Reklama

Goncalo Feio: – Motor Lublin może być projektem mojego życia

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

31 października 2022, 13:32 • 18 min czytania 17 komentarzy

Goncalo Feio w lipcu dość niespodziewanie przestał być asystentem Marka Papszuna w Rakowie Częstochowa, a pod koniec września w wieku trzydziestu dwóch lat rozpoczął samodzielną pracę trenerską. Portugalczyk przejął znajdujący się na dnie tabeli II ligi Motor Lublin i już go z tego dna wydobył. Nie ukrywa jednak, że jego nowy klub to nie jest kraina mlekiem i miodem płynąca, choć niektórzy z zewnątrz tak go postrzegają.

Goncalo Feio: – Motor Lublin może być projektem mojego życia

Czego Motorowi brakuje, a co już zmierza w dobrym kierunku? Dlaczego osoba Pawła Tomczyka była kluczowa dla jego przyjścia? Jakiego zachowania na boisku nie wybaczy zawodnikowi? Czy jest spokojny o Kamila Wojtkowskiego? Dlaczego odszedł z Rakowa? Czy ograniczenia infrastrukturalne będą sufitem „Medalików”? Jaki miał udział w transferze Iviego Lopeza? Czy myślał o zastąpieniu Papszuna? Jak Feio komentuje krążące na jego temat opinie o ciężkim charakterze? Zapraszamy. 

*

Jak na spaloną ziemię w Lublinie, notuje pan bardzo dobry start jako trener Motoru.

Nie tylko ja, również cała drużyna i cały klub. Piłka nożna to nie jest samo boisko, sprawy organizacyjne są równie istotne. Wykonaliśmy postęp jeśli chodzi o warunki do regeneracji i wsparcie dla zespołu na innych obszarach, jak chociażby posiłki po treningu i odżywki. W naszym sztabie trener Stolarski prowadzi dużo odpraw indywidualnych i formacyjnych z piłkarzami, trener Zapał z bramkarzami,  ja również dużo rozmawiam indywidualnie. W krótkim czasie udało nam się wykonać wiele małych kroków, które całościowo pozytywnie wpłynęły na drużynę. Mocno wierzę, że struktury klubu będą się rozrastać i Motor nie przestanie się rozwijać na tym polu. To wszystko jest i będzie możliwe tylko przy dobrej współpracy z prezesem Tomczykiem oraz takim wsparciu właściciela, jakie klub otrzymuje od początku mojego pobytu w Lublinie. Wtedy możemy tu stworzyć coś naprawdę fajnego.

Reklama

Na konferencji po meczu z Radunią Stężyca mówił pan o 3-4 osobach oddających serce za klub, ale bez większego wsparcia. To się zmieniło? 

Chodziło mi o kwestie związane z działem medialnym i marketingowym, ze sprawami formalnymi. Ludzie takich działań często nie widzą, a one są bardzo istotne. To bardziej tematy dla prezesa Tomczyka niż dla mnie, ale wiem, że klub jest dopiero w trakcie rozbudowywania tych struktur i wierzę, że ta rozbudowa nie ustanie. Wkrótce dojdzie do przeprowadzki do nowych biur, będą w innym miejscu na stadionie. 3-4 osoby, do których się odnosiłem i które pracują w klubie od lat, są niesamowicie zaangażowane, dlatego mam nadzieję, że otrzymają odpowiednie wsparcie strukturalne. Tak jak nie chciałbym stracić żadnego wartościowego piłkarza, tak dobrze byłoby zatrzymywać dobrych pracowników w pozostałych działach.

Od początku wiedział pan, jakie Motor ma niedostatki na niektórych polach, czy jednak część rzeczy już po fakcie pana zaskoczyła? Taki trochę był wydźwięk tamtej słynnej już konferencji. 

Nigdy nie czułem się przytłoczony sytuacją w klubie. Moją wypowiedź trzeba umieścić w odpowiednim kontekście. Jeden z dziennikarzy zapytał mnie o to, co mogę przekazać kibicom zastanawiającym się, dlaczego najbogatszy klub II ligi znajduje się na dnie tabeli. Powiedziałem więc o tym, co zastałem w Motorze, podkreślając, że z tym bogactwem to nie do końca tak. Niektórzy być może nieco opacznie zrozumieli sens tej wypowiedzi. Jednym się podobała, innym mniej, ale akurat średnio mnie to interesuje. Nie chciałem kogoś obrazić, ani zdyskredytować czyjejś pracy. Chciałem tylko, żeby ludzie byli świadomi, jak klub funkcjonuje i na czym polega to „bogactwo”. Zawsze mówię prawdę i w tym wypadku nie było inaczej. Pod względem wysokości kontraktów nie jesteśmy w drugoligowej czołówce, a klubowe struktury jeszcze nie są zbyt mocno rozbudowane.

Z punktu widzenia samych warunków do pracy, zaczyna to wyglądać naprawdę dobrze, a jeśli chodzi o sprzęt do regeneracji, to wręcz uważam, że niektóre kluby Ekstraklasy mogłyby nam pozazdrościć. Powoli wychodzimy na prostą, choć to nadal małe kroki w obliczu tego, ile jeszcze musimy zbudować, żebyśmy mówili o klubie mocnym pod każdym względem. Odkąd przyszedłem do Motoru, bardzo mi zależy na rozwoju klubu na wielu płaszczyznach, pracuję w nim od rana do nocy. I podkreślę jeszcze raz: jeżeli właściciel nadal będzie nas wspierał tak, jak przez ostatni miesiąc, w którym jestem w klubie, będą tu warunki do robienia dużej piłki.

Reklama

Motor generalnie ze względu na ładny stadion i bogatego właściciela postrzega się na zewnątrz jako klub, w którym jest wszystko poza wynikami. Marek Saganowski jako trener też się z tym zmagał, a mówił potem u nas, że to „no limits” jest tu nieprawdziwe.

Stadion… Stadion nie jest nasz, tylko MOSiR-u, a my z niego korzystamy. Gdybym jednak dzień przed meczem chciał trenować na głównej płycie, musiałbym zapłacić 12 tys. zł. Nie zrobię tego, bo za tyle mamy pensję dla dobrego piłkarza w tej lidze. Świetną wiadomością jest to, że w ciągu miesiąca z treningami przeniesiemy się do ośrodka budowanego przez pana Jakubasa, gdzie będziemy mieli do dyspozycji dwa pełnowymiarowe boiska. Trawa jest już zasiana, potrzeba jeszcze trochę czasu na jej zakorzenienie. Murawa będzie podgrzewana, pełne oświetlenie… Mało który klub w Polsce może się pochwalić dwoma podgrzewanymi boiskami trawiastymi.

Do tej pory jednak pracujemy na boiskach MOSiR-u. Własnej siłowni nie mamy, korzystamy z zewnętrznej. I znów nie chodzi mi o jakiejkolwiek narzekanie, bo my sobie poradzimy jako drużyna i jako sztab. Chcę tylko podkreślić, że niektóre zmiany dopiero się zaczynają i bardzo się z tego cieszę, ale dotychczas trzeba było funkcjonować w innych realiach, z czego nie wszyscy na zewnątrz zdawali sobie sprawę.

Zbigniew Jakubas od początku był świadomy niedostatków na wielu polach czy w niektórych kwestiach pan i prezes Tomczyk musieliście go uświadomić?

Nie ukrywam, że przyszedłem do Motoru dla misji. Będąc tutaj czuję, jak wielki jest to klub, ilu ma kibiców, jaką ma historię. Zapoznałem się z nią przed podjęciem pracy. Lublin jest miastem czującym piłkę. Dopóki byłem na zewnątrz, nie do końca miałem tę świadomość. Jeżeli będę miał odpowiednie wsparcie, Motor może być projektem mojego życia. Jestem o tym przekonany, dlatego tu przyszedłem.

Co do tych niedostatków. Zanim się zdecydowałem, ja i prezes Tomczyk rozmawialiśmy z panem Jakubasem łącznie przez kilkanaście godzin – także o rzeczach, które trzeba zmienić od razu i które trzeba zmienić w dłuższej perspektywie. To wszystko ustaliliśmy zawczasu, dlatego się zdecydowałem. Nie narzekałem na brak zainteresowania w Ekstraklasie, z której jeszcze w czasach Rakowa dostałem konkretną propozycję. Teraz miałem konkret z I ligi, nie musiałem iść do klubu, który zajmował ostatnie miejsce w II lidze. Jestem w Motorze, bo uwierzyłem w ten projekt. Chciałem pracować w klubie z tradycją i mocnym zapleczem kibicowskim, to dla mnie ważne.

Osoba Pawła Tomczyka, z którym pracował pan w Rakowie, była kluczowa dla pana przyjścia do Motoru?

Tak. Jest to osoba, której ufam i która pokazywała mi, że zawsze jest po mojej stronie. Mamy podobną wizję co do rozwoju klubu, drużyny i ludzi, którymi chcemy się otaczać. Wiem, że to człowiek słowny, który jeśli coś deklaruje, to później się z tego wywiązuje. Tego samego może oczekiwać ode mnie. Prezes Tomczyk jest stąd, jest wychowankiem Motoru i zrobi wszystko, żebyśmy osiągnęli sukces, bo to „jego” klub.

Zespół w sześciu meczach ligowych pod pana wodzą odniósł trzy zwycięstwa, dwa razy zremisował i tylko raz przegrał, dzięki czemu znajduje się już nad strefą spadkową. Najprędzej mógł pan poprawić organizację gry i mentalność zawodników?

Dla mnie kwestie mentalne są związane nie ze słowami, tylko z czynami. Jeżeli poprawimy organizację gry i jej intensywność poprzez wdrożenie wartości i zasad, którymi się kierujemy, to jednocześnie poprawimy mentalność. Czyny są dużo lepsze niż jakiekolwiek słowa. I poprzez działanie udało się nam się zrobić również postęp mentalny. Zdobywamy punkty, gramy dobrze i dzięki temu głowy też inaczej pracują. Ale zaczęliśmy od działania, a nie od mówienia. Szybko ustaliliśmy, co jest dla nas ważne w sposobie grania, co ma nas charakteryzować i jakie rzeczy są nienegocjowalne. Jako lider stoję na straży tych spraw, ale najpierw moi piłkarze sami ich pilnują, bo to nasze wartości, w których nie możemy odpuścić. W sobotę przegraliśmy po raz pierwszy, ale po bardzo dobrej grze, po meczu, w którym byliśmy lepsi niż nasz rywal. Taki sport, nie zawsze lepszy wygrywa.

O jakich wartościach mowa?

O rzeczach, które mają przekazać widzom nasz sposób gry: charakter, poświęcenie, kultura gry, dominacja. Mówię tu o pracy bez piłki, odpowiedniej intensywności, zasadach związanych z grą w obronie i fazach przejściowych, etosie pracy. Bardzo dużo wymagam od siebie i od innych, ale też zapewniam duże wsparcie. Jeżeli drużyna czegoś potrzebuje, stanę na głowie, żeby to otrzymała. Jestem w stanie dać wszystko, ale i wymagam dawania wszystkiego.

Podniesienie etosu pracy było dla mnie bardzo ważne i jesteśmy tu na dobrej drodze. Mówimy jednak o procesie, który trwa. To nie działa na zasadzie, że raz znajdę się w pewnym punkcie i już zawsze w nim będę. Ostatnio jeden z moich bardzo mądrych podopiecznych, Sebastian Rudol, powiedział na konferencji, że osiągnęliśmy już pewien standard, a teraz chcemy go utrzymać i z czasem rozwinąć. To jest coś trudniejszego.

Pan podkreśla, że błędy z piłką przy nodze może wybaczyć, zwłaszcza w fazie ofensywnej, ale błędów i zaniedbań w grze bez piłki już nie.

Uważam, że to zdanie w mocnym streszczeniu pokazuje, jak widzę futbol. Zawodnik większość meczu rozgrywa bez piłki, dlatego w takich momentach musi być tam, gdzie miał być – z odpowiednim tajmingiem, z odpowiednią intensywnością. Intensywność to nie jest samo bieganie. To także myślenie i liczba działań, które podejmujesz w jak najkrótszym czasie. Tak rozumiem intensywność w tej grze. Natomiast też nie mylmy błędów przy piłce, kiedy podejmujesz z nią dobre i odważne decyzje, bo czym innym jest brak skupienia i odpowiedzialności.

W tym aspekcie także drużyna weszła już na ten podstawowy poziom?

Tak. Z tygodnia na tydzień się rozwijamy i intensywność naszej gry w każdej fazie poprawia się. Tylko w ten sposób możemy iść do przodu, a nie ukrywam, że mocno mi zależy na indywidualnym rozwoju każdego zawodnika i każdej osoby w klubie. Ciągły rozwój to jedyna droga do sukcesu. Nie może być ani chwili zastoju i samozadowolenia. Zawsze są kolejne rzeczy do osiągnięcia i szczegóły do poprawy.

Jak drugoligowcy, których pan przejął, wyglądali w kontekście świadomości taktycznej na tle piłkarzy Rakowa?

Wiadomo, że drużyna Rakowa z punktu widzenia świadomości taktycznej i organizacji gry zespołowej prezentuje topowy poziom w Polsce. Ten proces trwa tam od wielu lat, natomiast jeśli chodzi o Motor, jestem naprawdę zbudowany świadomością zawodników, zarówno na boisku jak i poza nim. Mam bardzo mądrą szatnię, która dobrze przyswaja fundamenty naszej gry. To nadal małe kroki względem tego, co chcemy osiągnąć docelowo, ale najważniejsze, że zawodnicy chcą się rozwijać i przekraczać swoje ograniczenia.

Kamil Wojtkowski też się do tego grona zalicza? Wiadomo, jakie ciągną się opinie na jego temat. Dla niego to już chyba ostatnia szansa, żeby jeszcze coś znaczyć w piłce. 

Wie pan, za mną też się ciągną różne opinie. A z nimi przeważnie jest tak, że niektóre rzeczy są prawdą, a niektóre kłamstwem. Każdy, kto opowiada jakąś historię, dokłada coś od siebie. Większość ludzi, która wypowiada się na mój temat, nawet mnie nie zna i nigdy nie miała ze mną bezpośredniego kontaktu. Kamila znam od dziecka, wiem, jaka jest skala jego talentu, jaki to człowiek i jak trzeba z nim postępować: szczerze i uczciwie, na dobre i na złe. Tak zresztą podchodzę do każdego zawodnika. Nie mam żadnych obaw co do profesjonalizmu i dyscypliny Kamila. Uważam, że pozyskaliśmy piłkarza o jakości ekstraklasowej, który podniósł nam poziom rywalizacji i wszyscy na tej współpracy zyskamy.

Mówi pan, że ciągną się za nim różne opinie. Zakładam, że takie, iż jest pan konfliktowy i kłótliwy. 

Pewnie pan też coś słyszał (śmiech). Uważam, że mam więcej talentu do łączenia ludzi niż do ich dzielenia. Jestem bardzo pracowity, wymagający wobec siebie i nigdy nie będę tolerował bylejakości wokół mnie. Na to zawsze będę reagował i tu nie zamierzam się zmieniać. Pomogę każdemu, kto daje z siebie wszystko. Przyznam się do błędu, jeśli go popełniłem. Ale zawsze chcę więcej i chcę mieć wokół siebie ludzi, którzy to rozumieją i idą w tym samym kierunku. Nic poza tym. No i jak wspominałem, zawsze mówię prawdę. Nie wszyscy dobrze wtedy reagują i właśnie takie podejście nazywają „kłótliwością”. To już jednak nie mój problem. Prawda to jedyna droga i z niej nie zejdę.

Najbardziej wizerunkowo zaszkodził panu incydent z ochroną na stadionie Wisły Kraków, która nie chciała pana wpuścić bez identyfikatora. Miał pan na to agresywnie zareagować. 

W tej sprawie również wiele sobie dopowiedziano i dodano, prawdziwy przebieg sytuacji był zupełnie inny niż doniesienia medialne. Opinie o nas, o panu pewnie też, są różne i najczęściej te najbardziej negatywne pochodzą od osób, które nas nie znają lub znają powierzchownie. Oceniając innych, staram się ich najpierw dobrze poznać, nie kierować się odczuciami obcych ludzi i dopiero po jakimś czasie wyrobić sobie zdanie.

Co sprawiło, że odszedł pan z Rakowa? Zaskakujący był nawet nie sam fakt odejścia, bo już rok temu nie ukrywał pan, że docelowo chciałby być pierwszym trenerem, ale jego moment. Pożegnał pan klub 6 lipca, na trzy dni przed meczem o Superpuchar Polski. Tego typu roszady przeważnie dokonują się po zakończeniu sezonu lub w przerwach między rundami. 

A ja właśnie uważam, że był to logiczny moment. Pomogłem jeszcze zespołowi w okresie przygotowawczym, byłem z drużyną na obozie. Nie odszedłem trzy dni przed Superpucharem, tylko tydzień przed, nie uczestniczyłem w mikrocyklu przed meczem z Lechem. Oficjalny komunikat pojawił się później. Najlepiej niech się wypowiadają ludzie z Rakowa, ale sądzę, że byłem bardzo ważną częścią tej układanki. Sporo dałem klubowi i również klub wiele dał mi. W tym klubie poznałem kobietę mojego życia. To był wspaniały czas w mojej karierze.

No ale co sprawiło, że postanowił pan odejść? Wychodzi, że nie miał pan w zanadrzu oferty z innego klubu, bo na bezrobociu pozostawał blisko trzy miesiące i dopiero pod koniec września znalazł się w Motorze. 

Niektórzy właśnie podejrzewali, że mam już dograny kontrakt gdzie indziej i zaraz po rozstaniu z Rakowem go podpiszę, ale w tamtym momencie żadnych ofert nie dostawałem. Miałem je kilka miesięcy wcześniej, w trakcie sezonu. Nie skorzystałem, bo byliśmy przed finałem Pucharu Polski i walczyliśmy o mistrzostwo. Nie chciałem zostawiać drużyny w takim momencie. Odszedłem, nie wiedząc, co dalej. Zakładałem jednak, że z czasem coś się pojawi. Czułem się gotowy do samodzielnej pracy i do tego dążyłem.

Spodziewał się pan, że nowy klub znajdzie szybciej?

Zakładałem, że może nawet potrwać to dłużej. Odszedłem w momencie, w którym wszystkie kluby mają skompletowane sztaby. W takim okresie faktycznie raczej się trenerów nie zwalnia lub nie zatrudnia. Paradoksalnie był to jednak dla mnie bardzo dobry czas. Mogłem się zdystansować od pracy, pooglądać trochę moją ukochaną Benfikę, która ma wspaniały sezon, a której na co dzień nie mam jak regularnie śledzić. Mogłem skupić się również na życiu prywatnym, na które jako trener mam ograniczony czas. Po tylu latach pracy w Ekstraklasie znam ten rynek naprawdę dobrze, ale mogłem się mocniej zagłębić w I ligę i potem w II ligę. Potrzebowałem takiego małego resetu, żeby wykonać ostatni krok do przygotowania się do roli pierwszego trenera.

Wspominał pan, że wcześniej miał oferty z Ekstraklasy i I ligi. Wtedy wygrywała lojalność względem Rakowa.

Gdy dostałem propozycję z Ekstraklasy – tak. To nie był moment, w którym czułbym się komfortowo zostawiając Raków. Z I ligi oferty były tuż przed podpisaniem kontraktu z Motorem.

I jednak roztaczały się tam mniej ciekawe perspektywy niż w Lublinie?

Ogromnie szanuję ludzi tworzących tamten projekt, w którym mogłem brać udział. Motor będąc w takim a nie innym położeniu wydawał mi się jednak dużo większym wyzwaniem. Mógłbym też mieć większy wpływ na klub i środowisko wokół niego. Na tym mi zależało, żeby być osobą mocno decyzyjną.

Myślał pan o zostaniu następcą Marka Papszuna w Rakowie? W pewnym momencie mogło się wydawać, że to będzie logiczna kolej rzeczy.

Wielu ludzi mi o tym mówiło. Nawet sam trener Papszun podczas jednej z rozmów delikatnie zasugerował coś takiego w dalekiej perspektywie. Spędzaliśmy razem sporo czasu poza pracą i kiedyś dotknęliśmy tego tematu. Wiadomo, trener powtarza, że nie będzie chciał długo pracować, że za kilka lat odejdzie z zawodu, ale oficjalnie nigdy nie usłyszałem w klubie o takim planie na mnie.

Czuje pan żal, że odchodził z Rakowa bez mistrzostwa Polski na koncie?

Nie. Byłem częścią rozwoju tego zespołu – również sztabu, który obecnie pracuje w Rakowie. Myślę, że sporo pomogłem i sporo wniosłem. Życzę tym ludziom jak najlepiej, co oznacza mistrzostwo Polski. Ja już je smakowałem w roli asystenta w Legii. Wierzę, że kiedyś je zdobędę w roli pierwszego trenera. Na razie nawet nie mogę o tym marzyć, ale po to codziennie ciężko pracuję, żeby kiedyś takich rzeczy dotknąć.

Rozumiem, że obecna sytuacja, w której Raków jest głównym faworytem do mistrzostwa nie stanowi dla pana żadnego zaskoczenia?

Zdecydowanie nie. Tuż po moim odejściu, będąc ekspertem w telewizji przed wyjazdowym meczem z Astaną, powiedziałem, że nie widzę szans, aby było inaczej. To jest sport zespołowy, a z punktu widzenia dynamiki zespołu Raków jest najmocniejszy w Polsce.

Gdzie jest sufit Rakowa? Wielu wieszczy, że będą nim ograniczenia infrastrukturalne i bez porządnego stadionu pewnego poziomu się nie przeskoczy.

Sam pan odpowiedział na to pytanie. W pewnym momencie stadion czy baza treningowa może być przeszkodą, ale i tak uważam, że zawsze najważniejsi są ludzie. To ma większe znaczenie niż jakakolwiek infrastruktura. Trwałość projektu Rakowa i jego dalsze sukcesy wiążą się przede wszystkim z tym, jakie osoby będą w nim uczestniczyć.

Fabio Sturgeon to pana osobista porażka? Przyznawał pan, że sprowadzono go na zaufaniu, bo znaliście się już ze Skody Xanthi. Wydawało się, że to transfer małego ryzyka, a jednak coś poszło nie tak i Sturgeona już w Rakowie nie ma.

Porażka… A jak odbieramy Iviego Lopeza?

Całkiem w porządku grajek.

Myśląc prostolinijnie, mogę potraktować losy Fabio w Rakowie jako porażkę. Podczas mojej współpracy z Kiko Ramirezem był naszym najlepszym zawodnikiem w Xanthi. Dopasował się idealnie do naszego etosu pracy. Tak pracowitych, pokornych i zdyscyplinowanych taktycznie piłkarzy chcieliśmy mieć w Rakowie. Fabio nie do końca się w Polsce zaaklimatyzował i nigdy nie wszedł na poziom, którego od niego oczekiwaliśmy. Już po moim odejściu zdecydowano się rozwiązać z nim umowę. Wciąż uważam, że to bardzo dobry piłkarz i wyjątkowy człowiek z punktu widzenia pracy i szacunku dla zespołu.

Biorę odpowiedzialność za ten transfer, bo naciskałem na jego sprowadzenie. Jeśli jednak mówimy o takich kwestiach, to naciskałem też na transfer Arsenicia, z którym wcześniej pracowałem w Wiśle. Był „zakopany” w Jagiellonii po pobycie w Chorwacji, nie był to ruch oczywisty, ale z perspektywy czasu zdecydowanie się obronił. „Zori” jest i piłkarsko, i charakterologicznie wzorem w tej lidze. Byłem prekursorem transferu Iviego Lopeza czy Giannisa Papanikolaou. Również z punktu widzenia skautingowego bardziej Rakowowi pomogłem niż zaszkodziłem.

W jakim sensie był pan prekursorem transferu Iviego?

Pierwszy zasygnalizowałem w klubie, że jest taki zawodnik i warto rozważyć jego kandydaturę. Z czasów krakowskich znałem jego agenta Ivana Gonzaleza, który był moim zawodnikiem. On zwrócił moją uwagę na Iviego, przede wszystkim ze względu na jego konkretne działania w ostatniej tercji boiska. Zacząłem go obserwować i dałem moją rekomendację.

Zakładam, że nic się nie zmieniło i co czwartki w Rakowie odbywają spotkania transferowe z gronem decyzyjnym. Na jednym z takich spotkań, gdy dyrektorem sportowym był jeszcze Paweł Tomczyk, podsunąłem nazwisko Iviego. To naturalne, że ja jako człowiek z Portugalii, który ma kontakty na tym i kilku innych rynkach transferowych oraz dużą łatwość w uczeniu się języków – mogę komunikować się w 5-6 językach – nieraz pomagałem przy transferach. Jestem gotowy dawać klubowi, dla którego pracuję nie tylko swoją merytorykę trenerską, więc pomagałem jak mogłem przy transferach, w tym Iviego.

Wracając do Motoru. Pucharowa wygrana z Zagłębiem Lubin była kropką nad „i” pierwszego okresu w klubie, potwierdzeniem, że wszystko zmierza w dobrym kierunku?

Mecz miał wyrównany przebieg, ale w moim odczucie wygraliśmy zasłużenie. Budujące było to, że nawet mierząc się z zespołem ekstraklasowym pozostaliśmy wierni naszej filozofii gry. Przed spotkaniem apelowałem do zawodników, żebyśmy nie zgubili naszej tożsamości. Drużyna wykonała to w stu procentach, byłem z niej dumny. To generalnie był nasz bardzo dobry czas, który potwierdził, że idziemy we właściwą stronę. Kilka dni wcześniej wygraliśmy z liderem II ligi Kotwicą Kołobrzeg, a w następnej kolejce po pucharze pokonaliśmy rezerwy Zagłębia. Ciągle jednak trzeba liczyć się z tym, że przyjdą trudniejsze momenty i wtedy będziemy musieli robić to samo, co teraz. Najważniejsza w życiu drużyny jest stabilność i ukierunkowanie na cel. Bez hurraoptymizmu po zwycięstwie i bez paniki po porażce.

Na jednej z konferencji poruszył pan ciekawą kwestię. Cytuję: „Planując mecz nie tylko planuję, jak go zaczniemy, ale też jak będziemy go kończyć. Można zaczynać spotkanie w najsilniejszym składzie, ale czy to dobrze?”. To powszechne podejście wśród trenerów?

Nie wiem, czy powszechne, ale bardzo wierzę w słuszność takiego podejścia. Procentowo najbardziej produktywne w meczu są minuty z ostatniego kwadransa. A skoro tak, to często wynik rozstrzyga się właśnie wtedy. Muszę więc myśleć nie tylko o tym, jak zacząć mecz, ale też jak go skończyć. U mnie wyjściowy skład oznacza, że dani zawodnicy są najlepsi do rozpoczęcia spotkania, a inni do jego zakończenia. Muszę mieć opcje do właściwej reakcji na później, w zależności od tego, jak gra będzie się toczyła. Ci wchodzący z ławki są tak samo istotni i to oni mogą przesądzić o naszym zwycięstwie. Nie ma u mnie pierwszej jedenastki i rezerwowych, tylko kadra powołana na mecz, w której każdy jest potrzebny. Razem wygramy lub razem przegramy.

Wydaje się, że ten sezon jeszcze nie jest dla was stracony w kontekście walki o wyższe cele. 

Pierwszym małym krokiem było wydostanie się ze strefy spadkowej. Kolejnym będzie ustabilizowanie swojej pozycji i oddalanie się od tej strefy spadkowej, żeby nie było tak, że w jednym tygodniu jesteśmy nad kreską, a w drugim pod. Jeżeli się uda, to faktycznie będziemy mogli patrzeć w górę. Nie ma co kryć: każdy z nas jest ambitny i mamy baraże z tyłu głowy. Wszystko jednak trzeba potwierdzić czynami, nie słowami. Działamy na krótką metę. Nie chcemy zmarnować żadnego dnia, żadnego treningu, żadnej odprawy.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

WIĘCEJ O MOTORZE LUBLIN:

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Rekord Ruchu na tle Europy – wynik nieosiągalny dla PSG, Bayeru czy Lipska

AbsurDB
1
Rekord Ruchu na tle Europy – wynik nieosiągalny dla PSG, Bayeru czy Lipska
Hiszpania

Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Patryk Fabisiak
2
Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Ekstraklasa

Piłka nożna

Rekord Ruchu na tle Europy – wynik nieosiągalny dla PSG, Bayeru czy Lipska

AbsurDB
1
Rekord Ruchu na tle Europy – wynik nieosiągalny dla PSG, Bayeru czy Lipska
Hiszpania

Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Patryk Fabisiak
2
Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Komentarze

17 komentarzy

Loading...