Zakończyła się druga przygoda Leszka Ojrzyńskiego z Koroną Kielce. Ma ona słodko-gorzki smak, bo kilka miesięcy temu udało się wywalczyć awans do Ekstraklasy, ale trudno być zaskoczonym dzisiejszą decyzją szefów klubu. Licząc Puchar Polski, złocisto-krwiści nie wygrali dziewięciu kolejnych meczów i utrzymując ten kurs, byliby skazani na powrót do I ligi.
Na dodatek tylko trzy spotkania w tym okresie zakończyły się remisami.
Korona miała bronić się przed spadkiem i tak to wygląda. – Jesteśmy beniaminkiem, który wszedł do Ekstraklasy z trzeciego miejsca, nie poszaleliśmy na rynku transferowym, nie mamy wielkiego budżetu. Punktów na razie jest mało, bo jeszcze wiele nam brakuje do utrzymania – a wszystko ponad tym będzie sukcesem – mówił nam Ojrzyński po siedmiu kolejkach.
Ojrzyński: – Śmieszą mnie głosy, że jesteśmy brutalni. Niektórzy żyją z podkręcania rzeczywistości
Problem polegał na tym, że Korona od dłuższego czasu nie broniła się także samą grą. O ile początek jeszcze nie był taki najgorszy – zwycięstwa nad Lechią Gdańsk czy Śląskiem Wrocław zostały odniesione w całkiem niezłym stylu – o tyle kolejne tygodnie to już była równia pochyła. Nawet wygrana w Radomiu lekko żenowała biorąc pod uwagę sposób gry kielczan (zaledwie 222 podania, tylko 63% celności podań), ale przynajmniej wynik się zgadzał. Później nie zgadzało się już nic.
Ojrzyński zżymał się, gdy wspominaliśmy, że jego drużyna ma łatkę brutali, tyle że liczby mówią same za siebie: najwięcej żółtych kartek (40) i zdecydowanie najwięcej fauli w lidze (234). Trudno uznać to za przypadek. Czy sympatyczny szkoleniowiec się do tego przyzna czy nie, fakty są takie, że zespoły, które prowadzi, po prostu grają taki futbol. Kulminacją był wyjazd do Częstochowy i nastawienie na murarkę tak mocne, że aż ocierało się to o piłkarską nieprzyzwoitość.
Z jednej strony, można takie podejście w jakimś stopniu zrozumieć, bo kadra Korony na papierze jest jedną z najsłabszych w lidze – zwłaszcza jeśli chodzi o defensywę. W tyłach kielecki beniaminek nie ma obecnie ani jednego nazwiska, które gwarantowałoby przynajmniej ekstraklasową solidność w dłuższym wymiarze. Korona jednak dysponuje wystarczająco dużym potencjałem w ofensywie, żeby grać coś więcej niż “dawanie z wątroby i konterka lub stały fragment”. Jakub Łukowski ma już sześć goli. Efektywny w swoich poczynaniach jest Dawid Błanik, choć Ojrzyński bardzo długo się do niego przekonywał. W piłkę na pewno potrafi grać Ronaldo Deaconu. Ciekawym piłkarzem jest Dalibor Takac. Co najmniej na ożywcze wejścia z ławki stać Jacka Kiełba.
No i nie zapominajmy o Bartoszu Śpiączce, który w tak grającej drużynie czuł się jak ryba w wodzie. Gdyby nie jego problemy zdrowotne, skutkujące opuszczeniem trzech kolejek, być może Ojrzyński jeszcze nie żegnałby się z Kielcami. Tego już się nie dowiemy.
Formuła z tym trenerem chyba wyczerpała się o tyle, że skoro cechy wolicjonalne nie wystarczały, żeby się przełamać, to tym bardziej nie znalazłby on na to sposobu w aspektach piłkarskich.
Korona w I lidze pod jego wodzą solidnie punktowała i mimo trochę słabszej końcówki fazy zasadniczej, dostała się do baraży. 3:0 z Odrą Opole to był najlepszy występ złocisto-krwistych, a finał z Chrobrym Głogów i gol Kiełba w dogrywce stały się historią na film. Tego nikt Ojrzyńskiemu nie odbierze, ma w Kielcach szacunek na zawsze.
Wydaje się jednak, że takim trenerom jak on coraz trudniej będzie się odnaleźć w Ekstraklasie i coraz częściej kluby będą wolały zatrudniać młodszych szkoleniowców, bardziej zaawansowanych taktycznie, jak Dawid Szulczek, Janusz Niedźwiedź czy Bartosch Gaul. Pytanie, czy nawet trener o takiej charakterystyce będzie w stanie utrzymać się z Koroną? Bez wzmocnień w defensywie z kimkolwiek na ławce trenerskiej może to być zadanie ocierające się o niewykonalność.
WIĘCEJ O KORONIE KIELCE:
Fot. Newspix