Łukasz Kubot ma godnego deblowego następcę! Jan Zieliński awansował właśnie do finału Australian Open, podobnie jak lubinianin 9 lat temu. Teraz trzeba mieć nadzieję, że zawodnik z Warszawy pójdzie śladami swojego starszego kolegi i ten finał wygra.
Zielińskiego z Kubotem łączy nie tylko poziom prezentowany na korcie, ale też zdolność robienia show. Wielu kibiców do dziś pamięta łukaszowego kankana, którego zwykł tańczyć po ważnych wygranych. Jasiek może nie ma jeszcze takiego jednego znaku rozpoznawczego, ale też potrafi pobudzić publiczność. Pokazał to na Rod Laver Arenie, kiedy w trakcie półfinału po jednym z udanych zagrań zaczął energicznie unosić dłonie do góry, mobilizując tym samym polskich kibiców do jeszcze głośniejszego dopingu.
– Uwielbia takie zachowania. Studiował w Stanach Zjednoczonych, grał w rozgrywkach akademickich, które są “napompowane” żywiołowymi reakcjami. To showman, człowiek z mentalnością zwycięzcy – mówił mi po meczu Mariusz Fyrstenberg, w niedalekiej przeszłości również znakomity deblista, a teraz trener Zielińskiego.
– W Melbourne nigdy nie przeskoczyłeś półfinału, a Jaśkowi się to udało…
– To dosyć chamskie z jego strony, że już teraz tak dobrze zagrał. Myślałem, że wejście na taki poziom zajmie mu kilka lat, a tu proszę, niesamowicie odpalił – śmiał się “Frytka”.
Zieliński gra w parze z Hugo Nysem z Monako. Panowie nie byli rozstawieni w turnieju, więc musieli mierzyć się z wymagającymi przeciwnikami, jak chociażby występująca z dwójką amerykańsko-angielska para Rajeev Ram i Joe Salisbury. Ci goście to absolutna deblowa czołówka, ale jednak nie dali rady “naszemu” teamowi.
Dziś rywalami Jaśka i Hugo byli Francuzi – Jeremy Chardy i Fabrice Martin. Ten pierwszy był jeszcze niedawno bardzo solidnym singlistą, mającym na rozkładzie takie nazwiska jak Roger Federer czy Andy Murray. Polak i Monakijczyk od samego początku podeszli jednak do rywali bez respektu, narzucając swoje warunki. Całe spotkanie wygrali 6:3, 5:7, 6:2, a jedyne obawy o ich formę można było mieć pod koniec drugiej partii. Początek trzeciej pokazał jednak, że to była tylko zadyszka – Zieliński i Nys od pierwszych sekund na korcie zdominowali rywali.
– Są w miarę “świeżą” parą na deblowym rynku. A to oznacza, że przeciwnicy często nie wiedzą jeszcze, czego się po nich spodziewać. “Uczą” się ich, ale mimo to mają problemy, ponieważ chłopaki mają bogaty repertuar jeśli chodzi o strategię. Mogą zostać z tyłu, mogą iść do przodu, dobrze reagują na wydarzenia na korcie, więc ciężko się przeciwko nim gra – tłumaczy Fyrstenberg. Kiedy proszę Mariusza o szczegółową analizę spotkania, tylko się uśmiecha i odpowiada tak:
– Na tym poziomie umiejętności tenisowe… nie mają aż takiego znaczenia. Od ćwierćfinałów ma je każdy. Mecze wygrywa się tu psychiką, a chłopaki mają ją mocną. Pomaga też to, że bardzo lubią się poza kortem, o czym Jasiek wspominał w wywiadzie pomeczowym.
W finale na Polaka i Monakijczyka czeka duet będący jeszcze większą rewelacją od nich. To Rinky Hijikata i Jason Kubler, zajmujący w deblowym rankingu odpowiednio…277 i 163 miejsca. Panowie wystąpili w tym turnieju dzięki dzikiej karcie i absolutnie rozwalili system. I tu ważna wiadomość – dostali ją bo są przedstawicielami gospodarzy, więc w sobotę na Rod Laver Arenie będą ich wspierać tysiące Australijczyków.
– I super, Janek uwielbia grać przy pełnych trybunach, nawet jeśli mu nie sprzyjają. To typ zawodnika, którego taka sytuacja nakręca – podsumowuje Fyrstenberg.
KAMIL GAPIŃSKI Z MELBOURNE
Fot. FotoPyk