Czy to był najlepszy wieczór podczas mistrzostw świata w Katarze? Być może. Każdy Polak może się kłócić, że nie, bo dla nas przeżyciem, dzięki któremu można się było nabawić zawału serca, był ten wczorajszy, kiedy nasi piłkarze na kolanach błagali Argentyńczyków o jak najmniejszy wymiar kary i nasłuchiwali, czy przypadkiem Meksyk za bardzo się nie rozstrzelał na innym stadionie. Ale my to my, a każdego postronnego kibica interesuje zupełnie coś innego. Przed chwilą zakończył się kolejny popis Japończyków, w których nikt nie wierzył, a właśnie sprawili łomot kolejnemu gigantowi i zapewnili sobie awans do fazy pucharowej kosztem Niemców. O porażce z Kostaryką nikt już nie pamięta.
Japończycy byli o krok od zostania największymi frajerami turnieju. Wstydliwa porażka z Kostaryką 0:1 zaledwie kilka dni po wielkim triumfie z Niemcami w oczach wielu pozbawiła ich szans na awans.
Po pokonaniu Die Manschaft wszyscy nosili ich na rękach. Cmokali, gdy tylko przypomnieli sobie, z jaką dynamiką i fantazją ośmieszali koślawych Niemców, którzy w drugiej połowie tamtego spotkania zapomnieli, jak się gra w piłkę. Z kolei po porażce z Kostaryką Japończycy niemal stali się pośmiewiskiem, a na pewno by tak było, gdyby przez nie poradzenie sobie z drużyną, która na „dzień dobry” dostała siódemkę, nie zdołali wyjść z grupy.
Japonia – Hiszpania 2:1. Niczym bohaterowie anime
Niebiescy Samurajowie udowodnili jednak, że mają chyba jakieś siły nadprzyrodzone rodem z anime. Dziś zaczarowali kolejnego rywala z najwyższej półki, który tę siódemkę Kostaryce zapakował, a później w zasadzie na własne życzenie zaledwie zremisował z Niemcami. Dziś Hiszpanie nic nie zrobili na własne życzenie, choć trzeba im przyznać, że nie zawracali sobie zbytnio głowy powstrzymywaniem rywali w defensywie.
Japończycy zostaną prawdopodobnie pierwszą taką drużyną, która zaliczyła jednocześnie najgorszy i jeden z najlepszych meczów na całym turnieju. Mecz z Kostaryką każdy chciałby odzobaczyć, ale jak wiadomo, tego zrobić się nie da. Za to spektakl japońsko-hiszpański każdy chciałby zapamiętać i to na lata.
Dzisiejszy „popis” Hiszpanów nie jest najlepszą reklamą dla pięknego futbolu, co zapewne niezwykle ucieszyło selekcjonera reprezentacji Polski. Ale jemu dajmy już spokój. Szczególnie że przecież tak naprawdę to nie wina tiki-taki, czy zacietrzewionego i zakochanego w sobie (i swoim pomyśle na grę) Luisa Enrique, że młodziutki Alejandro Balde niespecjalnie dziś wiedział, po co w zasadzie wyszedł na boisko. Już w pierwszej połowie było widać, że utalentowany lewy obrońca Barcelony do przodu radzi sobie super, ale do tyłu radzi sobie mniej więcej tak dobrze, jak jego drużyna klubowa w Lidze Mistrzów.
Ale tutaj trzeba wrzucić też kamyczek do ogródka Luisa Enrique. Selekcjoner reprezentacji Hiszpanii nie lubi za bardzo, kiedy ktoś wytyka mu błędy, ale dziś raczej nikt nie musi tego robić. Zlekceważył sobie rywala, bo nie podejrzewał, że Niemcy okażą się aż tak żałośni, że będą mieli problemy z pokonaniem Kostaryki. Co tym bardziej dziwne, że sam tych Niemców ostatnio zlekceważył i stracił w starciu z nimi dwa punkty, które dziś mogły się okazać kluczowe.
Japonia – Hiszpania 2:1. Hajime Moriyasu – bohater narodowy
Jednak Hiszpanów zostawmy w spokoju z ich problemami, bo trzeba oddać królowi co królewskie. Dziś na ustach wszystkich powinien być inny trener – Hajime Moriyasu. Może nie jest tak zabawny, jak Enrique, może nie ma tak bogatej osobowości, może nie jest aż taki wyrazisty, może nie prowadził nigdy Barcelony i może nie potrafi streamować.
Ale potrafi za to zrobić tak, żeby Niemcy przez najbliższe kilka miesięcy nie mogli patrzeć na sushi.
Potrafi sprawić, że hiszpańscy obrońcy zapominają, jak się gra w piłkę.
Potrafi też sprawić, że jego drużyna błyskawicznie otrząsnęła się po blamażu z Kostaryką.
Moriyasu w zasadzie powtórzył schemat meczu z Niemcami. Dał się wyszaleć Hiszpanom w pierwszej połowie i przy okazji dowiedział się, gdzie są ich największe słabości. Zauważył, że Balde jest dzisiaj w innym świecie, więc wpuścił od razu po przerwie świeżutkiego Ritsu Doana, który wykorzystał to już po kilku minutach. A skoro udało się tak szybko strzelić, to trzeba jeszcze poprawić, póki rywal jeszcze się nie otrząsnął. I to również się udało. Dokładnie tak samo, jak z Niemcami.
Tak więc Niebiscy Samurajowie drugi raz z rzędu wychodzą z grupy na mundialu. Ale jakże inne jest to wyjście. Przed czterema latami dokonali tego dzięki klasyfikacji fair-play. W dodatku na koniec dając nam jeden z najżałośniejszych spektakli w historii mundiali – przegrany mecz z Polską. Tym razem wychodzą w pełni zasłużenie z pierwszego miejsca, bo po prostu byli najlepszą drużyną w tej grupie.
Teraz czeka ich Chorwacja, która – umówmy się – nie jest w najlepszej formie. Wicemistrzowie świata są do ogrania, bo raczej nikt nie powie, że mają więcej argumentów od Hiszpanów, czy nawet od tych nieszczęsnych Niemców. Tutaj może napisać się naprawdę piękna historia, której nikt chyba nie przewidział.
Japonio, zajdź na tym mundialu jak najdalej!
Czytaj więcej o mundialu w Katarze:
- Cieszmy się chwilą, ale myślmy o przyszłości
- Jeszcze Polska nie zginęła. Znowu wbrew światu
- Weszło z Kataru: Zmiażdżeni na boisku, zmiażdżeni na trybunach
Fot. 400mm.pl