Licząc lekką ręką, na szczeblu centralnym gra jakieś czterdzieści klubów, które w bliższej lub dalszej perspektywie, ze względów historycznych, kibicowskich, infrastrukturalnych, finansowych czy politycznych, widzą siebie w najwyższej lidze. Wszyscy marzący o Ekstraklasie nie zmieszczą się nawet w I lidze. Ambicje spełnią tylko ci, którzy znajdą na siebie pomysł. Będą w jakimś aspekcie lepsi niż coraz bardziej zaciekła konkurencja. I to największa szansa na podniesienie poziomu polskiej piłki klubowej w najbliższych latach.
W trakcie konferencji prasowej zwołanej kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia nowy inwestor Hutnika Kraków, stalowy potentat Cognor Holding, ogłosił, że najpóźniej w połowie 2026 roku II-ligowy obecnie klub ma świętować drugi w historii awans do Ekstraklasy. By się do tego odpowiednio przygotować, w 2023 roku ma zostać przygotowana koncepcja nowego obiektu. Wprawdzie na Suchych Stawach jeszcze trochę ponad dekadę temu ekstraklasowe mecze rozgrywały — w trakcie budowy swoich stadionów — Cracovia i Wisła, ale obecnie stadion nie spełnia już wymagań licencyjnych najwyższej ligi. Choć w polskiej elicie gra aktualnie tylko jeden klub z Krakowa, dwa kolejne mówią o tym, że chcą się w niej jak najszybciej znaleźć, bo przecież w Wiśle nie porzucili jeszcze całkiem nadziei na awans nawet w tym sezonie. III-ligowa Wieczysta oficjalnie ekstraklasowych ambicji nigdy nie zgłosiła, kilka lat temu mówiono tam jedynie o I lidze. Jednak rozmach, z jakim Wojciech Kwiecień, tamtejszy dobrodziej, zabrał się do budowania na krakowskim osiedlu piłkarskiej potęgi, sugeruje, że jeśli wszystko dobrze pójdzie, na I lidze się nie zatrzyma. Dziś jeszcze tego typu zapowiedzi trzeba traktować z przymrużeniem oka, ale niewykluczone, że za kilka lat Kraków faktycznie będzie polskim odpowiednikiem Londynu z zawodowymi klubami w różnych dzielnicach. Jedynie II-ligowa Garbarnia nic nie mówi o planowanym marszu w górę. Wydaje się, że tam na razie za sufit uznaje się grę w I lidze, a za sukces pozostanie na szczeblu centralnym.
NIESPODZIEWANA SZANSA
Zanim jednak ekstraklasowy futbol pojawi się na Nowej Hucie czy przy ulicy Chałupnika, a może, nawet zanim znów będzie przy Reymonta, Cracovia może rozgrywać derby z Puszczą Niepołomice. Wprawdzie wicelider I ligi nie należy administracyjnie do Krakowa, ale jego stadion od obiektu Pasów dzieli tylko 25 kilometrów. W ostatnich latach “Żubry” były jedynie szarym I-ligowcem, marzącym wyłącznie o utrzymaniu na tym szczeblu i traktującym grę na nim jako sufit, lecz po rewelacyjnej jesieni także i u nich pojawiły się marzenia o Ekstraklasie. W klubie oraz w mieście trwają już prace koncepcyjne nad takim rozbudowaniem nowego kameralnego obiektu, by spełniał ekstraklasowe wymogi, co nie wydaje się niemożliwe. Puszcza dołączyła tym samym do szerokiego grona I-ligowców, które w bliższej lub dalszej przyszłości zamierzają pojawić się na najwyższym szczeblu. Ambicje te mają zwykle podstawy historyczne lub infrastrukturalne. Miasta, które w ostatnich latach wykładały grube miliony na zbudowanie stadionów spełniających ekstraklasowe wymogi, nie robiły tego po to, by grać w I lidze, w której zwykle trzeba wyłącznie dokładać do interesu. ŁKS, Arka Gdynia, GKS Tychy czy Podbeskidzie Bielsko-Biała już dziś dysponują obiektami, które na zapleczu Ekstraklasy zwyczajnie się marnują i chciałoby się na nich widzieć piłkę na najwyższym krajowym poziomie.
ROSNĄCE STADIONY
Sytuacja wkrótce będzie podobna w Sosnowcu, gdzie już w przyszłym roku zostanie oddany do użytku bardzo nowoczesny Zagłębiowski Park Sportowy, będący połączeniem stadionu piłkarskiego, hali oraz lodowiska i znacznie poprawiający infrastrukturę w całym regionie. W Zagłębiu, zajmującym miejsce w środku tabeli i mającym za sobą bardzo trudne sezony, raczej zdają sobie sprawę, że trudno będzie o awans jeszcze w tych rozgrywkach. Ale w trochę dalszej perspektywie na pewno chcieliby swoje obiekty pokazywać wśród najlepszych. W podobnej sytuacji jest GKS Katowice, gdzie ucichły hasła o awansie za wszelką cenę, ale rosnący już nowy stadion na pewno prędzej niż później je ożywi. Stolica bogatego nie tylko piłkarsko regionu czeka na ekstraklasową piłkę już siedemnaście lat, ale nigdy nie porzuciła nadziei o powrocie do niej. W trakcie powstawania są też obiekty dwóch innych klubów z I ligi. Sandecja Nowy Sącz ma za sobą jeden sezon spędzony w Ekstraklasie na emigracji do Niecieczy. Na razie musi obronić ligowy byt, ale gdy jej nowy obiekt zostanie oddany do użytku, też naturalnie pojawią się tam myśli o przywiezieniu Ekstraklasy do Nowego Sącza. Odry Opole w elicie nie było od dekad. Jej nowy obiekt będzie dla tego miasta wojewódzkiego kolejnym krokiem w stronę powrotu do tego grona.
RÓŻNE RODZAJE AMBICJI
W przypadku Wisły Kraków ekstraklasowe ambicje uzasadnia zarówno historia, jak i infrastruktura oraz liczba kibiców. Ruch Chorzów ma dwa z tych elementów, bo wciąż nie doczekał się stadionu na miarę XXI wieku. Ale dla czternastokrotnego mistrza Polski i jednego z najważniejszych klubów czteromilionowej metropolii gra w I lidze nigdy nie będzie uznawana za szczyt możliwości, a zawsze za etap w drodze do powrotu na “swoje” miejsce. Na całkowicie przeciwnym biegunie jest z kolei Bruk-Bet Termalica Nieciecza, którego ekstraklasowe ambicje da się uzasadnić tylko fanaberią jego właściciela. Skoro jednak jest nim krajowy potentat w branży i skoro taką fanaberię nie tylko ma, ale i dwukrotnie ją ziścił, nie ma powodów, by sądzić, że nie może tego zrobić też trzeci raz. Można się naigrywać z rozmiarów podtarnowskiej wsi, mówić wyświechtane frazy o polu kukurydzy i narzekać na stadion mieszczący ledwie 4500 osób, a i tak z rzadka wypełniany, ale ekstraklasowe ambicje Niecieczy to już od dziesięciu lat nie jest powód do żartów, lecz fakt, nad którym trzeba przejść do porządku dziennego.
RZESZÓW, CZYLI WSZYSTKIEGO PO TROCHU
Bogatego właściciela z ambicjami ma też Stal Rzeszów będąca w tym gronie czymś pomiędzy. Ma ekstraklasową historię, ale nie aż taką, by jej nieobecność w elicie wzbudzała w szerokim gronie kibiców poczucie braku. Pochodzi z miasta wojewódzkiego, ale nie aż tak dużego, by łapać się za głowę, jak w takim miejscu może nie być wielkiej piłki. Ma prywatnego inwestora, ale nie aż takiego, by z automatu widzieć w tym klubie nadchodzącą potęgę. Ma też stadion spełniający ekstraklasowe wymogi, ale nie aż tak dobry, by żal go było na I ligę. Jednocześnie jednak nie ma żadnego ewidentnego braku, który sprawiałby, że walka tego klubu o powrót do Ekstraklasy jawiłaby się jako jakaś abstrakcja. Jeśli w Rzeszowie mówią, że chcą do Ekstraklasy, jeśli zrobili w ostatnich latach dwa awanse, to i trzeci nie jest poza ich zasięgiem. Stawkę zainteresowanych najwyższą ligą uzupełnia Górnik Łęczna, w którym może ciśnienie na grę w elicie jest relatywnie niższe niż u niektórych jego ligowych rywali, ale który jednocześnie świętował już w tym wieku trzy awanse do Ekstraklasy. A że ma obiekt spełniający wymogi, gdy kiedyś pojawi się perspektywa czwartego, nikt nie będzie się przed nim wzbraniał rękami i nogami.
NIELICZNI BEZ PLANU NA EKSTRAKLASĘ
Ekstraklasowe ambicje ma, co zrozumiałe, osiemnaście klubów należących aktualnie do Ekstraklasy i próbujących obronić w niej byt oraz ustabilizować pozycję. Ale ma je też — w perspektywie kilku miesięcy lub lat, ale jednak — przynajmniej czternaście klubów I ligi. Jedyne, o których teoretycznie nie słychać w kontekście budowania jakiegoś długofalowego planu mającego doprowadzić je do elity, to Skra Częstochowa, Chojniczanka, Resovia i Chrobry Głogów, którego jednak trzeba opatrzyć gwiazdką. Wprawdzie klub z Dolnego Śląska nie ma odpowiedniego stadionu i wydaje się, że nie ma też parcia na pojawienie się wśród najlepszych za wszelką cenę, ale z drugiej strony, pracują tam na tyle dobrze, że już w tym roku byli o krok od historycznego awansu, a obecnie znów są w strefie barażowej. Nie można więc wykluczyć, że w końcu, na zasadzie Warty Poznań czy Górnika Łęczna, awansują, zwyczajnie korzystając z okazji, która się nadarzyła i potem starając się jakoś odnaleźć w nowej rzeczywistości. Być może więc klubów marzących o Ekstraklasie jest w I lidze piętnaście.
WIĘCEJ CHĘTNYCH NIŻ MIEJSC
Przypadki Stali Mielec, Rakowa Częstochowa, Radomiaka czy Widzewa Łódź z ostatnich lat pokazały jednak, że także z II albo nawet III ligi da się dość szybko przebić do Ekstraklasy. To, że zajmujący dziś przedostatnie miejsce i w zeszłym sezonie utrzymany jedynie przy zielonym stoliku Hutnik chce do Ekstraklasy, jest absolutną nowością. Ale już ekstraklasowe ambicje Motoru, grającego na nowoczesnym stadionie w dużym wojewódzkim mieście i mającego za właściciela jednego z najbogatszych ludzi w Polsce, to kwestia znana już od kilku lat. Na razie kompletnie nie udaje się ich przekuć na sferę sportową, ale być może to tylko kwestia czasu. Większe szanse na bezpośredni awans już w tym sezonie ma Polonia Warszawa, która nawet na starym stadionie pewnie mogłaby gościć ekstraklasową piłkę. A kwestie historyczne i właścicielskie będą sprawiały, że po ewentualnym powrocie do I ligi, w stolicy zaczną pracować nad jeszcze jednym awansem. Nawet jeśli zamknąć grono II-ligowców myślących o Ekstraklasie wyłącznie na tych trzech klubach z dużych miast, a z III ligi dorzuci się do nich jedynie Wieczystą, okaże się, że nie wszyscy marzący o elicie zmieszczą się nawet w I lidze, bo jest ich przynajmniej 37 na 36 miejsc na dwóch najwyższych szczeblach. A przecież nie można wykluczyć, że kiedyś lepsze perspektywy pojawią się też gdzie indziej. W Stomilu Olsztyn, Zawiszy Bydgoszcz, czy Polonii Bytom pewnie zdają sobie dziś sprawę, że myślenie o Ekstraklasie to na razie science-fiction, ale być może kiedyś przestanie nim być. Albo ktoś inny postara się jak Nieciecza, jakiś Łagów, Stężyca, albo jeszcze inny, zrobić coś historycznego i zagrać z najlepszymi. Ewentualnie w stylu Puszczy Niepołomice pójdzie sportowo tak szybko do przodu, że trudno mu się będzie zatrzymać. Kotwica Kołobrzeg czy KKS Kalisz mogą już za pół roku być w I lidze. Kto wie, czy i u nich nie zakiełkuje któregoś dnia myśl o elicie?
NISKI PRÓG WEJŚCIA
Dysproporcja pomiędzy opłacalnością gry w Ekstraklasie a niższymi ligami sprawia, że praktycznie każdy podmiot, czy to prywatny, czy publiczny, który bawi się w zawodową piłkę na szczeblu centralnym, musi w jakiejś perspektywie myśleć o elicie. Inaczej się to zwyczajnie nie opłaca. Sprawia, że pójdzie się z torbami albo zostanie wywiezionym na taczkach. Inna sprawa to próg wejścia, który jeszcze do niedawna był dramatycznie niski, zachęcając kolejnych śmiałków do szybkiej wspinaczki. Skoro Raków Częstochowa w ciągu sześciu lat był w stanie przejść drogę od średniego II-ligowca do murowanego kandydata do mistrzostwa Polski, także w innych miastach czują, że nie ma dla nich limitu. Bo, patrząc na potencjał Częstochowy, na historyczne osiągnięcia Rakowa, na scenę kibicowską, czy na infrastrukturę, na której gra wicemistrz Polski, wiele miast i klubów nie czuje kompleksów. Raków pokazał, że działając inaczej niż reszta, można bardzo szybko zebrać owoce i walczyć jak równy z równym Legią czy Lechem, a nawet coraz częściej zostawiać ich za sobą. To działa na wyobraźnię.
GLIWICE PORUSZAJĄCE WYOBRAŹNIĘ
Podobnych przykładów jest jednak więcej. W niejednym samorządzie, który wykłada pieniądze na miejscowy klub sportowy, zastanawiają się, co takiego miał Piast Gliwice, że był w stanie zostać mistrzem Polski, czego nie mają oni. Skoro stadion nie należy do największych, a i tak niełatwo go wypełnić, skoro nie ma dobrych obiektów treningowych, skoro szkolenie młodzieży praktycznie nie istnieje, łatwo dojść do wniosku, że nie trzeba wcale aż tak wiele, by przywieźć do swojego miasta europejskie puchary. A wielu drobniejszych właścicieli klubów, ledwo wiążących koniec z końcem i niemających stadionu na miarę Ekstraklasy, może się zastanowić nad przypadkiem Warty Poznań, która awansowała siłą rozpędu, a już rozgrywa w elicie trzeci sezon z rzędu z dobrymi perspektywami na czwarty. Może czasem faktycznie warto skorzystać z szansy, awansować bez przygotowania, a do najlepszych dorosnąć, dopiero będąc wśród nich?
CORAZ TRUDNIEJ O SUKCES
To wszystko rozbudza ambicje w wielu miejscach Polski. A jednocześnie sprawia, że wszystkim kolejnym będzie je coraz trudniej spełnić. Już dziś zmieniła się sytuacja dotycząca beniaminków i od kilku lat można z dużą dozą pewności szukać wśród nich przynajmniej jednego spadkowicza z Ekstraklasy. Coraz trudniej awansować do najlepszych i zostać wśród nich na kilka lat. Coraz trudniej będzie też powtórzyć drogę Rakowa, skoro Raków już ją przeszedł. Legia i Lech potencjałem i możliwościami są naturalnie największe, Raków wyciska z tego, co ma, wszystko, co się da, a pozycję w czołówce stabilizuje też Pogoń, co sprawia, że coraz mniej zostaje miejsc pucharowych dla jednosezonowych rewelacji, które na fantazji mieszają w czołówce.
WYRÓŻNIJ SIĘ LUB ZGIŃ
Te zjawiska prowadzą do jednego wniosku. Optymistycznego dla polskiej piłki klubowej, pesymistycznego dla wszystkich śmiałków, którzy chcieliby szybko pójść w górę. Uda się to tylko tym, którzy zrobią to sposobem. Już nie wystarczy “nie kraść”, czyli nie zmieniać głupio trenera, wiedzieć, jaki futbol chce się grać, trzymać się jednej strategii przez kilka lat i mieć właściciela, którego ego nie niszczy całego projektu, by, jak Raków, obudzić się w okolicach Lecha i Legii. Jeśli około czterdziestu klubów będzie chciało wejść do Ekstraklasy, a będzie w niej wciąż tylko osiemnaście miejsc, premiowani będą ci, którzy znajdą pomysł na siebie. Postawią albo na lepsze szkolenie niż inni, albo lepszy skauting, albo ściąganie lepszych Hiszpanów, albo lepszych Słowaków, albo będą mieli lepszych prezesów, dyrektorów sportowych, czy trenerów niż konkurencja. Jeśli będą po prostu tacy sami jak ona, skończą rozczarowani, bo wolnych miejsc będzie za mało. Łatwiej Hutnikowi Kraków powiedzieć, że w 2026 roku chce być w Ekstraklasie, trudniej będzie uzasadnić, dlaczego ma się to udać akurat jemu, a nie Wiśle, Motorowi, Stali Rzeszów, Polonii Warszawa, ŁKS-owi, Arce Gdynia czy Zagłębiu Sosnowiec. Łatwiej Wieczystej przechodzić przez niższe ligi, ściągając piłkarzy wypadających z Ekstraklasy, niż będzie przez wyższe ligi, gdzie trudniej już będzie po prostu mieć więcej pieniędzy niż konkurencja.
SZANSA NA WYŻSZY POZIOM
Jeśli dla polskiej ligi jest jakaś nadzieja w perspektywie kilku najbliższych lat, to właśnie ta zapowiadająca się bardzo zaciekle rywalizacja o miejsce wśród najlepszych. Po latach, w których wystarczyło nie zostać zdegradowanym za korupcję i nie zbankrutować, by awansować wyżej, albo po takich, w których liczyła się głównie wysokość miejskiej dotacji, mogą wreszcie nastać takie, w których trzeba będzie faktycznie działać najlepiej (albo mieć najwięcej pieniędzy), by być w Ekstraklasie. Przypadek Wisły Kraków z ostatnich lat świadczy tyleż źle o niej samej, ileż dobrze o całej reszcie polskiego otoczenia. Samo bycie Wisłą Kraków przestało wystarczać do utrzymania w osiemnastce najlepszych drużyn w Polsce. Za samo bycie Wisłą Kraków nie udało się jej wywalczyć na półmetku sezonu nawet miejsca w górnej połowie tabeli I ligi. Stawka stała się na tyle wyrównana, że nawet klub rozmiarów Wisły i z jej potencjałem (a także niemałymi nakładami finansowymi) musi zacząć działać mądrze, by wrócić tam, gdzie chce być. Dlatego, choć nie każdy Hutnik mówiący o Ekstraklasie kiedyś faktycznie w niej zagra, każdy Hutnik mówiący o Ekstraklasie sprawia, że ci, którzy się w niej znajdą jego kosztem, będą musieli się bardziej wysilić. Tego typu deklaracje składane w różnych miejscach nie powinny więc fanów polskiej piłki śmieszyć, lecz cieszyć. Nawet jeśli polski Londyn nigdy w Krakowie nie powstanie.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE: