Ten mecz na pewno nie wzbudzał zbyt dużego zainteresowania. Szczególnie wśród nas – Polaków, którzy czekamy na kolejny popis naszej galaktycznej drużyny prowadzonej przez Czesława Michniewicza. No ale nie da się udawać, że ten mecz się nie odbył. A „odbył się” to mało powiedziane, bo choć na pierwszy rzut oka Tunezja i Australia nie są drużynami z grona tych najbardziej ekskluzywnych, to stworzyły całkiem niezłe widowisko. I to widowisko, które skończyło się jednak dość zaskakująco.
W tym meczu triumfowali Australijczycy, którzy na mundialowe zwycięstwo czekali aż 12 lat. Po meczu na trybunach było święto, choć zdecydowaną przewagę stanowili kibice z Tunezji. Ci z kolei przeżyli ogromny zawód, bo ich idole, „Orły Kartaginy”, bohaterowie narodowi najpierw narobili nadziei, a skończyło się jak zwykle. Skąd my to znamy.
Tunezja – Australia 0:1. Dotyk australijskiego księcia
Obie drużyny, które spotkały się ze sobą na Al-Janoub Stadium o godzinie 11 czasu polskiego podchodziły do tego spotkania w zupełnie innych nastrojach. Tunezyjczycy w atmosferze euforii – napakowani, zmotywowani i uzbrojeni po zęby. W końcu na „dzień dobry” udało im się zremisować bezbramkowo z nie byle kim, bo z półfinalistą Euro 2020 – reprezentacją Danii. Drużyna Jalela Kadriego zaprezentowała się fantastycznie. Była znakomicie zorganizowana, przez co pozbawiła Duńczyków ich największych atutów. Doszło do tego, że w pierwszej połowie Kasper Hjulmand i jego ludzie byli zupełnie bezradni. Ta organizacja, monolit w defensywie i ogromne wsparcie kibiców, którzy dosłownie zalali trybuny pozwoliła im osiągnąć sukces.
A Australia? W łeb od obrońców tytułu – Francji 1:4 i występ zupełnie bez historii. Oczywiście, udało im się zdobyć bramkę i to jako pierwszym, przez co wydawało się, że klątwa mistrzów świata jest wciąż aktualna. Ale to było wszystko na co ich stać.
Także na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że dzisiaj to Tunezyjczycy wyjdą, rozbiją Australijczyków i odeślą ich z kwitkiem. Ale jak to często bywa w futbolu… stało się zupełnie odwrotnie.
To Australijczycy wyszli na sobotni mecz napakowani jak kabanosy i tym razem to Tunezyjczycy odbijali się od rywali, a nie rywale od nich. Nawet centralna postać i główny motywator drużyny z Afryki – Aissa Laidouni był dzisiaj potulny jak baranek. Tylko raz, tuż po straconej bramce, trochę go poniosło i postanowił wjechać bezpardonowo w jednego z rywali. Wtedy podbiegł sędzia Siebert, wyciągnął żółtą kartkę i to by było na tyle, jeśli chodzi o popisy tego zawodnika.
A skoro wspomnieliśmy o bramce, to trzeba za nią pochwalić Australijczyków, bo cała akcja, to „stadiony świata”. Długa piłka od obrońcy, Mitchell Duke zgrywa z pierwszej piłki do McGree, ten na skrzydełko do Goodwina, który posyła dośrodkowanie w pole karne. A tam znowu do piłki doskoczył Duke, czyli nomen omen „książe” i wpakował piłkę do siatki. Całkowicie nie odnalazł się w tej sytuacji środkowy obrońca Tunezji Yassine Meriah, który był zdecydowanie najsłabszym ogniwem swojej drużyny w tym meczu. A to zaskoczenie, bo z Danią było wręcz odwrotnie.
Tunezja – Australia 0:1. Dominacja w środku pola
W tym meczu kluczowy nie był jednak Meriah, bo cały szkopuł tkwił w środku pola. Tam Tunezyjczycy ponieśli sromotną klęskę i w ten sposób wytrącono im jeden z głównych atutów. Drużyna Kadriego nie mogła w ogóle przeprowadzić żadnej składnej akcji środkiem, bo trio Mooy, Irvine i McGree stanowiło dzisiaj mur nie do przebicia. Przez to musieli się silić na ataki skrzydłami lub długimi piłkami od obrońców do osamotnionego Jebaliego. Tym razem nie miał mu kto posłać dobrej prostopadłej piłki, czym udało się zaskakiwać Duńczyków.
Zresztą nawet, jak jakaś piłka dochodziła do napastnika Tunezji, to ten zawsze była odpowiednia reakcja australijskich stoperów. O ile Kye Rowles nie ustrzegł się błędów, to już Harry Souttar zaliczył wzorowy występ. Taki ala Michał Pazdan: wersja Euro 2016.
Tak więc – Kangury zmiotły Orły z boiska. A nawet nie Orły, bo dzięki odpowiedniemu planowi wymyślonemu przez Grahama Arnolda na to spotkanie Orły zmieniły się raczej we wróble. No może co najwyżej gołębie.
Tunezja może już raczej pakować walizki, bo w ich sytuacji nie pomoże już raczej nawet matematyka. Oczywiście jest jeszcze mecz z Francją, który może być dobry na ponowne pokazanie się światu i podziękowanie fantastycznym kibicom. Ale patrząc na to, co dzisiaj pokazali, można swobodnie wątpić, że starczy im sił i motywacji.
A Australia? Niech bierze przykład ze swoich sobotnich rywali i rusza bez kompleksów na Danię!
Tunezja – Australia 0:1 (0:1)
Duke 23′
Zapraszamy też do nadrobienia dzisiejszego „Stanu Mundialu” w składzie: Jan Mazurek, Szymon Janczyk, Maciej Wąsowski i Mateusz Rokuszewski.
Czytaj więcej o mundialu w Katarze:
- „Nie lubię siebie oglądać na tym filmiku”. Herve Renard, czyli chodzący szacunek
- Białek z Al Thumama: Nikt nie jest milszy niż Katarczyk, który organizuje mundial
- Środek? Ludzie, tu nikogo nie ma! Polska, biało-czarni
Fot. 400mm.pl