Reklama

Wright, van Gerwen, a może nowa twarz? Ruszają mistrzostwa świata w darcie

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

14 grudnia 2022, 12:44 • 13 min czytania 6 komentarzy

Już jutro w słynnym Alexandra Palace po raz pierwszy rozbrzmi melodia z kawałka „Chase The Sun”, intonowana przez setki kibiców, którzy przy hektolitrach piwa będą emocjonować się wyczynami kolejnych śmiałków rzucających lotkami. Oto bowiem rozpocznie się najważniejsza impreza w kalendarzu darta – mistrzostwa świata PDC. Wydarzenie które powoduje, że nawet osoby nie jarające się na co dzień rzucaniem do tarczy, znajdują czas by śledzić zmagania mistrzów w tym fachu. Bo dart to coś więcej, niż sport. To zbiór niesamowitych osobowości, spośród których każda będzie chciała udowodnić swoją wyższość nad resztą. Oraz powrócić z Londynu bogatsza o pół miliona funtów, gdyż tyle wynosi nagroda dla zwycięzcy.

Wright, van Gerwen, a może nowa twarz? Ruszają mistrzostwa świata w darcie

Którzy zawodnicy mają największe szanse na sukces? Czy będzie to turniej faworytów, a może tegoroczne mistrzostwa wykreują nową gwiazdę tego sportu? I czego możemy oczekiwać po Polakach? Bo w nadchodzącej edycji PDC World Darts Championship zobaczymy aż dwóch naszych rodaków – do Krzysztofa Ratajskiego dołączył Sebastian Białecki. By odpowiedzieć na te pytania, porozmawialiśmy z ekspertami darta oraz komentatorami tej dyscypliny – Arkadiuszem Salomonem (DartsPL) oraz Kubą Łokietkiem.

TRUDNO WSKAZAĆ WYRAŹNEGO FAWORYTA

Zacznijmy od informacji podstawowej dla fanów rzutek, ale też takiej, której osoba nie mająca do czynienia z dartem może nie wiedzieć. Otóż w ciągu roku rozgrywane są dwa turnieje o mistrzostwo świata w darcie. A to dlatego, że dyscyplina posiada dwie federacje – Professional Darts Corporation (PDC) oraz World Darts Federation (WDF). Ta druga (w sporym uproszczeniu) zastąpiła British Darts Organisation (BDO), która upadła w 2020 roku. W kwietniu tego roku WDF przeprowadziła swój premierowy turniej o tytuł.

Trudno zatem nazwać WDF konkurencją PDC, gdyż gaże nie przyciągają najlepszych graczy. Tegoroczna pula nagród czempionatu WDF wyniosła 300 000 funtów. PDC po raz piąty z rzędu przeznaczyła na wynagrodzenia 2 500 000 funtów, a zwycięzca zainkasuje okrągłe pół bańki. Przepaść. Dlatego pod względem prestiżu mistrzostwa świata WDF możemy porównać do piłkarskich rozgrywek Ligi Europy. Te organizowane przez PDC to Liga Mistrzów, do której wstęp mają najlepsi. A kto w tym roku może pokusić się o tytuł?

Reklama

Kandydatów jest kilku – i to największa zmiana, która zaszła w darcie w ostatnich kilku latach. Starsi fani zapewne pamiętają istną hegemonię Phila Taylora. Legendarny Anglik wywalczył aż 14 tytułów mistrza świata PDC! Parę lat temu obserwowaliśmy też dominację Michaela van Gerwena, któremu czoła stawić mógł tylko Gary Anderson.

Jednak teraz stawka bardzo się wyrównała. Każdy zawodnik z czołówki rankingu Order of Merit posiada argumenty za tym, by upatrywać w nim kandydata do ostatecznego triumfu. Ale też przy każdym znajdziemy pewne znaki zapytania, pozwalające wątpić w jego sukces.

Liderem jest Gerwyn Price. Wywalczył mistrzowski tytuł przed dwoma laty, przez co został pierwszym Walijczykiem, który dokonał tego pod szyldem organizacji PDC. Jego pseudonim – Iceman – jest bardzo przewrotny. Chociaż podczas własnych rzutów potrafi zachować chłodną głowę, to w trakcie partii nie raz prowokuje rywali, wyprowadzając ich z równowagi.

Drugą pozycję w Order of Merit zajmuje Peter Wright. Szkot, który słynie ze swoich kolorowych stylówek oraz irokezów przygotowywanych przez żonę, będzie bronił tytułu wywalczonego na początku tego roku. Trzeci w rankingu jest Michael van Gerwen – jeden z najlepszych darterów w historii tego sportu, który w tym sezonie powrócił do znakomitej dyspozycji. Nie sposób zapomnieć również o Michaelu Smicie. Bully Boy z St Helens w ubiegłym roku przegrał w finale z Wrightem. I tak już powoli mógł czuć się niczym Adaś Miauczyński. W każdym dużym turnieju był wiecznie drugi. Ale w tym roku wreszcie się przełamał i triumfował w Grand Slam of Darts. A tak na marginesie, od wielu lat tworzy szczęśliwy związek z Polką, Dagmarą (małżeństwo posiada dwójkę dzieci).

Kuba Łokietek: – W takich turniejach najważniejsza jest głowa. Spójrzmy na Petera Wrighta, którego bardzo odmieniło wygranie pierwszego tytułu w 2020 roku. On wielokrotnie przegrywał finały różnych zawodów PDC – najczęściej z Michaelem van Gerwenem. A kiedy już udało mu się wygrać, to tytuły zaczęły się sypać jeden po drugim. Doświadczeni zawodnicy, mający za sobą mecze, które musiały ich do czegoś zmusić, będą tu w uprzywilejowanej pozycji.

Reklama

PETER WRIGHT – BŁAZEN ZASIADAJĄCY NA TRONIE DARTA

A komu nasi eksperci dają największe szanse na wygraną?

– Ze ścisłej czołówki największym faworytem jest Michael van Gerwen. Wygrał Matchplay, Grand Prix, Players Championship Finals, Premier League – zgarnął tyle tytułów, że o niektórych można zapomnieć przy wyliczance. Z kolei Wright i Price mieli w tym roku swoje problemy. Price na początku sezonu, z kolei u Wrighta są one świeże, chociaż na taką imprezę nie spodziewam się, że przyjedzie w koszmarnie złej formie. Jednak jeżeli chodzi o przewidywania, to myślę że do listy mistrzów świata dopiszemy nowe nazwisko. Najbardziej stawiałbym na Michaela Smitha. Intuicja podpowiada mi też, że Nathan Aspinall dobrze wypadnie w nadchodzącej edycji – mówi Łokietek.

Arkadiusz Salomon: – Przy każdym z faworytów można postawić mały znak zapytania. Van Gerwen momentami jest taki jak dawniej, ale ma też chwile w których wyłączy się i gra gorzej na podwójnych czy punktacji. Price w porównaniu do poprzedniego sezonu również wypada słabiej. To był dla niego dziwny rok. Na początku był zaangażowany w bokserską walkę charytatywną. Podczas przygotowań do pojedynku nabawił się kontuzji dłoni, choć sam zaprzeczał, jakoby to był powód urazu. I w tym sezonie niczego dużego nie wygrał. Podobnie jak Wright, który ma problem w życiu prywatnym – jego żona trafiła do szpitala, przez co Snakebite wycofał się z Players Championship Finals. No i Michael Smith. Odliczaliśmy dni, kiedy w końcu wygra wielki turniej. Wreszcie triumfował w Grand Slam of Darts. Często mówiliśmy, że kiedy Smith w końcu się przełamie, to już zacznie wygrywać seriami. I mam nadzieję, że Smith faktycznie to zrobi.

KTO ZOSTANIE CZARNYM KONIEM ZAWODÓW?

Oczywiście do pierwszej czwórki nazwisk otwierających Order of Merit możemy dorzucić większą liczbę zawodników, którzy są w stanie zagrać 3 stycznia w ostatnim meczu turnieju. Wspomniany już Gary Anderson może ostatnimi czasy obniżył loty, lecz trudno zlekceważyć Latającego Szkota, który w swoim życiu dwukrotnie sięgał po mistrzowski tytuł. W czwartej rundzie zawodów może on spotkać się z Robem Crossem. Czempion z 2018 roku wciąż zajmuje wysokie szóste miejsce w rankingu PDC.

Jednak czy ktoś z dalszych pozycji może zawojować scenę Alexandra Palace i zostać ulubieńcem tamtejszej publiczności? Jednym z takich kandydatów wydaje się Damon Heta. Australijczyk potrafi zagrać fenomenalne zawody, podczas których odprawia najlepszych darterów świata. Tak było w tegorocznym Gibraltar Trophy, gdzie w półfinale rozprawił się z van Gerwenem, a w finale pokonał Wrighta. Heta dwukrotnie wygrywał też turnieje Players Championship. No i w czerwcu wraz z Simonem Whitlockiem zdobył Puchar Świata – pierwszy dla reprezentacji Australii pod szyldem PDC.

– Z Hetą od jakiegoś czasu zasadniczo jest problem. On na dużych telewizyjnych turniejach po prostu się spala – mówi nam Salomon – Przez cały sezon jest naprawdę solidnym zawodnikiem, momentami wchodzącym na bardzo wysoki poziom. Ale to najczęściej dzieje się na mniejszych zawodach. Puchar Świata był wyjątkiem, chociaż odnoszę wrażenie że początkowo to Simon Whitlock ciągnął ten duet. Heta z formą jednak nie dojeżdża na najważniejsze momenty.

ZA CO LUDZIE KOCHAJĄ DARTA I DLACZEGO WARTO DO NICH DOŁĄCZYĆ?

– Z nieoczywistych nazwisk, zwróciłbym też uwagę na Keane’a Barrego. Nie w kontekście półfinału, to byłoby za dużo. Ale to bardzo ciekawy zawodnik, od dwóch lat kibice spoglądają na niego jak na potencjalną przyszłą gwiazdę. Rok temu odpadł w drugiej rundzie po meczu z Jonnym Claytonem, który był w dobrej formie. Irlandczyk przegrał z nim 2-3, a sam mecz był długo uznawany za najlepsze spotkanie turnieju. Teraz może sporo zdziałać. Pierwsi dwaj rywale są zdecydowanie w jego zasięgu, zaś w trzeciej rundzie zmierzy się z Peterem Wrightem, który ma swoje problemy – mówi Salomon.

Obaj nasi eksperci, zapytani o potencjalne niespodzianki w tegorocznych mistrzostwach świata, są zgodni co do jednego nazwiska. Jeżeli ktoś w tej edycji ma napsuć krwi starym wyjadaczom, będzie to Josh Rock. 21-letni reprezentant Irlandii Północnej przebojem wdarł się na scenę PDC. To jego debiutancki sezon, a w swoim pierwszym starcie, podczas Gibraltar Trophy ograł Michaela Smitha i Jonny’ego Claytona. Wygrał też młodzieżowe mistrzostwa świata, czyli turniej dla zawodników w wieku 16-25 lat. Po drodze pokonał między innymi naszego rodaka – Sebastiana Białeckiego. Rocky ma za sobą również pierwszy triumf w seniorskich rozgrywkach PDC, gdyż zwyciężył zawody Players Championship 28.

Ale prawdziwy popis umiejętności młodzian pokazał podczas Grand Slam of Darts. Wprawdzie odpadł w tamtym turnieju na etapie drugiej rundy, ale na przeszkodzie stanął mu sam Michael van Gerwen. Obaj stworzyli znakomite widowisko. Dość powiedzieć, że Rock wykręcił przy tarczy średnią dobijającą do 104 punktów, a i tak musiał uznać wyższość MVG. Ale chociaż Josh opuszczał scenę na – nomen omen – tarczy, to z podniesioną głową. Podczas tego spotkania popisał się wygraną lega w dziewięciu rzutkach. Debiutant. Na dużej scenie. I już ma na koncie telewizyjnego nine-dartera.

Salomon: – Josh Rock to obecnie nazwisko odmieniane w darcie przez wszystkie przypadki. Fenomen ostatnich tygodni, młody chłopak który nic nie robi sobie z presji. On podczas debiutów na dużych turniejach wychodzi jak po swoje. Jeszcze nie było powodów by twierdzić, że sobie nie poradzi w Londynie. Ale wiadomo – to jest Alexandra Palace, mistrzostwa świata – taka stawka zawsze może trochę usztywnić w debiucie.

Łokietek: – Josh Rock to pierwsza postać, która nasuwa się na myśl. Ale czy ktoś jeszcze? Mówiąc o czarnym koniu zawodów, myślę o zawodniku który mógłby dojść przynajmniej do czwartej rundy. I poza Rockiem, nie widzę takich kandydatów. To będzie turniej faworytów i nie uświadczymy w nim ogromnych sensacji na etapie pierwszych dwóch rund.

JAK PORADZĄ SOBIE POLACY?

Nie przecierajcie oczu ze zdumienia, do powyższego śródtytułu nie wkradła nam się żadna literówka. Wprawdzie już przyzwyczailiśmy się do tego, że w najważniejszym turnieju darta w sezonie obecny jest Krzysztof Ratajski. Polski Orzeł gości w Ally Pally nieprzerwanie od pięciu edycji mistrzostw. Najlepiej wspomina tę z 2021 roku, kiedy doszedł do ćwierćfinału zawodów (przegrał tam 3-5 ze Stephenem Buntingiem).

Ale w obecnych mistrzostwach dojdzie do sytuacji, która jeszcze kilka lat temu nie śniła się fanom darta znad Wisły. W mistrzostwach świata PDC wystąpi aż dwóch naszych rodaków, gdyż do popularnego Rataja dołączył Sebastian Białecki. 19-letni łodzianin w listopadzie tego roku zdecydował się na wzięcie udziału w turnieju kwalifikacyjnym do mistrzostw dla graczy z regionu Europy Wschodniej. I wygrał finał tych zawodów z Christianem Goedlem, dzięki czemu dostąpi zaszczytu gry w najbardziej prestiżowym turnieju darta na świecie.

Wybaczcie za małą dygresję, ale chociaż Ratajski i Białecki tym razem będą grali indywidualnie, to z tej okazji nie możemy nie przypomnieć ich najlepszego wspólnego występu. Czyli pierwszej rundy tegorocznego Pucharu Świata, kiedy duet Polaków pokonał reprezentantów USA.

Nasi eksperci nie pompują balonika w związku z debiutem Białeckiego na MŚ.

– Białecki może wiele, ale nic nie musi, bo dla niego sam występ w Ally Pally to ogromny sukces, którego my jako kibice nie do końca się spodziewaliśmy. Można było marzyć o tym, że dobrze wystąpi w turnieju dla zawodników z Europy Wschodniej. Ale nikt nie stawiał mu za cel zakwalifikowania się do mistrzostw świata. Tym bardziej, że już wcześniej zapewnił sobie udział w mistrzostwach świata, ale organizacji WDF – mówi Arek Salomon.

– Po Sebastianie możemy oczekiwać tylko gry bez kompleksów, z chłodną głową, żeby nie dał się zjeść presji. On grał już w UK Open, radził sobie fantastycznie gdyż doszedł do ćwierćfinału imprezy, więc można wierzyć, że i tym razem zagra to, co potrafi. Jego odpadnięcie w pierwszej rundzie nie byłoby tragedią, ale Jim Williams – rywal z pierwszej rundy – jest do przejścia – dodaje Kuba Łokietek.

Wspomniany Williams to bardzo solidny zawodnik, który chociaż nie pokazuje przy tarczy fajerwerków, to rzadko kiedy schodzi poniżej określonego poziomu. Gdyby Polakowi udało się pokonać Walijczyka, to w drugiej rundzie czekałaby go nie lada gratka. Bolt – bo taki pseudonim nosi Białecki – zagra wtedy z rozstawionym Jamesem Wade’em. Dla dziewiętnastoletniego chłopaka z darterskiej prowincji – bo taką jest nasz kraj – mecz z gościem, który jest obecny w PDC od 2004 roku i wygrywał w karierze World Matchplay, UK Open czy World Grand Prix, byłby idealnym zwieńczeniem znakomitego sezonu.

Łokietek: – James Wade to gracz, który raz zagra świetnie, ale potrafi też być cieniem samego siebie i grać na średniej w okolicy osiemdziesięciu kilku punktów. Absolutnie nie chcę wypychać Sebastiana do trzeciej rundy, ale myślę, że losowania mu sprzyjały. Jeżeli nie będzie się za bardzo stresował, to może wywalczyć mały sukces.

Z kolei Krzysztof Ratajski zajmuje w Order of Merit osiemnastą pozycję. Dlatego też został rozstawiony i swoją grę rozpocznie od drugiej rundy zawodów. Tam zmierzy się ze zwycięzcą pary Paolo Nebrida-Danny Jansen. Zawodnik z Filipin to nieodkryta karta i niewiele o nim wiadomo. Do mistrzostw świata zakwalifikował się po dobrym występie na mistrzostwach Azji, w których doszedł do finału imprezy. Jednak wygranym tej pary powinien być Jansen. Dwudziestoletni Holender to jeden z tych graczy, którzy mają doklejoną łatkę talentu, zresztą w tym roku osiągnął pierwszy dość duży sukces – 1 kwietnia zwyciężył w turnieju Players Championship. Po drodze do sukcesu pokonał Petera Wrighta oraz… Krzysztofa Ratajskiego. Jednak wciąż mówimy o turnieju podłogowym, któremu towarzyszy znacznie mniejsza presja.

Salomon: – To nie jest najlepszy sezon w karierze Ratajskiego. Na pewno plusem jest to, że paradoksalnie w telewizji występował lepiej niż w mniejszych turniejach. Na Matchplay czy podczas Grand Prix nie rzucał źle, odpadał z zawodnikami z czołówki. Ale mecze które były do wygrania, najczęściej wygrywał.

Ostatnie piętnaście miesięcy – czyli końcówka poprzedniego sezonu i start obecnego – to gra w kratkę – zaczyna Łokietek – W tym roku w telewizji grał fajnie, ale nie był już zawodnikiem rozstawianym wyżej i musiał mierzyć się z trudniejszymi rywalami. I grał dobre mecze chociażby z Peterem Wrightem – podczas Matchplay przegrał minimalnie, 11-13, a w World Grand Prix 2-3.

Jeżeli Ratajski pokona potencjalnego rywala w drugiej rundzie zawodów, to w kolejnej zmierzy się prawdopodobnie z Dimitrim Van den Berghiem. Arkadiusz Salomon sceptycznie podchodzi do przebiegu tej rywalizacji: – Obawiam się, że Dimitri może być dla Ratajskiego ścianą nie do przebicia. Po pierwsze, na dużych imprezach Ratajski nie najlepiej radził sobie z czołówką, gdzieś zawsze okazywało się, że nieco mu brakuje do ich pokonania. Szczególnie słabo wychodziło mu z Belgiem, bo była porażka w półfinale Matchplaya, kiedy po cichu marzyliśmy o jego pierwszym finale telewizyjnym. Dobrze wystartował, ale potem coś się popsuło i Van den Bergh go mocno wypunktował. Obaj spotkali się też w półfinale World Series of Dart Finals, gdzie Polak również przegrał. Nie ma się co oszukiwać, że w tym sezonie Polak często pokazuje przeciętność w swojej grze. A to może okazać się za mało na takiego rywala.

Kuba Łokietek również upatruje zwycięzcy w osobie Dream Makera: – Van den Bergh też nie jest w tym roku nie do pokonania, tylko na scenie Rataj jeszcze nigdy z nim nie wygrał. Serce mi mówi, że Polak może dojdzie do czwartej rundy. Ale głowa podpowiada, że Belg po wyrównanym meczu poradzi sobie z naszym rodakiem.

KTO WYWALCZY TYTUŁ?

Jak zapewne zdążyliście zauważyć, w tym roku kolejka do mistrzostwa świata PDC jest wyjątkowo liczna. Ranking wskazuje na Gerwyna Price’a oraz Petera Wrighta, czyli ostatnich triumfatorów tej imprezy. Tegoroczne sukcesy skłaniają typowania ku dwóm Michaelom – van Gerwenowi oraz Smithowi. Kogo natomiast w finale widzą fachowcy?

Salomon: – Skoro wspomniałem, że trzymam kciuki za Michaela Smitha, to musi być on. A z kim wygra w finale? Oczywistym typem z drugiej strony drabinki jest Michael van Gerwen. Ale żeby nie było tak nudno, to powiem – Dirk van Duijvenbode. Nie wspomniałem o nim, kiedy mówiliśmy o potencjalnych czarnych koniach, ale mam wrażenie, że jako zawodnik z dalszej części czołówki, on też może namieszać.

Łokietek: – Spoglądając na drabinkę turniejową, układa się ona tak, że z jednej strony do finału powinien dojść Michael van Gerwen, a z drugiej Michael Smith. Jeżeli miałbym postawić pieniądze na parę finałową, to wybrałbym takie zestawienie. Ale skoro powiedziałem o tym, że ma być nowe nazwisko, to z dołu drabinki widziałbym kogoś z dwójki Aspinall-Rock, a z drugiej jest Luke Humphries. To gracze, którzy w tym roku się wybili, pokazali szerszej publiczności. Uważam, że finał Humphries-Rock byłby gratką dla następnego pokolenia kibiców, poszukujących nowych graczy, którym mogliby kibicować.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

6 komentarzy

Loading...