Pod względem samego CV, były selekcjoner reprezentacji Polski bije dziś na głowę każdego trenera w kraju i przynajmniej na lokalnym rynku powinien być rozchwytywany. Ale nikt już nie zatrudnia wyłącznie na podstawie wpisów w życiorysie. I dlatego są powody, by sądzić, że najlepsze w szkoleniowej karierze już za nim. Po jego, patrząc na suche fakty, najlepszych trenerskich latach, może występować spory rozdźwięk pomiędzy wyobrażeniem Czesława Michniewicza o swojej pozycji a tym, co będzie myślał o nim rynek.
Spróbujmy na chwilę wyobrazić sobie świat, w którym nie widzieliśmy ani meczu z Meksykiem, ani z Argentyną, nie wiemy nic o aferze premiowej i trudnościach w budowaniu relacji z otoczeniem, “mokra koszulka” i “zamienianie wody w wino” z niczym nam się nie kojarzą, a 711 to dla nas tylko zwyczajna liczba pomiędzy 710 a 712. W takiej sytuacji, mając na biurku CV Czesława Michniewicza, zobaczylibyśmy trenera, który dwa razy zdobył mistrzostwo Polski, raz z kompletnie niespodziewanym kandydatem, udowadniając, że potrafi pracować z drużynami z mniejszym potencjałem i raz ze zdecydowanym faworytem ligi, pokazując, że potrafi też udźwignąć presję wielkiego klubu. Trenera, który z jeszcze innym klubem zdobył Puchar Polski, a do tego dorzucił dwa Superpuchary, czyniąc z siebie jednego z najbardziej utytułowanych w kraju. Ma w najwyższej lidze potężne doświadczenie, prowadził zespoły w 308 meczach. Zwiedził Polskę wzdłuż i wszerz, od Szczecina po Niecieczę. Od Białegostoku po Lubin. Od Gdyni po Bielsko-Białą. Żaden zakątek nie ma przed nim tajemnic.
IMPONUJĄCY ŻYCIORYS
Rywalizował też w europejskich pucharach. Przeszedł Slavię Praga i Bodo/Glimt, które potem zostało rewelacją Ligi Konferencji Europy oraz Florę Tallin, która dobiła się do jej fazy grupowej. Ograł Spartaka w Moskwie i Leicester City u siebie. Prowadząc młodzieżówkę, awansował po raz pierwszy od ćwierć wieku na mistrzostwa Europy, na których zdołał ograć wyżej notowanych Włochów i Belgów. Z seniorską reprezentacją natomiast najpierw awansował na mistrzostwa świata, potem utrzymał się w najwyższej dywizji Ligi Narodów, a na mundialu wyszedł z grupy po raz pierwszy od 36 lat i przegrał jedynie z późniejszymi finalistami. Do tego ma raptem 52 lata, czyli jest w idealnym trenerskim wieku. Ma za sobą dwie dekady zbierania doświadczeń, ale jeszcze nawet dwie pracy na najwyższym poziomie przed sobą. Trzeba powiedzieć sobie jasno: w tej chwili nie ma w Polsce trenera o takim CV, z taką różnorodnością doświadczeń, z wynikami na tak wielorakich polach.
ZEJŚCIE POZIOM NIŻEJ
Także ze względu na to, mało która firma zatrudnia dziś kogokolwiek wyłącznie na podstawie życiorysu. Liczą się też rozmowa kwalifikacyjna i opinie zbierane w środowisku. Referencje, polecenia. W tej kwestii rozdźwięk między suchymi faktami a marketingiem szeptanym może być dla Michniewicza bolesny. Z jednej strony, ktoś o takim CV powinien dziś być marzeniem każdego polskiego klubu i trenerem z uzasadnionymi nadziejami na pracę za granicą. Z drugiej, nietrudno sobie wyobrazić sytuację, że Michniewicz, chcąc kiedyś wrócić do zawodu, będzie musiał zejść na znacznie niższy poziom niż ten, na którym przez ostatnie lata pracował. Trudno sobie wyobrazić sytuację, w której, jak Adam Nawałka, po rozstaniu z kadrą dostałby do prowadzenia jeden z największych polskich klubów i to na własnych warunkach. W tym przypadku otoczka Michniewicza przyćmiewa przemawiające na jego korzyść konkrety.
KADRA JAKO SZCZYT KARIERY
Losy byłych selekcjonerów po rozstaniu pracy z kadrą wskazują, że trenerski szczyt już raczej za nim. Jedynie Waldemarowi Fornalikowi udało się w XXI wieku po pracy z reprezentacją odnieść większy sukces niż przed nią. Franciszkowi Smudzie udało się złapać posadę za granicą, choć jedynie w spadającym z drugiej ligi niemieckiej Jahnie Ratyzbona, a gdy wrócił do Ekstraklasy, to już do słabnącej Wisły Kraków, a nie do rosnącego Lecha, z którego odchodził do pracy w PZPN-ie. Adam Nawałka po szybkim rozstaniu z Kolejorzem nie dostał już żadnej pracy. Jerzy Brzęczek przejął zagrożoną degradacją Wisłę i spadł z nią z ligi. Paweł Janas po odpadnięciu z mundialu mógł liczyć jedynie na prowadzenie GKS-u Bełchatów. Obiecujący epizod zaliczył Jerzy Engel, który był blisko wprowadzenia Wisły Kraków do Ligi Mistrzów, co na pewno jeszcze umocniłoby jego legendę. Ale z Panathinaikosem ostatecznie odpadł, a Bogusław Cupiał zwolnił go ledwie kilka miesięcy później. Nigdy później w Ekstraklasie już nie pracował. Odejście z kadry w najlepszym wypadku oznacza równię pochyłą w trenerskiej karierze. A w najgorszym błyskawiczny upadek w przepaść.
ZAGRANICZNE PRÓBY
Z medialnych doniesień wynika, że Michniewicz chciałby spróbować pracy za granicą. Liczył na to już kilka lat temu, po rozstaniu z Bruk-Betem Termalicą Nieciecza. W angielskich mediach pisano o nim nawet jako o kandydacie na trenera Sunderlandu, do czego oczywiście nie doszło, sam Michniewicz wspominał o tematach Dundee United oraz jednego z chińskich klubów. Nadzieje były oparte w dużej mierze na kontaktach Kamila Potrykusa, jego asystenta, działającego w międzynarodowej skautingowej organizacji IPSO. Bardziej realna okazała się jednak kariera w federacji. Poprzez kadrę U-21 Michniewicz wybił się do Legii. A stamtąd trafił do pierwszej reprezentacji. Za sprawą jego agenta Mariusza Piekarskiego odżywały co jakiś czas plotki o możliwej pracy za granicą, ale wówczas mówiło się już raczej o kierunku rosyjskim. Oczywiście, zanim z powodu wojny całkowicie się zamknął. O ile w ogóle kiedykolwiek realnie był otwarty.
MOŻLIWY ROZDŹWIĘK
Jeśli z oczywistych względów nie Rosja i nie Ukraina, wśród względnie prawdopodobnych opcji ewentualnie pozostaje na wschodzie piłkarska egzotyka. Może jakaś praca w Kazachstanie, coś w Azerbejdżanie. Kraje bałtyckie. Skoro zatrudniano w tych krajach Marka Zuba, to i Michniewicz może być atrakcyjną opcją. Pytanie jedynie, czy byłyby to opcje atrakcyjne dla samego Michniewicza. O ile w jego przypadku, ze względu na to, że w polskiej piłce trudno będzie dla niego o prawdziwe wyzwanie oraz na to, że ciągnie się za nim nie najlepsza opinia, wyjazd do miejsca, w którym bardziej będą patrzeć na jego wyniki, niż słuchać, co mówią ludzie, brzmi sensownie, nie chodzi raczej o wyjazd za granicę dla samego wyjazdu. Praca przez ostatnie sześć lat w federacji oraz w Legii przyzwyczaja jednak do pewnych standardów. Nie tylko finansowych, ale i organizacyjnych. Co może prowadzić do sytuacji, w której Michniewicz nie będzie zainteresowany tymi, którzy mogliby go chcieć. A ci, którymi on będzie zainteresowany, nie będą chcieli jego.
TRUDNOŚCI ZAGRANICZNE
Kierunki inne niż wschodnie raczej trudno sobie w jego przypadku wyobrazić ze względu na barierę językową. Trudno marzyć o posadzie w Sunderlandzie, Dundee, czy innym brytyjskim klubie, bez bardzo dobrej znajomości angielskiego, zwłaszcza jeśli nie jest się trenerską gwiazdą, lecz kimś, z ich perspektywy, z piłkarskiego Trzeciego Świata. To samo można jednak odnieść właściwie do każdego innego miejsca. Ostatecznie zawsze potencjalny szef będzie chciał porozmawiać z kandydatem na trenera osobiście, od serca. W przypadku Michniewicza w wielu krajach będzie to bardzo utrudnione albo wręcz niemożliwe. A komunikując się przez tłumacza, trudno zrobić dobre wrażenie. Poza tym już przypadek Adama Nawałki pokazał, jak ekstremalnie trudne jest dla polskiego trenera otrzymanie atrakcyjnej posady za granicą. Nie wystarczył nawet wywalczony w dobrym stylu ćwierćfinał mistrzostw Europy, nie wystarczyło miejsce w czołówce rankingu FIFA. I to pomimo tego, że z Polski napływały na temat Nawałki same hagiografie, podczas gdy w przypadku Michniewicza wystarczy rzut oka na wyszukiwarkę, by potencjalnemu chętnemu zapaliła się czerwona lampka. Byłoby olbrzymią niespodzianką, gdyby były selekcjoner dostał pracę gdzieś na Zachodzie.
CZEKANIE NA SPRAWY BEZNADZIEJNE
Całkiem więc możliwe, że gdy Michniewicz już odpocznie, zmęczy się bezrobociem, przetestuje zagraniczne opcje i zorientuje się, że zbyt wielu nie ma, znów będzie skazany na karierę w polskim futbolu. Na jego korzyść może grać czas. Gdyby okazało się, że jego następca ma jakieś problemy, nie odnosi takich wyników, jak oczekiwano, może zacząć narastać narracja, wedle której “Michniewicz był, jaki był, ale przynajmniej miał wyniki”. Coś podobnego jak wtedy, gdy z każde niepowodzenie Paulo Sousy zachęcało Brzęczka, by twierdzić, że jemu coś takiego by się nie przytrafiło. Poza tym, w każdym sezonie nadchodzi faza, w której zaczynają się liczyć tylko wyniki i nic więcej. Jeśli ktoś wpadnie w wielkie tarapaty, jeśli będzie potrzebował koniecznie zdobyć w najbliższych kilku meczach określoną liczbę punktów, z Bogiem lub choćby mimo Boga, wtedy będzie bardziej skłonny przymknąć oko na otoczkę Michniewicza i atmosferę, w której rozstawał się z kadrą, zwracając uwagę tylko na to, że potrafił w krótkim czasie poprawić wyniki. Pytanie tylko, czy przejmowanie kogoś takiego w sytuacji podbramkowej byłoby spełnieniem ambicji Michniewicza. Bo za specjalistę od takich spraw był uznawany jeszcze przed kadrą, przed Legią, przed młodzieżówką. Czyli okazałoby się, że jego najlepsze lata w karierze trenerskiej w żaden sposób nie wpłynęły na jego pozycję na rynku.
MAKSYMALNIE TRZYNAŚCIE MIESIĘCY
Michniewiczowi, jeśli już miałby pracować w Polsce, pewnie marzyłby się teraz jakiś autorski projekt. Miejsce, które mógłby lepić na swoją modłę, odrywając z siebie łatkę ratownika i specjalisty, który potrafi pomóc tylko doraźnie. Mimo dobrych wyników, które w wielu miejscach osiągał, od czasu rozstania z Lechem Poznań w żadnym klubie nie przepracował więcej niż trzynastu miesięcy. Barierę roku w jednym miejscu udało mu się przebić tylko w Zagłębiu, Pogoni i Legii. Można to oczywiście przypisywać wyłącznie niecierpliwości prezesów, ale byłaby to naciągana opowieść. Skoro w tej samej polskiej lidze po kilka lat w jednym miejscu pracowali nie tylko Marek Papszun i Kosta Runjaić, ale też Waldemar Fornalik, Marcin Brosz, Piotr Stokowiec czy Michał Probierz, a przez szesnaście lat w tak wielu różnych miejscach wytrzymują z Michniewiczem maksymalnie rok, to znaczy, że nie tylko z prezesami jest coś nie tak. O tym trenerze mówi się czasem, że potrafi bardzo szybko zbudować relację z zawodnikami, ale gdy ją zepsuje, to tak nieodwracalnie. I potwierdzenie tej tezy da się chyba wyczytać z jego CV. Dlatego bardzo możliwe, że oczekiwanie, iż Michniewicz dostanie teraz do prowadzenia jakiś stabilny projekt, to mrzonka.
STYL ZNIECHĘCAJĄCY WIELKICH
Oprócz szeroko pojętej PR-owej otoczki i co najwyżej średnich opinii dotyczących relacji międzyludzkich, jakie ciągną się za nim w środowisku, otrzymanie przez niego do prowadzenia stabilnego i ambitnego projektu może też być trudne ze względu na preferowany przez niego styl gry. Michniewicz od zawsze miał opinię trenera raczej defensywnego niż ofensywnego, ale to, w jaki sposób prowadził reprezentację, tę opinię wręcz wyryło w skale. Trudno będzie wyprzeć z pamięci obrazy z meczów z Meksykiem i Argentyną każdemu, kto chciałby grać ofensywny i atrakcyjny futbol, czyli na dłuższą metę po prostu każdemu. Mówi się czasem choćby o niezłych relacjach, jakie łączą Michniewicza z szefami Lecha Poznań i kilkakrotnie podgrzewano w mediach temat jego ewentualnego powrotu do stolicy Wielkopolski, ale jednocześnie trudno sobie wyobrazić, by “Kolejorz”, słynący z odważnej gry i starający się grać efektownie, dominować przez posiadanie piłki, rozwijając w ten sposób młodych piłkarzy, zdecydował się kiedyś powierzyć drużynę Michniewiczowi na dłużej. Że zrobi to, gdy kiedyś wpadnie w potężny kryzys i będzie potrzebował natychmiastowej poprawy wyników, nie da się wykluczyć. Ale że z własnej nieprzymuszonej woli świadomie wejdzie w jakiś nowy cykl z trenerem, który chce grać w ten sposób? Bardzo wątpliwe.
Ten sam argument właściwie zamyka Michniewiczowi drogę do każdego klubu marzącego o czołowych miejscach w Polsce. W Pogoni Szczecin już raz podziękowali mu właśnie ze względu na styl gry. W Legii Warszawa pamięć o mistrzostwie Polski oraz dobrych występach w europejskich pucharach może być słabsza, niż o spalonej ziemi, jaką zostawił, odchodząc. Bardzo trudno wyobrazić sobie więc, że kiedykolwiek jeszcze tam wróci. Z klubów marzących o najsilniejszych miejscach pozostaje Raków Częstochowa. Ale tam też Michniewicz by nie pasował, a zestawianie go z tym klubem brzmi jak science-fiction.
DIDASKALIA PRZECIWKO NIEMU
Wszystko wskazuje więc na to, że byłemu selekcjonerowi pozostaje czekanie na jakiś średniej klasy klub ekstraklasowy, chcący doraźnie poprawić wyniki, albo peryferyjny zespół z krajów Europy Wschodniej, ewentualnie kierunek całkiem, z polskiej perspektywy, egzotyczny. Czyli widoki zawodowe ma mniej więcej takie jak wtedy, gdy rozstawał się z Legią. Tyle że wtedy wielki cel w postaci pracy z pierwszą reprezentacją mógł widzieć jeszcze przed sobą, a teraz powoli będzie się od niego oddalał. To chyba kończący argument w odwiecznej dyskusji o tym, czy w futbolu liczy się tylko wynik, czy także całe towarzyszące mu didaskalia. Wyniki wyniosły Michniewicza na zawodowy piedestał w kraju. Otoczka im towarzysząca go z niego strąciła. Bardzo możliwe, że na długo.
CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- PZPN szuka nowego selekcjonera za granicą. Przynajmniej trzy nazwiska w grze
- Dwa możliwe terminy ogłoszenia nazwiska selekcjonera. Negocjacje trwają. PZPN ma „trzy plany”
- Zostało trzech zagranicznych kandydatów. Faworytem Petković
fot. FotoPyk / NewsPix.pl