Erling Braut Haaland urodził się, żeby bić wszelkiego rodzaje rekordy strzeleckie w Premier League. Nawet nie mówcie, że jest inaczej, bo to, co ten facet wyrabia na angielskich boiskach, wykracza poza granice najśmielszych piłkarskich wyobrażeń.
Manchester City pokonał Wolverhampton. 3:0. Wszystkie trzy bramki dla Obywateli zdobył – to chyba jasne i oczywiste, skoro wystukujemy te słowa z taką emfazą i pompą – właśnie Norweg. Oznacza to, że w tej chwili ma na koncie dwadzieścia pięć goli w trwających rozgrywkach Premier League. Przy zaledwie dziewiętnastu występach…
Dość powiedzieć, że to więcej niż królowie strzelców z ostatnich sezonów ligi angielskiej na finiszu rozgrywek. 2018/19 – Pierre-Emerick Aubameyang, Mohamed Salah, Sadio Mane (22 gole). 2019/20 – Jamie Vardy (23 gole). 2020/21 – Harry Kane (23 gole). 2021/22 – Mohamed Salah, Heung-Min Son (23 gole).
Coś niesamowitego.
Ale też nic dziwnego.
Już w minionym roku pisaliśmy, że żaden piłkarz nie osiągnął szybciej pułapu dwudziestu pięciu zdobytych bramek pod wodzą Pepa Guardioli. Haaland uwinął się prędzej nawet od Leo Messiego. Dodawaliśmy też, że jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś w historii Premier League miał na swoim koncie osiemnaście bramek po piętnastu kolejkach. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś skompletował aż trzy hat-tricki w pierwszych ośmiu meczach w Premier League. On tego wszystkiego dokonał.
Ten hat-trick z Wolverhampton również ma swoje znaczenie. Nikt wcześniej nie potrzebował mniejszej liczby meczów na skompletowanie czterech hat-tricków. Ruudowi van Nistelrooyowi, wcześniejszemu rekordziście, zajęło to sześćdziesiąt pięć spotkań. Haaland – znów – potrzebował na to tylko dziewiętnastu występów. Oto bestia.
Czytaj więcej o Erlingu Braucie Haalandzie:
Fot. Newspix