Tenis jest jak każdy sport. Liczą się talent, ale też wylany na treningach pot i setki powtarzanych ćwiczeń. Kiedy jednak wychodzisz na kort, to podstawą staje się psychika. Na najwyższym poziomie oglądają cię miliony ludzi. Widzą, jak walczysz z rywalem, ale i przed sobą. Do tej pory – z jednym chlubnym wimbledońskim wyjątkiem – to właśnie tego Hubertowi Hurkaczowi brakowało. Teraz jednak zdaje się, że tę słabość przepracował. Hubert w Australian Open na robocie po prostu nie pęka. Pękają za to rywalki Igi Świątek.
***
– Tenis to gra mentalna. Każdy jest wysportowany, każdy potrafi zagrać świetny forehand i backhand – powiedział kiedyś Novak Djoković. A jeszcze dosadniej ujęła to Venus Williams: – Tenis jest głównie kwestią psychiki. Wygrywasz lub przegrywasz mecz jeszcze przed wyjściem na kort.
Myślicie, że słowa Williams są przesadzone? Zdecydowanie nie. Spójrzcie tylko na dzisiejszy mecz Igi Świątek. Owszem, Polka grała znakomite spotkanie, ale jej rywalka – notowana na 100. miejscu w rankingu WTA Cristina Bucșa – wyglądała na korcie, jakby coś ją spetryfikowało. Mecz z liderką rankingu, najlepszą obecnie zawodniczką świata, po prostu sprawił, że nie była w stanie dobrze odbić piłki. Dla niej było to pierwsze takie spotkanie, pierwszy raz była też w III rundzie turnieju wielkoszlemowego. Nie wytrzymała.
A przecież to nie tak, że Hiszpanka nie potrafi radzić sobie z lepszymi od niej rywalkami. Rundę wcześniej sensacyjnie odprawiła Biancę Andreescu, inną mistrzynię wielkoszlemową. Owszem, już sprzed kilku lat (US Open 2019) i nękaną kontuzjami, ale nie zmienia to faktu, że to właśnie Kanadyjka była zdecydowaną faworytką ich meczu. Tymczasem Cristina wygrała w fantastycznym stylu, po prawdziwym thrillerze i przegraniu pierwszego seta. Drugiego wygrała w tie-breaku, do 7. Trzeciego 6:4. I to wszystko z szerokim uśmiechem.
Nie wyglądała na dziewczynę, która może się łatwo rozsypać. A potem przyszedł mecz z Igą.
***
Często mówi się, że na mecze z najlepszymi rywalki się motywują. Jasne, to częściowo prawda – przez lata doświadczała tego Serena Williams. Chodzi jednak głównie o przeciwniczki z czołowych pozycji rankingu, które z Igą już grały, może nawet pokonały ją w przeszłości i które wiedzą, na co je stać. A przecież i one potrafią się czasem posypać – jak Aryna Sabalenka w kluczowych momentach półfinału US Open 2022. To magia grania ze światową jedynką – psychika może zawieść w każdej chwili.
Iga sama przez etap, gdy to ona goniła, przeszła stosunkowo suchą nogą. Kilka bolesnych wpadek, owszem, zaliczyła – pamiętamy pogrom, jaki zgotowała jej na Roland Garros 2019 Simona Halep (za który Świątek zrewanżowała się rok później), pamiętamy porażki, po których do oczu napływały jej łzy. Polka wciąż nie jest jak z kamienia, zresztą żaden z najlepszych tenisistów w historii taki nie był. Nawet Novak Djoković sypnął się w finale US Open 2021, gdy był o krok od zdobycia Kalendarzowego Wielkiego Szlema.
Ale w tej chwili to właśnie Świątek ma ogromną przewagę psychiczną nad resztą.
Niewykluczone, że presja oczekiwań w pewnym momencie ją pokona, zdarza się. Z drugiej strony Iga jawi się obecnie jako ostoja spokoju i regularności. To już jedenasty raz w jej karierze, gdy doszła do IV rundy turnieju wielkoszlemowego. Na 16 prób. To statystyka wprost doskonała, tym bardziej, że trzy razy odpadała szybciej jeszcze w swoim pierwszym sezonie w zawodowym tourze. Zresztą możemy to też ustawić w odpowiednim kontekście. Agnieszka Radwańska w IV rundzie (lub dalej) w ciągu całej kariery znalazła się 27 razy. Wojciech Fibak 14. Potem jest Iga, a za nią Łukasz Kubot i Hubert Hurkacz, którzy mają trzy takie wyniki na koncie.
I o tym ostatnim trzeba tu wspomnieć. Do tej pory bywał bowiem odwrotnością Igi.
***
Hurkacz niesamowicie się z turniejami wielkoszlemowymi nie lubił. I nikt nie wiedział dlaczego. Czy to inna atmosfera? Presja? Granie do trzech wygranych setów? On sam wszystkiemu zaprzeczał. Zresztą poza ostatnią z przyczyn inne jawiły się jako bezsensowne przypuszczenia. Bo Hubert potrafił dobrze radzić sobie w turniejach na całym świecie. Nie miał też problemów z grą z największymi rywalami, ma już na koncie wygrane z Rogerem Federerem, Daniiłem Miedwiediewem i wieloma innymi tenisistami z czołówki.
Tymczasem lista zawodników, z którymi przegrał w turniejach wielkoszlemowych od 2020 roku – gdy na stałe wszedł na poziom szerokiej światowej czołówki – wygląda naprawdę kiepsko.
John Millman. Alejandro Davidovich Fokina. Tennys Sandgren. Mikael Ymer. Botic Van De Zandschulp. Andreas Seppi. Adrian Mannarino. Znów Davidovich Fokina. Ilja Iwaszka. I dwaj rywale, z porażek z którymi można go usprawiedliwić: Matteo Berrettini (półfinał Wimbledonu) oraz Casper Ruud (IV runda Roland Garros). Nie jest to imponujące zestawienie, delikatnie rzecz ujmując. I owszem, Davidovich Fokina czy Mannarino to solidni tenisiści. Gdyby Hubert zaliczył z nimi tylko jedną wpadkę na przestrzeni tylu turniejów, nie byłoby powodu do narzekań. Ale robił to regularnie.
W międzyczasie za to imponował w największych turniejach poza wielkoszlemowymi. Jeśli przegrywał, to zwykle po wyrównanej walce z przeciwnikami z czołówki. Kilkukrotnie zdarzyło mu się nawet wygrać – choćby imprezę ATP 1000 w Miami. Ba, spore turnieje wygrywał nawet w deblu, w którym występuje przecież rzadziej i nie należy do światowej czołówki. To wszystko świadczyło o jego możliwościach. A potem przychodził jeden szlem za drugim i Polak niemalże w nich nie istniał.
***
Australian Open było tego świetnym przykładem. To tam, podobnie jak w US Open, Polak nigdy nie przebrnął do tej pory II rundy. Zawsze pękał. Okej, w 2019 roku rozegrał niezwykle zacięte spotkanie z Ivo Karloviciem – z czterech setów każdy kończył się w tie-breaku. I to był mecz, do którego trudno się przyczepić, Chorwat był w końcu serwisową maszyną. Potem jednak…
W 2020 był fatalny mecz z Millmanem, łatwa porażka, w trzech setach. A wydawało się, że Hubert napędzi się po tym, jak – jedyny raz w swojej karierze – wygrał mecz od stanu 0:2 w setach, bo tak w I rundzie pokonał Dennisa Novaka. Rok 2021? Przegrany znanym tylko Polakowi sposobem pięciosetowy mecz z Mikaelem Ymerem. A w kolejnym sezonie ponownie wielka wtopa – trzy sety z Adrianem Mannarino. Za każdym razem trudno było wytłumaczyć postawę Huberta. Bo zdawał się wręcz zniechęcony do gry, od pierwszych piłek. Apatyczny, wycofany, podenerwowany. Zupełnie inny, niż gdyby taki sam mecz rozgrywał w imprezie rangi ATP – nieważne czy 250, 500 czy 1000.
Dobra wiadomość brzmi jednak: możliwe, że Hurkacz już z tego wyszedł. Zresztą jego ojciec pod koniec zeszłego roku mówił “Gazecie Wyborczej”, że Hubert pracował nad stroną mentalną.
– Teraz Hubert między innymi ma zajęcia z treningu mentalnego, co powinno zapewnić mu większy spokój emocjonalny na korcie. Poza tym pracuje nad tym, aby jak najdłużej utrzymać systematyczność gry na wysokim poziomie. Taka powtarzalność, a nie wahania formy, ma ogromne znaczenie. […] Nie wiązałbym jednak bezpośrednio kategorii poszczególnych turniejów, czyli tych wielkoszlemowych z wynikami na korcie. Być może podczas zawodów Wielkiego Szlema ambicja powoduje u Huberta pewną wewnętrzną presję, ale nie jest tak, że on psychicznie spala się podczas tych imprez. Można przyjąć, że kiedy jest rozluźniony i swobodny, wówczas gra bardzo dobrze – twierdził Hurkacz senior.
***
Nie mamy jednak wątpliwości, że gdyby to był zeszły sezon, Polaka nie oglądalibyśmy już w turnieju. To niemalże pewne. Ba, nie zagrałby dziś nawet z Denisem Shapovalovem, a odpadł z Lorenzo Sonego, rundę wcześniej. Włoch nigdy mu nie leżał, miał z nim kiepski bilans. W Melbourne przegrywał z nim już 0:1 w setach i miał stratę przełamania, a potem było też 2:1 w dużych partiach dla Lorenzo. A jednak cały mecz wygrał Polak, w dodatku rozgrywając końcówkę w świetnym stylu. Dziś z kolei nie pękł, gdy wspomniany Shapovalov odrobił straty od 0:2 w setach. W ostatniej partii podniósł poziom swojej gry, przełamał rywala. A potem obronił cztery break pointy w ostatnim gemie meczu.
W najważniejszym momencie był jak skała. Można odnieść wrażenie, że tę pewność, jaką ma, czerpie po części z przygotowania – biega do każdej piłki, jest w stanie bez trudu wytrzymać dwie pięciosetówki z rzędu. I podkreśla, że dalej ma sporo energii. Na trudy turnieju fizycznie jest przygotowany doskonale, ale to… w sumie nie jest nowością. Że psychika go nie zawodzi – to w wielkoszlemowej imprezie coś, co do tej pory zaobserwowaliśmy tylko raz, półtora roku temu na Wimbledonie.
Dlatego trzeba to wszystko brać z lekką dozą ostrożności, żeby znów nie okazało się, że to tylko jedna jaskółka. Na pewno jednak Hubert już teraz przełamał w Australii pewną mentalną barierę, którą miał, nawet jeśli sam się do niej nie przyznawał (on sam wspominał, że dużo daje mu medytacja, z którą się polubił, ale może pomogła mu też bliższa znajomość z Igą i wzajemnie wysyłane sobie wsparcie?). A kto wie, czy nie pójdzie o kolejny krok dalej. Z Sebastianem Kordą, który w trzech setach pokonał Daniiła Miedwiediewa, przecież już wygrywał. Dwa lata i jeden tydzień temu w finale turnieju w Delray Beach.
To co, Hubert, razem z Igą wchodzicie do ćwierćfinału?
Fot. Newspix