Po świetnych występach w grupie i udanym meczu o awans do półfinału, liczyliśmy, że Polacy – w końcu rozstawieni w turnieju z “2” – zdołają wejść do finału, a nawet powalczyć o wygraną w pierwszej edycji United Cup. Niestety jednak, w rozgrywanym na przestrzeni dwóch dni meczu z USA nie udało nam się zdobyć nawet punktu. W swoich spotkaniach zgodnie przegrali bowiem i Iga Świątek, i Hubert Hurkacz.
Spis treści
Wspaniała sprawa
Po meczu z Włochami – o awans do półfinału – była wielka radość. Tym większa dlatego, że był on najtrudniejszy z dotychczasowych. Do rozstrzygnięcia rywalizacji potrzebny był bowiem decydujący mikst, w którym świetnie zaprezentowali się Iga oraz Hubert.
– Wspaniała sprawa. Wygrywanie w zespole jest może nawet lepsze niż indywidualnie. Wysiłek się opłacił. To był naprawdę stresujący mecz. Oboje nie gramy normalnie miksta. Jestem szczęśliwa, że zagrałam solidny mecz. Hubert naciskał na rywali, sprawiał, że mi było łatwo. On w przeszłości więcej debla, ma lepszą wiedzę taktyczną, nieco lepiej rozumie geometrię kortu w deblu. Jest w naszej parze liderem, ale musieliśmy znaleźć dobrą komunikację. Poznać się. Myślę, że zrobiliśmy do dobrze – mówiła po tamtym starciu Świątek.
Do tej pory w United Cup Iga pełniła zresztą rolę naszej liderki i to w znakomitym stylu. W starciu z Kazachstanem poradziła sobie z Julią Putincewą (6:1, 6:3), potem w niezwykle ważnym starciu ograła Belindę Bencić (6:3, 7:6), a w meczu z Włochami też w dwóch setach zamknęła sprawę wygranej z Martiną Trevisan (6:2, 6:4), mimo że ta miała swój naprawdę dobry moment w drugiej partii. Jej wygrane były niezwykle istotne, bo niezmiennie dawały nam punkt. I o ile z Kazachstanem oraz Szwajcarią Hubert Hurkacz też je zdobywał, o tyle z Włochami – gdy mu się nie udało – Magda Linette mogła potem (i zrobiła to) wyrównać stan rywalizacji.
Inna sprawa, że Amerykanie byli najprawdopodobniej najlepiej ułożoną kadrą, z jaką się do tej pory mierzyliśmy. Jessica Pegula, Madison Keys, Frances Tiafoe i Taylor Fritz to bowiem wszystko ludzie ze ścisłych czołówek rankingów czy to WTA czy ATP. Dość napisać, że najniższe miejsce z nich zajmuje na ten moment Tiafoe – jest 19. U nas? Cóż, Iga oczywiście lideruje u kobiet, Hubert jest 10. u mężczyzn, ale już Magda Linette zajmuje 48. pozycję, a Kacper Żuk (wskoczył zamiast Daniela Michalskiego do składu na mecz z USA) 245.
Zaskoczenie
W ciemno zakładaliśmy więc, że ten ostatni przegra z Tiafoe i tak faktycznie się stało (3:6, 3:6). Sęk w tym, że liczyliśmy, że z perspektywy USA będzie to oznaczać tylko doprowadzenie do remisu. Tymczasem było inaczej, bo wcześniej Iga Świątek uległa Jessice Peguli. I to wysoko, 2:6, 2:6. To było wielkie zaskoczenie. Owszem, Pegula to trzecia zawodniczka rankingu WTA i swoje grać potrafi. Ale z Igą przegrała wszystkie cztery mecze, jakie obie rozegrały w zeszłym sezonie. Tylko raz – w ostatnim z nich, w San Diego – ugrała chociaż seta. W dodatku Polka w United Cup na razie wyglądała świetnie.
W Sydney jednak to Jessica rządziła. Eksperci sugerowali zresztą, że mogło mieć to sporo wspólnego ze zmianą kortów – Polacy swoją grupę grali w Brisbane, potem przemieścili się właśnie do Sydney na mecz z USA. Amerykanie tymczasem zostali w miejscu, w którym rywalizowali i w grupie. Iga miała właściwie jeden trening na to, by poczuć, jak gra się w tym mieście. Możliwe, że było to za mało, a Jessica w pełni ten fakt wykorzystała. Bo od początku meczu dominowała, nie dawała Polce właściwie ani chwili wytchnienia – począwszy od znakomitego returnu, po mocne zagrania z backhandu. Iga nie była w stanie znaleźć na to wszystko odpowiedzi.
Nie to, że nie próbowała. Starała się, Tomasz Wiktorowski zresztą – bo w United Cup dozwolony jest coaching – dawał jej wskazówki jak to zrobić. Przez chwilę działały. Ale właśnie, tylko przez chwilę. Potem Pegula wróciła do szybkiego przejmowania inicjatywy i ofensywy. Możliwe, że gdyby była w nieco gorszej dyspozycji, ten sposób gry by się na niej zemścił. Ale wczoraj zagrała mecz bliski perfekcji. I gładko wygrała. Sama zresztą przyznała po meczu, że kort jej pomagał. — To były zdecydowanie najszybsze warunki, w jakich z nią grałam. Inne korty przy tym można określić jako dość wolne. Myślę, że to bardzo mi sprzyjało, a ja byłam w stanie wykorzystać to na swoją korzyść i rozegrać naprawdę super czysty mecz — mówiła.
Iga tak wysoko nie przegrała… od niemal dwóch lat. Po spotkaniu rozpłakała się zresztą na ławce, pewnie reagując nie tylko na porażkę, ale też na to, że w tym przypadku grała dla drużyny. A ta, niestety, była po pierwszym dniu w bardzo trudnej sytuacji – drugiego musiała bowiem wygrać wszystkie mecze, jakie jej pozostały.
Szybki koniec
Próbę odrobienia strat zaczynaliśmy od starcia Huberta Hurkacza z Taylorem Fritzem. Obaj od dawna ze sobą nie grali w oficjalnym meczu (bo przed startem tego sezonu zmierzyli się w pokazówce, wygrał Fritz) – po raz ostatni w turnieju ATP rywalizowali w 2019 roku. Dwukrotnie. Raz wygrał Polak, raz Amerykanin. Od tego czasu obaj weszli… właściwie na bardzo podobny poziom. Taylor o jedno miejsce wyprzedza Huberta w rankingu, w swojej karierze ma cztery wygrane turnieje przy pięciu Hurkacza (choć częściej bywał w finałach). Zresztą i jeden, i drugi to rocznik 1997, ale Polak jest z lutego, a reprezentant USA z października.
Innymi słowy: mogliśmy liczyć na wyrównany mecz. I ten faktycznie taki był.
Obaj od początku rozstrzygali swoje gemy serwisowe w dużej mierze za sprawą podań. Dopiero w dziewiątym gemie meczu pojawiły się pierwsze break pointy. Zyskał je Fritz, ale Hubert dwukrotnie świetnie zaserwował i tyle z tego było. Gema później sam miał dwie szanse na przełamanie rywala, a przy tym – wygranie seta. Przy drugiej piłce Taylor rozstrzygnął sprawę podaniem. W przypadku pierwszej jednak Polak ma czego żałować – po dłuższej wymianie wyrzucił bowiem forehand daleko w aut. Zresztą to było coś, co powtarzało się przez większość meczu.
Hurkacz w kluczowych momentach był bowiem zbyt pasywny. Nie próbował przycisnąć rywala, raczej czekał na jego błędy. A te nie nadchodziły. Fritz umiejętnie kontrolował wymiany, potrafił przyspieszyć w chwili, gdy trzeba to było zrobić. W tie-breaku to właśnie Amerykanin – zgodnie z kolejnością serwowania – doszedł do piłki setowej, a potem wymusił błąd rywala. I było 1:0 w setach dla niego. Taki wynik sprawił, że na początku drugiej partii Hubert grał nerwowo. Nie dał się co prawda przełamać – a to nie byłaby u niego nowość – ale na tyle nie podobała mu się własna gra, że rzucił nawet rakietą o kort.
Serwis jednak utrzymał i to przez kilka gemów. Nagle zresztą to on dostał szansę na breaka – przy stanie 5:5 Fritz rozegrał kilka gorszych punktów. Dwie piłki na przełamanie skasował jednak najpierw asem, a potem świetną akcją przy siatce. Chwilę później obaj znów grali tie-breaka. Ten tym razem miał więcej zwrotów akcji. Najpierw to Amerykanin zyskał małe przełamanie, po błędach Huberta. Polak szybko jednak straty odrobił, a potem w fantastycznym stylu zagrał przy siatce i wyszedł na 5:4. Dwa dobre serwisy mogły dać mu seta, ale nie wypracował sobie punktu w ten sposób, a w czasie trwania akcji… zepsuł dwa forehandy z rzędu. Zamiast końca seta dostaliśmy więc piłkę meczową dla Fritza.
A ten to wykorzystał. Cały mecz skończył dobrym podaniem, po którym Hubert wyrzucił piłkę na aut. Polska już wtedy była więc pewna porażki w całym spotkaniu z USA. Co prawda rozegrano jeszcze dwa kolejne mecze (Magda Linette przegrała z Madison Keys, a Łukasz Kubot i Alicja Rosolska z parą Fritz/Pegula), ale nie miały one już znaczenia dla losów rywalizacji.
Wyniki
- Iga Świątek – Jessica Pegula 2:6, 2:6
- Kacper Żuk – Frances Tiafoe 3:6, 3:6
- Hubert Hurkacz – Taylor Fritz 6:7(5), 6:7(5)
- Magda Linette – Madison Keys 4:6, 2:6
- Kubot/Rosolska – Fritz/Pegula 7:6(5), 4:6, 6:10
Fot. Newspix