Nowego selekcjonera zna jak mało kto. Grzegorz Mielcarski grał u trenera Fernando Santosa w FC Porto i AEK Ateny. Były reprezentant Polski, a obecnie ekspert Canal+ opowiedział nam o tym, jakim człowiekiem jest nowy selekcjoner. Portugalczyk jest przede wszystkim bardzo prawdomówny, co udowodnił kiedyś na procesie Mielcarskiego w sądzie przy greckiej federacji. – Wiem, że piłkarze reprezentacji Polski będą dumni, że pracują z kimś tak prawym – uważa 51-latek, który być może znajdzie się w sztabie Santosa, jako dyrektor pierwszej reprezentacji. Rozmowy na ten temat mają się jeszcze odbyć. W trakcie naszego wywiadu pojawił się też temat Grzegorza Krychowiaka i zakończenia przez niego kariery w kadrze. Było też o konsultacjach wyboru selekcjonera z Robertem Lewandowskim, do którego po swojej nominacji latało trzech ostatnich trenerów drużyny narodowej.
Jak to było jeszcze przed nominacją Fernando Santosa na selekcjonera reprezentacji Polski, faktycznie pan nic nie wiedział, że on jest jednym z głównych kandydatów na trenera naszej kadry? Kiedy podjął rozmowy z PZPN, to naprawdę nie odezwał się do pana i nie konsultował się? Świetnie się przecież znacie, bo był pana szkoleniowcem w FC Porto i AEK Ateny.
Grzegorz Mielcarski (były reprezentant Polski i ekspert Canal+): Nie, nie rozmawialiśmy na ten temat. Żeby była jasność, ja z trenerem Santosem miałem kontakt dużo wcześniej, zanim pojawiła się możliwość jego pracy w Polsce. Korespondowaliśmy ze sobą nawet w trakcie mistrzostw świata w Katarze, gdzie prowadził jeszcze reprezentację Portugalii. Mamy ze sobą stały kontakt od lat, w zasadzie cały czas. Po meczach Portugalczyków w Katarze pisałem mu różne SMS-y, a on odpisywał. Co prawda to były zdecydowanie krótsze wiadomości niż te moje, ale byliśmy w kontakcie. Jeżeli chodzi o propozycję PZPN, to on zupełnie się mnie nie radził w tej kwestii. Jak ogłoszono, że odszedł z reprezentacji Portugalii, to mu napisałem: „Dobrze byłoby, jakby udało się kiedyś zatrudnić pana w Polsce”. Kurtuazyjna sprawa. Wymieniliśmy tylko drobne uwagi i tyle. Na koniec odpisał: „Dobrze, dobrze. Jakby coś miało się dziać, to na pewno się odezwę”. Ostatnio rozmawialiśmy i pogratulowałem mu tego, że był taki cichy, dyskretny i szczelny. Nawet nie zadzwonił i nie powiedział, że coś zaczęło się dziać. Szacunek za takie podejście, bo też pokazał ludziom z PZPN, że jest wobec nich bardzo lojalny. Absolutnie nikomu nie puścił „pary z ust” w sprawie propozycji prowadzenia naszej reprezentacji. To też dzięki niemu nie doszło do żadnego wycieku. Mam do niego za to olbrzymi szacunek. Był lojalny wobec prezesa Kuleszy i innych ludzi z PZPN, z którymi negocjował. Nawet do mnie nie zadzwonił i nie napisał, że coś jest na rzeczy. To profesjonalizm. Jak pojawiło się jego nazwisko w doniesieniach medialnych, to oczywiście byłem jak najbardziej za jego kandydaturą. Dla mnie jest do najlepszy wybór z tych opcji, które były dostępne. Może nie do końca jestem obiektywny, bo bardzo dobrze znam trenera Santosa. Nie mogę jednak powiedzieć, że pozostałe nazwiska kandydatów były złe.
A może ktoś z PZPN odzywał się do pana i prosił o opinię na temat trenera Santosa w trakcie negocjacji?
Nie. Nikt się nie odezwał i nie dziwię się, bo pewnie jakby przedstawiciele PZPN zaczęli to wszystko konsultować z różnymi osobami, to nazwisko szybciej wypłynęłoby do mediów. Myślę, że było na to wszystko za mało czasu. Sekretarz generalny PZPN Łukasz Wachowski przyznał w programie „Debata+” na antenie Canal+ Sport, że doszło z trenerem Santosem do rozmów i spotkali się. Później była wymiana wiadomości e-mail itd. Ludzie z PZPN ocenę i własne zdanie na temat trenera wyrobili sobie sami również dzięki swoim kontaktom. Gdyby ktoś ze związku zadzwonił do mnie, to zacząłbym podejrzewać, że coś faktycznie może się wydarzyć. Nie jestem oczywiście człowiekiem czy dziennikarzem, który zaraz poszedłby z tym mediów, ale pewnie czułbym jeszcze większą ekscytację całą sprawą. Tak na sto procent nie wiedziałem, że z nim rozmawiają. Przez doniesienia medialne mogłem się tylko domyślać.
Ma pan wrażenie, że w Polsce jeszcze trochę nie doceniamy tego, jaki kaliber fachowca przejął naszą reprezentację? Już nie chodzi nawet o mistrzostwo Europy czy zwycięstwo w Lidze Narodów z portugalską kadrą, ale przede wszystkim o jego CV klubowe. Pan grał w Portugalii i wie, jak wygląda rywalizacja w tym kraju między FC Porto, Sportingiem i Benfiką. We wszystkich tych trzech największych portugalskich klubach trener Santos pracował. Między tymi klubami są ogromne animozje.
Zdecydowanie. Są to też kluby z ogromnymi tradycjami, oczekiwaniami i olbrzymią presją. Tak samo było w Grecji, gdzie Fernando Santos prowadził AEK Ateny, a później Panathinaikos i PAOK Saloniki. Są to bardzo wymagające miejsca pracy. Kiedy trener w 2001 roku przejmował AEK i kiedy sprowadził do tego klubu między innymi mnie, to momentalnie skrócił dystans do mistrza kraju. Wcześniej Olympiakos potrafił wygrywać mistrzostwa z przewagą kilku czy kilkunastu punktów, a po jego przyjściu do AEK w sezonie 2001/2002 mieliśmy na koniec rozgrywek tyle samo punktów, co oni – 58. Przegraliśmy tytuł przez różnice goli (Olympiakos +39, AEK +37 – przyp. red.). Ludzie przez te wszystkie lata, kiedy Fernando Santos jest non-stop pierwszym trenerem – a nieprzerwanie pracuje w tej roli od 35 lat – zapominają, że prezesi czy dyrektorzy sportowi robią research. Każdy to robi, dziennikarze też. Każdy chce się dowiedzieć na temat tego, jaki ktoś ma charakter, zasady, styl pracy czy taktykę. Ludzie na kierowniczych funkcjach dopytują o szczegóły, reakcje na sytuacje stresowe, długości kontraktów, powody odejść. Dlatego jestem pewny, że trener Santos w każdym z klubów, o których rozmawiamy, zbierał bardzo dobre opinie. On na nie zapracował, bo inaczej nikt nie zatrudniałby go po tym, jak pracował u rywala. Wiadomo, jakie jest napięcie między Benfiką a Porto czy Sportingiem albo między AEK i Panathinaikosem. Ludzie w tych klubach nie bali się jednak brać odpowiedzialności i zatrudniać go.
To też pokazuje, że sam Santos musi mieć „jaja” i sporą odwagę cywilną…
Tak, jak najbardziej. Inny trener mógłby odrzucić takie propozycje, żeby mieć spokój. Ważne w kontekście całej kariery trenera Santosa jest też, to kiedy trafił do reprezentacji Grecji. Przejął kadrę w bardzo trudnym momencie z tego powodu, że przejmował drużynę narodową po Otto Rehhagelu, a więc po facecie, który doprowadził Grecję do mistrzostwa Europy w 2004 roku. Grecy byli wtedy oszołomieni i zachwyceni tym sukcesem. Fernando Santos zaczął prowadzić reprezentację w 2010 roku po swoim wielkim poprzedniku. Tam był głód kolejnych sukcesów i zwycięstw. Santos z Grecją żadnego tytułu już nie zdobył (największe osiągnięcia: 1/4 finału EURO 2012 i 1/8 finału MŚ 2014 – przyp. red.), ale rozkochał w sobie Greków, mających bardzo duży sportowy apetyt i temperament. Ten temperament często przeszkadza im w rzetelnej ocenie. Oni mają gorące głowy. Mimo wszystko trener Santos przepracował tam cztery lata. W Grecji na przykład teraz mieli oczekiwania, że on wróci do nich po latach i będzie tam pracował. Tam nazywają go Grekiem. Po Rehhagelu osiągnąć taki status było bardzo, bardzo trudne. On potrafił rozkochać w sobie społeczeństwo w podobny sposób do tego, w jaki zrobił to Niemiec, a jednocześnie nie osiągnął przy tym tak wielkiego sukcesu.
Jak go pan postrzega jako człowieka, w takich relacjach międzyludzkich?
Jest to bardzo dobry i serdeczny człowiek. Chociaż mam świadomość, że czasami jego mimika i rysy twarzy mogą powodować, że na zewnątrz wygląda na kogoś, kto jest zły czy ma zły nastrój. Jest też w tym wszystkim bardzo uczciwy.
Pamiętam jak przy okazji różnych wywiadów czy programów w Canal+ opowiadał pan o sir Bobbym Robsonie. Podkreślał pan, że trener Robson bardzo dbał o relacje z zawodnikami z cienia. Dużo rozmawiał z rezerwowymi czy piłkarzami, którzy nie mieścili się w kadrze meczowej. Zapamiętałem te słowa, bo mówił to pan jako zawodnik, który w FC Porto nie zawsze grał, a mimo wszystko podkreślał pan, że Robson był w tym bardzo sprawiedliwy. Fernando Santos jest w tym podobny?
Tak, ale nie jest może aż taki wylewny i nie jest dla zawodników aż tak otwarty, jak był Bobby Robson, ale jest też człowiekiem, który mówi piłkarzom szczerą i czasami trudną prawdę. Robi to w nieco inny sposób, ale piłkarz po czasie widzi, że słowa Santosa są trafne i w stu procentach prawdziwe. On nie kadzi, nie pompuje kogoś na wyrost. U niego jest zasada: „Trenuj, a ocenę zostaw mi. Zrób wszystko, żeby jak najlepiej grać w piłkę”. Od niego mam w głowie kilka haseł, które zostaną ze mną do końca moich dni. Kiedy usłyszałem jedno z nich, miałem jakieś 27 lat. „Tylko piłkarz szczęśliwy może zrobić z piłką rzeczy niemożliwe”. Bardzo mi się to spodobało i zbudowało mnie. Piłkarz, ale też każdy człowiek potrzebuje takich zdań. One docierają do głowy i bierze je do siebie. Teraz po czasie wiem, że jest to najczystsza prawda, taka życiowa. Zawodnicy czasami zbyt dużo analizują. To też jest wina agentów, że pompują tych piłkarzy i mówią: „Jak nie będziesz grał, to zaraz odchodzimy na wypożyczenie, bo ten trener się nie zna i się uwziął”. Zawodnicy nie dają sobie czasu i są zbyt niecierpliwi. Chcą grać tu i teraz. Wyszarpują swoje miejsce do gry w mediach. Piłkarz nie potrafi czegoś wywalczyć pracą i nie umie docenić miejsca, w którym jest. Żeby było jasne, nie dotyczy to wszystkich graczy. Takie stwierdzenie byłoby niesprawiedliwe. Jednak wielu zawodników tak robi. Świat piłkarski pędzi. „Jak nie będę grał, to odchodzę”, „jak nie gram, to wypożyczenie”, „jak nie dostanę minut, to rozwiązujemy kontrakt”. Niestety tak to trochę wygląda.
Podczas konferencji prasowej na prezentacji trener Santos nie mówił o tym co zrobi. Mówił o tym co zrobimy „my” wszyscy, czyli jego sztab, PZPN i zawodnicy. Padły też słowa o tym, że on chce wygrać wszystko, co jest możliwe do wygrania. To jest tożsame z tym, jak pan go zapamiętał z czasów swoich występów?
Nie pamiętam, żeby trener Santos kogoś faworyzował. Wszystkich traktował tak samo. Nikt u niego nie miał drogi na skróty do pierwszego składu. Nie patrzył na kto, jaką ma pozycję w klubie czy jak bardzo jest utalentowany. Ktoś mógł mieć niepodważalną pozycję w drużynie, ale i tak musiał udowodnić swoją pracą na treningach, że zasługuje na grę. Santos nigdy żadnego piłkarza nie piętnował, że ma słabsze umiejętności czy jest słabszy technicznie. Podkreślał zawsze, że potrzebuje wszystkich. Zdarzało się, że ci najlepsi mieli u niego bardzo ciężko. Nigdy nikogo nie forował. On nie akceptuje braku szacunku do drugiego człowieka, do rywali, do kolegów z zespołu czy do dziennikarzy. Jak piłkarz tego nie respektuje, to ma z nim problem. Santos potrafi przyjąć na siebie krytykę mediów i wielokrotnie dostawał za to po głowie. On wie jednak, gdzie są granice. Mocno też uczula na to zawodników. U niego musi być empatia, szacunek do drugiego człowieka i pokora. Jednocześnie piłkarze mają się cieszyć z tego, co robią.
Pamiętam, że jak przyszedł do Porto, to ja byłem akurat po pierwszej ciężkiej kontuzji. Na jednym z pierwszych treningów podszedł do mnie i powiedział: „Ty będziesz miał u mnie przesrane”. Spojrzałem na niego trochę zszokowany. On to powiedział z takim swoim uśmiechem. Wiem, czemu tak zrobił. Ludzie w FC Porto powiedzieli mu, że jestem bardzo utalentowany, ale nie mogę wrócić do formy po kontuzji. Santos pewnie myślał, że ja nie jestem w stanie przełamać się psychicznie po tym urazie. To miała być taka sugestia, że się ze sobą „cackam”. On to zrobił z uśmiechem, nie chciał mi zrobić krzywdy. To było bardziej na takiej zasadzie: „Dobra cwaniaczku, będę cię miał na oku i będę od ciebie dużo wymagał na treningach”. Wtedy odebrałem to tak, że przychodzi nowy trener, a ja już na początku będę miał z nim ciężko. Oczywiście nic takiego później nie miało miejsca. Żadnego problemu między nami nie było. Kolejna sytuacja, która kojarzy mi się z Santosem, to moment, w którym dostałem propozycje nowego kontraktu. Po czterech latach w Porto miałem zostać na kolejne dwa sezony. Dostałem ofertę na dokładnie takich samych warunkach, jakie miałem dotychczas. Nie grałem wtedy za dużo, bo gole seryjnie strzelał Mario Jardel. Władze klubu chciały, żebym został. Mimo to podziękowałem. Wiedziałem, że nie będę grał i przekazałem, że przychodzi dla mnie czas na zmianę środowiska. Santos wtedy jakoś specjalnie nie nalegał. Nie próbował mnie czarować i namawiać, żebym został. Jak powiedziałem „nie”, to od razu on i prezydent klubu przekazali mi: „Greg, w takim razie powodzenia. Pamiętaj, że bramy tego klubu są dla ciebie zawsze otwarte”. Nie było namawiania, obiecywania większych pieniędzy itp. Widzieli w moich oczach, że jestem przekonany do odejścia. Oni nie chcieli nic robić na siłę. Ostatecznie odszedłem. Santos to uszanował i powiedział: „Greg, jak będziesz chciał wrócić do Portugalii, a ja będę w innym klubie, to zadzwoń do mnie, bo ja będę chciał, żebyś jeszcze kiedyś u mnie grał”. Potraktowałem to jako dobre słowo na pożegnanie. Trochę uznałem to za takie słodzenie na do widzenia. Po dwóch latach jestem zawodnikiem Pogoni Szczecin i… dzwoni do mnie Fernando Santos. „No i co? Gdzie teraz jesteś?”. Powiedziałem, że w Polsce w Pogoni Szczecin. „Grasz tam trochę? Ile goli strzeliłeś?”. Odpowiedziałem, że coś tam gram i zdobyłem dziewięć bramek. A on na to: „A chcesz grać w AEK Ateny?”. Powiedziałem: „Pewnie” i usłyszałem z drugiej strony: „No to super, w takim razie ja już nie szukam napastnika”. Strasznie mi wtedy zaimponował. To jest niesamowicie uczciwy i prawdomówny człowiek. Mógł sobie po tych dwóch latach zadzwonić do zupełnie innego napastnika. W zasięgu finansowym AEK byli Portugalczycy i inni zagraniczni piłkarze, a przypomniał sobie o mnie i naszej ostatniej rozmowie w Porto. Wtedy wiedziałem, że szanował mnie za moje umiejętności, które miałem już wtedy w FC Porto, kiedy byłem rezerwowy, ale jednocześnie wiedział, że jestem słabszy od Jardela. Do AEK wybrał i potrzebował mnie. Wtedy nie miałem żadnego agenta. Santos zadzwonił do mnie sam. Zorientowałem się, że facet naprawdę mnie ceni.
Ale w Grecji nie za dużo pan grał…
Niestety to było spowodowane kolejną kontuzją. Wtedy znowu Santos mi zaimponował. Po tym, co się wtedy stało, zawsze będę go bronił, bo jest absolutnie szlachetnym i prawdomównym człowiekiem. Przy greckiej federacji był wtedy sąd, który miał orzec, czy władze AEK mogą rozwiązać ze mną kontrakt. A ja byłem tylko kontuzjowany. Niczego nie udawałem. Santos wtedy wszedł na salę i powiedział: „To wszystko, co mówicie o Mielcarskim, jest nieprawdą”. Zaryzykował wtedy dla mnie swój własny kontrakt. Nieżyjący już ówczesny prezes AEK miał taki temperament, że on mógł w szale nakazać, by rozwiązano umowę z Santosem, skoro on przed sądem występuje przeciwko klubowi. Santos powiedział jasno, że oskarżenia klubu są nieprawdziwe. Jeszcze bardziej mnie wtedy urzekł jako człowiek. Nawet się wzruszyłem, że tak za mną się wstawił.
Udowodnił wtedy, że ma bardzo twardy kręgosłup moralny i ma zasady…
On ma niesamowitą empatię. Postawił wtedy pod znakiem zapytania swoją karierę w klubie. Prezes AEK mógł przecież stwierdzić, że jak on się tak zachowuje, to jego też zwalniamy. A on w tej sprawie był świadkiem powołanym przez klub, a nie przeze mnie. Pamiętam, że po tej rozprawie byłem bardzo dumny z tego, jak zachował się trener Santos, że powiedział prawdę, przez co mnie obronił, a mimo to trener Jacek Gmoch powiedział: „Zobaczysz, że i tak przegrasz w sądzie”. Wyrok po dwóch tygodniach… i faktycznie przegrałem. Odwołałem się jednak do FIFA i po pierwszej rozprawie w Szwajcarii przyznali mi wszystkie pieniądze, które należały mi się z tytułu kontraktu. Przecież nie było moją winą, że doznałem kontuzji. To może zdarzyć się każdemu. FIFA stwierdziła na jednym szybkim posiedzeniu, że kontrakt został rozwiązany bezpodstawnie z winy klubu i AEK musiał wypłacić mi wszystkie zaległości i odszkodowanie łącznie z odsetkami.
Ta moja sprawa nie jest w tym wszystkim istotna, ale pokazuje jednak, jakim człowiekiem jest Santos. On nigdy nie będzie patrzył na swoje dobro, jeżeli dookoła dzieje się jakaś niesprawiedliwość, o której on wie. Ta uczciwość jest w nim całościowo. Jest uczciwy i kropka. Mówi prawdę taką, jaka jest. U niego nie ma półprawd czy półśrodków. Ta cała historia pokazała mi, że to bardzo wartościowy człowiek. On nie rzuca słów na wiatr. Dlatego wiem, że piłkarze reprezentacji Polski będą dumni, że pracują z kimś tak prawym. Na pewno nauczą się od niego kilku cech. Będą też rzeczy i mądrości, które będą od niego mogli brać garściami. Każdy z nich dzięki współpracy z nim będzie lepszym zawodnikiem czy w przyszłości trenerem, a na pewno będzie lepszym człowiekiem.
Wiem, że od lat, kiedy był pan zawodnikiem drużyny Fernando Santosa minęło bardzo dużo czasu. Dwie dekady to w piłce wieczność. Futbol się zmienił. Mówi się jednak o tym, że jest to trener, którego zespoły grają bardzo pragmatycznie. Jego fundamentem jest szczelna defensywa. Pojawia się to jako pewien zarzut, ale chyba niesłusznie…
Przede wszystkim trener Santos będzie wymagał strasznego poświęcenia. Czasami morderczego. Będzie oczekiwał dokładności w każdym podaniu. Zapewne dla zawodników będzie czasami uciążliwy. Jak zobaczy niechlujstwo czy rozluźnienie, to będzie się wściekał. Będzie naciskał na szybszą reakcję na boisku, na szybsze odwrócenie się z piłką. To jest cały Santos. On po kilku treningach będzie znał już potencjał poszczególnych graczy i będzie wymagał jakości. Szybkość w grze i podejmowaniu decyzji jest u niego kluczowa. U niego gra nie musi wyglądać ładnie, ale ma być szybka. Jego nie interesuje gracja w ruchach i dostojność. Przesuwanie, myślenie, doskakiwanie na pressingu – to wszystko będzie musiało być wykonywane jak najszybciej się da. Agresywny odbiór – na to też bardzo zwraca uwagę. Trener Santos będzie się wielokrotnie wściekał, będzie wyskakiwać z ławki, bo coś mu się nie spodoba. Zawsze będzie widział potencjał, żeby coś zrobić szybciej. Będzie nerwowy i dokładny rozliczając podejmowane decyzje przez piłkarzy na boisku. On nienawidzi przestojów i stania. Wszyscy to zobaczą w trakcie meczów. Za moich czasów graliśmy w ustawieniu 1-4-3-3, a czasami 1-4-5-1. Trójką obrońców i wahadłowymi nie graliśmy. To są nowe warianty gry z ostatnich lat. W Porto jego największym problemem nie była taktyka. On często długo się zastanawiał, jak z 30 zawodników wybrać jedenastu najlepszych do gry. W AEK miał 26 czy 27 piłkarzy. Było czterech reprezentantów Grecji i pięciu reprezentantów innych krajów. Porto miało siedemnastu reprezentantów i zdarzało się, że któryś z nich nie łapał się na ławkę rezerwowych i musiał oglądać mecz z wysokości trybun. Już wtedy musiał wybierać i selekcjonować. W reprezentacji Polski obawiam się trochę tego, że będzie musiał na początku ustalać skład, nie znając potencjału wszystkich polskich piłkarzy, bo niektórzy z nich nie grają w swoich klubach. To będzie jego największy problem i zmartwienie. On nie ma czasu na przegląd wojsk, bo od razu zaczynamy eliminacje EURO 2024. A nie wiemy przecież, czy Jakub Kiwior będzie grał w Arsenalu, co będzie z Kamilem Glikiem i czy w Southampton odbuduje się Jan Bednarek. Przy kilku innych nazwiskach też są znaki zapytania. Nie wiadomo, kto będzie w formie już na mecz z Czechami w Pradze.
Trener Santos na konferencji prasowej powiedział, że już czuje się Polakiem i zamierza przeprowadzić się do Warszawy. Zaznaczył też, że będzie chciał w jakimś stopniu nauczyć się języka polskiego. To jest kurtuazja czy on to faktycznie zrobi?
Jak pracował z reprezentacją Grecji, to greckiego się nauczył, ale wcześniej pracował w tamtejszych klubach. Pewny jestem jednego – on bardzo dużo będzie chciał rozumieć. Pamiętam, że jak był w AEK, to żeby wszyscy dobrze go zrozumieli, pisał do nas listy, które spisywał tłumacz. On kiedyś też taki list czytał w szatni i było blisko, żeby odszedł z klubu. Nie znam dokładnie tej historii, bo wydarzyła się chwilę przed moim przyjściem do AEK. Inni zawodnicy mi o tym opowiadali. On wtedy został poproszony przez zawodników, żeby został. Dla mnie to była trudna sytuacja, bo dopiero, co przyszedłem do klubu, trener mnie ściągał, a teraz chce odejść. Martwiłem się, że będzie kłopot. Dowiedziałem się o tym pierwszego albo drugiego dnia w szatni. Wracając do tego języka, jak trener Santos nauczy się polskiego w takim stopniu, żeby się komunikować, to zawstydzi wszystkich tych zagranicznych trenerów i piłkarzy, którzy grają u nas w Ekstraklasie od lat, a nie potrafią złożyć kilku zdań. To będzie dobra jazda. Facet ma przecież swoje lata. Tak szczerze to coś czuję, że on to zrobi i będzie mówił po polsku. Mnie imponuje to, że on przez lata lubi być cały czas pod presją. Każdy z nas zna ze swojego życia osoby, które jak nie pracują czy czegoś nie robią, to się „duszą”. On taki jest, nie może wysiedzieć w jednym miejscu. A każdy z nas ma na pewno takie myśli: „Kurde, zrobiłbym sobie rok przerwy. Reset. Tak, odciąć się od wszystkiego i pożyć”. A Santos nie, on od 30 lat cały czas pracuje. Bez przerw. Non-stop ma presje sukcesów, kibiców, awansów, tytułów, mediów. Zmienia systemy gry, jest krytykowany. To wygląda tak, jakby praca z zawodnikami dawała mu tlen. On w Portugalii ma taki status, że mógłby sobie na spokojnie zostać już ekspertem telewizyjnym. Na pewno sporo stacji widziałoby go w takiej roli. Siedziałby sobie w studio i oceniałby mecze. To jednak nie dla niego. Na tej prezentacji podobał mi się jego spokój. Szczerze mówiąc to myślałem, że będzie bardziej zestresowany. Wszedł na dużym luzie i spokojnie powiedział to, co chciał powiedzieć. Mnie rzuciło się w oczy jedno, wszyscy selekcjonerzy od Jerzego Brzęczka, po Paulo Sousę i Czesława Michniewicza po prezentacji jechali gdzie? Niech mi pan przypomni…
Do Roberta Lewandowskiego. A trener Santos nawet nie wymienił jego nazwiska…
No tak. Poprzedni trzej selekcjonerzy jechali czy latali do Roberta Lewandowskiego, a Fernando Santos poleciał do żony. Poleciał do domu, bo takie ma wartości. Uznał, że po tak ważnej decyzji życiowej tam jest jego miejsce. Piłkarze jeszcze się wszystkiego od niego dowiedzą. On na pewno nikomu nie będzie się z czegoś tłumaczył. On będzie rozmawiał z nimi jak będą razem, w grupie. Tym, że nie poleciał do Roberta, pokazał szacunek do wszystkich reprezentantów, bo traktuje równo kapitana i tego, który pierwszy raz będzie na kadrze. Mówił już na konferencji – „my”, a nie „ja”. Piłkarze czasami mają poczucie, że są ważniejsi od innych. Są kapitanowie, liderzy szatni itd. Nie chcę tutaj dotykać Roberta Lewandowskiego. To żaden przytyk w jego kierunku. On nie zasługuje na to, żeby robić z niego drugiego Ronaldo na ławce, który jest zawsze ze wszystkiego niezadowolony. Lewandowski jest wyśmienitym i genialnym piłkarzem. Zrobił dla nas fantastyczne rzeczy. Trochę kibice, media, ale i ludzie w PZPN ubraliśmy go wszyscy razem w rolę takiego superlidera. Przecież on nie dzwonił do żadnego z trenerów i nie mówił: „Jak będziesz wybrany, to zaraz tutaj przyleć do mnie”. Trenerzy też decydowali o tym, że trzeba pojechać na pogaduchy do Roberta. Trener Santos na pewno nie będzie kogoś wyróżniał, że akurat do niego poleci. Rzuci wszystko itd. Nauczmy się takich rzeczy. Piłkarze mają swojego ego. Kogoś mogło to drażnić, że tylko ten Robert, Robert i Robert. Społeczeństwo bardzo szanuje Lewandowskiego. Jak w różnych dyskusjach i programach telewizyjnych pojawiało się zdanie: „Nie no, Robert powinien wiedzieć, kto będzie trenerem. Trzeba to z nim przedyskutować”, to robiło mi się słabo. Strasznie mnie to irytowało. I co ten Lewandowski miał zrobić? Dużo ekspertów uważa, że przez doświadczenie Lewandowskiego i pracę z topowymi trenerami na świecie on powinien mieć wpływ na to, kto poprowadzi reprezentację. A ja uważam, że nie, bo tu nie chodzi o samego Roberta, tylko o piłkarza Lewandowskiego. On jest zawodnikiem. Koncepcja i pomysł nie należą do niego. To musi wyjść z federacji. Są ludzie, którzy są za takie wybory odpowiedzialni. Prezes Kulesza wybrał człowieka, którego uznał za najlepszego z dostępnych i zrobił to między innymi po to, że ten piłkarz Lewandowski grał jak najlepiej. I każdy inny nasz reprezentant razem z nim. Robert takimi oczekiwaniami ze wskazaniem selekcjonera był wsadzany na minę. Prezes nie powinien konsultować swoich decyzji z piłkarzem. No nie, nie może tego robić! Prezes związku nie może pytać zawodnika, o to, kto ma być jego trenerem. OK, czasami można się skonsultować, żeby poznać punkt widzenia zawodnika na jakiś problem. Jeżeli ktoś jednak za każdym razem, jako prezes czy dyrektor sportowy pyta się piłkarzy o zdanie na każdy temat, to znaczy, że nie zna się na swojej robocie. Takich rzeczy nie można konsultować z zawodnikami. Oni nie są od tego. Inni piłkarze na takie rzeczy są wrażliwi. Zaczynają się dyskusje: „Patrz, do mnie nie zadzwonił, a przecież też mam zdanie na temat tego trenera”. To wprowadza niepotrzebny ferment. Jakiś dziwny dyktat piłkarzy. Trzeba z tym skończyć raz na zawsze.
Sorry za taką dygresję. Wracając do trenera, to pojechał on do żony, do domu. Potrzebuje spokoju i przeorganizowania swojego życia. A gdyby poleciał do Roberta to, co on by mu powiedział? Czy na miejscu Lewandowskiego byłby Kowalski, Iksiński, Mielcarski, Szczęsny, Krychowiak czy ktokolwiek inny. Co miałby powiedzieć Fernando Santos dzień czy dwa po nominacji jednemu z reprezentantów Polski? Co by to dało? Nic.
A właśnie, sprawa obecności w kadrze Krychowiaka? To jest zawodnik, któremu trener Santos da szansę? Będzie pasował do jego koncepcji?
Wiem jedno, Fernando Santos na pewno mocno się denerwuje, kiedy wszyscy dookoła chcą wyrzucenia Krychowiaka z reprezentacji. Jemu należy się duży szacunek. Mówimy o chłopaku, który rozegrał 98 spotkań w drużynie narodowej. Przecież można mu spokojnie podziękować. Nie powinni tego robić kibice, internauci czy dziennikarze. O tym zdecyduje nowy selekcjoner. Santos nienawidzi sytuacji, w których ktoś dyktuje mu, co powinien w danej sytuacji zrobić. Ja się nie zdziwię, jak on będzie chciał utrzymać Grzegorza w reprezentacji. Jak uzna, że jest w dobrej dyspozycji, to ktoś taki może mu się przydać. Może on już nie będzie pierwszym wyborem, ale ze wzgląd na doświadczenie i funkcjonowanie szatni okaże się potrzebny. Santos nie będzie grał pod publikę na zasadzie: „Aha, media nie chcą Krychowiaka, to ja też go nie chcę”. Krychowiakowi należy się szacunek za wszystko, co zrobił dla tej reprezentacji i co może jeszcze jej dawać.
Trzeba mu na pewno oddać, że na mundial w Katarze pojechaliśmy między innymi dzięki temu, że w meczu barażowym ze Szwecją (2:0) wywalczył rzut karny…
Dokładnie tak. Byliśmy też wszyscy dumni, jak w barwach Sevilli zdobywał Ligę Europy. Był Polakiem, który był ceniony w Hiszpanii. Był kupowany przez PSG. Wtedy rozpierała nas wszystkich duma. Oczywiście, jak Krychowiak gra słabo, to trzeba go krytykować. Ale nie wyrzucajmy go na śmietnik historii. Nie decydujmy za selekcjonera.
Podobna sytuacja będzie pewnie niedługo z Kamilem Glikiem…
Nie do końca, bo nie jest tak publicznie krytykowany. Myślę, że Grzegorz teraz sobie to wszystko analizuje i myśli sobie: „Nie zasłużyłem na to. Może gram słabiej niż kiedyś, ale sam się do kadry nie powołuję”. Krytykować można selekcjonerów, bo to oni wybierają zawodników do reprezentacji. Sam przecież często to robię w Canal+. Komentuję formę piłkarzy czy decyzję trenerów. Nigdy jednak nie pozwoliłem sobie na mówienie, że kogoś trzeba wyrzucić, bo się nie nadaje. Reprezentant Polski w piłce nożnej nie jest odpadem, który można gdzieś wyrzucić. Piłkarz, artysta, piosenkarz może mieć słabszy moment. Piosenkarz czy piosenkarka sami nie wystawiają się na koncerty. Ktoś ich zaprasza nawet jak nie mają już takiego głosu, jak w czasach świetności. Tak samo jest z piłkarzem, którego wystawia do gry trener lub powołuje go selekcjoner.
Generalnie u nas jest tendencja do tego, żeby kończyć kariery reprezentacyjne piłkarzy za nich. Jak ktoś chce i czuje się na siłach, to niech gra w kadrze do końca swojej całej kariery. Oczywiście, jeżeli nadal będą go do tego predysponować umiejętności.
Absolutnie tak. To, co pan mówi pojawiało się też w kontekście Kuby Błaszczykowskiego. Oczekiwano od niego deklaracji, że już kończy z reprezentacją. Piłkarz powinien grać do tego momentu, do którego czuje się na siłach. Trener selekcjoner jest od tego, żeby uznać czy ktoś jest potrzebny, czy już nie. Słynny portugalski piłkarz, który przeszedł bardzo poważne i liczne kontuzje – Rui Barros zakończył karierę w wieku 35 lat, w 2000 roku. Wcześniej zdobywał liczne największa trofea w Europie z Porto i Juventusem. Po roku od tamtej decyzji spotkałem go i powiedział, że to była zła decyzja. Strasznie żałował. On zdobył w piłce wszystko, ale czuł, że nadal powinien grać, a uległ sugestiom, które wyczytał na swój temat w mediach. Kuba też długo leczył teraz kontuzje. Też już wszyscy zakończyli mu karierę. A on zaraz ma wiosną wrócić na boiska w I lidze, w barwach Wisły Kraków. I super. Kolejny przykład – kończenie na siłę kariery Dariusza Szpakowskiego. Najwyżej nie będzie komentował już meczów, ale niech mi nikt nie wmawia, że on chce już odejść z tego zawodu. On ma taką wiedzę, że może jeszcze zrobić mnóstwo znakomitych rzeczy. Twierdzenie, że on ma się pożegnać z widownią? Ale dlaczego? Za kilka lat będę miał 60 czy 70 lat. Pan też kiedyś będzie tyle miał. Jak tyle skończę, to ktoś powie, że nie mogę już komentować meczów albo być ekspertem w Canal+, a panu ktoś powie, że pan nie może pisać o piłce? Mnie i pana może zwolnić szefostwo naszych redakcji, ale nikt inny. Każdy chce robić to, co w życiu sprawia mu przyjemność i to niezależnie od tego, czy ma 70, 60, 35 czy 25 lat. Trenerzy kochają swoją robotę, piłkarze uwielbiają grać w piłkę, a dziennikarze lubią to wszystko komentować albo o tym pisać. Nie rozumiem tego, że jacyś obcy ludzie mają decydować o czyimś życiu.
Wracając do trenera Santosa, to jest jeszcze jedna sprawa, która wzbudza trochę kontrowersji. Mianowicie nowy selekcjoner ma też angażować się w sprawy dotyczące szkolenia w reprezentacjach młodzieżowych. Ma też pomóc w wytyczeniu ścieżek rozwoju najzdolniejszych młodych piłkarzy. Jeden z portugalskich dziennikarzy powiedział nam na Weszło, że Fernando Santos nigdy czymś podobnym się nie zajmował. Z kolei Łukasz Wachowski podczas „Debaty+” przekazał, że przedstawiciele portugalskiej federacji przyznali, że trener miał wpływ na to, jak grały i trenowały juniorskie reprezentacje Portugalii. Oficjalnie trener Santos chyba sprawami piłki juniorskiej nigdy się nie zajmował.
Dobrze, że poruszyliśmy ten temat, bo to nie jest powszechna wiedza, ale trener Santos już pracując w greckiej federacji, miał wpływ na rozwój reprezentacji U-21 i U-19. Wiem to po krótkiej rozmowie z trenerem. Nie wiem jednak jak dokładnie to wyglądało. Chętnie porozmawiam z nim na ten temat. Nie do końca też wiem, jak może takie zaangażowanie w juniorskie kadry wyglądać czasowo. Skoro jednak trener będzie mieszkać w Polsce, to być może będzie jakaś okazja, żeby pojawił się na jakichś meczach. Kiedy terminy nie będą się pokrywać, będzie mógł też pojawić się na zgrupowaniu tych młodszych reprezentacji. Będzie też mógł spotkać się i porozmawiać z trenerami tych kadr młodzieżowych. Sama rozmowa i inny punkt widzenia kogoś z boku może mieć wpływ na rozwój jednego czy drugiego chłopaka. Może też będzie miał jakieś wykłady z samymi najzdolniejszymi zawodnikami. Na razie głośno myślę. Sam jestem ciekawy, jak to będzie wyglądać. Jestem pełen podziwu, że trener Santos chce się zaangażować też w nasze sprawy szkolenia.
Na pewno trener Santos nie uniknie porównań do trenera Leo Beenhakkera. Holender pracował w wielkich klubach Realu, Ajaxie, Feyenoordzie czy reprezentacji Holandii. Zdobywał mistrzostwo Hiszpanii. Portugalczyk też prowadził wielkie kluby w swojej ojczyźnie i sięgał po mistrzostwo Europy. Beenhakker zbudował kilku zawodników w naszej reprezentacji i to takich, których znalazł w naszej lidze. Tak było z Grzegorzem Bronowickim, Pawłem Golańskim czy Radosławem Matusiakiem. Fernando Santos też może znaleźć w Ekstraklasie kogoś, kto będzie mu pasował do koncepcji?
Myślę, że nie będzie się bał postawić na kogoś zupełnie nowego. Jestem przekonany, że tak właśnie będzie. W Katarze odstawił Cristiano Ronaldo i postawił na Goncalo Ramosa. Nie bał się tego zrobić na wielkim turnieju. U nas może być podobnie, aczkolwiek nie będzie tak, że zaraz odstawi Roberta Lewandowskiego. Spokojnie. Jak Santos zobaczy, że jakiś młody chłopak ma odpowiedni mental, to natychmiast będzie grał. Oczywiście muszą też być odpowiednie umiejętności. Jak trener zobaczy piłkarza, który grał do tej pory w reprezentacji, a jest na słabym poziomie mentalnym, to odstawi go. Chodzi o takie sprawy jak zmiana podejścia i nastawienia w sytuacjach kryzysowych. On bardzo docenia zawodników, którzy potrafią wstać z kolan i odwrócić trudne momenty w meczu. Jak Santos zobaczy w naszej lidze chłopaka z nieco mniejszymi umiejętnościami, ale z odpowiednim nastawieniem mentalnym i będzie go porównywał do uznanego reprezentanta z zagranicy, to zawsze postawi na tego z lepszym mentalem. Tak było na pewno kiedyś u trenera Santosa. Dawno nie rozmawiałem z nim o piłce aż na takie detale, ale wcześniej miał właśnie takie podejście. Piłkarskich elementów można się w jakimś stopniu nauczyć. Mental w pewnym wieku zmienić jest już bardzo trudno.
PZPN wyszedł z inicjatywą, że chciałby, aby w sztabie szkoleniowym Santosa znaleźli się Łukasz Piszczek i Tomasz Kaczmarek. Jak trener może zareagować na to, że trochę jest mu to narzucane? Przyjęte jest zazwyczaj, że selekcjoner sam dobiera sobie współpracowników. Na etapie negocjacji PZPN zastrzegł, że chce aby w sztabie byli polscy asystenci. Wszyscy żyją tym, że zarówno Piszczek i Kaczmarek będą z nim pracować, a równie dobrze może się skończyć na tym, że do sztabu trafi tylko jeden z nich.
Możliwe, że tak się skończy. Trener Santos powiedział, że daje sobie 15 dni, żeby się nad tym zastanowić. Pewnie dojdzie do kolejnych rozmów w tej sprawie z samymi zainteresowanymi. Dobrze, że na końcu zostało przedstawione to tak, że on ma prawo wyboru. Gorzej byłoby, gdyby ktoś starał mu się coś narzucić z góry, że ci dwaj mają być w sztabie i koniec. Wtedy pewnie Fernando Santos nie podpisałby takiej umowy. Byłoby to też nie fair i byłoby źle rozegrane PR-owo przez związek, gdyby doszło do takiej sytuacji. Uważam, że mamy kilku trenerów w Polsce, którzy mogliby dostać taką szansę. Ktoś może oczekuje na taką propozycję i może się zastanawiać i pytać: „A dlaczego ja miałbym nie być asystentem selekcjonera?”. Fajnie, że trener Santos ma prawo wyboru. Całe szczęście, że to się tak odbyło, bo on musi być przekonany do kogoś. Filozofia postrzegania piłki musi się pokrywać w takim sztabie. Czasami jest tak, że ludzie nie mogą złapać ze sobą wspólnego języka i wyczuć nawzajem swojego klimatu. Trudno wtedy, żeby spędzali razem całe dnie i jeszcze dyskutowali o tym, jak powinna grać reprezentacja. Musi być zaufanie. Pamiętajmy, że Piszczek i Kaczmarek są dużo młodsi od Santosa. To jest różnica pokolenia. On sam jest otwarty na młodych ludzi i to bardzo. Też trener ma swoich współpracowników, z którymi pracuje od 15 i od 20 lat. Oni też będą w tym sztabie. On nie zmienia tych asystentów ot tak. Znam nieco Ilidio Vale, a on ma być w sztabie. Przecięliśmy się w Porto. Wracając do polskich współpracowników, to być może ktoś jeszcze będzie zaproponowany. Nawet jeżeli wtedy dwóch odpadnie, to i tak będą czuć się docenieni, bo zostali poddani pod rozwagę. O ostatecznym kształcie sztabu będą decydować ludzie z PZPN w porozumieniu z selekcjonerem.
Kilka dni przed ogłoszeniem finalnej decyzji prezesa Kuleszy ustaliłem, że sekretarz generalny PZPN Łukasz Wachowski był w Lizbonie 12 stycznia. Trudno było jednak ustalić z kim rozmawiał. Trop wiódł też do Paulo Bento, z którym władze naszej federacji również rozmawiały. Ludzie ze środowiska zaczęli mówić, że skoro selekcjonerem ma zostać ktoś z Portugalii, to w sztabie powinni znaleźć się Andrzej Juskowiak (były zawodnik Sportingu Lizbona) albo Grzegorz Mielcarski. Co pan na to? Pojawiła się jakaś koncepcja, żeby dołączył pan do reprezentacji Polski trenera Santosa?
Zobaczymy, co się wydarzy. Na pewno się spotkamy i porozmawiamy. Fajnie, że jestem brany pod uwagę, to jest zawsze miłe. W kontekście dołączenia do sztabu mówi się też o Andrzeju Juskowiaku. Myślę, że ktoś z nas mógłby być takim dyrektorem pierwszej reprezentacji. Michał Żewłakow też czy Marek Jóźwiak podobnie. Trzeba jednak powiedzieć sobie szczerze, że jest to bardzo trudna rola i funkcja. Od dawna twierdziłem, że ktoś taki powinien być przy reprezentacji. Być może nie powinna to być tylko jedna osoba, a dwie. O wszystkim decyduje federacja, ja na to nie mam wpływu. Taki dyrektor jest potrzebny. Fernando Santos miał kogoś takiego w Portugalii i funkcję taką pełnił Joao Pinto – były reprezentant kraju. Ktoś mógłby się zastanawiać, po co ktoś taki, skoro kadra ma tak charyzmatycznego szkoleniowca i tak wybitnych piłkarzy. A mimo to trener Santos potrzebował go. Taki dyrektor reprezentacji jest cieniem selekcjonera. Ma też swoje oczy i uszy, może coś podpowiedź i może coś doradzić. Dyrektor powinien mieć wpływ na dobór sztabu szkoleniowego i medycznego, gdyby taki dyrektor reprezentacji już pracował z nią wcześniej. Jednym z zadań takiego człowieka powinien być wybór ośrodków treningowych, hoteli, wybór rywali na mecze towarzyskie itp. Przyda się w kontaktach z innymi federacjami, menedżerami, trenerami klubowymi, dyrektorami w klubach i samymi kadrowiczami. To też dodatkowa para oczu dla trenera. I inny punkt widzenia niż jego współpracowników. Selekcjoner może pójść do dyrektora i spytać się: „Słuchaj, jak widziałeś ten mecz?”, „jak widziałeś tego zawodnika?”, „jak widziałeś drugą połowę?” itp. Czasami dyrektor mógłby zastąpić trenera na przykład na konferencji prasowej. Taki człowiek mógłby zdjąć różne ciężary z selekcjonera i dawać mu duże wsparcie. Ten, kto nie grał w piłkę, nie ma pojęcia, że ktoś taki mógłby się przydać. W FC Porto też miałem takiego człowieka i jako zawodnik mogłem pójść do niego z każdą sprawą. Taki dyrektor może mieć dużo do powiedzenia, ale nie może wychodzić przed szereg, przed trenera, asystentów i radę drużyny. Może im po prostu pomóc w ich działaniach i pomysłach. Musi to być człowiek, do którego zaufanie będą mieli absolutnie wszyscy członkowie drużyny narodowej. Taki dyrektor może też na siebie brać relacje z mediami. U nas w federacji nie ma kogoś między władzami PZPN a selekcjonerem. Prezes związku czy pan sekretarz nie do końca są w stanie porozmawiać z trenerem o sprawach szkoleniowych i stricte piłkarskich. Nasi selekcjonerzy ostatnio zostawali z tym wszystkim sami, a to powodowało ogromne zmęczenie. Działacze związkowi nie są w stanie być na każdym treningu czy zgrupowaniu. Dyrektor reprezentacji powinien być zawsze i wszędzie z trenerem. Kolejna sprawa, trener Santos mówi, że chce jeździć na mecze Ekstraklasy, a nie wszyscy nasi trenerzy czy piłkarze mówią po angielsku. Jak w takim razie selekcjoner miałby z nimi rozmawiać? Jeździć będzie z nim tłumacz, który nie zna się na piłce? Piłkarzom może być łatwiej się otworzyć, jak obok będzie ktoś, kogo znają i mówi po polsku, angielsku czy portugalsku, a jednocześnie zna się na sprawach piłkarskich. Język piłkarski ma swoją specyfikę. Osoba dyrektora pierwszej reprezentacji jest niezbędna. Czy to będę ja, czy to będzie Andrzej Juskowiak, czy ktokolwiek inny – to jest nieistotne. Niech PZPN wybierze odpowiednią osobą na taką funkcję dla dobra reprezentacji i trenera.
A przy okazji tego programu w Canal+ Łukasz Wachowski nie pytał, czy byłby pan zainteresowany taką funkcją? Padła jakaś propozycja?
Oferty nie było, ale była na ten temat dyskusja. Padło, że taki temat jeszcze wróci. Mają być rozmowy z trenerem również o powołaniu człowieka na taką funkcję. Podchodzę do tego na dużym spokoju. Kiedyś już miałem być dyrektorem reprezentacji, a później nie chciano, żebym dołączył w tej roli za trenera Brzęczka. Andrzej Juskowiak spokojnie też może być takim dyrektorem. Może to też być Marek Jóźwiak czy Michał Żewłakow. Każdy były piłkarz ma do tego kompetencje.
Słyszałem, że na posiedzeniu zarządu PZPN przed prezentacją trener Santos, zapytany, o to jakich zna polskich piłkarzy, odpowiedział, że osobiście zna dwóch: Józefa Młynarczyka i Grzegorza Mielcarskiego. „Grzegorza mogę nazwać moim przyjacielem” – dodał. Jak pan to skomentuje?
O, bardzo miło to słyszeć. Ja trenera Santosa nie nazwałbym przyjacielem, bo za dużo mam w sobie pokory. Do niektórych starszych ode mnie osób, do których mam duży szacunek nie jestem w stanie mówić na „ty”. Do trenera nigdy nie pozwoliłbym sobie odezwać się po imieniu i to nawet jakby chciał, żebym mówił do niego w taki sposób. Kiedyś jeszcze nawet do Józefa Młynarczyka nie byłem w stanie tak mówić. Jakoś już sobie z tym poradziłem, ale dziwnie się z tym czuję. Mam jakąś taką blokadę z dzieciństwa, wynikającą z wychowania. Jeżeli jednak sam trener Santos nazwał mnie przyjacielem, to muszę przyznać, że dawno nie słyszałem takiego komplementu pod swoim kierunkiem. Zwłaszcza że mówimy o takiej osobie jak trener Santos. W klubach współpracowaliśmy ze sobą dwa lata. Później często byliśmy w kontakcie, ale mimo wszystko, to piękna sprawa, jeżeli słyszy się, że przyjacielem nazwał cię człowiek, do którego masz tyle szacunku.
A czy na przykład w sztabie powinien się znaleźć Józef Młynarczyk, który jako bramkarz zdobył Puchar Europy z FC Porto i zna portugalski? Z kolei Mirosław Sznaucner, czyli też były zawodnik trener Santosa, jest trenerem asystentem w PAOK Saloniki. Może więc i jego byłoby warto rozważyć?
Wszystko zależy od trenera Santosa. On musi dokładnie zastanowić się i wybrać też ludzi z Portugalii, których będzie miał u nas. Wiem, że trener bramkarzy ma być z Portugalii. Dlatego trudno raczej wyobrazić sobie trenera Młynarczyka. Może na jakichś kilka zajęć czy jednostek treningowych tak, ale pewnie nie na stałe. Nie ma co narzucać selekcjonerowi współpracowników. Niech on wybiera. Niewykluczone, że do Mirosława Sznaucera też się odezwie, skoro zna go jeszcze z czasów, kiedy go prowadził. Naprawdę nie wiem, jakie będą decyzje.
Kończąc, rozmawialiśmy o tym, jakie dobre strony ma trener Santos i czego można się po nim spodziewać. Zapytam więc dość przewrotnie, a czego możemy się obawiać w związku z jego kadencją?
Niebezpieczeństwem będzie to, jak się nim wszyscy nasycimy. Media przewałkują go z każdej strony. Jak do tego przyjdzie niekorzystny wynik i nie będzie czuł wsparcia w swoich działaniach, to będzie źle. Jak poczuje, że jest sam, to będzie trochę jak lew w klatce. Jak będziemy wtedy w niego uderzać, to jako Polacy zabijemy w nim entuzjazm. On go ma w sobie przez 68 lat życia i 40 lat funkcjonowania w futbolu. Nie bądźmy narodem, którym w nim to zgasi. To jest silny charakter i człowiek. Jak będziemy wygrywać, to będzie mówił, że to nie wygrywał on, tylko „my”, drużyna. Jeżeli będziemy przegrywać i nie będzie dobrego klimatu, to stać go na to, żeby powiedzieć z dnia na dzień: „Odchodzę”. Niech wtedy decyzję podejmie on sam. A my bądźmy dla niego gościnni. Krytykujmy go za grę, jak będzie słaba, ale też nie zapominajmy o piłkarzach. Przede wszystkim mocno wierzę, że okazji do tej krytyki za kadencji trenera Santosa nie będzie zbyt wiele. Mam nadzieję, że jako reprezentacja pójdziemy w górę.
WIĘCEJ O FERNANDO SANTOSIE I REPREZENTACJI POLSKI: