawet w innych hotelach. Oczywiście spędzamy razem dużo czasu, chociażby po wygranym półfinale poszliśmy na bilard. Ale staramy się we wszystkim zachować równowagę.
Wydaje się, że ten duet jest skazany na sukces, a porażka w finale Australian Open zupełnie tego nie zmienia. Wręcz przeciwnie, może tylko zmotywować ich do jeszcze cięższej pracy. A zatem optymistyczne pytanie na koniec tego tekstu brzmi: nie czy, ale kiedy Zieliński i Nys sięgną po wielkoszlemowy tytuł?
KAMIL GAPIŃSKI Z MELBOURNE
Fot. Newspix.pl