Spadł śnieg. Dużo śniegu. To był pierwszy taki dzień tej zimy w Poznaniu. I akurat na ten dzień Lech Poznań zaplanował dwa sparingi ze Hansą Rostock. Mecze się odbyły, ale – jak mawia klasyk – jakim kosztem. Trenerzy obu ekip raczej nie dostali rzetelnego materiału do analizy. John van den Brom przed startem wiosny w Ekstraklasie musi raczej bazować na tym, co zobaczył podczas zgrupowania w Dubaju, a nie na oglądaniu poślizgów na śniegu przy Bułgarskiej.
– Nie, teraz nie odśnieżaj, bo to jest w telewizji i źle to będzie wyglądało… – przekazywali sobie pracownicy Lecha na boisku bocznym przy Bułgarskiej. W sobotę od rana w Poznaniu intensywnie padał śnieg i choć w Lechu zdawali sobie sprawę, że pogoda może nie być zbyt dobra, to nie spodziewali się, że przyjdzie im grać z Hansą w aż tak złych warunkach. Meczów nie można było przełożyć, bo komplikowałoby to kwestię kolejnych mikrocyklów treningowych. A zaplanowane były dwa sparingi: pierwszy na boisku bocznym z podgrzewaną murawą, drugi na płycie głównej stadionu miejskiego.
Do ostatnich chwil trwały dyskusję między dyrektorami sportowymi obu ekip – gdzie grać? Boisko treningowe musiałoby być podgrzewane jak grzejnik w bloku mieszkalny, by poradzić sobie z sypiącym śniegiem, więc jeszcze przed pierwszym gwizdkiem było zasypane białym puchem. Podobnie płyta główna na stadionie, a ta już na pewno nie udźwignęłaby rozegrania dwóch dziewięćdziesięciominutowych meczów rozegranych jeden po drugim. Ostatecznie zatem oba sparingi rozegrano na boisku treningowym.
Ale trudno, żeby John van den Brom mógł wyciągnąć z tych gier coś poza narzekaniem na śnieżną pogodę. Piłkarze ślizgali się po murawie, nie mogli się rozpędzić, piłka płatała figle – a to stawała w miejscu, a to nienaturalnie przyspieszała po odbiciu się od śliskiej masy śniegowo-trawiastej. Lech nie wystawił “pierwszej i drugiej jedenastki” na oba sparingi, holenderski trener mocno wymieszał składy. W pierwszym meczu zagrali od początku: Rudko – Żukowski, Dagerstal, Gurgul, Pereira – Murawski, Kozubal – Ba Loua, Marchwiński, Skóraś – Sobiech. Dziennikarze przy boisku gorzko żartowali, że na ten śnieg i mróz Lech wysłał najsłabszego z czwórki bramkarzy, bo żal go było najmniej na takie warunki. A Rudko roboty nie miał za wiele – poza dwoma niezłymi strzałami z dystansu Niemców po przerwie.
Generalnie z tymi śnieżnymi warunkami lepiej radził sobie Lech. Sporo energii miał na lewej flance Skóraś, kilka obiecujących rajdów zaliczył Marchwiński, ale bohaterem pierwszego sparingu był Artur Sobiech, który wyglądał jak piłkarz stworzony do gry na śniegu. Zastawka, odnajdywanie się w tłoku, opanowanie piłki odbijającej się od śnieżnej murawy – wszystko to grało u snajpera, który wyraźnie rozczarowuje podczas swojej przygody w Poznaniu. Na śniegu szło mu jednak bardzo dobrze i mecz zakończył z dwoma golami. Po sztuce dorzucili jeszcze Marchwiński i rezerwowy Dziuba – obaj popisali się ładnymi lobami nad bramkarzem Hansy, któremu nie w smak było chyba rzucanie się na to mroźne boisko. Pozytywny debiut w seniorskim sparingu zaliczył też Gurgul, który bardzo spokojnie wyprowadzał piłkę i nie popełnił żadnego istotnego błędu w tyłach.
Ciekawą kwestią był występ Joao Amarala w drugiej połowie. Otóż Portugalczyk pojawił się na boisku jako… stoper. To nie chochlik, to nie pomyłka – naprawdę Amaral grał 45 minut w roli środkowego obrońcy. Nie miał za dużo do roboty, kilkukrotnie wygrał pojedynek szybkościowy z napastnikiem Hansy, natomiast trudno sobie wyobrażać aż tak drastyczną zmianę pozycji. To raczej eksperyment wywołany brakami kadrowymi, choć dziwi trochę fakt, że na środek obrony van den Brom przesunął ofensywnego pomocnika, który nigdy nie słynął z odpowiedzialności za pracę defensywą.
Lech pierwszy sparing wygrał 4:0, a drugi – który został przesunięty ostatecznie z boiska głównego na treningowe – zakończył się bezbramkowym remisem. Na to drugie spotkanie wyszedł następujący skład: Bednarek – Czerwiński, Salamon, Milić, Rebocho – Citaiszwili, Kvekveskiri, Karlstroem, Velde – Sousa – Szymczak. I tutaj gra była bardziej wyrównana, swoje szanse miała Hansa, lechici mieli jedną naprawdę groźną okazję po dość oryginalnym zachowaniu bramkarza rywali.
Wnioski po tych dwóch sparingach? Warto mieć dach nad stadionem. I to chyba na tyle, bo wybaczcie, ale nie będziemy szerzej analizować występu Amarala na środku defensywy. Albo rozważać tego, jak dobry okres przygotowawczy wpłynął na szanse Sobiecha na wygryzienie Ishaka.
Jeśli mielibyśmy jednak dziś typować wyjściowym skład Lecha po przygotowaniach w Dubaju, to prognozowalibyśmy taki skład na piątkowe starcie ze Stalą Mielec: Bednarek – Pereira, Salamon, Milić, Rebocho – Karlstroem, Murawski – Ba Loua, Szymczak, Skóraś – Ishak.
Od razu rzuca się w oczy to, że w prognozowanym składzie nie ma żadnego nowego zawodnika. Bo i trudno, żeby był. Kolejorz zimą do tej pory sprowadził tylko Dominika Holca. Właściwie – wypożyczył go ze Sparty Praga na pół roku. Póki co jednak numerem 1 w bramce będzie Filip Bednarek. Kolejorz chętnie pozbyłby się jeszcze Artura Rudko, jednak tu sprawa jest skomplikowana, bo Lech nie ma opcji skrócenia wypożyczenia Ukraińca z Metalista Charków.
Czy będzie więcej transferów? Na ten moment van den Brom nie zgłaszał władzom klubu pilnych potrzeb, aczkolwiek Lech cały czas monitoruje rynek transferowy. Nie jest tajemnicą, że lechici sprawdzają możliwości sprowadzenia piłkarza na skrzydło. Opcją transferową byłby też lewy obrońca wobec wracającego powoli do zdrowia Barry’ego Douglasa. W Poznaniu cieszą się ze zwyżki formy Pedro Rebocho, który zagrał chociażby bardzo udane spotkanie w Dubaju z Eintrachtem Frankfurt. Z tego co słyszymy – Portugalczyk miał jesienią problemy z regularną dyspozycją, bo relatywnie wolno regeneruje się jego organizm. Jest dość niski, nabity, umięśniony, ale ma wysokie wyniki zmęczeniowe po wysiłku. Wobec tego, że na pół rundy wypadł Douglas i Portugalczyk nie miał zmiennika, to jego forma siłą rzeczy była niska.
Lech też tej zimy nie zamierza nikogo sprzedawać. Pojawiło się zainteresowanie Filipem Szymczakiem i Michałem Skórasiem, ale Kolejorz nie był zainteresowany ich transferami w tym oknie transferowym. Oczywiście gdyby pojawiła się oferta za Skórasia podobna do tej za Kamińskiego z Wolfsburga, wówczas pewnie Lech usiadłby do rozmów, ale pieniądze tego pokroju nie były oferowane za uczestnika mundialu 2022.
Mistrzowie Polski podchodzą zatem do rundy wiosennej bez rewolucji, ale i już po półrocznym pobycie van den Broma w Poznaniu. Przy Bułgarskiej są już spokojni o to, że tak złego startu jak jesienią zespół Holendra nie zaliczy, bo ten zna już drużynę, zdążył zaprowadzić własne porządki taktyczne, a poza tym spadnie częstotliwość rozgrywania starć. A cele przed drużyną są jasne. Cel minimum to kwalifikacja do europejskich pucharów – na ten moment Lech traci do podium jeden punkt, ale ma do rozegrania zaległy mecz mecz z Miedzią Legnica.
Strata do Rakowa jest już spora (trzynaście punktów, dziesięć przy wygraniu zaległego meczu), natomiast przy Bułgarskiej wierzą, że choć odrobienie zaległości do Rakowa będzie trudne, to jednak jest wykonalne. – Zwłaszcza, że już raz ich dogoniliśmy… – uśmiechają się ludzie w klubie. Poza tym w Poznaniu zawsze żyje się historią, a w przypadku ostatnich mistrzostw nie trzeba wcale cofać się do czasów Araszkiewicza czy Okońskiego. W sezonach 2014/15 i 2021/22 Lech zdobył majstra po gonitwie za liderem – w 2015 gonił Legię, rok temu Raków.
– Czy Raków będzie seryjnie tracił punkty? Nie wiem, to jest piłka. Ale rok temu też nikt nie stawiał, że Raków zacznie się potykać na finiszu sezonu, a jednak się potykał i odrobiliśmy straty – mówił nam Michał Skóraś po meczu z częstochowianami podczas rundy wiosennej.
A, pojawiła nam się w głowie jeszcze myśl, że może taki sparing na śniegu przygotuje Kolejorza do nadchodzących starć z Bodo/Glimt na wyjeździe. Wiecie, koło podbiegunowe, mroźna zima norweska i tak dalej… Ale sprawdziliśmy – za dwa tygodnie w Norwegii może być nawet cieplej niż dziś w Poznaniu. Tam jednak nie będzie okazji na to, by podbiec do linii bocznej i napić herbaty z termosu…
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE: