Reklama

Trela: Nijaki klub bez pomysłu na siebie. Dlaczego Wiśle Kraków nic się nie udaje

Michał Trela

Autor:Michał Trela

19 listopada 2022, 08:14 • 12 min czytania 37 komentarzy

Jarosław Królewski, ogłaszając nadchodzące odejście z Białej Gwiazdy, mówił, że największym problemem było to, że właścicielom nie udało się zbudować klubu, który byłby jakiś. Trafił w sedno. Bo dziś jakiekolwiek oczekiwania wobec Wisły wynikają wyłącznie z siły jej marki, a nie z jakichś aktualnych atutów.

Trela: Nijaki klub bez pomysłu na siebie. Dlaczego Wiśle Kraków nic się nie udaje

Spośród wszystkich zdań, jakie Jarosław Królewski wypowiedział podczas niedawnej konferencji prasowej, na której zapowiedział chęć oddania swoich akcji, najbardziej uderzyło mnie to o nijakości Wisły Kraków. “Kluczowym problemem było to, że nie zbudowaliśmy DNA Wisły Kraków. Nie zbudowaliśmy klubu, który jest jakiś, który ma kulturę organizacyjną, DNA — począwszy od pracowników, przez zawodników, trenerów i kadrę. Ludzi, którzy chcą do czegoś dążyć. Stworzyliśmy nijaki klub” – mówił. Na pierwszy rzut oka wygląda to zaskakująco, bo Wiśle wiele można zarzucić, ale nie to, że nie jest jakaś. Zarówno w sensie posiadania bogatej historii, jak i teraźniejszości. Przecież w ostatnich latach zawsze wiele się wokół niej działo, stężenie rozpoznawalnych i nietypowych postaci jest tam znacznie większe niż w wielu miejscach. Nijakie kluby zwykle nie dostarczają tylu nagłówków, ile Wisła w ostatnich latach. Problem w tym, że dla ludzi z zewnątrz Wisła stała się memem. A gdy jej zarząd zwołuje konferencję prasową, niezaangażowani emocjonalnie ludzie szykują popcorn i oglądają, żeby się pośmiać, co tam znowu w Krakowie wymyślili.

Ale nie o takie bycie “jakimś” klubem Królewskiemu chodziło. Hasło klucz to “kultura organizacji”. Gdyby spróbować poszukać jej rynkowych przewag albo przynajmniej atutów, trudno nie dojść do wniosku, że Królewski trafił w sedno. Wisła nie ma rynkowych przewag. Jakiekolwiek oczekiwania wobec niej, w pierwszej połowie roku, że nie spadnie z ligi, w drugiej, że awansuje do Ekstraklasy, opierają się w zdecydowanej mierze na sile jej marki, historii, liczbie kibiców na trybunach, lecz nie na konkretach dotyczących aktualnej sytuacji sportowej czy organizacyjnej.

OSIEM DRÓG DO SUKCESU

Na niemieckim rynku ukazała się niedawno książka “Was Teams erfolgreich macht” (“Co sprawia, że kluby odnoszą sukcesy”). Tobias Escher, ceniony pisarz i dziennikarz piłkarski, opisał kilka współczesnych klubów, próbując znaleźć sekret ich sukcesów. Przy czym sukces nie musiał być definiowany liczbą mistrzostw kraju czy triumfów w Lidze Mistrzów. W niektórych przypadkach to sukces w relacji do możliwości danego klubu. W świetle słów Królewskiego to bardzo interesująca lektura. Pokazuje bowiem bardzo różne drogi, którymi kluby mogą się dziś wyróżnić. Rozdział o Manchesterze City pokazuje, jak można wykorzystać przewagę finansową do zbudowania jednej z najnowocześniejszych infrastruktur na świecie, a także jak przenieść struktury i gen Barcelony w zupełnie inne miejsce (Manchester City, w sensie piłkarskim, bardziej przypomina dziś typową Barcelonę niż sama Barcelona).

Źródeł siły Bayernu Monachium Escher doszukuje się w niezwykłej świadomości, jakim klubem Bayern chce być. Na wszystkich szczeblach, od kibiców, po zarząd, każdy doskonale tam czuje, jak Bayern powinien grać, którzy piłkarze mają odpowiednią mentalność dla Bayernu, jak Bayern powinien się w danej sytuacji zachować. A to niezwykle ułatwia rekrutację. Bo w Monachium nie skupiają się tylko na szukaniu dobrych piłkarzy czy trenerów. Szukają piłkarzy i trenerów dobrze pasujących do ich stylu gry i do tamtejszego otoczenia. Czasem na lata do przodu.

Reklama

Borussia Dortmund sukces – mierzony choćby tym, że w ciągu dziesięciu lat czterokrotnie zwiększyła przychody, czym w szeroko pojętej czołówce mogą się pochwalić tylko Manchester City i Paris Saint-Germain, dopompowane przez państwa z Zatoki Perskiej – osiągnęła w dużej mierze dzięki fenomenalnej siatce skautingu. BVB nie szkoli ponadprzeciętnie, nie ma też wyników sportowych, które rzucałyby na kolana. Ale cały klub został podniesiony z ruiny dzięki temu, że w Dortmundzie wiedzieli, jakich zawodników warto kupić tanio, by potem sprzedać ich drogo. A do tego, jakich trenerów zatrudnić, by ci zawodnicy odpowiednio się rozwinęli. Borussia stała się dzięki temu klubem, który może rywalizować o światowej klasy talenty z całego świata.

Liverpool to zdaniem Eschera przykład klubu, w którym film “Moneyball” wydarzył się naprawdę i został przeniesiony z gruntu baseballowego na piłkarski. Jego właściciele wcześniej niż inni dostrzegli znaczenie danych w futbolu i zbudowali fantastyczny dział, który potrafi w liczbach znaleźć przydatne informacje. A do tego zatrudnili trenera, który autentycznie słucha tego, co nerdzi w okularach mają mu do powiedzenia. Pomogło to przy relatywnie niedużych, jak na ten poziom, wydatkach prowadzić bardzo udaną politykę rekrutacyjną.

Sukcesy Realu Madryt tkwią natomiast w jednostkach. To klub piłkarzy, od czasów prezydenta Santiago Bernabeu stawiający na największe gwiazdy i bazujący na nich w kluczowych momentach. Trenerzy Królewskich mają bardzo specyficzną rolę — żyć w harmonii z drużyną i dbać o to, by wszystkie ego pomieściły się w jednej szatni. Wsłuchiwać się w jej potrzeby i wierzyć, że nawet w najtrudniejszym momencie zawodnicy będący na boisku będą wiedzieli, co robić i zachowają chłodne głowy.

Fakt, że SC Freiburg od dekad potrafi w niemieckim futbolu osiągać znacznie lepsze wyniki, niż wskazuje na to jego potencjał finansowy, autor książki przypisuje wprost niezwykłej stabilizacji. Trener pierwszej drużyny za chwilę będzie świętował jedenastą rocznicę zatrudnienia na tym stanowisku, wcześniej przez siedemnaście lat pracował w akademii. Jego bezpośredni przełożeni, Klemens Hartenbach czy Jochen Saier, też wywodzą się z klubowych struktur, w których przyuczali się do ról w zawodowym futbolu. Każdy z nich zna się doskonale, idealnie wie, czego Freiburg w danym momencie potrzebuje i w którą stronę powinien iść. Żadne turbulencje ani nawet spadki z ligi nie sprawiają, że klub schodzi ze swojego kursu. W dużej mierze dzięki temu zimuje jako wicelider Bundesligi, pewny gry w 1/8 finału Ligi Europy. I to pomimo faktu, że budżetowo wciąż jest w drugiej połowie tabeli.

Eintracht Frankfurt znów zaczął mieć międzynarodowe znaczenie w dużej mierze dzięki idealnej symbiozie, jaką udało się wytworzyć między drużyną a fanatycznymi kibicami, którzy rozsławili tę ekipę na całą Europę. Władze klubu, same wywodzące się z trybun, wiedzą, w jaki sposób rozmawiać z kibicami, jaką dozę niezależności im zapewnić i gdzie postawić granicę. Kibice wiedzą, na co mogą sobie pozwolić, ale jednocześnie mają poczucie, że nie są traktowani jako zło konieczne. Drużyna, którą w tych ramach stworzono, doskonale do tego pasuje. Od lat pełna była trudnych charakterów, badboyów, pozytywnych skurczybyków, których w innych miejscach się bano. Od lat, mimo zmian trenerów, bazuje na pojedynkach, fizycznej walce, intensywności. Każdy pojedynek jest frenetycznie fetowany przez publikę, co jeszcze bardziej napędza zawodników, wznosząc ich na wyżyny.

Reklama

Wreszcie Francja, jako nacja, jest przez Eschera rozebrana na czynniki pierwsze jako miejsce, w którym od ponad dwudziestu lat taśma produkcyjna nie przestaje wypuszczać światowej klasy talenty. Różne kraje mają złote pokolenia, by przypomnieć choćby Hiszpanów, Belgów czy Niemców, ale zwykle kończy się to właśnie na jednej generacji, po której przychodzi wyraźnie słabsza. U Francuzów od czasów Zinedine’a Zidane’a po Kyliana Mbappe nie widać przestojów. Z Clairefontaine i innych akademii prowadzonych przez federację, czerpią kluby ze wszystkich najsilniejszych lig. Jedenastka złożona z piłkarzy pominiętych przez Didiera Deschampsa byłaby jednym z kandydatów do medali na mundialu.

POLSKIE ODPOWIEDNIKI

Osiem historii, osiem dróg dojścia do sukcesu we współczesnym futbolu: mądre wykorzystywanie przewagi finansowej, fenomenalna samoświadomość organizacyjna, skauting, analiza danych, siła jednostek, stabilizacja, symbioza boiska z trybunami, szkolenie. Oczywiście, że książka traktuje o przykładach z najwyższej półki, funkcjonujących w innych realiach niż polskie, ale poszczególne atuty wydają się uniwersalne i nawet ekstraklasowe kluby do niektórych z nich dałoby się w pewnym stopniu przypisać. Raków wyróżnia się stabilizacją, Lech Poznań szkoleniem, Legia bazowaniem na jednostkach, w Górniku Zabrze dałoby się pewnie doszukać elementu symbiozy trybun z drużyną. Kiedy we wrześniu Raków rozbił w sparingu 6:0 grających w zupełnie normalnym składzie zabrzan, z którymi chwilę wcześniej przegrał w lidze, jeden z członków sztabu szkoleniowego częstochowian na pytanie, co się wydarzyło, że wynik był tak wysoki, wzruszył ramionami: “Nic. Po prostu Górnik grał bez kibiców”.

W niektórych elementach polskie kluby raczkują, nie do końca potrafiąc w nich stworzyć wyczuwalną przewagę. Inne da się przypisać kilku z nich. Na przykład Raków, oprócz stabilizacji, wyróżnia się pewnie także świadomością, jaką piłkę chcę grać i jakich zawodników potrzebuje do swojego systemu. Ale nawet ta wciąż traktowana z wyższością Puszcza Niepołomice bije Wisłę na głowę nie tylko stabilizacją, lecz także jasno sprecyzowanym wyobrażeniem, jaki futbol chce grać i którzy zawodnicy do niego pasują.

KLUB BEZ POMYSŁU

Wiśle, nie tylko dzisiejszej, gdy jest już klubem I-ligowym, ale też Wiśle powiedzmy z ostatnich dziesięciu lat, nie da się przypisać z pełnym przekonaniem żadnej z tych cech. Jest klubem nijakim, bo nawet nie mając przewagi finansowej, da się przecież pozytywnie wyróżnić na różne sposoby. Ona jednak tego pod żadnymi rządami nie potrafiła. Gdy na początku poprzedniej dekady skończyła się jej przewaga finansowa, skończył się pomysł na funkcjonowanie klubu. Wisłę od innych miejsc niewątpliwie odróżnia społeczność kibicowska, która już udowodniła, że nie pozwoli mu zginąć. To potężny atut, ale jedynie w przypadku zagrożeń egzystencjalnych. Bo już na co dzień nie powstała żadna symbioza między właścicielami, piłkarzami i trybunami. Zniknęła, gdy zniknęło zagrożenie, że klub przestanie istnieć. Socios Wisła to inicjatywa, której udało się przenieść zaangażowanie finansowe z modelu powstańczego na cykliczny. Ale o jakimś przełożeniu kibiców na boisko i boiska na kibiców, jak w modelu frankfurckim, trudno mówić.

ROZSIANI PO CAŁYM ŚWIECIE

Co znamienne, nawet w czasie totalnej sportowej posuchy przewinęło się przez Kraków wielu naprawdę dobrych piłkarzy. Z jednej strony regularnie pomstuje się na notorycznie kulejący dział sportowy, beznadziejny skauting i nietrafione transfery. Z drugiej, aktualnie można się lekką ręką doliczyć jakichś czterdziestu byłych piłkarzy Wisły funkcjonujących dziś na wyższym poziomie niż sama Wisła. Gdyby się dobrze zastanowić, prawie wszędzie na świecie gra jakiś były piłkarz tego klubu. I to dosłownie: od Montrealu (Kanada), gdzie Romell Quioto był w minionym sezonie wyróżniającym się piłkarzem w MLS (15 goli, 5 asyst), przez Chiny (dziewięć goli i jedna asysta Felicio Browna Forbesa w 23 meczach najwyższej tamtejszej ligi), Arabię Saudyjską (regularnie grający Fran Velez i Aschraf El Mahdioui), po Australię (Filip Kurto podstawowym bramkarzem w Macarthur FC). To jednak tylko ciekawostki. Bo dawni wiślacy radzą sobie także w tradycyjnie bardziej piłkarskich kierunkach.

EKSTRAKLASA PEŁNA WIŚLAKÓW

Weźmy aktualną Ekstraklasę. Czołową postacią jesieni był Rafał Wolski, były piłkarz Wisły Kraków. Jednym z najlepszych obrońców w lidze w minionej rundzie był Zoran Arsenić z Rakowa, przywieziony do Polski przez Wisłę. Od lat jedną z największych gwiazd ligi jest Jesus Imaz z Jagiellonii, którego pierwszym polskim klubem była Wisła. W ataku Legii regularnie grał Carlitos, ściągnięty do Polski przez Wisłę. W silniejszej od krakowian w ostatnich latach Lechii Gdańsk Michał Nalepa, wychowanek Wisły, dobija do 170 meczów. Obok niego do setki dobija Rafał Pietrzak, którego Wisła wyciągnęła z I ligi. Dawid Abramowicz już drugi sezon z rzędu jest wyróżniającą się postacią Radomiaka. Pierwsze występy w Ekstraklasie zanotował jednak w koszulce Wisły. Jakub Bartkowski, którego Biała Gwiazda ściągała z Wigier Suwałki, to kolejny sezon podstawowy zawodnik silnej Pogoni Szczecin, a jego zmiennikiem jest Paweł Stolarski, wychowanek Wisły. Przed nimi regularnie gra tam Jean Carlos Silva, który pierwszy kontrakt w Polsce podpisał w Krakowie. Serafin Szota, który ekstraklasowy debiut zaliczył w Wiśle, rozegrał dobrą rundę w rewelacyjnym Widzewie. Rafał Janicki, były piłkarz Wisły, dopóki nie doznał kontuzji, był liderem obrony Górnika Zabrze. Miejsce w podstawowym składzie Miedzi Legnica miał przez całą rundę Chuca, sprowadzony do Ekstraklasy przez Wisłę, a na boisku pojawiał się też czasem Maciej Śliwa, którego Wisła wypatrzyła kiedyś w Starachowicach. W Zagłębiu pokazywał się czasem Marko Poletanović, a w Lechu Georgij Citaiszwili. Uznaną markę w Ekstraklasie ma Michał Chrapek, wychowanek Wisły z Piasta Gliwice, a solidnym zmiennikiem w czołowej w lidze Wiśle Płock był Marko Kolar. Oczywiście wynaleziony przez Wisłę.

ZAGRANICZNE KARIERY

Ale po co się zamykać na Ekstraklasę, skoro można iść dalej? Mariusz Stępiński po rozegraniu 78 meczów w Serie A gra dziś w cypryjskim Arisie Limassol. Tibor Halilović ma na koncie 70 meczów w SC Heerenveen. Pol Llonch jest już małą legendą Willem II Tilburg, rozegrał ponad sto meczów w Eredivisie i gra z opaską kapitańską. Mateusz Lis, po przebiciu się w Turcji i podpisaniu kontraktu z Southampton, tej jesieni zadebiutował w Ligue 1. Hugo Videmont, po tym, jak rozjechał ligę litewską, teraz błyszczy w Kazachstanie. Jan Kliment tej jesieni najpierw strzelił gola na wagę awansu Viktorii Pilzno do Ligi Mistrzów, a potem w fazie grupowej trafił przeciwko Bayernowi Monachium. Uros Radaković, Vukan Savicević, Matej Hanousek i Adi Mehremić regularnie grają w tureckiej ekstraklasie. Julian Cuesta jest kapitanem Arisu Saloniki, w lidze greckiej regularnie gra także Michal Skvarka. Elvis Manu jest gwiazdą ligi bułgarskiej, Alon Turgeman gra w Hapoelu Hajfa, Michal Frydrych regularnie występuje w Baniku Ostrawa, a Georgij Żukow w najwyższej chińskiej lidze.

ŚRODOWISKO, W KTÓRYM TRUDNO ROZKWITNĄĆ

Cała ta przydługa wyliczanka ma pokazać jedno: Wisła ściągała w ostatnich latach naprawdę niezłych piłkarzy. A mowa wyłącznie o czasach równi pochyłej, żaden z tych zawodników nie zdobył z Wisłą ani jednego trofeum, ani nie rozegrał w jej barwach żadnego meczu w europejskich pucharach. Jakikolwiek sensowny zarobek przyniosło tylko trzech z nich (El Mahdioui, Chrapek i Lis; do tego jeszcze dwaj niewymienieni tutaj, bo ich kariery toczą się na razie średnio Petar Brlek i Yaw Yeboah). To pokazuje, że problem tego klubu jest głębszy. Stał się toksycznym środowiskiem, w którym także nieźli piłkarze albo wyglądają źle, albo, nawet jeśli błyszczą, nie są w stanie osiągnąć sukcesu, bo cała reszta ciągnie ich w dół. Zresztą przykład Alana Urygi pokazuje, jak złym krokiem w karierze może dziś okazać się transfer do Krakowa. Jego problemy zdrowotne można oczywiście przypisać nieszczęściu, pewnie do jakiegoś stopnia byłaby to prawda, ale plagi kontuzji, z jakimi notorycznie zmaga się Wisła, też powinny komuś dać do myślenia. Skoro nie dają ludziom w klubie i wciąż uznaje się je za kwestię pecha, może powinny dać samym potencjalnym nowym piłkarzom Wisły i ich agentom?

OKNA TRANSFEROWE NIC NIE ZMIENIAJĄ

Po jesieni w I lidze sytuacja znów się powtórzyła i kadra, która na papierze wydawała się dobra, po założeniu koszulek Wisły przestała taka być. Dlatego okna transferowe powoli przestają już być nadzieją, że cokolwiek w ekipie Białej Gwiazdy się zmieni. Nawet jeśli znów uda się sprowadzić ciekawych piłkarzy, może jeszcze raz się okazać, że akurat w tym środowisku nie będą oni w stanie funkcjonować. Co więcej, w obecnej kadrze Wisły jest kilku piłkarzy, co do których można podejrzewać, że dobrze by im zrobiła zmiana klubu. Dlatego wypowiedź Królewskiego traktuję jako krok w dobrą stronę. Bo to pierwsze od dawna przyznanie, że Wisła wygląda, jak wygląda, bo nie działa na wielu szczeblach. Jeszcze pół roku temu, po spadku z ligi, diagnoza problemów brzmiała inaczej. Wtedy winni byli Pasieczny, Gula, zbyt późne zwolnienie Pasiecznego oraz Guli, pech, nieszczęśliwe kontuzje i sędziowie. Szkoda jedynie, że refleksja nastąpiła wyłącznie u współwłaściciela, który odchodzi. Bo ostatnie publiczne słowa tego najważniejszego, który zostaje, mówiły tylko o poczuciu winy za to, że zerwał więzadła.

Fot. newspix.pl

WIĘCEJ O WIŚLE KRAKÓW:

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

37 komentarzy

Loading...