Reklama

Michniewicz ma rację mojszą niż twojsza

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

08 grudnia 2022, 11:54 • 7 min czytania 106 komentarzy

Czesław Michniewicz mógłby powiedzieć, że moja jest tylko racja, i to święta racja, bo nawet jak jest twoja racja, to moja jest mojsza niż twojsza, że właśnie moja racja jest racja najmojsza. I nikt nie powinien się temu specjalnie dziwić, bo od niemal pół wieku polską specjalnością jest grzebanie, kontestowanie i oprotestowywanie kolejnych selekcjonerów po zakończonych mistrzostwach świata przy niemal równoczesnym oburzeniu tych samych grzebanych, kontestowanych i oprotestowywanych kolejnych selekcjonerów. 

Michniewicz ma rację mojszą niż twojsza

Selekcjoner przemówił po krótkim okresie milczenia, które urosło do jakiejś absurdalnie złowrogiej rangi wobec wszelkiego rodzaju doniesień, informacji, newsów, plotek, filmików, klipów, porozumień, nieporozumień, prawd i półprawd. Wielu czekało na jego poranny występ w Radiu Zet, jakby Czesław Michniewicz latami trzymał język za zębami, a nie był chyba najbardziej otwartym na kontakt ze światem zewnętrznym sternikiem kadry narodowej w całej historii jej istnienia. Jakież też musiało być zdziwienie wszystkich zgromadzonych przed radioodbiornikami, gdy okazało się, że 52-letni szkoleniowiec nie powiedział niczego specjalnie sensacyjnego.

Spytano go o aferę z rządowymi premiami. Odparł, że „to była taka luźna i nic nie wiążąca rozmowa” z premierem, a potem „nie doszło do żadnej kłótni” w Katarze, w którym „drużyna tylko przez pięć minut podczas dwudziestu dni” rozprawiała na temat podziału pieniędzy i nie pojawił się przy tym konflikt interesów, bo trener od samego początku podkreślał, że bonus pieniężny należałoby podzielić po równo dla całej drużyny, którą naturalnie traktuje jako jeden organizm bez podziału na kategorie wagowe i ilościowe, transcedentalne i pragmatyczne. Ponadto trzeba nadmienić, że sam selekcjoner nie zamierzał partycypować w premii. Wniosek z tego taki, że najpierw premier to tak jawnie proponował, że aż nie proponował, a następnie nikt nie chciał nie chciał tej proponowanej lub nieproponowanej kasy dla siebie, ani prezes, ani trenerzy, ani piłkarze, no nikt, żadne zdziwienie…

Maglowano go w sprawie antyfutbolu. „Bardzo państwa przepraszam, ale obrałem złą taktykę na mundial. Tak czy nie?”. „Nie”. „Nasi piłkarze reprezentują taki poziom, że po prostu nie udało się nic więcej ugrać. Tak czy nie?”. „Nie. Zawsze można ugrać więcej”. Z Meksykiem można było nie wygrać, ale nie można było przegrać, przecież to jasna lekcja z historii i trzydziestu sześciu lat mundialowej niemocy. Z Argentyną tak się sprawa pokićkała po przerwie, że trzeba było przeliczać piłkarzy na ryzyko, taktyki na tabelę, liczyć kartki i kreślić scenariusze, więc siłą rzeczy nie można było grać w piłkę. Ale są jeszcze przecież mecze z Arabią Saudyjską i Francją. Tam się wiele rzeczy zgadzało, ofensywa kreowała okazje, jeśli selekcjoner utrzyma stanowisko, to tak właśnie będzie chciała grać ta reprezentacja, żadne zdziwienie…

Zagadywano go o szpilki w stronę obranej filozofii gry ze strony liderów. Taki świat, że „media zawsze będą z czegoś robić problem”, choć sam trener, do czego przyznaje się bez bicia, trochę się podpalił i zagalopował, sugerując, że jedna z redakcji powinna zastanowić się, czy jest sens wydawania pieniędzy na katarski wyjazd dziennikarza, który ośmielił się sformułować pytanie za pomocą cytatu. Poza tym Michniewicz długo rozmawiał z Lewandowskim, a w ogóle „to tego wszystkiego jest za dużo” i marginalne „tematy poboczne” przykrywają dyskusję o pryncypiach, żadne zdziwienie…

Reklama

Czesław Michniewicz przekazał swoje mniej lub bardziej rozwinięte stanowisko we właściwie każdej palącej sprawie ostatnich miesięcy w polskim futbolu. Ani na tym nie wygrał, ani na tym nie przegrał, bo po prawdzie nie mógł na tym ani wygrać, ani przegrać. Przemawiał ładnie i zgrabnie, konkretnie i mięsiście, ale przy tym wszystkim po swojemu, nie zaszła w jego procesie myślowym żadna istotna refleksja, która dowodziłaby, że zmienił swoje podejście do prowadzenia tej reprezentacji. To on jest selekcjonerem. To on dobiera zawodników. To on ustala taktykę. To on spaja tę drużynę w całość. To on bierze za nią odpowiedzialność. Tylko to już wszystko wiemy. I szkoda, że nie dowiedzieliśmy się z tego wywiadu niczego nowego.

Kibice swoje.

Pochlebcy swoje.

Krytycy swoje.

Zaprzyjaźnieni dziennikarze swoje.

Zwaśnienie dziennikarze swoje.

Reklama

No i selekcjoner, ten główny w kraju czterdziestu milionów selekcjonerów, też swoje. Bo jedno doskonale unaoczniła ta selekcjonerska kadencja Czesława Michniewicza. Człowiek na ławce trenerskiej reprezentacji Polski jest w stanie jednym ruchem podzielić cały kraj, żeby następnie go połączyć. Zawsze prędzej czy później zacznie nim rzucać i targać szalona amplituda emocji. W kluczowych momentach przed jego oczami zawsze przelatywać będzie cały dotychczasowy futbolowy żywot – wszystkie wzloty i upadki, wszystkie smutki i radości, wszystkie porażki i sukcesy. Będzie miał się za najmądrzejszego. Skłóci się z mediami. Dokona rozpoznania – kto wróg, kto przyjaciel.

I, wreszcie, ten człowiek na ławce trenerskiej reprezentacji Polski będzie miał szereg problemów po zakończonych mistrzostwach świata.

Tak już od prawie wieku.

Tak to wyglądało w 1978 roku. Jacek Gmoch dysponował wówczas prawdopodobnie najsilniejszą ekipą, jaka kiedykolwiek pojechała na mundial w biało-czerwonych barwach, ale miał skłócić całą drużynę i wprowadzić wrogą aurę, która doprowadzała do „szatniowych rękoczynów” i „przepychanek przy stołach ping-pongowych”, do tego na każdy mecz wybiegała inna jedenastka, a on nad tym nie panował i nie potrafił sklecić zgranego zespołu z kilkunastu mocnych postaci, więc stracił pracę krótko po powrocie z Argentyny.

Tak to wyglądało w 1982 i 1986 roku. Antoni Piechniczek najpierw miał dosyć już po hiszpańskim mundialu, po którym był przemęczony i chciał zrezygnować, ale zatrzymali go politycy i działacze, następnie zaś decyzję o odejściu podjął przed meksykańskim czempionatem, a kiedy ogłosił ją po porażce z Brazylią, spotkał się z narodową krytyką za pozostawienie zespołu w kiepskim stanie.

Tak to wyglądało w 2002 roku. Jerzy Engel uwierzył w wielkość „Futbolu na tak”, skłócił się ze środowiskiem, gadał o złocie, więc nie było czego po nim zbierać, kiedy po laniu od Korei Południowej i Portugalii wracał do Polski na tarczy.

Tak to wyglądało w 2006 roku. Paweł Janas wywołał skandal brakiem powołania dla kilku gwiazd, wysłał kucharza na konferencję prasową,  ni to się „wpierdalał”, ni to się „nie wpierdalał”, żeby nadeszło nieuniknione – porażka na niemieckiej imprezie.

Tak to wyglądało nawet w 2018 roku. Adam Nawałka przekombinował. Szwankowało wszystko – od przygotowania fizycznego, przez pomysłu na grę i ustawienie, po atmosferę w grupie i formę liderów. Ludzie przestali kupować „nawałkizmy”, potrzebowali odmiany i miło, bo całkiem miło, delikatnie, bo delikatnie, subtelnie, bo subtelnie, ale ta udana kadencja dobiegła końca.

Skoro tak wygląda perspektywa historyczna, to absolutnie nic dziwnego, że w międzyczasie nie trzeba było występów na największych turniejach piłkarskiego czterolecia, żeby kolejni selekcjonerzy odchodzili w klimacie mniejszych i większych toksyczności i skandali. Zbigniew Boniek. Leo Beenhakker. Franciszek Smuda. Waldemar Fornalik. Jerzy Brzęczek. Paulo Sousa. Każde nazwisko niesie za sobą jakieś złe reprezentacyjne skojarzenie. Nie ma w tym przypadku.

Czesław Michniewicz też jest, jaki jest, ma rację i głosi prawdę. Swoją rację i swoją prawdę. Piłka nożna już taka jest, że każdą tezę można obalić i każdą tezę można obronić, selekcjoner korzysta z tego błogosławieństwa. Polska już taka jest, że każdy kłóci się z każdym, a w aferkach i aferach rzadko uczestniczy tylko jedna osoba, więc łatwo rozmywać odpowiedzialność, i selekcjoner korzysta z tego środowiskowego przywileju. Czy można mieć do niego o to pretensje? Można i nie można, taka racja i taka prawda.

Jeśli zostanie na stanowisku, to jako Czesław Michniewicz.

Jeśli odejdzie ze stanowiska, to jako Czesław Michniewicz.

Ma prawo być zadowolony z poprowadzenia reprezentacji Polski do wygranego barażu ze Szwedami, do utrzymania w Lidze Narodów, do wyjścia z grupy i zagrania w 1/8 fazy pucharowej mistrzostw świata w Katarze podczas niezwykle burzliwej i zaledwie rocznej kadencji, bo jest to wynik, który broni się na każdym poziomie słownikowej definicji wyniku – „to, co zostało osiągnięte na skutek jakichś działań”. A ludzie mają prawo czuć się niezadowoleni z ogólnego obrazu i kierunku rozwoju wspólnego dobra, jakim jest reprezentacja Polski.

I każdy może okopać się w swoim dołku.

Tylko, czy to przypadkiem nie jest droga donikąd, którą podążamy już stanowczo zbyt długo, żeby przechodzić obok tego wszystkiego z miną gorzkiego zobojętnienia?

Czytaj więcej o reprezentacji Polski:

Fot. 400mm.pl

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Zagłębie mogło wygrać po raz pierwszy od września, ale wypuściło dwubramkową przewagę

Bartosz Lodko
0
Zagłębie mogło wygrać po raz pierwszy od września, ale wypuściło dwubramkową przewagę

Mistrzostwa Świata 2022

1 liga

Zagłębie mogło wygrać po raz pierwszy od września, ale wypuściło dwubramkową przewagę

Bartosz Lodko
0
Zagłębie mogło wygrać po raz pierwszy od września, ale wypuściło dwubramkową przewagę

Komentarze

106 komentarzy

Loading...