Jeden nie miał klubu przez pół roku. Drugi nie grał przez pięć miesięcy. Trzeci spadł z greckiej ekstraklasy, a czwarty i piąty z polskiej. Do tego ktoś siedział w rezerwie, ktoś kopał w I czy II lidze albo zespole młodzieżowym. Czy jeśli zebrać ich razem, powstanie silna drużyna? Tak, o ile wiek nie będzie tanim alibi i sztab szkoleniowy każdego piłkarza postara się rozwinąć. Dosłownie każdego. Jak w Rakowie Częstochowa.
Ekipa spod Jasnej Góry prowadzi po rundzie jesiennej Ekstraklasy z dziewięcioma punktami przewagi nad wiceliderem. W poprzednim sezonie była wicemistrzem i zdobyła Puchar Polski, a obecny zaczęła od wywalczenia Superpucharu. W 2022 roku zebrała najwięcej punktów (75), 14 więcej od drugiego w tej klasyfikacji Lecha Poznań. Raków bezapelacyjnie wyrósł na jedną z wiodących sił w polskim futbolu, czego wcale nie osiągnął dzięki wielkim inwestycjom w transfery. Zamiast tego w Częstochowie przestano wierzyć, że piłkarz na poziomie seniorów już się nie może rozwinąć. Wystarczyło.
Zawodnicy z problemami
W 2022 roku w Ekstraklasie w barwach Rakowa wystąpiło 32 zawodników. Z tego tylko sześciu w momencie przeprowadzki pod Jasną Górę bez żadnej dyskusji było w dobrych momentach karier, czyli grało regularnie, a czasem wręcz zaliczali się do liderów swoich zespołów:
- Vladan Kovacević – podstawowy zawodnik w FK Sarajevo
- Deian Sorescu – podstawowy zawodnik Dinama Bukareszt
- Bogdan Racovitan – podstawowy zawodnik Botosani
- Gustav Berggren – podstawowy zawodnik Hacken
- Bartosz Nowak – podstawowy zawodnik Górnika Zabrze
- Władysław Koczerhin – podstawowy zawodnik Zorii Ługańsk
Pozostałych 26 piłkarzy tuż przed podpisaniem umowy z Rakowem mniej lub bardziej znajdowało się na peryferiach poważnego grania:
- Kacper Trelowski – wychowanek
- Zoran Arsenić – przeciętniak z Rijeki (dziewięć ligowych występów na możliwych 18, siedem w podstawowym składzie)
- Stratos Svarnas – rezerwowy AEK Ateny
- Fran Tudor – pół roku bez klubu
- Andrzej Niewulis – przyszedł z I-ligowca
- Tomas Petrasek – przyszedł z II ligi czeskiej
- Milan Rundić – przyszedł ze spadkowicza
- Oskar Krzyżak – wychowanek
- Szymon Czyż – przyszedł z przedostatniej ekipy ligi
- Luka Gagnidze – rezerwowy Urału Jekatyrynburg
- Giannis Papanikolau – przyszedł z greckiego spadkowicza
- Ben Lederman – przyszedł z młodzieżówki Gentu
- Patryk Kun – oddany przez ekstraklasową Arkę po rundzie jako rezerwowy
- Fabio Sturgeon – przyszedł z trzeciej od końca ekipy ligi greckiej
- Igor Sapała – rezerwowy z I-ligowca
- Wiktor Długosz – przyszedł z I-ligowca
- Mateusz Wdowiak – pięć miesięcy bez grania
- Marcin Cebula – przyszedł ze spadkowicza
- Daniel Szelągowski – przyszedł z I-ligowca
- Walerian Gwilia – rezerwowy mistrza Polski
- Sebastian Musiolik – przyszedł z II-ligowca
- Vladislavs Gutkovskis – przyszedł z I-ligowca
- Ivi Lopez – przyszedł z II ligi hiszpańskiej
- Ilia Szkurin – rezerwowy Dynama Kijów
- Jakub Arak – rezerwowy Lechii
- Fabian Piasecki – grający w kratkę w Śląsku (wiosną siedem występów w podstawowym składzie na 15 możliwych)
Niektórzy byli na wielkich zakrętach swoich karier (przede wszystkim Tudor i Wdowiak), inni mniejszych, bo tylko spadali z ligi lub siedzieli na ławce czy lawirowali między rezerwą a wyjściową jedenastką, ale generalnie każdy z tej grupy miał problemy. Ewentualnie dopiero zaczynał karierę (np. Trelowski). W każdym razie o żadnego z nich nie trzeba było stoczyć zażartej walki z rywalami do miejsca w czołówce. Oczywiście nie wszyscy się sprawdzili, jednak trudno podważać wkład w świetne rezultaty Rakowa Lopeza, Tudora, Gutkovskisa, Wdowiaka, Ledermana, Papanikolau, Petraska, Kuna, Svarnasa czy Arsenicia, a swoje chwile mieli też Niewulis czy Cebula, którzy ostatnio nie grali za sprawą kontuzji. Ci, którzy stali się ważnymi postaciami RKS, wykonali zauważalny progres już po transferze, co zaczyna być znakiem rozpoznawczym klubu. Nieważne kim jesteś, w Częstochowie sprawimy, że staniesz się lepszy niż w chwili transferu do nas.
Młody i niedoświadczony
Kamil Piątkowski miał 19 lat, kiedy dołączył do Rakowa. Przez poprzednie trzy sezony w Zagłębiu Lubin przeszedł drogę od wojewódzkiej ligi juniorów do pierwszego zespołu, ale debiutu się nie doczekał. Najbliżej znajdował się za kadencji trenera Mariusza Lewandowskiego, tyle że okazję zabrała kontuzja. Przed rundą wiosenną 2019 był z Miedziowymi na obozie w Turcji, ale później rozmowy w sprawie przedłużenia umowy nagle ucichły na kilka miesięcy, młokosa odesłano do rezerw i na koniec Ben Van Dael dowcipkował, czy obrońca z Jasła jest może Cristiano Ronaldo, że tyle trwa podpisanie z nim nowego kontraktu. W końcu w klubie zorientowano się, że przecież zapowiedziano kontakt z ich strony, jednak już za późno. Sytuację wykorzystano w Częstochowie.
Do Piątkowskiego telefonował Marek Papszun, zawodnik z trenerem pogadali o wszystkim i o niczym. Szkoleniowiec tłumaczył, że dobrze zna stopera i przenosiny pod Jasną Górę dadzą mu to, czego nie dostał na Dolnym Śląsku. Ekstraklasę. Dla defensora zabrzmiało to niczym propozycja nie do odrzucenia.
Minął pierwszy tydzień zajęć i 19-latek był szczęśliwy. Miał rację, dobrze zrobił, wszystko idzie świetnie, faktycznie pewnie dostanie szansę w lidze. Jednak… po drugim tygodniu zwątpił, czy aby na pewno potrafi grać w piłkę. Bo według sztabu źle biegał, źle przesuwał, źle asekurował, źle wyprowadzał akcję… Ale trenerzy nie zostawili młokosa samemu sobie, tylko postawili na pracę indywidualną. Praktycznie w każdym tygodniu miał chociaż jedną indywidualną odprawę. Raz godzinę, raz pół, a raz kilka podpowiedzi przed startem ćwiczeń. Cierpliwie tłumaczyli mu, w jaki sposób ma się zachowywać w ustawieniu z trzema obrońcami, bo przestawienie się na specyficzny i wymagający model gry Rakowa stanowiło dla Piątkowskiego największą przeszkodę. Jednak przy pomocy szkoleniowców pokonał ją, zaczął występować w Ekstraklasie, następnie za 5 milionów euro trafił do Red Bulla Salzburg, a jeszcze w międzyczasie zadebiutował w reprezentacji kraju i pojechał na mistrzostwa Europy (ostatnie miesiące stracił za sprawą poważnego urazu).
Młody i doświadczony
Marcin Listkowski to inny przypadek. Niby w chwili przenosin do Rakowa był niewiele starszy od Piątkowskiego, bo ledwie o rok, ale zdążył zebrać zdecydowanie więcej doświadczenia. Kiedy w sierpniu 2018 finalizowano jego wypożyczenie z Pogoni Szczecin do wówczas I-ligowego RKS, zgromadził w nogach 65 meczów w Ekstraklasie. Tyle że za cholerę nie potrafił grać tak, jak wszyscy oczekiwali, dlatego koniec końców dostał zgodę na transfer czasowy. Wcześniej miał ofertę ze Stali Mielec, ale już stała się nieaktualna, więc szukano dalej. Tak trafił do Częstochowy.
Zaczęło się fatalnie – od podróży z rezerwami na IV ligę. Wściekał się, przecież nie po to schodził z Ekstraklasy, ale nie miał wyboru. U Papszuna albo jesteś cierpliwy, albo cię nie ma. Wreszcie w połowie września wystąpił w podstawowym składzie (akurat ze Stalą) i od razu strzelił gola.
– Sztab zaczął mi zwracać uwagę na szczegóły, dzięki którym się rozwinąłem. Choćby ustawienie ciała przy odebraniu podania. Organizowali indywidualne zajęcia pomocników, np. by poprawić skanowanie przestrzeni, żeby już przyjęciem otwierać się na inne sektory – tłumaczył mi.
Oto konkretny przykład. Piłkarz stoi naprzeciw trenera, za plecami ma monitor. Dostaje podanie i w zależności od liczby, która wyświetli się na ekranie, ma obrócić się w określonym kierunku. Np. jeśli parzysta, to w lewo, a nieparzysta, w prawo. Maszyną kierował jeden ze szkoleniowców za pomocą pilota.
– Wiele się nauczyłem w tym czasie, trener Papszun jest bardzo wymagający. To wypożyczenie było bardzo ważne, dało mi naprawdę wiele – przekonywał mnie.
W tamtych rozgrywkach był jedną z najważniejszych postaci RKS, który pędził po awans, a przy okazji Listkowski błyszczał w Pucharze Polski na tle Lecha Poznań i Legii Warszawa. Nie miał ochoty wracać do Pogoni, ale musiał, skoro kontrakt pozostawał ważny. W ekipie ze Szczecina już tak nie zachwycał, aczkolwiek spisywał się wystarczająco dobrze, by zasłużyć na transfer do Włoch – do Lecce, z którym awansował do Serie A (choć nie jako kluczowy gracz).
Nie młody, za to doświadczony
Maciej Domański to jeszcze inna historia. Gdy został wypatrzony w I-ligowej Puszczy Niepołomice, miał 27 lat. Kiedyś zdolny pomocnik, w Stali Mielec zdobywał mistrzostwo Polski juniorów młodszych, szybko grał w seniorach, następnie przeprowadził się do Warszawy, by spróbować sił w Polonii (początkowo w Młodej Ekstraklasie). Nic z tego nie wyszło i zaczęła się wędrówka po niższych ligach – od III do I.
Zdawało się, że ta cała Ekstraklasa nie jest mu pisana, aż pojawiła się oferta z Rakowa. W zespole z Częstochowy spędził półtora sezonu, w tym czasie awansował do krajowej elity, ale po pięciu spotkaniach mu podziękowano. Być może przedwcześnie, bo przecież ze Stalą zapracował na kolejną promocję do najwyższej ligi i już trzeci rok z rzędu spokojnie należy do czołowych ofensywnych pomocników. Nie byłoby tego bez okresu spędzonego pod Jasną Górą, o czym sam mówi.
– Nigdy nie ukrywałem, że trener Papszun miał na mnie bardzo duży wpływ. Dzięki niemu zacząłem zupełnie inaczej patrzeć na piłkę nożną. Każdemu zawodnikowi życzę pobytu w Rakowie, bo to możliwość progresu pod każdym względem. Co się u mnie zmieniło? Przed przyjazdem do Częstochowy nie słyszałem o czymś takim jak taktyka indywidualna. Zostawałem często po treningach z Maciejem Kędziorkiem, asystentem trenera, i ćwiczyliśmy zachowania piłkarza na mojej pozycji. Chodzi o odpowiednie ustawianie ciała, o szybsze podejmowanie decyzji i przewidywanie tego, co się wydarzy. Zrozumiałem, że jeszcze przed otrzymaniem piłki muszę wiedzieć, co chcę z nią zrobić. Wcześniej dostawałem podanie i dopiero wtedy kombinowałem, co dalej. Moja gra stała się lepsza, płynniejsza, moje decyzje są bardziej trafne niż wcześniej, nauczyłem się analizować grę, szukać i wykorzystywać wolne przestrzenie. Za granicą takie zajęcia mają już 13-, 14-latkowie. Ja pierwszy taki trening odbyłem w wieku 27 lat… – opowiadał na łamach Przeglądu Sportowego.
Wiek to tylko wymówka
Trzech piłkarzy w różnym wieku, na różnym etapie kariery i przynajmniej według niektórych z różnym potencjałem rozwoju. Bo w niejednym klubie nikt nie zawracałby sobie głowy progresem 27-latka, przecież w tym wieku już pewnie osiągnął swój maksymalny poziom, prawda? Nie w Częstochowie.
– Wiek to wymówka. Alibi. Uważam, że jak ktoś chce, to zrobi postęp. A starszy zawodnik jest bogatszy w doświadczenie, z którego może skorzystać. Wystarczy, że ma otwartą głowę – mówi Maciej Kędziorek, wspomniany przez Domańskiego, w latach 2016-19 asystent Papszuna, obecnie sztab szkoleniowy Lecha.
Kędziorek zaczął pracę w Częstochowie razem z Papszunem i przeszedł z nim ścieżkę od II ligi do Ekstraklasy. W którym momencie postawiono tak silny akcent na indywidualne zajęcia z zawodnikami?
– Taki pomysł pojawił się, kiedy usprawnialiśmy system gry na trzech obrońców. Skupialiśmy się na nim coraz mocniej i mocniej, dlatego zaczęliśmy wchodzić w indywidualne zachowania piłkarzy. Wiedzieliśmy, że postęp pojedynczej jednostki wpłynie na całość – tłumaczy Kędziorek.
Początkowo proces wyglądał tak – sztab obserwował graczy w codziennym funkcjonowaniu. Widzieli, że ktoś nie robi tego, tego i tego, to mógłby inaczej, a to wychodzi mu świetnie. Normalna sprawa, jak pewnie w każdej drużynie świata. Tyle że w RKS podejmowano próby rozwoju, czy to poprzez indywidualne ćwiczenia na boisku, czy odprawy. W zależności od terminarza, pracowano praktycznie codziennie, poza piątkami, weekendami meczowymi oraz ewentualnie poniedziałkami. We wtorki, środy i czwartki niemal zawsze były dodatkowe zajęcia.
Z biegiem czasu stawiano coraz silniejsze akcenty na spersonalizowane treningi, o czym kilka miesięcy temu opowiadał jeden z asystentów Papszuna – Dawid Szwarga – w podcaście „Jak uczyć futbolu?”.
– Pierwszy krok: po sezonie zrobiliśmy ankiety. Każdy piłkarz sam miał się wypowiedzieć na temat treningów indywidualnych i formacyjnych, odpraw indywidualnych i formacyjnych. Czy stał się lepszy, czy były dla niego zbędne. Czy było ich za dużo. Co chciałby zmienić w treningu i odprawach. Chcemy zaangażować zawodnika w proces, żeby zawsze wiedział nad czym indywidualnie pracuje. Nawet jeśli mowa o dużej grze 11 na 11 – wyjaśniał.
– Drugi krok: przygotowanie materiału wideo na bazie naszego modelu gry. Czyli wyszczególniamy najważniejsze umiejętności w danej fazie. Takie, które najczęściej występują. Każdy będzie miał kartę indywidualnych umiejętności. Tam będą wskazane – ale po konsultacji z piłkarzem – najważniejsze umiejętności techniczno-taktyczne do poprawy – kontynuował.
– Cel to to cykliczny, stały rozwój zawodnika. Proces, w którym głównodowodzącym będzie zawodnik, a nie trener – dodał.
By to się udało należy spełnić kilka warunków.
Otoczenie wymusza rozwój
Po pierwsze, trzeba zyskać zaufanie piłkarza i przekonać go, że warto dodatkowo pracować.
– Wyznawałem zasadę, że nic na siłę. Jeśli ktoś reagował negatywnie, odpuszczałem. W takiej sytuacji nic byśmy nie osiągnęli – wspomina Kędziorek.
– Zdobycie zaufania to podstawa. Od tego się zaczyna – objaśniał Szwarga.
– Mieliśmy zespół pełen ludzi głodnych rozwoju. Oczywiście zdarzały się wyjątki, ale najczęściej takie jednostki po prostu przepadały. Większość napędzała się wzajemnie, bo widziała, że są efekty. Że koledzy idą do przodu i oni w takim razie też chcą. To kształtowało środowisko, które sprzyjało rozwojowi – mówi Kędziorek.
Z tego wynika drugie – zebranie zespołu z odpowiednią mentalnością i wytworzenie konkurencyjnej atmosfery. Nie będę zaliczał progresu, to mnie zaraz nie będzie. Bez kredytu zaufania z długoterminowym okresem płatności. Boleśnie przekonał się o tym choćby Domański, który przecież był chętny do pracy (słyszymy to nie tylko od samego zainteresowanego), ale przydarzył mu się słabszy moment i nie było zmiłuj. Musiał odejść, bo w częstochowskim kotle musi nieustannie bulgotać. Nie ma mowy o spokojnym kąciku i stałej, niezmiennej hierarchii. Progres wymaga presji działania.
I nie każdemu to odpowiada, o czym w „Foot Trucku” opowiadał były bramkarz Rakowa Jakub Szumski (obecnie Samsunspor). Środowisko samo wymuszało rozwój i nie wszyscy radzili sobie w takich, jednak w Polsce wyjątkowych, okolicznościach. Byli tacy, którzy musieli sięgnąć po pomoc psychologa. Choćby raporty pomeczowe – czyli ankiety złożone z kilkudziesięciu pytań, które musiały być wypełnione do 48 godzin po spotkaniu – bywały męczące.
– To skłaniało do głębszej analizy. I swojego występu, i drużyny – przyznał Szumski, przy czym nie ukrywał, że przypomnienie o raportach potrafiło popsuć nastrój po zwycięskim starciu.
Wreszcie po trzecie – trzeba skompletować odpowiednio liczny i kompetentny sztab, który wesprze w tym wszystkim pierwszego trenera.
Czas na detale
Papszun ma jeden z najliczniejszych sztabów w lidze, a jako jedyny w Ekstraklasie może liczyć na wsparcie czterech asystentów – Szwargi, Łukasza Włodarka, Mariusza Kondaka i Kacpra Jędrychowskiego. Dla porównania Kosta Runjaic w Legii ma trzech, tak samo John van den Brom w Lechu, a Jens Gustafsson w Pogoni Szczecin dwóch, podobnie Janusz Niedźwiedź w Widzewie Łódź.
Raków równocześnie z rozwojem sportowym poprawia się pod względem ekonomicznym i wydaje coraz więcej, co naturalne. Pięć z sześciu najwyższych transferów w historii klubu przeprowadzono w 2022 roku lub później (Sorescu, Racovitan, Berggren, Nowak, Jean Carlos Silva), a dodatkowo po zaoferowaniu odpowiednich zarobków udało się zatrzymać Lopeza, Tudora i Kovacevicia. Ale przy tym nie zapomina się pod Jasną Górą o inwestycjach w to, czego na pierwszy rzut oka nie widać, czyli właśnie w trenerów. Tak jak RKS piął się w górę tabeli, tak zwiększała się liczebność ekipy działającej u boku Papszuna (i zmieniały personalia, bo również nie każdemu szkoleniowcowi pasowała praca w takim środowisku).
– Mamy szeroki sztab i możemy się zajmować naprawdę detalami – zarzekał się Szwarga.
I to główna siła, nie transfery, jak napisaliśmy na wstępie. Przecież z tych najdroższych jedynie Nowak oraz względnie Sorescu mogą uchodzić za naprawdę ważne postaci. Oczywiście w RKS pieniędzy nie brak, dlatego Lopez i Tudor dostali godne pensje, ale najpierw odbudowali się i rozwinęli pod opieką licznych trenerów.
– Każdy, kto do nas trafi, odchodząc z Rakowa, będzie lepszym zawodnikiem – odważnie zapowiadał Szwarga.
Oto teoria ewolucji w wersji Rakowa.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Trela: Drużyna za sto milionów. Dlaczego warto szukać wzmocnień u spadkowiczów
- Ja mam 20 lat, za mną siódme niebo. Historia Linusa Wahlqvista
- Hokus Pontus. Jak Almqvist zaczarował Szczecin
foto. Newspix