Reklama

Polska na peryferiach systemu. Co transfer Mudryka mówi o Ekstraklasie?

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

17 stycznia 2023, 09:05 • 12 min czytania 97 komentarzy

Chelsea zapłaci 100 milionów za Mychajło Mudryka. 70 podstawowych baniek. I 30 bonusowych. Na tyle wyceniono potencjał 22-letniego piłkarza, który zaliczył osiem występów w reprezentacji Ukrainy, strzelił dziewięć goli w rodzimej Premier Lidze i dołożył trzy bramki w elitarnej Lidze Mistrzów. Dziewięciocyfrowa kwota za zaledwie pół roku kopania na poziomie wskazującym na narodziny jednego z największych talentów Europy. Takie życie. Ostatecznie wszystko weryfikuje rynek transferowy. A ten pędzi w zawrotnym tempie i z niszczycielską siłą przebija wszelkie szklane sufity. Jak wobec tej całej histerii sytuuje się Polska?

Polska na peryferiach systemu. Co transfer Mudryka mówi o Ekstraklasie?

Jakoś pół roku temu Gerard Romero, odprawiający rytualne tańce hiszpański streamer piłkarski o niezmordowanej pasji do głoszenie dobrej nowiny w rytmie modlitwy „coś się dzieje”, stwierdził publicznie, że współczesnego masowego kibica bardziej grzeją ruchy transferowe niż mecze ulubionych klubów.

Mógł mieć rację.

Te drugie coraz częściej ogląda się gdzieś pomiędzy przesuwaniem palcem po ekranie telefonu w poszukiwaniu aktualności a klikaniem w śmieszne filmiki w tropieniu ożywczych bodźców z mediów społecznościowych. Plotki, spekulacje i domysły nakręcają zaś przednią zabawę w warunkach rzeczywistości, w której kwadrans skupienia na jednej czynności urasta powoli do rangi wyzwania z gatunku niemożliwych do wykonania.

Nic więc dziwnego, że obietnica zbawiennego wpływu transferu jednego młodego milionera potrafi jawić się w atrakcyjniejszych barwach niż pokładanie wiary w długofalową filozofię rozwoju drużyny.

Reklama

Czy Mudryk jest wart 100 milionów?

Stumilionowe transfery to wymysł ostatniej dekady. Wciąż nie jest ten cały proces szczególnie transparentny i przejrzysty, we wszelkiego rodzaju klasyfikacjach nie zawsze uwzględnia się bonusy czy skomplikowanie skonstruowane kontrakty, ale w historii futbolu przeprowadzono i potwierdzono przynajmniej dwanaście takich transakcji. Mudryk w Chelsea – z tymi wszystkimi dodatkami – ma być trzynastym takim ruchem.

A to tylko szczyt góry lodowej, bo za ich plecami znajduje się aż trzydziestu piłkarzy, którzy kosztowali swoje kluby więcej niż 70 i ciut mniej niż 100 milionów euro. Już dawno nie jest to elitarne grono.

Ani to dziewięciocyfrowe.

Ani to ośmiocyfrowe.

Czołowe miejsca zajmują Kylian Mbappe, Neymar i Cristiano Ronaldo, ale też Philippe Coutinho, Antoine Griezmann, Jack Grealish, Eden Hazard, Paul Pogba, Harry Maguire, Jadon Sancho, a nawet Arthur Melo, czyli piłkarze o głośnych nazwiskach, niebagatelnych umiejętnościach lub niemałych osiągnięciach, którzy jednak – z takich czy innych powodów – nie wspięli się na poziom, który broniłby rynkową rozrzutność ich pracodawców.

Cały trend najlepiej obrazuje machina transferowa Chelsea z ostatnich kilku lat. Kepa Arrizabalaga – 80 milionów euro. Kai Havertz – 80 milionów euro. Wesley Fofana – 80 milionów euro. Wszyscy zdolni i utalentowani, ale też młodziutcy i nieopierzeni, niegwarantujący ani  topowej jakości sportowej, ani choćby obietnicy rychłego zwrotu zainwestowanych środków.

Reklama

Mało? Przypadek Romelu Lukaku. Wyjątkowo specyficzny. W 2014 roku Chelsea sprzedała go Evertonowi za 35 milionów euro. W 2021 roku kupiła z Włoch za 113 milionów euro. W międzyczasie zaś obeszła się smakiem, gdy sumarycznie jakieś 150 baniek wykładały na niego Manchester United i Inter Mediolan. No i po wszystkim jeszcze znowu wypożyczyła do Serie A. Za psie pieniądze.

Coś niesamowitego.

I teraz jeszcze Mudryk za 70 milionów euro.

Albo 100 milionów euro.

Do wyboru, do koloru, obie opcje znaczenie mają podobne – londyński klub, jak większość innych potęg, babra się w niepohamowanych utracjuszowskich zapędach.

Boniek wywęszył skandal. My pomagamy Ukrainie, a ona się dorabia

Czy Mudryk jest warty takiej kasy? Kiwnie i przedrybluje, poda i asystuje, strzeli i huknie. Jest najbardziej ekscytującym ukraińskim piłkarzem od czasu eksplozji talentu Jewhena Konoplanki i Andrija Jarmołenki na Euro 2012. W Lidze Mistrzów kręcił bardzo solidnymi i uznanymi na europejskiej arenie zawodnikami Lipska.

Ale to wciąż kot w worku.

Taki Kai Havertz, aktualnie zewsząd krytykowany i zaledwie rok starszy od ukraińskiego gwiazdorka, przychodził na Stamford Bridge z legitymacją aż 118 rozegranych meczów rozegranych w Bundeslidze i oszałamiającymi statystykami: prawie 80 zsumowanych goli i asyst w barwach Bayeru Leverkusen. Bije to na głowę skromne zdobycze statystyczne Mudryka, który w całej swojej karierze pokonywał bramkarzy tylko takich marek jak: FK Mariupol, Kołos Kowaliwka, Dynamo Kijów, FK Ołeksandrija, Weres Równe, SK Dnipro-1, Worskła Połtawa, RB Lipsk i Celtic Glasgow.

Ale też nikogo nie dziwi.

Siatka transferowa

Florentino Perez psioczył ostatnio, że piłka nożna traci na globalnym znaczeniu, bo przestała trafiać do młodzieży. Andrea Agnelli wyśmiewa krótkowzroczność części piłkarskich decydentów, uważających zainteresowanie masowego widza futbolem za wieczny pewnik. Ponad 1/3 kibiców wspiera przynajmniej dwa kluby. 10% fanów śledzi poczynania konkretnych zawodników, a nie konkretnych organizacji. Prawie 2/3 młodych ludzi obserwuje piłkę kopaną ze strachu przed wykluczeniem z życia towarzyskiego lub z niezidentyfikowanej sympatii do dużych wydarzeń. 40% przedstawicieli słynnego pokolenia Z, ludzi między 16. a 24. rokiem życia, kompletnie nie interesuje się futbolem.

Na to wszystko śmieje się tylko Nasser Al-Khelaifi, który kręci głową i twierdzi, że „wątpliwości co do słuszności europejskiego modelu piłki nożnej nie są słuszne”, a swoją tezę podpiera pieniędzmi liczonymi w dolarach amerykańskich, bo jego wyliczenia wskazują, że wzrosty i przychody nigdy nie były tak wielkie, a za kilka lat będą jeszcze większe, więc wszystkie wielkie kluby i federacje będą opływać w luksusach.

Jego PSG przepompowuje, wydaje i przepala dziesiątki i setki milionów na wszelkie dostępne zachcianki i kaprysy. I to od lat, czy śnieg, czy słota, czy upał, czy mróz. Kupowało za dziesiątki i setki milionów, nawet kiedy na początku pandemii platforma Mediapro, która wykupiła przywilej transmitowania większości meczów Ligue 1, wstrzymała zapłatę i postawiła kluby pod ścianą, żądając renegocjowania umowy, co zapowiadało absolutny kataklizm i spustoszenie w kasach dziesiątek francuskich organizacji i stawiało złowrogi znak zapytania nad egzystencją wielu z nich. Kupuje za dziesiątki i setki milionów, nawet kiedy zarzuca mu się łamanie zasad finansowego fair-play. Wielcy zawsze sobie poradzą. A reszta pójdzie za nami.

Bo będzie chciała być jak oni.

To jedna wielka siatka zespołu naczyń połączonych.

Przeanalizujmy, jak aktualnie prezentują się klasyfikacje najdroższych transakcji „kupno” i „sprzedaż” w trzydziestu jeden najlepszych ligach Europy według rankingu UEFA.

Najdroższe sprzedaże w trzydziestu jeden najlepszych ligach w Europie:

  1. Hiszpania – Neymar, 222 mln euro
  2. Francja – Kylian Mbappe, 180 mln euro
  3. Niemcy – Ousmane Dembele, 140 mln euro
  4. Anglia – Philippe Coutinho, 135 mln euro
  5. Portugalia – Joao Félix, 127 mln euro
  6. Włochy – Romelu Lukaku, 113 mln euro
  7. Holandia – Antony, 95 mln euro
  8. Ukraina – Mykhaylo Mudryk, 70 mln euro
  9. Rosja – Hulk, 55 mln euro
  10. Austria – Brenden Aaronson, 34,8 mln euro
  11. Belgia – Charles De Ketelaer, 32 mln euro
  12. Chorwacja – Marko Pjaca, 29,4 mln euro
  13. Szkocja – Kieran Tierney, 27  mln euro
  14. Szwajcaria – Breel Embolo, 26,5 mln euro
  15. Turcja – Cenk Tosun, 22,5 mln euro
  16. Norwegia – Mikel John Obi, 20 mln euro
  17. Grecja – Daniel Podence, 19,6 mln euro
  18. Dania – Kamaldeen Sulemana, 17 mln euro
  19. Czechy – Tomas Soucek, 16,2 mln euro
  20. Rumunia – Dennis Man, 13 mln euro
  21. Serbia – Dejan Stanković, 12,4 mln euro
  22. Polska, Kacper Kozłowski i Jakub Moder, 11 mln euro
  23. Szwecja – Alexander Isak, 8,6 mln euro
  24. Bułgaria – Jonathan Cafu, 7,5 mln euro
  25. Izrael, Eran Zahavi, 7,2 mln euro
  26. Cypr – Luka Jović, 6,6 mln euro
  27. Słowacja – Andraz Sporar, 6 mln euro
  28. Słowenia – Ezekiel Henty, 5 mln euro
  29. Węgry – Muhamed Besic, 4,8 mln euro
  30. Kazachstan – Patrick Twumasi, 3 mln euro
  31. Azerbejdżan – Kady Borges, 2 mln euro

Najdroższe kupna w trzydziestu jeden ligach w Europie:

  1. Francja – Neymar, 222 mln euro
  2. Hiszpania – Ousmane Dembele, 140 mln euro
  3. Anglia – Jack Grealish, 117,5 mln euro
  4. Włochy – Cristiano Ronaldo, 117 mln euro
  5. Niemcy – Lucas Hernandez, 80 mln euro
  6. Rosja – Malcom, 40 mln euro
  7. Portugalia – Darwin Nunez, 34 mln euro
  8. Holandia – Steven Bergwijnm, 31,2 mln euro
  9. Ukraina – Bernard, 20 mln euro
  10. Szkocja – Tore Arne Flo – 18 mln euro
  11. Turcja – Mario Jardel, 17 mln euro
  12. Belgia – Roman Jaremczuk, 16 mln euro
  13. Grecja – Zlatko Zahović, 13,5 mln euro
  14. Austria – Lucas Gourna-Douath, 13 mln euro
  15. Szwajcaria – Arthur Cabral – 6 mln euro
  16. Chorwacja – Marko Rog, 5 mln euro
  17. Dania – Andres Dreyer, 5 mln euro
  18. Norwegia – Patrick Berg, 4,5 mln euro
  19. Czechy – Nicolae Stanciu, 3,7 mln euro
  20. Izrael – Vidar Örn Kjartansson, 3,5 mln ero
  21. Rumunia – Florinel Coman, 3 mln euro
  22. Serbia – Osman Bukari, 3 mln euro
  23. Szwecja – Sead Haksabanović, 2,6 mln euro
  24. Cypr – Cristian Manea, 2,5 mln euro
  25. Węgry – Stjepan Loncar, 2,5 mln euro
  26. Bułgaria – Jonathan Cafu, 2,2 mln euro
  27. Kazachstan – Pieros Sotiriou, 2 mln euro
  28. Polska – Bartosz Slisz, 1,8 mln euro
  29. Azerbejdżan, Richard Almeyda, 1,3 mln euro
  30. Słowenia – Jan Mlakar, 1,2 mln euro
  31. Słowacja – 900 tysięcy euro, Admir Vladavić

Gdzie w tym całym układzie sytuuje się Polska? Zajmuje 28. miejsce na 55 federacji sklasyfikowanych w rankingu UEFA. W rankingu najdroższych sprzedaży jest 22. spośród 31 najlepszych lig w Europie, a w zestawieniu najdroższych transakcji nabywczych plasuje się na 28. ósmym miejscu. Tragicznie nie jest, ale dobrze też nie.

Przyzwoite okno wystawowe

Z kontynentalną czołówką nawet nie ma sensu stawać w szranki.

Michał Trela pisał kiedyś na Newonce w tekście „Transferowa inflacja. Czy Ekstraklasa sprzedażowo goni Europę”: „Czterdzieści lat temu najdroższy piłkarz wyjeżdżający z polskiej ligi kosztował 1/5 najdroższego piłkarza świata. Czyli tak, jakby Jakub Moder opuszczał Lecha za 44 miliony euro (20% Neymara). Na pobicie rekordu Bońka trzeba było czekać siedemnaście lat, a znów klubem przyjmującym wielką kwotę okazał się Widzew, który sprzedał Artura Wichniarka za półtora miliona euro do Arminii Bielefeld. Ten pułap 3,26% globalnego rekordu transferowego, na którym w 1999 roku znajdował się Wichniarek, z drobnymi wahnięciami utrzymał się do dziś. Czasem kwoty płacone w piłce uciekały trochę szybciej, czasem udawało się je minimalnie nadgonić, ale nigdy znacząco. Emmanuel Olisadebe przyniósł Polonii Warszawa 3% kwoty płaconej za Luisa Figo, a Radosław Majecki Legii Warszawa 3% tego, co PSG zapłaciło Barcelonie za Neymara. Łukasz Fabiański kosztował 5,61% kwoty wydanej przez Real Madryt na Zinedine’a Zidane’a, a Adrian Mierzejewski 5,58% sumy odstępnego przeznaczonej na Cristiano Ronaldo. Najmocniej od czasów Bońka udało się ten współczynnik podbić Janowi Bednarkowi, który kosztował 5,71% kwoty transferu Paula Pogby. Przy transferach Modera i Kozłowskiego, czyli aktualnych rekordach, to znów wynik na poziomie 5% aktualnego rekordu”.

Drugi szereg najlepszych europejskich rozgrywek to też inny świat. Portugalia i Holandia sprzedają za 100 milionów, gdy Polacy cieszą się z przekroczenia bariery 10 baniek. Ekstraklasa zaliczyła do tej pory trzy ośmiocyfrowe transakcje, gdy dla Rosjan, Belgów, Ukraińców, Austriaków, Turków i Szkotów to sytuacja na porządku dziennym podparta często kilkudziesięcioma podobnymi przypadkami. Bardziej rozhulane rynki mają też Duńczycy, Grecy, Szwajcarzy czy Czesi. Częściej grali lub grają na arenie międzynarodowej. I to procentuje.

Co innego Rumuni, Serbowie i Norwegowie. Ich można gonić. U pierwszych tylko Dennis Mann został sprzedany za więcej niż 10 milionów euro. U drugich wcale nie jakoś wyśrubowany rekord wciąż dzierży Dejan Stanković i jego transfer do Lazio z końcówki minionego wieku. U trzecich na szczycie nadal widnieje zaś nazwisko Mikela Johna Obiego z sezonu 2006/07.

Polacy mają osiem transferów między pięcioma a dziewięcioma milionami euro. I Jakuba Kamińskiego ze swoimi dziesięcioma milionami na podium. Norwegowie – też „tylko” osiem i świeżutkiego David Datro Fofanę za plecami Mikela Johna Obiego. Serbowie – „tylko” jedenaście, ale też aż pięć ruchów ośmiocyfrowych. Rumuni – „aż” czternaście.

Kamiński: Jestem stworzony do trudnych wyzwań

Ekstraklasę – niewykluczone, że w większym stopniu niż tych wszystkich Rumunów (tu raczej na pewno), Serbów i Norwegów (tu większe wątpliwości i kwestia sporna) – jako okno wystawowe legitymizują poczynania coraz większej liczby bardzo porządnych, bardzo dobrych lub nawet wyśmienitych polskich zawodników w zagranicznych ligach. W konsekwencji zawodnicy z umownym „ski” na końcu nazwiska może jeszcze nie cieszą się w zachodniej części Starego Kontynentu sławą graczy z nazwiskami kończącymi się na „ić”, ale od absolutnego zera nie startują.

Kiepska jakość ligi

Problem jest zupełnie inny. Przez lata kluby z Ekstraklasy wytworzyły nawyk strachu przed kupowaniem piłkarzy. Wewnętrzny rekord transferowy – Bartosz Slisz do Legii Warszawa za 1,8 miliona euro – wypada bardzo blado na tle reszty kontynentalnej stawki. Lepsi są w Kazachstanie. Lepsi są w Bułgarii. Lepsi są na Węgrzech. Lepsi są na Cyprze. Prawie lepsi są nawet na Łotwie. Trochę wstyd i zaścianek.

Ciekawie pisał o tym redaktor Szymon Janczyk w drugim numerze Kwartalnika Sportowego, w którym zwrócił uwagę, że Polska znajduje się w niewielkiej grupie światowych lig, w której najdroższy transfer dotyczy zawodnika o naturze defensywnej. Ci naturalnie zazwyczaj kosztują mniej. W tekście „Strach przed lataniem” znajduje się też wypowiedź Filipa Dutkowskiego z firmy Sports Solver, w której dziwi się on, że nadwiślański rekord transferowy to wciąż marne 1,8 miliona euro przy pokaźnych przychodach ekstraklasowych klubów.

– Jeżeli spojrzysz na kwoty transferowe w relacji do przychodów klubów w Anglii czy w innych krajach, to najwyższy transfer w sezonie stanowi 10-20 procent przychodów. 20 procent to ekstremum, ale 10-15 procent to norma. Dla Bundesligi łączne wydatki na transfery to ponad 20 procent przychodów. W raporcie Deloitte jest podane, że łączne przychody w Ekstraklasie wyniosły 620 milionów złotych, do tego 200 milionów złotych z transferów. Jeżeli podzielimy to przez szesnaście, wychodzi średnio około 50 milionów złotych. 10-15 procent tej sumy to kwota 1-1,5 miliona euro. Transfery w tych widełkach powinny być częste, a takie w wysokości 700-800 tysięcy euro powinny być absolutną normą. Nasze kluby rozporządzają przychodami inaczej niż kluby zachodnie. Relacja najwyższego do przychodów jest dużo niższa – mówił Dutkowski.

I zaraz Kwartalnik Sportowy liczył, że wedle schematu funkcjonowania zachodniego taki Lech Poznań – na podstawie sprawozdania finansowego za 2020/21 – mógłby wydać na najdroższy transfer 3,2, a nawet 4,8 miliona euro w widełkach od 10% do 15% przychodu.

Jednocześnie tylko w ostatnim półroczu Ekstraklasa podpisała nowy intratny kontrakt telewizyjny, który sytuuje ligę w połowie drugiej dziesiątki na tle Europy, a Deloitte opublikował nowy raport, z którego wynika, że polskie rozgrywki ciągle rozwijają się pod względem finansowym i pozyskiwania pieniędzy. W sezonie 2021/22 kluby zarobiły łącznie 715 milionów złotych z przychodów podstawowych, gdzie w sezonie wcześniejszym łączna suma przychodów podstawowych wyniosła 627 milionów.

Z całą świadomość takiego stanu rzeczy Dariusz Mioduski, właściciel Legii Warszawa, która wygrała siedem z ostatnich dziesięciu mistrzostw Polski, przez lata apelował i proponował, żeby podział kasy z praw telewizyjnych w Ekstraklasie rozkładał się proporcjonalnie do jakości prezentowanej na boisku – najlepsi otrzymują lwią część pieniędzy, najgorszym pozostają resztki z pańskiego stołu w myśl zasady: „więcej kasy za wyniki, mniej z urzędu”. Niedawno w podobne tony uderzał Janusz Filipiak, właściciel Cracovii.

– Piłkarska Polska będzie upodabniać się do Niemiec, Holandii czy nawet Włoch. Na szczycie usadowi się pięć topowych klubów, potem jakiś środek tabeli, a na dole rotacyjna walka o utrzymanie. Cracovia będzie walczyć o pierwszą piątkę. Trzeba zwiększać budżet i wygrywać, bo coraz większe środki będą szły na górę. Nie wymyślam nic oryginalnego, ale tak jest w największych ligach, poza Anglią, i tak będzie też u nas – perorował Filipiak.

Prawda jest jednak taka, że prezesi i dyrektorzy klubów w niemal każdym polskim mieście przez lata narzekali, że nie są w stanie utrzymywać swoich najlepszych zawodników. Że nawet nie dziesięć, ale pięć milionów na stole to propozycja nie do odrzucenia. To też jedno z dyżurnych wytłumaczeń kiepskiej jakości ligi i kolejnych klęsk w europejskich pucharach.

Przyzwyczailiśmy się, że kluby Ekstraklasy szybko sprzedają swoich najlepszych piłkarzy, a czasami nawet przesypiają odpowiedni moment i potem ktoś taki odchodzi za darmo lub za czapkę gruszek, bo zaraz wygasa mu kontrakt. Ewidentnie jednak coś zaczyna się zmieniać i polskie kluby coraz częściej są w stanie zabezpieczać się w temacie przyszłości czołowych zawodników.

Dobry trend w Ekstraklasie. Kluby zatrzymują swoich liderów

Dobry przykład dają przede wszystkim najlepsi – Lech Poznań i Raków Częstochowa. Tylko w ostatnich miesiącach przeróżni liderzy mistrza i wicemistrza kraju przedłużyli kontrakty ze swoimi pracodawcami. Pomogą na boisku. Albo trzeba będzie za nich wybulić solidną kwotę. Nie oznacza to jednak, że w najbliższych latach objawi się jakiś Mychajło Mudryka. Polska od czterdziestu lat jest transferowym przedmieściem wielkiego piłkarskiego ekosystemu. I tak chyba pozostanie.

Czytaj więcej o rynku transferowym:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Uczestnik Ligi Mistrzów osłabiony. Reprezentant Niemiec nabawił się kontuzji

Bartosz Lodko
0
Uczestnik Ligi Mistrzów osłabiony. Reprezentant Niemiec nabawił się kontuzji

Piłka nożna

Niemcy

Uczestnik Ligi Mistrzów osłabiony. Reprezentant Niemiec nabawił się kontuzji

Bartosz Lodko
0
Uczestnik Ligi Mistrzów osłabiony. Reprezentant Niemiec nabawił się kontuzji

Komentarze

97 komentarzy

Loading...