Kostaryka jechała na mundial po złoto. Selekcjoner Luis Fernando Suarez i psycholog Felipe Camacho nastawiali głowy swoich podopiecznych na nieco pyszną i straceńczą mentalność zwycięzców. I co? Ano na start 0:7 od Hiszpanii. Takie są już jednak mistrzostwa świata, że bolesne upadki przeplatają się z bohaterskimi powrotami, więc Kostarykańczycy w poważaniu mieli zwycięstwo Japończyków z Niemcami i pyknęli sobie ekipę z Kraju Wiśni, jakby nie istniało wczoraj i nie nadchodziło jutro.
Sama końcówka. Takumi Minamino wykonuje rzut wolny. Kamera robi zbliżenie na twarz starszej kostarykańskiej fanki, która z zamkniętymi oczami oddaje się jakiejś tylko sobie znanej modlitwie. Kostaryka się broni. Wybija piłkę z własnego pola karnego. Japonia napiera, ale niezdarnie. Zaraz Brandon Aguilera ekspediuje (najlepsze słowo piłkarskiej mowy-trawy!) piłkę na aut i cieszy się jakby właśnie strzelił gola, a sędzia Oliver gwiżdże po raz ostatni. To absolutnie nieistotne zwycięstwo w historii futbolu, pewnie nawet niezbyt ważne w opowieści o piłce nożnej w kraju Juniora Diaza, ale jeśli można podnieść się po 0:7, to wciąż istnieje nadzieja dla wszystkich kopciuszków tego globu, nawet jeśli sama Kostaryka nie postrzega się w kategoriach pariasa na imprezie patrycjatu.
Paździerz
Mundialowe mecze o 11:00 to bezpośredni odpowiednik ekstraklasowych poniedziałków o 18:00. Zazwyczaj wpychane są tam mecze, które nie grzeją masowego widza. I które nudzą, gdy znajdzie się pasjonat-masochista, który o tej porze zdecyduje się spędzić dwie godziny przed ekranem i spróbuje nie zasnąć. Dość powiedzieć, że do przerwy rywalizacja w statystyce expected goals prezentowała się następująco:
- xG Japonii – 0,02,
- xG Kostaryki – 0,03.
No szaleństwo, przyznacie. Wszystko dlatego, że obie drużyny niekomfortowo czuły się w posiadaniu piłki. Długo jedynym pomysłem Kostarykańczyków na ukąszenie Japończyków było wysyłanie w pole karne rywali Kendalla Wastona, rosłego stopera, żeby tam poszukał swojego szczęścia przy jakiejś główce, a piłkarze Hajime Moriyasu nijak nie potrafili sprostać euforycznym oczekiwaniom swoich kibiców, którzy oczekiwali show po triumfie nad Niemcami. Nie kleiło się, bo trudno było grać z kontry, a na domiar złego zawodzili liderzy: stratę za stratę notował Wataru Endo, kompletnie zagubiony był Daichi Kamada, a przecież to bardzo porządni piłkarze z Bundesligi z niemałą jakością.
Reszta się dostosowywała. Na początku drugiej połowy niby coś tam drgnęło, niezłą zmianę dał Asano, rzut wolny z obiecującego miejsca przestrzelił Soma, kilka razy wykazać musiał się Navas, po drugiej do większej odwagi i kreatywności natchnąć kolegów próbował Campbell przy pomocy przydatnej dwójki Tejeda-Borges, ale… dajcie spokój, to był klasyczny paździerz.
Kostaryka tańczy i świętuje
Gol dla Kostaryki padł niespodziewanie. Jakaś przebitka, jakaś nieuważność, Tejeda podaje do Fullera, Fuller oddaje strzał z lewej nogi, strzał niezbyt udany, o charakterze ni to lobu, ni to podcinki, ni to czegoś pomiędzy, ale Gonda był wysunięty i interweniował na tyle niezdarnie, że piłka – po jego rękach – wylądowała w bramce.
To był pierwszy celny strzał Kostaryki w tym turnieju.
Serio.
I od razu padł po nim gol na wagę trzech punktów i zwycięstwa. Czy to jest jakaś wielka historia? Dla nas – nie. Dla Kostarykańczyków – bardzo fajne pocieszenie po laniu od Hiszpanów, choć szanse na wyjście z grupy, a co dopiero na złoty medal, są prawie żadne. Dla Japończyków – wielkie rozczarowanie. Bo Japończycy, i taka prawda, zagrali dla Niemców. Jeśli wygraliby ten mecz, sytuacja ekipy Hansiego Flicka stałaby się tragicznie zła. Musieliby wygrać z Hiszpanią, żeby liczyć na cokolwiek. A tak mogą liczyć i kalkulować.
Czytaj więcej o Japonii i Kostaryce:
- Sprzedawcy marzeń okazali się handlarzami kitem. Jak gasło marzenie Kostaryki o złocie mundialu?
- Maszyna Luisa Enrique ruszyła. Hiszpania zdemolowała Kostarykę
- Wielka Japonia, choć zawodnicy niscy. Niemcy w szoku!
Fot. Newspix